Zapraszam również na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/bernadetta.darska

oraz na moje konto na Instagramie: https://www.instagram.com/bernadettadarska/

piątek, 27 lutego 2015

Nie tylko Muminki (T. Jansson, Wiadomość)

Zbiór opowiadań Tove Jansson poprzedzony jest przedmową autorstwa Philipa Teira. Tekst ten jest z jednej strony próbą zasygnalizowania najważniejszych wątków obecnych w zamieszczonych w tomie utworach, z drugiej wspomnieniem własnej fascynacji twórczością i osobą pisarki. Teir stwierdza m.in.: „Szkoda mi ludzi, którzy znają Tove Jansson tylko jako autorkę Muminków” (s. 5). Jego zdaniem tacy czytelnicy tak naprawdę nie mogą się pochwalić znajomością osiągnięć autorki. „Wiadomość” to doskonała okazja, by uzupełnić braki. Nie ukrywajmy, większość czytelników zna Jansson właśnie z lektury przygód melancholijnych trolli. A przecież na uwagę zasługuje autobiograficzna książka zatytułowana „Córka rzeźbiarza”, warto zatrzymać się przy powieści „Uczciwa oszustka”, nie wolno pominąć tomu, o którym mowa w niniejszym tekście. Nie ma też potrzeby, oczywiście, by rezygnować z lektury historii o Muminkach. Nie od dziś wiadomo, że to kultowe książki i dla młodych czytelników, i dla dorosłych. „Wiadomość” to zbiór opowiadań mocno naznaczonych autobiograficznie. Uważny czytelnik, nawet śladowo znający życiorys Jansson, natknie się na czytelne nawiązania bez problemu. Pomocne i warte polecenia może być również sięgnięcie po „Tove Jansson: Mama Muminków” Boel Westin. Po przeczytaniu tej fascynującej biografii pisarki wspomniane powyżej ślady będą już odczytywane niemalże automatycznie. Nie znaczy to jednak, że pisarka przetwarza jedynie swój życiorys. Tak, na szczęście, nie jest. Widać tutaj wielką koncentrację na szczególe, oddanie dramatyzmu tkwiącego w codzienności, pokazanie, że zwyczajność może zapowiadać katastrofę, oraz że rzeczy wielkie i ważne w wymiarze prywatnym dzieją się często w ciszy. W opowiadaniach Jansson mniej ważna od emocji i intuicji jest fabuła. Brak tutaj wyrazistych puent, pisarka stawia raczej na urwane, zawieszone, otwarte zakończenia. Niejasność i nieoczywistość interpretacyjna to wyznaczniki tych historii. Ważnym punktem odniesienia jest proces tworzenia – celebrowany w odosobnieniu, naznaczony niezrozumieniem, poddany destrukcyjnej sile wątpliwości. Widać również talent autorki do pokazywania tego wszystkiego, co dzieje się miedzy słowami. Mam tu na myśli zwłaszcza opowiadania „Córka”, „Wiadomość” i „Listy”.


Tove Jansson, Wiadomość, przeł. Teresa Chłapowska, Justyna Czechowska, Wyd. Marginesy, Warszawa 2015. 

czwartek, 26 lutego 2015

Sekta celebrytów (L. Wright, Droga do wyzwolenia)

Obszerny tom prezentujący historię scjentologii, zasady obowiązujące wśród wyznawców oraz stosunki panujące między tymi, którzy są wierni, a tymi, którzy zdradzają, to nie tylko fascynująca, składająca się z wielu świadectw, trzymająca w napięciu opowieść o sekcie celebrytów. To także, a może przede wszystkim, próba odpowiedzi na pytanie, co pociąga ludzi w zgrupowaniach religijnych opartych na totalnym poddaniu się przywódcy i ubezwłasnowolnieniu. Twórca scjentologii usiłował przekonać swoich wyznawców, że zaproponowana przez niego interpretacja rzeczywistości to przede wszystkim skuteczne zaradzenie wszelkim problemom doświadczanym tu i teraz. Połączenie duchowej odnowy z rzekomym podłożem naukowym miało gwarantować spokój, bezpieczeństwo i oświecenie. Opowieść Wrighta podzielona jest na dwie części. Pierwsza to cofnięcie się do okresu, kiedy rodził się mit założycielski, oraz etap umacniania się sekty, a więc czas znaczony wpływem L. Rona Hubbarda. Niezwykle płodny autor powieści science-fiction oraz książek będących wyłożeniem teorii leżącej u podstaw scjentologii zostaje pokazany z jednej strony jako człowiek z charyzmą, z drugiej jako frustrat i despota. Jego prywatne notatki, które zostały upublicznione, odsłaniają kompleksy przywódcy sekty (w tym seksualne), a relacje kobiet, które były z nim związane, pokazują dramat przemocy, jakiej doświadczyły. Działania Hubbarda metaforycznie wpisują się w malowniczy topos podboju świata. Mam na myśli zwłaszcza ten wątek, kiedy mężczyzna razem z rodziną i wyznawcami właściwie mieszka na statku, a fakt znajdowania się na morzu wykorzystywany jest do zastraszania współpasażerów. Charakterystyka Hubbarda odsłania nie tylko uwikłania ideowe związane ze scjentologią, ale i biznesowe. Wyznawcy tej religii pozwalają zarobić przywódcom i zgromadzeniu ogromne pieniądze. Bogactwo sekty jest również źródłem jej siły. Druga część książki koncentruje się wokół następcy Hubbarda, Davida Miscavige’a. Co ciekawe, on również, tak wynika z relacji świadków, często okazuje agresję i nie potrafi zapanować nad swoimi negatywnymi emocjami. Wright nie ukrywa, że relacje tych, którzy odeszli, a w mniemaniu sekty zdradzili, są odmienne od tych, którzy nadal pozostają wyznawcami. Jednocześnie jednak przytacza tak wiele różnych wypowiedzi, że wersja – tak ich nazwijmy – odszczepieńców staje się bardzo wiarygodna. Na szczególną uwagę zasługują dwie kwestie – jedna mroczna i skrywana, druga jasna i publiczna. W pierwszym przypadku mam na myśli izolowanie ludzi od ich bliskich, zmuszanie kobiet do aborcji, nakaz wielomiesięcznej pracy ponad siły, karanie tych, którzy podobno zbłądzili zamknięciem w obozie, którego opuszczenie jest właściwie niemożliwe, w drugim udział w propagowaniu scjentologii celebrytów i gwiazd Hollywoodu (np. Tom Cruise, John Travolta, Paul Haggis). Zderzając życie szeregowych wyznawców z niemalże kultem tych sławnych, Wright pokazuje fałsz wpisany w tę religię oraz instrumentalne traktowanie tych, którzy uwierzyli. Bardzo dobrze napisane i udokumentowane, trzyma w napięciu, czyta się jak kryminał.


Lawrence Wright, Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary, przeł. Agnieszka Wilga, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015.

wtorek, 24 lutego 2015

Dziecko (K. Domagalska, Nie przeproszę, że urodziłam)

Karolina Domagalska z dużą wrażliwością opisuje tych, którzy chcieli mieć dziecko, lecz w sposób naturalny nie było to możliwe. Sztuczne zapłodnienie staje się więc ostatnią deską ratunku, ale i – równie często – wyborem podejmowanym samodzielnie. Nie bez powodu na okładce książki akcentuje się fakt opowiedzenia przez autorkę o tym, co w Polsce nadal budzi niezdrowe emocje bazujące głównie na religii i fanatyzmie. Tymczasem ci, którzy zdecydowali się na in vitro, nie toczą debat teologicznych i nie prowadzą sporów ideowych. Ich decyzje motywuje często dramat codzienności bez upragnionego dziecka, wieloletnie, nieskuteczne leczenie bezpłodności, lęk przed przyszłością i poczucie dużej odpowiedzialności za dziecko, które zostało powołane do życia. Domagalska pokazuje funkcjonowanie rodzin, par hetero- i homoseksualnych, ludzi samotnych. Jej bohaterowie mieszkają np. w Polsce, Izraelu czy Skandynawii. Wszystkich ich łączy podobna droga do macierzyństwa i ojcostwa – skorzystanie z cudzych możliwości rozrodczych. Może to być sperma, może to być adoptowany zarodek, może to być wreszcie opłacenie usług oferowanych przez surogatki. To, co szczególnie interesujące w opowieści autorki, nie sprowadza się do technicznych szczegółów medycznych operacji prowadzących do zapłodnienia i utrzymania ciąży. Dużo ciekawsze i chyba też istotniejsze jest skupienie się na prywatności opisywanych osób oraz na społecznych konsekwencjach podejmowanych przez nie wyborów. Przykładowo dawca spermy zmaga się ze świadomością, że potencjalnie może być biologicznym ojcem ponad setki dzieci. Samotna kobieta, która postanawia skorzystać z banku spermy, radzić sobie musi z tym, że w razie potrzeby nie będzie mogła zwrócić się o pomoc do ojca dziecka. Domagalską interesują więc emocjonalne uwikłania bohaterów. Warto zauważyć, że doświadczenia opisywanych postaci nie mają w sobie nic z sensacji czy aberracji. Korzystanie ze sztucznego zapłodnienia to po prostu jedna z możliwości. Nie ma potrzeby akcentować w tym miejscu, jak bardzo postawa ta różni się od głosów pojawiających się w Polsce. Każda z przywołanych historii ma gdzieś w tle kontekst etyczny – albo chodzi o konsekwencje dla zdrowia kobiety, albo pojawia się pytanie o relacje miedzy członkami rodziny, albo dyskutuje się, kiedy powiedzieć dziecku, że jego biologiczny ojciec to po prostu dawca spermy, albo rozmawia się o granicach projektowania przyszłego dziecka poprzez wybieranie takiego dawcy, którego cechy pozwalają na zbliżenie się do ideału.


Karolina Domagalska, Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015. 

poniedziałek, 23 lutego 2015

Pożegnanie (Ch. Laume, Ostatnia miłość Edith Piaf)

To publikacja adresowana przede wszystkim do wielbicieli Edith Piaf. Christie Laume jest siostrą Théo Sarapo, ostatniego ukochanego i męża pieśniarki. Jako młoda kobieta, dopiero rozpoczynająca swoje dorosłe życie, autorka książki mieszkała z bratem i jego żoną. To ona była pierwszą osobą, do której zatelefonował Théo, kiedy Piaf zmarła. Była więc kimś zaufanym – to jej wiele razy pieśniarka się zwierzała. Autorka entuzjastycznie podchodziła do tego, co ją spotyka. W jej wspomnieniach widać zachwyt z powodu możliwości towarzyszenia tak wielkiej gwieździe oraz pewnego rodzaju naiwność. Trudno tę książkę uznać za literacko wartościową, ma jednak wymiar poznawczy. Autorka stara się opisywać szczerze to, czego była świadkiem. Pojawiają się więc i te ciemniejsze odsłony osobowości Piaf, niewątpliwie jednak dominują w narracji Laume kolory jasne i optymistyczny ton. Tytułowa „ostatnia miłość” staje się w jej wspomnieniach „wielką miłością”. Edith Piaf i Théo Sarapo tworzą wyjątkowo zgraną parę. On opiekuje się schorowaną i starszą partnerką, ona jest nie tylko zapatrzona w swojego mężczyznę, ale i próbuje wykreować go na piosenkarza. Widać więc wyraźnie, że związek ten opiera się na relacji Mistrzyni – Uczeń. Gdzieś w tle wspomnień Laume pojawia się również opowieść o ówczesnym życiu artystycznym oraz o regułach panujących w środowisku skoncentrowanym wokół Piaf. W przeważającej jednak części mamy tutaj do czynienia z historią intymną. Autorka utrwala to, co zrodziło się między jej bratem a wielką gwiazdą francuskiej piosenki – miłość, która pozwoliła umrzeć Piaf w spokoju i poczuciu bycia kochaną.


Christie Laume, Ostatnia miłość Edith Piaf, przeł. Larysa Michalska-Guidon, Wyd. Marginesy, Warszawa 2014. 

niedziela, 22 lutego 2015

Między doświadczeniem pokoleniowym a indywidualnym (P. Osęka, My, ludzie z Marca)

We wstępie Piotr Osęka odnosi się do definicyjnych uwikłań związanych ze słowem pokolenie. Akcentuje, iż próba napisania biografii zbiorowej to wyzwanie, ale i arcyciekawe wsłuchanie się w wiele głosów, z których układa się pewna spójna, choć ciągle zróżnicowana historia. Autor deklaruje: „Książka niniejsza jest owocem nałożenia na siebie dwóch koncepcji i metodologii badawczych: teorii pokolenia i historii mówionej” (s. 16). Przeprowadzone przez Osękę rozmowy z uczestnikami wydarzeń Marca ’68 to nie tylko niezwykle interesujący materiał do analizy, świetnie zresztą wykorzystany w książce, ale i poruszające świadectwa ludzi, którzy uczestnicząc w Wielkiej Historii nie mieli świadomości wagi swoich poczynań, a kierowały nimi przede wszystkim lojalność, przyjaźń, wierność idei i umiłowanie zasad. Osęka rekonstruując biografię zbiorową pokazuje tradycję, w jakiej wyrośli późniejsi uczestnicy studenckich protestów, atmosferę, jaka panowała wówczas w kraju, a także intelektualny ferment, który doprowadził do buntu przeciwko władzy, swoim zachowaniem zaprzeczającej temu, co deklarowała. Zwraca też uwagę na pewnego rodzaju nieświadomość tkwiącą w konstatacji – wywoływanie dyskusji ideowych na forum publicznym miało w sobie na początku coś z zabawy i chęci sprawdzenia się, dopiero później przyszło odkrycie, że spór ma wydźwięk dużo poważniejszy. Szczególnie zapadają w pamięć wspomnienia wydarzeń na uniwersytecie, kiedy to protestujących przeciwko relegowaniu kolegów studentów brutalnie spacyfikowano pałkami. Osęka sugestywnie oddaje strach, zaskoczenie oraz uświadomienie, że właśnie to doświadczenie staje się tożsamościowym fundamentem pokolenia. Książka ta to nie tylko opowieść o pewnej generacji, której jeszcze w okresie studenckim przydarzyło się coś, co zmienia całe życie. To także fascynująca relacja z frontu walki dziejącej się na terenie uniwersytetu. Bohaterami są tutaj nie tylko dawni studenci, ale i przywoływani przez nich profesorowie – ci, którzy próbowali wspierać swoich podopiecznych, i ci, którzy woleli stanąć po stronie systemu. Książka Osęki jest również wnikliwą analizą relacji między młodymi intelektualistami a robotnikami. Władzy udaje się te dwie grupy zantagonizować, a obojętność, agresja i lęk stają się wyznacznikami kolejnych spotkań w przestrzeni publicznej. Nie można również zapomnieć o antysemityzmie jako tym niechlubnym fragmencie polskiej historii, który trwale naznaczył to, co kojarzy się z rokiem 1968. We wspomnieniach rozmówców badacza pojawia się strach charakterystyczny dla tamtych czasów, przywołane zostaje również powszechne, symbolicznie rzecz ujmując, oniemienie tych, których rodziny wcześniej doświadczyły Holocaustu. Nikt nie spodziewał się takiego przekazu i słownictwa ze strony władz, tak samo jak nikt nie spodziewał się, że studenci będą pałowani. Osęce udaje się pokazać, jak studenci o lewicowych poglądach przeciwstawili się komunizmowi. Paradoks ten akcentuje na końcu książki Seweryn Blumsztajn. Książkę tę można bowiem czytać, jako opowieść o marzeniu o nowym lepszym świecie w rzeczywistości, która nie daje podstaw, by wyobrażać sobie, że istnieje możliwość innego porządku społeczno-politycznego.


Piotr Osęka, My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia ’68, Wyd. Czarne i Instytut Studiów Politycznych PAN, Wołowiec – Warszawa 2015.

piątek, 20 lutego 2015

Matka, żona, córka (M. Ziervogel, Magda)

Ci, którzy znają książkę Anji Klabunde „Magda Goebbels. Pierwsza dama Trzeciej Rzeszy”, z pewnością nie będą zaskoczeni przedstawionymi w publikacji Ziervogel faktami. Osoby, które wcześniej nie interesowały się biografią żony ministra propagandy oraz przyjaciółki Hitlera, mogą być na przykład zaskoczone tym, iż jest w życiorysie bohaterki czas, kiedy wychowuje ją Żyd, nowy partner matki, oraz że chętnie spotyka się ona ze zwolennikami syjonizmu. W kontekście późniejszych poglądów Magdy Goebbels epizod ten jest dość symptomatyczny. Pokazuje bowiem łatwość, z jaką bohaterka książki poddawała się sile mężczyzn, którzy w jakiś sposób – fizycznie lub intelektualnie – na nią oddziaływali. Ziervogel wykorzystuje biografię Magdy Goebbels, by napisać powieść o skomplikowanych relacjach między matką a córką oraz o trudnościach odnalezienia się w takich rolach, jak matka, żona i córka. Autorka rezygnuje z drobiazgowej obudowy faktograficznej, stawia raczej na te momenty, które uznaje za ważne i kluczowe dla emocjonalnego rozwoju swojej bohaterki. Zabiegiem, który zwraca uwagę, jest oddanie głosu matce Magdy, która w trakcie przesłuchania opowiada o wyborach córki i ocenia je, odsłaniając własną bezradność. W tej wymuszonej przez instytucję spowiedzi zawiera się dramat nieumiejętności wyjścia poza konwenanse i formy. To, co najbardziej zapada w pamięć, to upodmiotowienie najstarszej córki Goebbelsów. Dziewczyna nie tylko zyskuje prawo głosu (zapiski w dzienniku), ale i prawo do własnej historii. Pomysł ten wypada uznać za najciekawszy w całej książce. Widać w nim próbę prze-pisania historii w duchu emancypacyjnym. Dzieci Goebbelsów pojawiają się zwykle jako anonimowa i nieszczęśliwa ze względu na swój koniec gromadka. Tymczasem w powieści Ziervogel każda z ofiar własnych rodziców, a w szerszym wymiarze nazizmu, ma swoją twarz. Magda Goebbels zostaje sportretowana jako kobieta silna, która ostatecznie znajdzie się w potrzasku. Zamordowanie własnych dzieci ma w książce swoją hipotetyczną motywację – lęk przed barbarzyńskimi Rosjanami i wierność Hitlerowi.


Meike Ziervogel, Magda, przeł. Anna Bańkowska, Wyd. Marginesy, Warszawa 2015. 

czwartek, 19 lutego 2015

Ucieczka i forma (S. Czupryńska, Zawirowanie)

Powieść Sabiny Czupryńskiej to interesująca gra z konwencją tzw. literatury kobiecej. Choć autorka sięga po typowe dla tego rodzaju pisania motywy, to jednak umiejętnie lawiruje między współczuciem a politowaniem dla swoich bohaterek, traktowaniem ich poważnie i dystansowaniem się do ich emocjonalnego rozedrgania, wiarą w siłę miłości i sceptycyzmem wobec kolejnych romansów, a także kolejnych identycznych błędów. Można by więc powiedzieć, że Czupryńska dokonuje wiwisekcji na kobiecie w chwili kryzysu. Wykorzystuje do tego celu biografie dwóch różnych, choć zaprzyjaźnionych, bohaterek. Augusta i Mila znają się od dzieciństwa. Symbolem dziewczyńskiego sojuszu jest spotkanie w sukienkach komunijnych tuż przed uroczystością. Dla dziewczynek to okazja do świetnej zabawy, dla ich białych, odświętnych strojów źródło dość konkretnej katastrofy. To, co w dzieciństwie nieszczególnie bohaterki zajmowało, a więc wygląd, w dorosłym życiu staje się priorytetem. Kolejni mężczyźni mają potwierdzić odniesiony sukces, atrakcyjność, spełnienie, mają zapełnić choć na chwilę pustkę. I Augusta, i Mila to kobiety tak naprawdę bardzo samotne. Obie symbolicznie lub dosłownie tracą rodziców – albo przez nagle ujawniona ostateczność wydarzeń, albo za sprawą własnej woli i niechęci do życia w fałszu. Augusta przyzwyczajona jest do perfekcji i doskonałości, Mila chętnie poddaje się szaleństwu chwili i rozkoszy, jaką daje zapomnienie. Czupryńska dekonstruuje podejmowane przez bohaterki zabiegi, które prowadzić mają do zyskania zainteresowania danego mężczyzny. Rytuał wabienia ma tutaj coś z teatru, bliżej jednak mu do farsy niż do tragedii na przykład. Działania obu stron naznaczone są podporządkowaniem formie. Czy możliwa jest ucieczka od tej destrukcyjnej siły? Czupryńska nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Jedna forma jest wypierana przez następną, a ta z kolei przez jeszcze inną, która czeka już na swoją kolej. Być może, ocaleniem jest to, co bohaterki nie zawsze doceniają, a mianowicie fakt, że mają siebie.


Sabina Czupryńska, Zawirowanie, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.

środa, 18 lutego 2015

Dobrze jest tutaj żyć (D. Sturis, Gdziekolwiek mnie rzucisz)

Reporterska opowieść Sturisa rozpoczyna się od opisu smrodu, zapachu, który odrzuca, ale i przypomina o dobrych chwilach. Brzmi nieco absurdalnie, ale autorowi udaje się pokazać pracę w małżowni jako sztukę radzenia sobie ze szczegółem, system, który doskonale funkcjonuje i wspólnotę, która okazuje się nadzwyczaj trwała. Sturis to nie tylko uważny obserwator opisujący zasady funkcjonujące w firmie, ale i członek portretowanej społeczności. Nie bez powodu więc natkniemy się na fragment, kiedy to reporter opowiada zaprzyjaźnionym kobietom, że planuje napisać książkę. Scena to kończy się deklaracją chęci przeczytania tego, co napisze, w domyśle więc akceptacją miejscowych. Autor jest obecny w tekście. Odwołuje się do własnych przeżyć, gdyż wielokrotnie przebywał na wyspie Man. Pracował tutaj, miał znajomych i przyjaciół, identyfikuje się z miejscami, które są częścią jego wspomnień. Ta prywatna część opowieści zamienia się miejscami w rodzaj deklaracji totalnej akceptacji dla wyspy, jej historii i teraźniejszości, ludzi ją zamieszkujących. Sturis panuje nad właściwymi proporcjami. Nie ma więc tutaj mowy o narcyzmie, każde wspomnienie czemuś służy i wzmacnia charakterystykę opisywanego miejsca. Reporter postanawia opowiedzieć o wyspie z innej perspektywy. Innej, bo miejsce to nie jest powszechnie znane, tak więc bardziej oczywiste byłoby skoncentrowanie się właśnie na rodowitych mieszkańcach, a nie na Polakach, jak to uczynił autor. Sturisa interesują Polacy, którzy zdecydowali się osiedlić na wyspie Man – przyjechali do pracy, udało im się znaleźć spokój i bezpieczeństwo, przeżyli trudne chwile, odnieśli mniejsze lub większe sukcesy, nie dali się złamać problemom, kłopotom i porażkom. Warto zauważyć, że autorowi tworzy niebanalny portret emigranta. To człowiek zadowolony z życia, który odnalazł swoje miejsce na ziemi i świetnie się odnajduje w małej, ale przyjaznej, społeczności wyspiarskiej. Ten pozytywny wizerunek zapada w pamięć i skłania do refleksji nad koniecznością przewartościowania niektórych słów tak chętnie nadużywanych w kontekście opuszczenia kraju. Sturis powraca również do ciekawej i romantycznej historii miłosnej. Pewna wiekowa staruszka wspomina swoją wielką miłość sprzed lat. Mężczyzna był Polakiem, a po zakończeniu wojny zniknął i nie odezwał się więcej. Wspólnymi siłami kobiecie i reporterowi udaje się ustalić, jaki był powód milczenia. Towarzyszymy więc autorowi w tropieniu nie tylko współczesnych polskich śladów, ale i tych sięgających kilkadziesiąt lat wstecz.  


Dionisios Sturis, Gdziekolwiek mnie rzucisz. Wyspa Man i Polacy. Historia splątania, Wyd. W.A.B., Warszawa 2015. 

wtorek, 17 lutego 2015

Śladami dzisiaj i wczoraj (V.S. Naipaul, Maska Afryki)

V.S. Naipaul odbywa podróż po Afryce śladami religijności. Interesuje go moment przejścia, a więc szczególnie skupia się na momencie, kiedy chrześcijaństwo i islam wyparły miejscowe wierzenia. Nie znaczy to, oczywiście, że tradycja całkowicie wymarła. Intrygujące są na przykład momenty, gdy ktoś deklaruje, że jest chrześcijaninem, ale jednocześnie potrafi znaleźć pewną spójność między swoją wiarą, a tym, co w jego kraju pierwotne, skojarzone z siłami przyrody, dziedziczone z pokolenia na pokolenie. Autor odwiedza Ugandę, Nigerię, Ghanę, Wybrzeże Kości Słoniowej, Gabon i RPA. W jego opowieści warto skupić się nie tylko na wyeksponowanych kwestiach religijnych, ale i na problemach społeczno-politycznych. W RPA na przykład pojawi się temat apartheidu oraz krytyka pojednawczej polityki Nelsona Mandeli. Autor dostrzega pewnego rodzaju sztuczność wpisaną w podróżowanie. Okazuje się bowiem, że niektóre rytuały nie udają się tak, jak powinny, a wszystko to z powodu obecności obserwatora. Zdarza się również, że jego przewodnicy, chcąc jak najwięcej zarobić, usiłują zorganizować atrakcje, które stają się własną karykaturą. Tego typu doświadczenia stanowią również dowód na to, że religia staje się nie tylko elementem tożsamości danej grupy, ale i źródłem całkiem sensownego dochodu. Wierzenia – te prawdziwe lub odegrane na potrzeby chwili – mogą być bowiem ważną atrakcją turystyczną. Wątkiem, obok którego nie da się przejść obojętnie, jest stosunek mieszkańców Afryki do zwierząt. Opis Nigerii to m.in. błąkające się po plaży konie. Te szlachetne zwierzęta uznano za niepotrzebne w klubie polo, skazano je więc na głód i szukanie jedzenia w śmietnikach. Wybrzeże Kości Słoniowej i Ghana to kraje, gdzie psy i koty nie cieszą się sympatią mieszkańców. Koty hoduje się na mięso, a domownicy specjalizują się w sprawnym zabijaniu tych niepokornych zwierząt. Podróż po Wybrzeżu Kości Słoniowej to także sugestywny opis krokodyli karmionych żywymi kurczakami. Z kolei w trakcie pobytu w RPA autor obserwuje przedziwne i dość obrzydliwe stoisko. Wśród oferowanych produktów są np. końskie łby, ale i żywe świnki morskie, które zabija się w trakcie rytuałów i wypija ich świeżą krew.


V.S. Naipaul, Maska Afryki. Odsłony afrykańskiej religijności, przeł. Agnieszka Nowakowska, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015. 

poniedziałek, 16 lutego 2015

Wymazywanie siebie (R. Grzela, Wybór Ireny)

Opowieść Remigiusza Grzeli składa się z większej ilości pytań niż odpowiedzi. Autor unika kategorycznych ocen. Woli podzielić się wątpliwościami i pokazać, że dany fakt można różnie interpretować, odsłaniając tym samym prawdę oczywistą, choć nie zawsze łatwą do zrozumienia – że nie ma jednej wersji wydarzeń, a pamięć toczy nieustannie walkę z zapomnieniem. Grzela ma podwójnie utrudnione zadanie. Choć znał swoją bohaterkę, nie udało mu się porozmawiać z nią za życia o tajemnicach jej przeszłości. Jednocześnie tytułowa Irena na tyle perfekcyjne zaplanowała wymazywanie fragmentów swojej biografii, że niemożliwe jest po latach jej pełne zrekonstruowanie. Warto w tym kontekście docenić wrażliwość autora, szacunek dla kreacji jego bohaterki, ale i wolę dotarcia do faktów. Dlaczego Irena Gelblum, znana z brawurowego działania łączniczka Żydowskiej Organizacji Bojowej, wyparła się po latach tego, że jest Żydówką, że była bohaterką, że walczyła w Powstaniu Warszawskim? Dlaczego Irena Waniewicz, radośnie przyjmująca pojawienie się na świecie córki, później będzie miał trudności z nawiązaniem dobrej relacji z dzieckiem? Dlaczego w kolejnym wcieleniu, kiedy była Ireną Conti di Mauro, bohaterka książki tak dobrze zaplanowała swój wizerunek, że wiele osób sądziło, iż jest Włoszką? Grzela nie daje łatwych odpowiedzi. Pokazując Irenę przeciwstawiającą się szmalcownikom, Irenę załamaną po śmierci brata, Irenę wchodzącą do obozu i ratującą te, które miały zginąć, Irenę w Palestynie i Irenę wracającą do Polski, Irenę jeżdżącą do Włoch i Irenę samotną w nieogrzewanej willi pod Warszawą, zawsze próbuje z tej wielości wydobyć pewną spójność. Jej źródłem, jak się wydaje, może być samotność oraz ucieczka przed miłością. Choć z dostępnych wspomnień i listów wyłania się kobieta, która często się zakochuje lub rozkochuje w sobie mężczyzn, to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że związki te są tylko substytutem. Mają zapełnić pustkę po tym, czego się nie uda odzyskać, a co stracone zostało wtedy, gdy Warszawa stawała się żydowskim cmentarzyskiem. Irena Gelblum vel Waniewicz vel Conti Di Mauro zdaje się rozpaczliwie uciekać, udawać, milczeć. Wie bowiem doskonale, że w świecie, w którym żyje, nic nie może być na zawsze. Książkę Remigiusza Grzeli można jednak czytać nie tylko jako reportaż biograficzny o tytułowej Irenie, to także interesujące studium traum wynikających z doświadczenia Zagłady. Da się tę opowieść potraktować również jako zapis trudności związanych z docieraniem do źródeł, które decyzją bohaterki zostają zniszczone lub unieważnione. Ograniczenia, na jakie napotyka autor, dobrze korespondują z kreacyjnym wymiarem działań poetki, która nie chciała pamiętać, że była łączniczką, i zrobiła wszystko, by stworzyć nową siebie.


Remigiusz Grzela, Wybór Ireny, Wyd. PWN, Warszawa 2014. 

piątek, 13 lutego 2015

Przeszłość nie przemija (M. Parys, Magik)

Już debiutancki „Tunel” Magdaleny Parys zapowiadał talent autorki, umiejętność opowiadania, zdolność przywoływania przeszłości w taki sposób, że intensywnie kształtuje teraźniejszość i bawi się jej rozwojem, wreszcie zainteresowanie problematyką dawnego NRD. „Magik” to potwierdzenie powyższej charakterystyki, ale i dowód na to, że pisarka nie stoi w miejscu, rozwija się i potrafi zaproponować czytelnikom pasjonującą, trzymającą w napięciu opowieść. Parys konsekwentnie wpisuje los zwykłego człowieka w tryby Wielkiej Historii, a ponieważ biografie opisywanych przez nią postaci wiążą się z granicami nie do przekroczenia, ich osamotnienie, szaleńczy pęd za wolnością, chęć wywalczenia sobie choćby odrobiny niezależności znaczone są dramatycznymi wyborami. Na szczęście autorka nie popada w patos, nie posługuje się czarno-białymi ocenami, nie usiłuje pisać powieści z tezą. Interesuje ją dobrze opowiedziana historia, a to duży atut i zapowiedź kontynuacji, na która warto czekać. „Magik” zapowiadany jest przecież jako pierwsza część trylogii. Magdalena Parys znakomicie łączy elementy powieści obyczajowej, kryminalnej, thrillera politycznego i powieści społecznie zaangażowanej. Ważne okazuje się to, co zwykle szczególnie uwodzi czytelnika, a więc umiejętność zbudowania wyrazistych postaci, sprawne połączenie życiorysów, które pozornie do siebie nie przystają, wreszcie odtworzenie niełatwych relacji międzypokoleniowych, naznaczonych doświadczeniem życia w państwie totalitarnym. Punktem odniesienia, porządkującym wszystko to, co działo się w systemie komunistycznym i to, co ma miejsce już w nowym, lepszym świecie, jest pieczołowicie skrywana sprawa zaginięć i zabójstw młodych ludzi, usiłujących uciec z kraju w trakcie pobytu w Bułgarii. Rodzice, którzy mimo upływu lat ciągle czekają na wieści o swoich dzieciach, reprezentanci systemu dostający premię za skuteczność działania, czyszczenie akt po to, by w demokratycznym kraju nie pozostał ślad po dawnej działalności, prywatne archiwum pewnego zranionego ojca, który zbiera dowody i usiłuje dotrzeć do faktów, dziennikarz, który chce odkryć prawdę, i kilka innych osób, które pozornie stoją po tej złej stronie, ale relacje prywatne są dla nich ważniejsze od zobowiązań służbowych – Parys proponuje wielowątkowy spektakl, który od początku do końca oglądamy z zainteresowaniem, śledząc każdą z ról z jednakową pasją. Powieść autorki można traktować jako historię odradzania się dawnych demonów, z którymi, aby móc patrzeć w przyszłość, koniecznie trzeba się zmierzyć. To także próba udowodnienia, że stare reguły gry nie dezaktualizują się tak szybko, a demokracja bywa przykrywką dla świetnego funkcjonowania tych, do których niegdyś należała władza. „Magik” jest również opowieścią o sile mediów, które jeśli ujawnią pewne sekrety dotyczące przeszłości polityków, są w stanie mocno wstrząsnąć społeczeństwem. Książkę tę można traktować jako zrekonstruowanie spóźnionej inicjacji w historię własnej rodziny – kiedy dziecko odmawia wiedzy lub jest chronione przed świadomością, osoba dorosła odkrywa, że prawda bywa aż nazbyt pilnie strzeżoną tajemnicą. Bardzo dobre!


Magdalena Parys, Magik, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2014. 

czwartek, 12 lutego 2015

Życie to czy śmierć? (W. Murek, Uprawa roślin południowych metodą Miczurina)

Debiutancka proza Murek intryguje wrażliwością mieszania światów pozornie do siebie nieprzystających, łatwością zderzania życia ze śmiercią i tworzenia stanu, który nie jest żadną z tych form, wreszcie umiejętnym lawirowaniem między powagą a absurdalnością opisywanych sytuacji. Barwne portrety ludzi czekających na pogrzeb, obserwujących własne pożegnanie, dyskutujących na temat tego, czy się umarło, czy nie, wreszcie spotykających się towarzysko z innymi zmarłymi, zapadają w pamięć. Murek, warto ów fakt zaznaczyć, ucieka od popkulturowych konwencji paranormalnych. Jeśli już trzeba by w tym miejscu wskazać inspiracje autorki, byłyby to tradycje ludowe, wiejska wiara dziedziczona z pokolenia na pokolenie, siła wierzeń obecnych w światach odizolowanych. Autorka pisze z zaskakującą świeżością, lekkością, choć motywem wiodącym swoich opowieści czyni temat trudny. Śmierć w tych historiach staje się jednak żartem za życia, złośliwością umierającego, poczuciem, że stan istnienia niewiele się tak naprawdę różni od odejścia. Na szczególną uwagę zasługują momenty, w których ten, kto nie żyje, buntuje się przeciwko temu faktowi i próbuje uświadomić wszystkim, że się mylą. Żywi nie dziwią się obecnością martwych, umieją nawet wymodlić ich wskrzeszenie. Przykładem może być radosne pojawienie się psa, który został uśpiony. To, że zwierzę biegnie, żeby przywitać się z umierającym dziadkiem, ma w takiej sytuacji podwójne znaczenie – przywitania się ze śmiercią i pożegnania się z życiem. Tytułowy Iwan Miczurin wierzył, że człowiek dzięki genetyce ma nieograniczoną władzę nad przyrodą, może nią niemalże dowolnie kierować i kształtować jej rozwój według swojego zamysłu. Takimi roślinami Miczurina stają się w tej historii ludzie – błąkający się między życiem a śmiercią, odnajdujący się w stanach pośrednich, nieco zagubieni, ale i w swoim bezpośrednim podejściu do codzienności, dziwnie bliscy obu stanom, które próbują ich przeciągnąć na swoją stronę.


Weronika Murek, Uprawa roślin południowych metodą Miczurina, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015. 

środa, 11 lutego 2015

Niezbędni, choć niewidoczni (A. Maloney, Pod schodami)

Publikacja Maloney koncentruje się na niezwykle interesującym zagadnieniu z kręgu tzw. historii codzienności. Autorka charakteryzuje bowiem zasady rządzące pracą służby domowej oraz próbuje uchwycić zmiany związane z wybuchem I wojny światowej, zwiększeniem zatrudnienia kobiet w fabrykach i emancypacją płci pięknej. Temat, który wydaje się arcyciekawy i taki jest w rzeczywistości, zostaje jednak potraktowany dość powierzchownie. W trakcie lektury trudno oprzeć się wrażeniu, że autorka ledwo dotyka interesującego ją zagadnienia i ignorując mnóstwo pojawiających się przy okazji kwestii, porusza od razu kolejne wątki. Nie budzą także podziwu odniesienia bibliograficzne. Maloney często cytuje te same osoby, a dość krótka lista odwołań zamieszczona na końcu książki pozwala sądzić, że autorka miała na celu raczej napisanie eseju o służbie domowej w Anglii w początkach XX wieku niż pracę pomyślaną jako próba całościowego i wieloaspektowego ujęcia tego tematu. Szkoda. Nie znaczy to jednak, że „Pod schodami” nie zasługuje na uwagę. Maloney stara się pokazać codzienność służby domowej, uwzględniając i relacje panujące w tej grupie, i zasady rządzące komunikowaniem się z panami, i zakres obowiązków, i właściwie dość symboliczne prawa, jakie posiadali służący. Autorce udaje się wyeksponować kilka istotnych problemów. Przykładem może być chociażby tendencja do nazywania służących tymi samymi imionami niezależnie od ich prawdziwych imion (uprzedmiotowienie służby), czy informacja, że kobiety chcące zostać służącymi, musiały najpierw pracować dwa lata, by zarobić pieniądze na zakup odpowiedniego stroju (zostanie służącą jako wymarzony zawód i gwarancja zapewnienia sobie „lepszego życia”). Nie można pominąć historii pokazujących ścisłe przestrzeganie hierarchii w grupie służących. Zapadają one szczególnie w pamięć czytelnikowi. Stanowią bowiem dowód na to, jak chętnie ci, którzy osiągnęli nawet odrobinę więcej od innych, odcinają się od swojego wcześniejszego środowiska, uznając je za gorsze i pogardzając nim. Jest w takim zachowaniu także pewien tragizm. Niezależnie bowiem od tego, że kamerdyner lub gospodyni mieli faktycznie wyższą pozycję, a pokojowe zachowywały pewną niezależność, to panowie decydowali o losach wszystkich swoich podwładnych bez wyjątku. W efekcie stojąca najniżej w hierarchii posługaczka przynajmniej w tym względzie była równa gospodyni.


Alison Maloney, Pod schodami. Życie codzienne służby domowej w początkach XX w. w Anglii, przeł. Krzysztof Cieślik, Wyd. Bellona, Warszawa 2015. 

poniedziałek, 9 lutego 2015

Po trupach do celu (M. Dobbs, House of Cards)

Mało kto pewnie pamięta, że powieść Dobbsa, na podstawie której nakręcono słynny serial, ukazała się już po polsku i to w pierwszej połowie lat 90. minionego wieku. W innym tłumaczeniu (autorem przekładu był Jacek Makojnik), w innym wydawnictwie (Książnica) i w nieco innej formie, bo jak czytamy, autor postanowił przygotować nową, lekko poprawioną, wersję powieści. W 1994 roku zdecydowano się na tytuł w wersji polskiej. Mogliśmy więc wówczas czytać „Domek z kart”. W aktualnym wydaniu pozostano przy wersji angielskiej, bo właśnie ta kojarzy się bezpośrednio z serialem, w którym rolę główną odtwarza Kevin Spacey. Jeszcze jedna różnica jest istotna. Dobbs przedstawia czytelnikom realia polityki brytyjskiej. W serialu mamy do czynienia z dostosowaniem fabuły do rzeczywistości amerykańskiej oraz ze zwiększeniem ilości wątków pobocznych i różnego rodzaju epizodów. Francis Urquhart (w serialu Francis Underwood) to rzecznik dyscypliny partyjnej, prawa ręka rządzącego premiera, człowiek, który czuwa nad wszystkim, ale też zna wiele tajemnic, które nie powinny wyjść na jaw. Główny bohater powieści jest szarą eminencją, reżyseruje to, co dzieje się na brytyjskiej scenie politycznej, pozwalając sądzić jej aktorom, że scena należy do nich, a on tylko doradza i podpowiada. Dobbs rekonstruuje klasyczną sytuację walki o władzę, której uczestnicy nie cofną się przed niczym. Można by w tym miejscu przywołać chociażby rodzinę Borgiów lub słynnego kardynała Richelieu – to ich tradycje kontynuuje Urquhart. Główny bohater z premedytacją dąży do celu, jest cyniczny i niezwykle inteligentny, doskonale zna zasady rządzące polityką oraz umie wykorzystać siłę mediów. Te ostatnie zresztą okazują się równie brudne i sprzedajne jak świat rządzących krajem. Mattie, młoda dziennikarka, która przyjeżdża do Londynu z prowincji i świetnie odnajduje się w meandrach politycznych niuansów, nie ma szans na zwycięstwo ze swoim przekonaniem, że prawda jest najważniejsza. Próba sił rozegra się bowiem na bardzo podstawowym poziomie, chodzi bowiem o ustalenie, czy są jakieś granice, czy może wszystkie zasady da się złamać, łącznie z tymi, które dotyczą spraw ostatecznych. Dobbs oprowadza czytelnika po świecie mrocznym, odrażającym, ale i… fascynującym. Francis Urquhart jak klasyczny antybohater każe nam przejrzeć się w lustrze swojej biografii i odpowiedzieć na pytanie, czy tak wielka władza, jaką posiada, nie jest przypadkiem pociągająca. Siła osobowości głównego bohatera, jego determinacja, brak odautorskiego moralizowania, wreszcie brak dobrego zakończenia – to wszystko sprawia, że Dobbs skłania swoich czytelników do rozważań na temat etyczności określonych postaw i poświęceń, które trzeba/można/chce się ponieść w imię zaplanowanych celów. Warto!


Michael Dobbs, House of Cards, przeł. Agnieszka Sobolewska, Wyd. Znak, Kraków 2015. 

niedziela, 8 lutego 2015

Piekło, które udaje raj (M. Wlekły, All Inclusive)

Wlekły proponuje swoim czytelnikom podróż po Dominikanie. Wyprawa ta różnić się jednak będzie od tych, które reklamowane są w folderach oferowanych przez popularne biura podróży. Nie o zachwalanie piękna przyrody oraz zalet odpoczynku tutaj chodzi, ale o pokazanie fałszu wpisanego w wyjazdy opatrzone tytułową etykietą „All Inclusive”. Wlekły nie skupia się jednak tylko na analizie sztuczności związanej z przebywaniem w odizolowanym od reszty świata miejscu, w którym można bez ograniczeń bawić się, jeść i pić. Autor mógłby powtórzyć za Jennie Dielemans „Witajcie w raju”, jednak z pewnością nie opowiada tego samego, co autorka reportaży o przemyśle turystycznym. Wlekły akcentuje ślepotę, głuchotę i obojętność odpoczywających ludzi, którzy nie widzą biedy, kupczenia coraz młodszym ciałem, własnej hipokryzji. Jednocześnie jednak próbuje pokazać systemowy kontekst zakłamania wpisanego w relacje panujące na Dominikanie. Kobiety udają, że pracują jako kelnerki, a tak naprawdę uprawiają seks za pieniądze po to, by utrzymać rodzinę. Mężczyźni specjalizują się w byciu doskonałymi kochankami, a rolę tę traktują bardzo poważnie, bo dzięki niej też mają za co żyć. Bogaci turyści i bogate turystki zapłacą za miłość, pożądanie, namiętność i czułość. Ważną częścią opowieści jest również problem pedofilii. Bohaterami reporterskich portretów są księża oraz dzieci, które oddano im pod opiekę. Wlekły rekonstruuje klasyczne w tego typu sytuacjach etapy związane z ukrywaniem procederu i jego ujawnieniem: argumentacja kapłana, który przekonuje dziecko lub nastolatkę, że to, co robi, jest dobre, zaufanie rodziców do księdza, czasami brak wiary w świadectwo ofiary, zazwyczaj odwrócenie się społeczności od tej lub tego, którzy ujawnili seksualne praktyki kapłana. Wielkie pieniądze, które zostawiają na wyspie turyści, gwarantują im prawo do wszystkich, także tych niedozwolonych w ich ojczyznach, uciech. Wielkie wpływy Kościoła gwarantują z kolei, co równie przerażające, ochronę i bezpieczeństwo księżom, których przestępcze czyny wyszły na jaw. Pokrzywdzonymi pozostają ci, którzy oferują usługi lub którzy przez swoją słabość są wykorzystywani, siła jest po stronie tego świata, który Dominikanę traktuje jak miejsce egzotycznych i ekscytujących rozrywek. Wlekły opisuje powyższy rozdźwięk z wrażliwością, ale i zaangażowaniem. Gdzieś w tle tli się bowiem wiara, że mówienie o tym głośno zmusza do mierzenia się z problemem. Milczenie natomiast bliskie jest akceptacji.


Mirosław Wlekły, All Inclusive. Raj, w którym seks jest bogiem, Wyd. Agora, Warszawa 2015.

sobota, 7 lutego 2015

Dzisiaj, jutro, wczoraj (J. Banville, Prawo do światła)

Pozornie Banville sięga do zgranego kulturowo motywu, a mianowicie do romansu nastolatka z dojrzałą kobietą. Wspomnienie tego zakazanego związku to fundament opowieści. Myliłby się jednak ten, kto usiłowałby skwitować tę historię jedynie jako zapis miłosnych rozterek chłopca, wspominanych po latach przez dorosłego mężczyznę. Banville proponuje bowiem opowieść o chwili, która przemija i naznacza swoją intensywnością całe życie, o przekraczaniu granic, w których rozpaczliwe chwytanie się trwania miesza się z odczuwaniem bliskości nieuchronnego końca, o niemożności pogodzenia się z tym, czego nie jesteśmy w stanie pojąć, bo to, co niezrozumiałe, boli i rozdrapuje niegojące się rany. Główny bohater musi funkcjonować, nie uzyskawszy odpowiedzi na najważniejsze pytanie: dlaczego tak to się skończyło? Dotyczy ono i owego nastoletniego romansu z matką szkolnego kolegi, i śmierci córki, która, jak się okazało w trakcie sekcji zwłok, była w ciąży, i małżeństwa, trwającego w zawieszeniu, przyzwyczajeniu, samooskarżeniu, i przedziwnej relacji z partnerką z planu filmowego. Koniec przychodzi nagle, nic go nie zapowiada, za to uderza mocno i pozostawia ślad na całe życie. Nie bez powodu w powieści pojawia się stwierdzenie „Skończyło się coś, co miało się nigdy nie skończyć” (s. 302), a także: „Bez jednego dźwięku kończył się świat” (s. 302). Doświadczenie straty staje się przeżyciem nieprzekazywalnym. Główny bohater musi zmierzyć się z traumą w samotności. O tym, co stracił i przed laty, i kiedy był już dorosły, nie umie rozmawiać z drugim człowiekiem. Choć wydaje mu się, że jego cierpienie to także katastrofa uderzająca w otoczenie, za każdym razem musi zrozumieć, że jest inaczej. Świata, w obiektywnym rozumieniu tego słowa, nie obchodzi to, że bohater przeżywa właśnie swój prywatny koniec świata. Banville z dużą wrażliwością pokazuje, jak to, co ostateczne w znaczeniu negatywnym, miesza się z intensywnością doznań pojmowanych pozytywnie. Niezależnie jednak od tego, co jest akurat doświadczeniem bohatera, musi on również cały czas oswajać się z samotnością.


John Banville, Prawo do światła, przeł. Jacek Żuławnik, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2015.

czwartek, 5 lutego 2015

(Bez)sens ofiary (A. Camilleri, Owce i pasterz)

Andrea Camilleri jest znany wśród czytelników głównie z kryminalnej serii z komisarzem Montalbano w roli głównej. Tymczasem Wydawnictwo Literackie postanowiło pokazać nam pisarza z innej, nieco zaskakującej strony. Czyni to nie po raz pierwszy, za to po raz pierwszy chyba pokazuje nam taką odsłonę pracy autora, którą można by nazwać, dokumentowaniem, rekonstruowaniem i zderzaniem ze sobą faktów. Faktami pisarz inspiruje się chociażby w powieści „Z chłopa król” (jednej z tych zaskakujących, o których powyżej wspominam), jednak w tym przypadku autor pozwala wybrzmieć temu, co wydarzyło się naprawdę, dzięki odwoływaniu się do lektur, próbie uzyskania wspomnień świadka, wreszcie poprzez sięgnięcie do własnej pamięci, przynajmniej w kontekście panującej w opisywanych czasach atmosfery. „Owce i pasterz” to literatura faktu – ascetyczna w formie i treści, sięgająca do tajemnicy wiary i kupczenia religią oraz bazująca na sekrecie odkupienia. Camilleri przeprowadza śledztwo, choć lepsze byłoby chyba stwierdzenie, że zaskoczony zdobytymi informacjami, usiłuje dojść do tego, co wydarzyło się przed laty. W 1945 roku na Sycylii zostaje postrzelony biskup Giovanni Battista Peruzzo. Po jedenastu latach od tego wydarzenia przeorysza pewnego zakonu wyznaje kapłanowi w liście, że wtedy, gdy jego życie było zagrożone, dziesięć zakonnic dobrowolnie poniosło śmierć po to, by ubłagać Boga, aby go ocalił. Camilleri stara się odtworzyć to nietypowe wydarzenie, bazując na logice i rozumie. Jednak szybko okazuje się, że ci, którzy chcą ukryć pewne rzeczy, mogą to zrobić skutecznie. Mentalność zakonnic oraz świat, w którym funkcjonowały na co dzień, pozostanie więc ciągle obcy i trudny do pojęcia. Co kierowało przeoryszą? W jaki sposób w głowach dobrowolnych rzekomo ofiar zrodził się tak okrutny pomysł? Jak umierały symbolicznie oddane Bogu kobiety? Takie i inne pytania wybrzmiewają gdzieś w tle, sytuując opowieść pisarza w bliskim sąsiedztwie przypowieści oraz filozoficznych w swoim wydźwięku pytań o sens ofiary. Książkę tę warto jednak czytać również jako zapis barwnego sycylijskiego świata. Portret zakonników, których trudno było poddać instytucjonalnej kontroli, a którzy chętnie przyjmowali do swojego grona ludzi będących na bakier z prawem, to opis jak ze znakomitej powieści łotrzykowskiej.


Andrea Camilleri, Owce i pasterz, przeł. Paweł Bravo, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015. 

środa, 4 lutego 2015

Walka o wpływy (W. Dalrymple, Powrót króla)

Monumentalne dzieło Dalrymple’a zachwyca bogactwem odniesień, erudycją, umiejętnością „ożywiania” ludzi i zdarzeń sprzed ponad stu pięćdziesięciu lat. Reportaż historyczny, z którym mamy w tym przypadku do czynienia, to nie tylko barwny portret Afganistanu, ale i intrygująca przypowieść o nadmiernych apetytach kończących się, tak to ujmijmy, odstawieniem od stołu. To historia walki o wpływy pełna krwawych obrazów rozkładających się trupów, dzieci tulących się do zwłok matek, tortur, wśród których jest m.in. obcinanie rąk i głów. To również opis świata, który niewiele ma wspólnego z kulturą europejską, choć to przez nią głównie jest zdominowany. Walka o dostęp do rzeczywistości, która wydaje się czymś upragnionym, rozgrywa się między Brytyjczykami a Rosjanami. Dalrymple wiarygodnie i sugestywnie odtwarza relacje między agentami wywiadu obu stron oraz rekonstruuje niełatwą sztukę szpiegowania na tak egzotycznym terenie. Mocno wyeksponowany zostaje wątek kolonizowania nie tylko ziem, ale i, co dużo ważniejsze, mieszkających tam ludzi. To, co ma by wsparciem i pomocą dla powracającego do kraju władcy, zamienia się w wynaturzoną formę okupacji. Widać to szczególnie w seksualnym eksploatowaniu miejscowych kobiet oraz pogardzie dla miejscowych zwyczajów. Rozpasanie seksualne, które stopniowo ogarnia Brytyjczyków, staje się jednym ze źródeł nadchodzącej katastrofy. Dalrymple w swoim reportażu pokazuje również, jak ważna jest znajomość realiów topograficznych i klimatycznych terenu, na którym zamierza się walczyć. W książce znajdziemy poruszające fragmenty opisujące ludzi umierających z pragnienia na pustyni lub poddających się sile tych, którzy umieją wykorzystać ukształtowanie terenu i dzięki temu zaplanować skuteczną zasadzkę. Dalrymple łączy dbałość o wierność faktom z niemalże poetyckimi opisami katastrofy. Do tych ostatnich z pewnością należy piękny, choć jednocześnie mroczny, opis zniszczonego po wojnie Kabulu. Ci, którzy pamiętają świetność miasta, nie umieją pogodzić się z tym, co właśnie widzą – ruinami, śmiercią, upadkiem. Nie wolno też zapomnieć o bogactwie odniesień, na jakie decyduje się autor. „Powrót króla” to książka napisana z erudycją, narracyjną swadą, zdolnością do syntetycznego przedstawiania faktów oraz umiejętnością pokazania pewnej powtarzalności wpisanej w los Afganistanu.


William Dalrymple, Powrót króla. Bitwa o Afganistan 1839-42, przeł. Michał Kłobukowski i Jacek Majewski, Wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2014.

wtorek, 3 lutego 2015

Trudny czas przemian (G. Szymanik, Motory rewolucji)

Zbiór reportaży Szymanika podzielony jest na trzy części. Każda z nich dotyczy innej rewolucji i innego okresu przemian. Odsłaniając cechy charakterystyczne walk o lepsze jutro w danym rejonie świata, autor jednocześnie pokazuje pewną powtarzalność tego typu działań. Mamy więc nadzieję, mamy przekonanie, że oto wreszcie kończy się czas niewoli, mamy wreszcie brutalne zniszczenie pragnienia, które motywowało i inspirowało do jednoczenia się i czerpania siły ze wspólnoty. Ten ostatni akcent jest szczególnie przejmujący, zwłaszcza że zdrada nie przychodzi z zewnątrz, lecz zdaje się czyhać wśród tych, którzy, tak by się wydawało, powinni zareagować zupełnie inaczej. Bunt pacyfikowany to ten moment, w którym uchwycone zostaje rozczarowanie, niedowierzanie, wreszcie bezradność wymieszana z poczuciem beznadziei. Skoro wywalczona wolność niesie niewolę innego rodzaju, idea niezależności i pozytywnego kształtowania przyszłości zamienia się w utopię. Szymanik przygląda się Ukrainie, dokumentując świat w stanie rozpadu, lecz w swoim chaosie naznaczony przekonaniem, że walka ma sens i dalsze pochylanie karku nie ma już racji bytu. Obserwuje konsekwencje tzw. Arabskiej Wiosny. Złamaną i zniszczoną nadzieję chyba najlepiej widać w kontekście wydarzeń w Egipcie. Opisuje także takie tereny jak Białoruś, Czeczenia czy Azerbejdżan. Mroczny cień Rosji jest tutaj również obecny, choć inaczej niż w przypadku Ukrainy. Autorowi udaje się pokazać zwykłych ludzi wplątanych w Wielką Historię, którzy choć niszczeni są przez nią w brutalny sposób, żyją i swoim życiem pokazują, że nie tak łatwo zniszczyć zwykłego człowieka. Brzmi może zbyt patetycznie, ale przekonanie o sile tkwiącej w codzienności i konsekwencji działania wybrzmiewa w tych reportażach mocno i zauważalnie.


Grzegorz Szymanik, Motory rewolucji, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015. 

niedziela, 1 lutego 2015

Banalne śledztwo (Å. Edwardson, Park Marconiego)

Kolejna, dwunasta już, odsłona kryminalnej serii z komisarzem Erikiem Winterem w roli głównej rozczarowuje. Stwierdzam to z przykrością, bo poprzednie części cyklu raczej trzymały poziom, a bohater wymyślony przez autora to postać bardzo ciekawa. Winter nie staje się mniej interesujący – ciągle trochę za dużo pije, próbuje odbudować relacje z przebywającą w Hiszpanii rodziną, stara się nie poddawać sile męczących go nocnych koszmarów, które, jest tego coraz bardziej pewny, mają swoje źródło w dzieciństwie. Szwankuje natomiast pomysł na zagadkę kryminalną i to nie tylko dlatego, że Edwardson postanowił opowiedzieć o zbrodniach, które wiążą się z przynależnością do pewnej grupy i winą, jaką mają na swoim koncie jej członkowie. Nie ma znaczenia, że pomysł jest dość zgrany i że mści się ten, kto przed laty został symbolicznie zniszczony. Problem polega na tym, że właściwie od początku sugeruje nam się taki trop i właśnie takie okazuje się wyjaśnienie zagadki na końcu. Czytelnik nie jest więc w żaden sposób zaskoczony, on też się domyśla, że właśnie o to chodzi, a autor najwidoczniej uznał, że potwierdzając przypuszczenia odbiorców, zdobędzie ich większe uznanie. Pomysł, że do ciał ofiar przyczepiany jest karton z jedną literą wymalowaną czarną farbą, wydaje się nieco wydumany. Chęć pozostawienia jakiegoś znaku przez przestępcę nie dziwi, ale ów karton już nieco śmieszy i wydaje się pomysłem mocno naciąganym. Najciekawszy pozostaje główny bohater – postać nieco depresyjna, ulegająca sugestywności przeczuć, wreszcie angażująca się w śledztwo całą sobą. Szkoda, że w tym przypadku autor nie zdecydował się na mniej powierzchowne śledztwo, które każe prowadzić Winterowi. Brakuje tu, powtórzę, zaskoczeń i zwrotów akcji, wszystko natomiast wiadomo już od początku.


Åke Edwardson, Park Marconiego, przeł. Inga Sawicka, Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2014.