W
„Nagości życia. Opowieściach z bagien Rwandy”, „Sezonie maczet” i „Strategii
antylop” Jean Hatzfeld oddaje głos wielu osobom. Dzięki temu dostrzegamy i podobieństwo
doświadczeń, i ich jednostkowość. Pewne fakty powracają bowiem zarówno wtedy,
gdy swoją traumę wspominają Tutsi, jak i wówczas gdy o swoich zbrodniach mówią
Hutu. W przypadku „Engleberta z rwandyjskich wzgórz” jest trochę inaczej. Po
pierwsze, mamy tu do czynienia z historią jednego bohatera. Po drugie, nie
znaczy to wcale, że przeżycia innych nie wybrzmiewają tutaj mocno. Englebert
nie ukrywa jednak, że strategia zapomnienia lub przynajmniej nierozpamiętywania
nieodległej przeszłości pozwala na funkcjonowanie w teraźniejszości. Po
trzecie, bohater książki jest człowiekiem wesołym, lubianym, towarzyskim. W
takim kontekście dramat, którego doświadczył, zostaje wydobyty na zasadzie
kontrastu i poraża szczególnie mocno. Po czwarte wreszcie, życiorys Engleberta
służy Hatzfeldowi to pokazania powtarzalności rzezi w Rwandzie oraz tego, że
zło na najwyższym poziomie dotyczyło przedstawicieli wszystkich grup
społecznych. Historia mężczyzny jest bowiem również opowieścią o łatwości, z
jaką degraduje się i niszczy tych, którzy są potrzebni państwu. I Englebert, i
jego bracia to ludzie wykształceni i pracowici. Nie definiowały ich jednak
zdobyte umiejętności i posiadane talenty. Najważniejsze okazywało się to, czy
są Tutsi czy Hutu. Hatzfeld portretując Engleberta nie poprzestaje na
opowiedzeniu losów jednego człowieka. W trakcie lektury szybko bowiem się
okazuje, że konsekwencją ludobójstwa jest często wymazanie konkretów.
Uogólnienie odsłania ogrom zbrodni i zniszczenia, ale też, czemu reporter swoim
tekstem próbuje zapobiec, powoduje, że zapominamy, iż setki tysięcy ofiar to
tyle samo jednostkowych życiorysów domagających się ocalenia.
Jean
Hatzfeld, Englebert z rwandyjskich wzgórz, przeł. Jacek Giszczak, Wyd. Czarne,
Wołowiec 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz