Theroux w charakterystyczny sposób opisuje kolejne miejsca w poszukiwaniu postępów
cywilizacji, ale i trwałości tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie.
Jego pytania zadawane wodzom i rozmowy prowadzone z miejscowym czasami więc
odsłaniają paradoks wpisany w postrzeganie miejsc odległych i trudno
dostępnych, a mianowicie założenie, że jeśli chodzi o kultywowanie pewnych
zwyczajów nic się tam nie zmieniło. Autor podróżuje w dość brawurowym stylu,
ze składanym kajakiem, z gotowością do poddawania się przypadkowi, z akceptacją
dla wyzwań czyhających na niego na kolejnych wyspach. Czasami to, że notuje
swoje wrażenia, budzi zdziwienie i niechęć, innym razem słyszy, że pewnie pisze
w stylu Theroux. Skwapliwie wówczas potwierdza. Zdarza się, że towarzyszy mu
lektura. Na Wyspy Trobrianda udaje się na przykład z książką Malinowskiego i
chętnie porównuje ustalenia słynnego antropologa z własnymi. Decydując się na
przybycie do niektórych miejsc nie wie do końca, co go może spotkać. Czasami
więc naraża się na niebezpieczeństwo, które z perspektywy czasu opisuje w
ironicznym stylu i z przekonaniem o panowaniu nad sytuacją. Samotna wyprawa
podróżnika ma wymiar terapeutyczny. Autor przyjmuje zaproszenie na spotkania
autorskie, następnie przedłuża swój pobyt w tym rejonie świata, chce bowiem
zapomnieć i pogodzić się z rozpadem małżeństwa. Obserwowanie innych ludzi
pozwala na chwilowe niemyślenie o sobie. Porażka w życiu prywatnym staje się
więc pretekstem do ekscytującej podróży w nowe miejsca, ale i w nowe obszary
samego siebie. Z następujących po sobie impresji dotyczących kolejnych wysp
wyłania się dość przygnębiający obraz – świata, który jest zaledwie cieniem
tego, czym był kiedyś, ciągle obecnego rasizmu i poczucia wyższości białych,
wreszcie cywilizacyjnej przemiany, której skutki dla plemion są w dużej mierze
negatywne.
Paul Theroux,
Szczęśliwe wyspy Oceanii. Wiosłując przez Pacyfik, przeł. Michał Szczubiałka,
Wyd. Czarne, Wołowiec 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz