Powieść Billa Clegga opiera się na wielogłosowym przedstawieniu losów bohaterów, prowadzącym w efekcie do odsłonięcia istniejących powiązań. To zabieg oczywiście w literaturze dość znany i często stosowany. Biorąc pod uwagę formę, trudno więc tutaj mówić o jakimś zaskoczeniu. To, co najciekawsze, dzieje się natomiast we wspomnianych losach. Clegg bazuje raczej na tym, co zwyczajne i co potencjalnie mogłoby się przytrafić wszędzie. Sekret sprzed lat, kilka nietrafnych decyzji, przerwana przyjaźń, nieudana miłość, braki, których nie da się zrekompensować, odtrącenie i nadrabianie zaległości – to wszystko, pozostańmy na poziomie pewnej ogólności, znamy przecież dobrze z niejednego tekstu kultury. A jednak jest w tym uwikłaniu coś niezwykłego. Raptem bowiem okazuje się, że zniesione różnice klasowe odradzają się wtedy, gdy mamy do czynienia z upływem czasu, brakiem świadomości, zanikami pamięci, ale i zazdrością oraz zawiedzionymi uczuciami. Zrekonstruowanie tego procesu zasługuje na uwagę. Clegg pokazuje mimowolność podtrzymywanych podziałów, ich trwałość, łatwość odradzania się. Jednocześnie jednak odsłania również ciekawą zależność – odwoływanie się do klasowości bywa rodzajem tarczy ochronnej, rozpaczliwą próbą nieujawniania prawdziwych emocji, jedyną możliwą receptą na schowanie się za opartą na hierarchizacji formą.
Bill Clegg, Koniec dnia, przeł. Dobromiła Jankowska, Wyd. Pauza, Warszawa 2021.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz