Blokowisko nie po raz pierwszy staje się przestrzenią inspirującą pisarzy. Tomasz Różycki raczej więc wchodzi w dialog, uruchamia skojarzenia z innymi utworami, wreszcie świadomie decyduje się na grę z pamięcią, czasem i tworzącymi wspólnotę wspomnieniami z okresu PRL-u. „Złodziei żarówek” można więc postawić chociażby obok „Latawca z betonu” Moniki Milewskiej, „Pieczeni dla Amfy” Salcii Hałas, „Dziewczyn z Portofino” Grażyny Plebanek czy „Szklanki na pająki” Barbary Piórkowskiej. Motywem przewodnim u Różyckiego jest wyprawa do sąsiada z puszką ziarnistej kawy. Posiadanie młynka umożliwiającego zmielenie zamienia się w rodzaj uprzywilejowania i jednocześnie oferuje wtajemniczenie. Blokowe korytarze, na których może wydarzyć się wszystko i gdzie lęki i poczucie pewności reglamentowane są za pomocą dostępu do światła, przypominają labirynt. Przedziwny labirynt, bo choć jego ścieżki są wydeptane i dobrze znane, to jednak za każdym razem stanowią wyzwanie. Proza Różyckiego tylko pozornie rozgrywa się w znajomych dekoracjach, jest w niej bowiem wiele z tajemnicy wpisanej w codzienność, nadzwyczajności powiązanej ze wspomnieniem z dzieciństwa, wreszcie specyficznego potraktowania czasu jako sojusznika i przeciwnika zarazem. Młynek do mielenia kawy zamienia się w rodzaj pomostu między tym, co potencjalne i co jest jedynie zapowiedzią, a tym, co spełnione, dokonane i możliwe do przeżycia. Warte uwagi.
Tomasz Różycki, Złodzieje żarówek, Wyd. Czarne, Wołowiec 2023.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz