„Guguły” Wioletty Grzegorzewskiej to debiut autorki i jednocześnie pierwsza z kilku książek zakorzenionych w biografii pisarki. O ile przywołana powieść to faktycznie świetna proza, dobrze rozgrywająca naiwność dziecka i odsłanianie kolejnych warstw świata, o tyle „Stancje”, choć interesujące, okazały się już dużo bardziej przewidywalne. Za domknięcie tego autobiograficznego cyklu do tej pory można by było uznawać „Wilczą rzekę”. Mieliśmy zapis dzieciństwa, okresu przejściowego (studia) i dorosłości. Autorka postanowiła kontynuować to, co wychodziło jej dotychczas całkiem dobrze, a więc opowiadanie o sobie. W sumie nie ma się co dziwić, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie jej nieudaną i literacko nieporadną powieść pt. „Dodatkowa dusza”. Problem w tym, że tego typu kontynuacja to gest ryzykowny, a zarazem niekiedy deklaracja bezradności twórczej. „Tajni dyrygenci chmur” rozczarowują. To, co w „Gugułach” było świeże, tutaj jest tylko kalką, powtórzeniem, obnażeniem słabości autorki. Razi nie tylko wspomniana wtórność, ale i brak pomysłu kompozycyjnego. W trakcie lektury ma się wrażenie, że autorka zbyt dużo momentów codzienności uznaje za warte opisania. W efekcie dominuje przypadkowość. „Tajni dyrygenci chmur” można uznać za ciekawy przykład prozy, która bazując na powrocie do rozgrywanych wcześniej wątków, przegrywa z kretesem z własnym pierwowzorem i odsłania słabizny literackiego stylu autorki (dużo tutaj pretensjonalności!). Można by również rzec, że powieść ta pokazuje impas, w jakim utknęła Grzegorzewska – chyba nie za bardzo potrafi wymyślać historie, chyba przestała umieć opowiadać własne życie. „Tajni dyrygenci chmur” to ledwie cień tego, co przeczytamy w „Gugułach”, lepiej więc odpuścić sobie lekturę najnowszej powieści autorki i wrócić do jej debiutu.
Wioletta Grzegorzewska, Tajni dyrygenci chmur, Wyd. W.A.B., Warszawa 2024.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz