„Koniec
z Eddym” to debiut bardzo dojrzały. Zadziwiająco dojrzały, można by powiedzieć,
jeśli weźmiemy pod uwagę fakt czerpania przez autora z własnej biografii oraz
inicjacyjny charakter opowieści. Louis wychodzi jednak daleko poza
relacjonowanie tego, co mu się przydarzyło, czyniąc z opisywanej postaci bohatera
literackiego. Oryginalnego, bo zranionego, upokorzonego, niszczonego, a jednak
znajdującego w sobie siłę, by spojrzeć na siebie z boku i postanowić, że
przyszłość będzie wyglądała inaczej. W tej historii wykluczenia,
marginalizowania i stopniowego odkrywania własnej tożsamości kluczowa okazuje się
podwójna perspektywa, jaką przyjmuje bohater. Ów opisywany przez Louisa chłopak
jest uczestnikiem wydarzeń, ale i ich obserwatorem jednocześnie. Z jednej więc strony
pozostaje bohaterem naiwnym, któremu pewne rzeczy się przydarzają, z drugiej
bohaterem nad wyraz świadomym, bo dokonującym od razu analizy siebie uwikłanego
w ludzi i w sytuacje. Ta podwójność wydaje mi się szczególnie ciekawa. Jest
bowiem próbą skutecznego wyjścia poza schemat powieści inicjacyjnej i buduje wyjątkowo
sugestywne napięcie między tym, co doświadcza ciało, a tym, co podpowiada
umysł. W efekcie młody bohater zamienia się w świadomą siebie personę, dla której
cierpieć i być upokarzanym znaczy tyle, co stopniowo pojmować to wszystko, co
będzie ważne w późniejszym życiu i co pozwoli na zbudowanie fundamentów dla wyborów
o charakterze kategorycznym, by nie powiedzieć ostatecznym. Warto.
Ēdouard
Louis, Koniec z Eddym, przeł. Joanna Polachowska, Wyd. Pauza, Warszawa 2019.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz