Najnowszy
reportaż Marcina Kąckiego staje się częścią trójksięgu o miastach. Najpierw
mogliśmy przeczytać „Białystok. Biała siła, czarna pamięć” – celny portret
zapominania, wyrzekania się przeszłości, odradzania się faszyzmu i antysemityzmu.
To, co konkretne i przypisane do tytułowego miasta, urastało do rangi metafory
i stawało się opowieścią o całym społeczeństwie. Później czytaliśmy „Poznań.
Miasto grzechu”. Tym razem otrzymaliśmy tekst z dużo mniejszą siłą rażenia. W
trakcie lektury trudno było się oprzeć wrażeniu, że oto otrzymaliśmy od autora
nie tyle reportaż społecznie zaangażowany, piętnujący tytułowe grzechy, co
raczej reportaż tendencyjny z wcześniej założoną i realizowaną tezą. Sięgnięcie
po raz trzeci po konkretne miasto jako metaforę to gest ryzykowny. Z kilku co
najmniej powodów. Po pierwsze, czy autor tego chce czy nie, czy takie było jego
zamierzenie czy też nie, książka ta rozpatrywana być musi jako część
wspomnianego trójksięgu. Schemat, który oferuje czytelnikowi sam reporter, nie
pozwala na uniknięcie takiego interpretacyjnego usytuowania. Po drugie, o ile
Białystok i Poznań nie są tak mocno naznaczone sensami, o tyle Oświęcim ma ich
aż za dużo. Ten, kto się porywa, na taki właśnie tytuł, musi umieć sobie z tym
obciążeniem poradzić. Po trzecie wreszcie, to właśnie w kontekście Oświęcimia
ciężar historii jest największy. Próba nietracenia przeszłości z oczu przy
jednoczesnej gotowości opisania współczesności to wyzwanie, dla którego
fundamentem musi być zachowanie równowagi, gotowość prze-pisania tego,
co już wiemy, umiejętność dotarcia do szczegółów wcześniej nieznanych, wreszcie
delikatność i empatyczność tego, kto opisuje. Niestety, efekt, jaki uzyskuje
Marcin Kącki jest co najmniej połowiczny. Odnosząc się do wspomnianego trójksięgu,
„Oświęcim” to reportaż słabszy od „Białegostoku”, gorzej przemyślany i nieco
chaotyczny koncepcyjnie. Lepszy natomiast od „Poznania”. Trudno jednak byłoby
obronić tezę, że autorowi udaje się o Oświęcimiu powiedzieć coś nowego. Biorę
oczywiście pod uwagę czytelnika, dla którego nie będzie zdziwieniem fakt, że tytułowe
miejsce to nie tylko obóz koncentracyjny. Podtytuł reportażu przywodzi na myśl „Czarne
sezony” Michała Głowińskiego, jednak Kącki nie wykorzystuje potencjału tego
oczywistego literacko skojarzenia. To, co opowiada o współczesnym postrzeganiu
obozu, jest właściwie dość przewidywalne. Ciekawym fragmentem okazuje się wątek
dotyczący nie tak odległej czasowo próby linczu na miejscowych Romach.
Kompozycyjnie książka wydaje się nieprzemyślana – tak, jakby autor przyjechał
do miasta, postanowił pokręcić się trochę po okolicy, by w ten sposób zdobyć
materiał do książki. Akurat to miasto umieszczone w tytule zobowiązuje
szczególnie. Tymczasem tekst operuje pewnymi kliszami, rozpoznawalnymi dla
tych, którzy choć trochę śledzą doniesienia prasowe. W efekcie fragmenty
nawiązujące do trudnej historii nie przynoszą wiele nowego, a współczesne wątki
sprawiają wrażenie dołączanych na siłę po to, by książka zderzała to, co
minione z tym, co dzisiejsze. Mam wrażenie, ze reportaż ten okazałby się ciekawszy,
gdyby autor zrezygnował z owych nieprzemyślanych portretów współczesnych (np.
finalne picie z urzędnikiem), a skoncentrowałby się właśnie na miejscu jako
nośniku pamięci – pamięci badanej zawodowo przez pracowników muzeum, pamięci
oswojonej przez osoby mieszkające na terenie obozu, pamięci niechcianej przez
oświęcimian, pamięci koniecznej do indywidualnego przeżycia dla turystów.
Marcin
Kącki, Oświęcim. Czarna zima, Wyd. Znak, Kraków 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz