„Głodne duchy” to powieść pełna niepokoju, podskórnego napięcia, lęku wynikającego ze zderzenia dwóch pozornie oswojonych, choć jednak nie zawsze przystawalnych światów. Trynidad nie musi być miejscem egzotycznym, a jednak w trakcie lektury staje się przestrzenią, która rządzi się swoimi prawami. Porządek i układy wpisane w miejscową społeczność okazują się mieć nietrwałe fundamenty. Dochodzi do zachwiania nimi wtedy, kiedy znika bogaty plantator Dalton. Jego żona, Marlee, funkcjonuje w stanie przypominającym półsen – ktoś jej grozi, musi płacić okup, do końca nie wie, czy mąż faktycznie został porwany, a dźwięki nocy przynoszą hiperbolizację strachu. Autorowi udaje się dobrze odtworzyć dynamikę rzeczywistości opartej na ścieraniu się przeciwieństw, wymazywaniu różnic, odsłanianiu nadal żywych animozji czy obnażaniu ciągle trwałych uprzedzeń. Bardzo interesująco rezonują tutaj kwestie związane z klasowością i rasizmem. Jak trwałe jest ostatecznie wykluczenie? Czy odcięcie się od własnej historii gwarantuje akceptację w środowisku wcześniej obcym? Czy chwila próby odsłoni fałsz tego, co porządkuje codzienność, czy może pokaże, że różnice nie muszą być powodem odtrącenia? Intrygującymi wątkami, kluczowymi dla rozwoju wydarzeń, są kwestia przypadku oraz winy powiązanej z fatum, z czymś ostatecznym i czymś, co prawdopodobnie nie mogło nie nadejść. Nie da się uciec od skojarzeń z grecką tragedią. Takie rozpoznanie pojawia się zresztą w wielu omówieniach powieści. Zwykli bohaterowie „Głodnych duchów” zostają postawieni w sytuacji, w której to przeznaczenie decyduje o wszystkim, a każda ucieczka przed tym, co ma nadejść, tylko zbliża do wydarzeń, których chce się uniknąć.
Kevin Jared Hosein, Głodne duchy, przeł. Zofia Szachnowska-Olesiejuk, Wyd. Czarne, Wołowiec 2025.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz