O „Trash story”, debiucie Mateusza Górniaka, pisałam, że to efektowne wprawki literackie, do czytania fragmentami, bez zobowiązań, charakteryzujące się lekkością i dużą świeżością. Kategoria „wprawki” jest dość istotna, bo o ile sprawdza się często w przypadku pierwszych tekstów, pozostawia uczucie niedosytu i nadzieję na coś więcej, o tyle w kontekście drugiej książki może rozczarowywać swoją banalnością i wtórnością. „Dwie powieści ruchu” są niestety tego potwierdzeniem. Górniak pozostaje w swoim pisaniu jednakowo naiwny i bezpretensjonalny, eksperymentuje, ale tak naprawdę nie wiadomo do końca z czym – językowo tekst ten nie robi wrażenia, a fabularnie wydaje się trochę o niczym. W trakcie lektury trudno oprzeć się wrażeniu, że w prozie tej widać zbyt dużo starań, by pozostawić to pisanie w obszarze swobody, która ta dobrze rozegrana została przy debiucie. O ile jednak wprawki z „Trash story” pozwalały wierzyć, że kolejna książka autora wyjdzie poza ograniczające jednak próbowanie i fragmentarycznie odsłaniany potencjał, o tyle „Dwie powieści w ruchu” pokazują, że być może w tej niekoniecznie udanej próbie gry z językiem jest jednak coś fałszywego. Wbrew temu, co zasugerowano na czwartej stronie okładki, nie jest to proza nieokiełznana i wykwintna. Powiedziałabym raczej, że mamy do czynienia z tekstem mocno okiełznanym, w którym widać zbyt wiele ograniczeń twórczych, zbyt wiele eksperymentowania na siłę, zbyt mało treści i zbyt dużo przewidywalności. Niekoniecznie.
Mateusz Górniak, Dwie powieści ruchu, Wyd. Filtry, Warszawa 2023.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz