Zapraszam również na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/bernadetta.darska

oraz na moje konto na Instagramie: https://www.instagram.com/bernadettadarska/

piątek, 30 września 2016

Psycholog i strateg (D. Varella, Klawisze)

Varella łączy w swoim reportażu perspektywę biograficzną – skupia się na losach konkretnych jednostek, społeczno-historyczną – pokazuje trwałość wypaczeń systemu penitencjarnego w Brazylii – i obyczajową – rekonstruuje zasady rządzące społecznością więźniów i relacje odizolowanych ze strażnikami. Klawisze, których opisuje, są nie tylko głównymi bohaterami prezentowanej opowieści, ale również dobrymi znajomymi, kolegami, przyjaciółmi autora. Varella zna środowisko więzienne od środka (wiedzą o tym czytelnicy „Ostatniego kręgu”), gdyż pracuje tam jako lekarz. Interesujące okazują się osobiste wyznania autora, który przyznaje się do fascynacji światem przestępczym oraz do pewnego rodzaju uzależnienia od możliwości obserwowania tego, co dzieje się w rzeczywistości podporządkowanej złu i bezprawiu. Klawisze nie są w tym kontekście jednoznacznie pozytywnymi postaciami. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że ów często dwuznaczny kodeks moralny, którym się posługują, ma swoje uzasadnienie. W inny sposób, to smutna konstatacja, nie udałoby się im wzbudzić respektu i zdominować społeczności, dla której autorytet nierozerwalnie powiązany jest z siłą, brawurową odwagą i świadomością niuansów tkwiących w stosowanej przemocy. Klawisze tworzą specyficzną grupę – jest ich za mało w odniesieniu do ilości więźniów, których muszą pilnować; jest ich za dużo z punktu widzenia uwięzionych, którzy cały czas obmyślają sposoby ucieczki z miejsca odizolowania; jest ich tylu, ilu trzeba, by zbudować zaufanie, nauczyć się czytania mowy ciała więźniów, zrozumieć powody takich, a nie innych, zachowań. Scena buntu w więzieniu opisana na początku książki stanowi wyraźną sugestię, że bohaterowie reportażu są nie tylko osobami pilnującymi porządku. Muszą być również dowódcami, strategami, negocjatorami i psychologami. Ich największym atutem jest doświadczenie oraz umiejętność zbudowania sojuszy, który pozwalają na zaufanie koledze klawiszowi i na zbudowanie możliwie partnerskiej relacji z więźniem. Varella nie pokazuje wcale sielankowego obrazu więzienia. Ci, którzy potrafią nawiązać kontakt z groźnymi przestępcami, są w stanie bardzo szybko przejść z roli wspierającego opiekuna w rolę grożącego torturami przeciwnika. W więzieniu nic nie jest oczywiste i znane od początku do końca. Klawisze, co pokazuje autor, muszą więc odnaleźć się w świecie, który oferuje ciągłą niepewność, w rzeczywistości, która zmusza do nieustannego sprawdzania siebie i innych.


Drauzio Varella, Klawisze, przeł. Michał Lipszyc, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016.

czwartek, 29 września 2016

Kim jest on czy kim ja jestem? (C.F. Tiller, Osaczenie)

Na czwartej stronie okładki natkniemy się na fragmenty entuzjastycznych opinii na temat pisarstwa Tillera. Krytycy akcentują zwłaszcza zdolność wiarygodnego odtwarzania psychologicznego napięcia między ludźmi oraz umiejętność portretowania rodziny w całym jej skomplikowaniu emocjonalnym. Po lekturze powieści trudno się nie zgodzić z pozytywną oceną „Osaczenia”. Autor rekonstruuje relacje łączące bohaterów bez zbędnej celebracji, za to z bolesną świadomością niemożności dotarcia do źródła niezrozumienia oraz coraz bardziej dostrzegalnym przekonaniem, że pewnych rzeczy nie da się i nie ma sensu naprawiać. Diagnoza ta dotyczy zarówno więzi przyjacielskich, rodzinnych, jak i miłosnych. Bardzo ciekawą postacią jest ten, wokół którego koncentruje się cała historia i który pomimo tego jest kimś nieobecnym. Mam na myśli mężczyznę, do którego bohaterowie się zwracają, chcąc pomóc mu w odzyskaniu pamięci, choć tak naprawdę bardziej traktują tę sytuację jako okazję do spowiedzi lub autoterapii. Silny wpływ milczenia i zapomnienia na mówienie i przypominanie okazuje się czymś wyjątkowo interesującym. Wbrew pozorom nie mamy tu do czynienia z nierówną próbą sił. Ów nieobecny mężczyzna dominuje, inicjuje, prowokuje samym swoim istnieniem. Jest najważniejszy, ale jednocześnie zupełnie nieistotny. Wiwisekcja, jakiej dokonują bohaterowie na sobie w trakcie wspomnień, ale i konieczności zderzenia się z prawdą lub przynajmniej inną wersją na swój temat, nie jest wcale tak po prostu oczyszczająca. Owszem, otwiera oczy, zmusza do zauważenia, potrząsa i drażni. Niczego jednak nie załatwia. Bo pytanie o granice pamiętania, różne wersje wspomnień, sens niezapominania, rozdrapywanie ran i otwieranie się na szczerość pozostaje ciągle otwarte.


Carl Frode Tiller, Osaczenie, przeł. Maria Gołębiewska-Bijak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.

środa, 28 września 2016

Skażona rzeczywistość (K. Brown, Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne)

Tytuł książki Brown jest bardzo czytelną informacją na temat zawartości. Autorkę interesują dwa miasta podporządkowane produkcji energii atomowej, a mianowicie Richland w Stanach Zjednoczonych i Oziorsk w Związku Radzieckim. Miejsca te zostają opisane poprzez wskazanie podobieństw i różnic oraz ze szczególnym uwzględnieniem społecznych konsekwencji izolowania pewnej grupy ludzi od reszty społeczeństwa. Brown jest również zaintrygowana samą koncepcją miasta idealnego, stojącą u źródeł tworzenia miast atomowych. Równie warte uwagi okazują się wszelkie sekretne działania wokół produkcji plutonu oraz tajemnice, które do dzisiaj trudno wydobyć na światło dzienne. Nadzwyczajność przedsięwzięcia zostaje więc w pewnym sensie zderzona z jego tajnością oraz ze specyficznym pojmowaniem idei równości, klasowości i dostępności do dóbr. Chociaż mamy do czynienia z odmiennymi systemami i krajami, które stawiały na konkurowanie ze sobą, nadzwyczajne są analogie wskazane przez autorkę. W obu przypadkach dochodzi do wypaczenia idei równości. Zarówno w systemie demokratycznym, jak i komunistycznym ludzie pracujący w atomowych miastach stają się społecznością uprzywilejowaną, z silnie wyodrębnionymi podziałami klasowymi, skazaną jednak tak naprawdę na nieistnienie. Najbardziej przerażające fragmenty dotyczą faktycznego eksperymentowania na ludziach – towarzyszenia życiu mieszkańców skażonych terenów poprzez ich ciągłą obserwację czy sprawdzania, jakie będą konsekwencje napromieniowania, na więźniach. W trakcie lektury trudno oprzeć się wrażeniu, że czytamy o projekcie, który bardzo szybko wymknął się spod kontroli i którego negatywne konsekwencje dostrzegalne są do dzisiaj. Bardzo ciekawe jest spostrzeżenie dotyczące podobieństwa miast atomowych do obozów. Kontrolowanie mieszkańców, niemożność swobodnego opuszczania miejsca i przemieszczania się, wreszcie życie w specyficznym złudzeniu, że innego świata nie ma, potwierdza łatwość manipulowania ludźmi, którzy zostają odizolowani i poddani odpowiedniej propagandzie. Ta faktyczna niewola, co ciekawe, oferowała tak duże poczucie stabilizacji, że wielu mieszkańców nie chciało opuszczać miasta, w którym reguły współżycia społecznego oparte były na braku zaskoczenia. „Plutopia” okazuje się historią tak naprawdę bardzo smutną. Z jednej strony mamy tutaj kontekst zwycięstwa ludzkiego umysłu, z drugiej obraz wielkiej przegranej, kiedy okazuje się, że uruchomienie nieznanej siły wiąże się z ludzką bezradnością, bezsilnością, przypadkowością działań i przekonaniem, że jedni ludzie mają prawo poświęcać życie innych ludzi. Pozycja obowiązkowa.


Kate Brown, Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne, przeł. Tomasz Bieroń, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016.

niedziela, 25 września 2016

Pióro i Pazur za 2015 rok - Siedlce 2016:

Laureatką w kategorii Pióro za najbardziej poruszającą powieść 2015 roku została Małgorzata Warda za powieść „Najpiękniejsza na niebie” wydaną przez wydawnictwo Black Publishing.



Laudacja:

Małgorzata Warda to autorka dobrze znana czytelniczkom polskiej literatury kobiecej. Szczególnie tym, które można nazwać osobami poszukującymi niebanalnej treści, nieoczywistych rozwiązań i pretekstu do refleksji, które można określić osobami niebojącymi się wyzwań i chętnie mierzącymi się z tematami trudnymi, wreszcie osobami, które chętnie sięgają po bardzo dobre powieści popularne. Autorka nagrodzonej książki proponuje właśnie takie utwory. Warto docenić fakt, że poczynając od debiutanckich „Dłoni”, a kończąc na triumfującej dzisiaj „Najpiękniejszej na niebie” i „Tej, którą znam”, powieści właśnie się ukazującej na rynku, pisarka daje się poznać jako osoba poszukująca zarówno w sensie formalnym, jak i tematycznym. Ostatnie tytuły, które mogliśmy czytać to potwierdzenie ostatecznie wybranej drogi, a mianowicie gotowości opisywania problemów społecznych i odsłaniania różnego rodzaju psychologicznych uwikłań, którym poddaje się człowiek w sytuacji kryzysowej. Można by więc powiedzieć, że Małgorzata Warda jest nie tylko znaną autorką powieści kobiecych, ale przede wszystkim pisarką reprezentującą nurt popularnej powieści zaangażowanej. Jej bohaterowie muszą się mierzyć ze zniknięciem osób bliskich i niemożnością zrozumienia tego, że pewne pytania, te najważniejsze, pozostaną bez odpowiedzi („Jak oddech”), zdarza im się doświadczyć tak wielkiej traumy, że aby ocalić kogoś od dalszego cierpienia, umieją, dość paradoksalnie, zadawać tylko dalszy ból („Dziewczynka, która widziała zbyt wiele”), bywa, że pragnąc bliskości, skazani zostają na doświadczenie odrzucenia, obcości, nienawiści i stygmatu inności („Miasto z lodu”), dowiadują się czasami o sekretach, których nie chcieliby znać, i są ofiarami przemocy niszczącej podstawy pewności siebie i burzącej to wszystko, co kształtuje intymność („Ta, którą znam”). W „Najpiękniejszej na niebie”, powieści, która otrzymuje nagrodę Pióra, Małgorzata Warda nie przestaje być krytyczną obserwatorką rzeczywistości. Tajemnica, z którą zmierzy się główna bohaterka, dotyczyć będzie nie tylko ciężko chorej, umierającej kobiety, która próbuje odszukać swoja siostrę, ale i – co dużo ważniejsze – stanie się pretekstem do poznania siebie i zdefiniowania swojej tożsamości na nowych zasadach. Warda intrygująco portretuje relacje między kobietami. Na szczególną uwagę zasługuje to, co połączy znaną ze swoich reportaży telewizyjnych Polę i inicjatorkę obsesyjnie prowadzonych poszukiwań Sylwię. Pisarka pokazuje całe spectrum emocji – od współczucia, litości, po zniechęcenie, podejrzenia, zaufanie i krzepiącą świadomość porozumienia. Ciekawe są również więzi łączące chorą kobietę z jej przybraną matką oraz milczącą zwykle, towarzyszącą jej wiernie, córką. W trakcie lektury trudno oprzeć się wrażeniu, że gdzieś w tle ważnym kontekstem jest dziedziczenie traumy, pytanie o odpowiedzialność za tych, którym pozwalamy się kochać, wreszcie nierozwiązywalny właściwie problem wiedzy, która wiele objaśnia, ale i wiele gmatwa. Dziennikarka, dla której spotkanie chorej kobiety miało być tylko, a może, aż okazją do pokazania widzom trudnego tematu, zostaje zderzona z koniecznością otwarcia się na nowe informacje o sobie. Doświadcza więc obcości, jakiej się nie spodziewała. Okazuje się, że nie wie, skąd pochodzi i skąd przyszła, wątpić więc zaczyna w prawdziwość tego, co ją ukształtowało, otworzyć się musi na zupełnie nowy etap swojej biografii – trudny, ale i oczyszczający. Warda nie tylko każe swoim bohaterkom mierzyć się z tym, co emocjonalnie trudne. Zachęca również czytelnika, by szukał własnych odpowiedzi i zadawał sobie pytania. Dzięki takiej perspektywie opowiedziana historia żyje dłużej i prawdziwiej, a o to przecież w literaturze chodzi. Także tej, którą określamy mianem popularnej.

sobota, 24 września 2016

Odzyskać siebie (A. Zielińska, Bura i szał)

„Bura i szał” to potwierdzenie pisarskiej klasy Aleksandry Zielińskiej. Autorka nie tylko bardzo świadomie posługuje się słowem, ale potrafi również oddać graniczność emocji, zbudować napięcie, stworzyć atmosferę towarzyszącą rzeczom i sprawom odczuwanym wyjątkowo intensywnie. Szaleństwo, które interesuje pisarkę, ma w tym wypadku wymiar metaforyczny. Dzięki nieprzystosowaniu i wycofaniu się z rzeczywistości można próbować przetrwać to wszystko, co wymyka się etycznym ocenom i co nie pozwala na normalne przeżywanie codzienności. Dzięki chorobie można próbować zapomnieć. Można również starać się zracjonalizować to, co wywróciło życie do góry nogami. Bycie w szale pozwala na chwilę intymności. Nie dopuszcza się wówczas nikogo do siebie, a schizofreniczne układy królujące między ludźmi zyskują mniej groźny wymiar. Choroba staje się tak naprawdę synonimem normalności. Nie może być inaczej, skoro to, co zwyczajne, sprowadza się do braku miłości, odrzucenia, nieakceptacji i stygmatyzacji. Zielińska interesująco portretuje małą społeczność, która wyjątkowo chętnie wypiera się tego wszystkiego, co inne, z łatwością za to toleruje zachowania, które trudno uznać za opowiedzenie się po stronie dobra. Na uwagę zasługuje opis relacji łączących kobiety w rodzinie tytułowej bohaterki. Autorka bardzo sprawnie i niebanalnie opisuje różnice między niekochaniem, nieinteresowaniem się, obojętnością a nienawiścią. Równie skomplikowane są więzi między siostrami, jak i mroczne dziedzictwo przechodzące z matki na córkę. Intrygująca jest także symbolika przezwiska bohaterki. Burość ma nieść skojarzenia z nijakością, szarością i brzydotą. Jest rodzajem skazania na nieistnienie, niewiarę w sukces i niezauważalność. Aby odzyskać siebie, zmienić zasady gry i rozpocząć konstruowanie własnej tożsamości od nowa, Bura musi dokonać rewolucji. Jej początkiem będzie ogień. Zniszczenie musi się dokonać, aby można było iść do przodu i nie odwracać się za siebie. Ogień jest również przełamaniem owej wykluczającej szarości. Wydobywa na wierzch i nadaje znaczenie. Otwiera na nowe. Warto.


Aleksandra Zielińska, Bura i szał, Wyd. W.A.B., Warszawa 2016.

piątek, 23 września 2016

W imię idei (M. Hjorth, H. Rosenfeldt, Oblany test)

Kolejna odsłona serii z psychologiem policyjnym Sebastianem Bergmanem to z jednej strony bardzo ciekawe rozegranie relacji wewnątrz zespołu prowadzącego śledztwo, z drugiej mocno wydumany powód eliminowania ze społeczeństwa kolejnych jednostek. Kluczowy konflikt, wokół którego budowane jest napięcie emocjonalne, to niespodziewana dla wszystkich informacja, że Vanja jest córką Sebastiana. Dorośli ludzie są bezradni wobec takiej informacji i próbują ją zaakceptować na swoich zasadach. Napięcie rodzi się także między Torkelem a Ursulą. Niedopowiedzenia i nieumiejętność czytelnego określenia własnych pragnień i oczekiwań spowoduje zbędne rozczarowania i poczucie bycia kimś oszukanym. Ze swoimi negatywnymi emocjami nie będzie umiał sobie poradzić Billy. Igranie z niebezpiecznie zaplanowanym spełnieniem erotycznym doprowadzi go do sytuacji granicznej. To wszystko będzie, oczywiście, działo się na marginesie śledztwa. Bohaterowie zmierzą się z dość nietypowym seryjnym mordercą, który uzna, że osoby, które mają znikomą wiedzę i zdobyły niczym nieuzasadnioną sławę, powinny zostać wyeliminowane. Zdaniem przestępcy medialny sukces winien być zarezerwowany dla osób wykształconych i inteligentnych. Przed śmiercią każe swoim ofiarom zdawać test. Jeśli nie odpowiedzą na wystarczającą ilość pytań, muszą zginąć. Ta krucjata przeciwko celebrytom spotka się z niespodziewaną reakcją. Oprócz oprotestowania działań mordercy pojawiają się również głosy wsparcia i zrozumienia. Ideowy przekaz tego przedsięwzięcia stanowi bowiem upomnienie się o tradycyjną wiedzę, tę, z której ludzie rezygnują i którą mimo wszystko podziwiają. Pomysł na takie akurat uzasadnienie mordowania wydaje się nieco naciągany, choć w kontekście wspomnianych skomplikowanych relacji wewnątrz grupy policyjnej sztuczność ta wybrzmiewa na tyle delikatnie, że jest do zaakceptowania.


Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt, Oblany test, przeł. Maciej Muszalski, Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2016.

czwartek, 22 września 2016

Porządkowanie wspomnień (A. Noguera, Malarka gwiazd)

Powieść Noguery to interesujący przykład literatury popularnej inspirującej się wydarzeniami historycznymi. Podobny mariaż romansu i Wielkiej Historii znany jest nie od dziś. W tym wypadku mamy delikatnie zarysowany problem wojny domowej w Hiszpanii i dużo mocniej zaakcentowany problem ruchu oporu we Francji. Delikatnie, bo Noguera nie rozważa właściwie bratobójczego konfliktu. Jej bohaterowie opuszczają Hiszpanię i wyruszają do Paryża. Tam zastaje ich II wojna światowa. Wydarzenia sprzed lat poznajemy retrospektywnie jako wspomnienia wiekowego Diego. To on był niegdyś głównym aktorem przywoływanych historii i to on pragnie po latach podomykać sprawy, które w wyniku dramatycznych zbiegów okoliczności potoczyły się w taki, a nie inny sposób. Mężczyzna rozpamiętywać będzie konsekwencje własnych wyborów, miłość do jedynej kobiety, którą naprawdę kochał, a utracił pewnej wojennej nocy, obrazy, które są pamiątką po jej istnieniu, i rysunki matki ukochanej, które odsłonią sekrety tragicznych przeżyć kobiety. Współczesność zdeterminowana zostanie ucieczką z domu ciężarnej Violetty. Kobieta ukryje się u swojego dziadka, który kiedyś był dla niej najbliższym człowiekiem. Teraz na nowo odkryją bliskość. Choć nie powiedzą sobie zbyt wiele, dużo dziać się będzie dzięki milczeniu. Violetta dowie się o tajemnicach z okresu II wojny światowej. To ona stanie się tą osobą, która powiąże ze sobą wszystkie fakty. Informacje, które zdobędzie, połączy w całość i wówczas dostrzeże jak tragiczne były losy jej najbliższych. W przeszłości bohaterka odnajdzie siłę, dzięki której uda się jej pokonać uwikłania teraźniejszości. Odrzuci toksyczną miłość, bez żalu odetnie się od mężczyzny, który stosował w stosunku do niej przemoc, z bólem pożegna dziadka i z nowym zapałem zacznie wypatrywać tego, co ma się dopiero wydarzyć. Uświadomi sobie, że to wszystko, co przeżyły kobiety w jej rodzinie, jest częścią jej własnej historii i kształtuje jej biografię. Wiedza wzbogaci ją, ale i pozwoli dokonywać wyborów. Pamięć Violetty będzie odtąd pełniejsza, ale i – paradoksalnie – jaśniejsza. Najważniejszym wspomnieniem okaże się dla niej to wszystko, co stoi po stronie miłości, dobra i przyjaźni nieskażonej zazdrością ani nienawiścią. Dowiedziawszy się, jakie błędy popełnili ci, którzy tak bardzo się kochali, zechce kształtować swoje życie na innych warunkach – dbając o to, by zło nie miało do niej dostępu. Noguera proponuje czytelnikom całkiem udaną tzw. powieść kobiecą. Momentami razi nazbyt pretensjonalny język, ale ostatecznie efekt jest udany.


Amelia Noguera, Malarka gwiazd, przeł. Marzena Chrobak, Wyd. Rebis, Poznań 2016.

środa, 21 września 2016

Miłość z terminem przydatności do spożycia (D. Rabinyan, Żywopłot)

Pokazanie dramatu tkwiącego w konflikcie izraelsko-palestyńskim nie poprzez argumenty polityczne, ale za pomocą uczucia, które nie powinno się wydarzyć, jest strzałem w dziesiątkę. Rabinyan nie szuka łatwych rozwiązań, nie ucieka w sentymentalizm, bardzo szybko rezygnuje z optymistycznej wersji miłości. Liat, Izraelka przebywająca na stypendium w Stanach Zjednoczonych i pracująca jako tłumaczka, oraz Hilmi, Palestyńczyk, który zajmuje się malarstwem, poznają się przypadkiem. Początkiem ich uczucia będzie długi spacer po Nowym Jorku, trochę absurdalne poszukiwania zgubionych kluczy, wreszcie namiętna noc, która dla obojga wydaje się czymś nieprawdopodobnym. Właściwie tylko na początku znajomości, przez chwilę, autorka pozwala swoim bohaterom na beztroskę, czułość, niemyślenie o przyszłości, nieograniczony zachwyt. Bardzo szybko wszystkim tym uczuciom oraz świadomości, że właśnie dzieje się miłość, towarzyszyć zaczyna świadomość braku perspektyw, przeżywania czegoś zakazanego, występowania przeciwko własnej rodzinie i własnemu krajowi. Prywatność staje się rodzajem zobowiązania publicznego. Skoro trwa konflikt między Arabami i Żydami, między przedstawicielami obu narodów nie ma miejsca na miłość. To dlatego kolacja z bratem Hilmiego zamienia się w przerzucanie się manifestami politycznymi, to dlatego Liat, kiedy dzwoni do rodziców, każe mężczyźnie symbolicznie zniknąć na chwilę z jej życia. Bohaterowie próbują przeżyć więcej, zapamiętać bardziej, odczuć mocniej. Granica jest wyraźnie określona. Końcem ich związku będzie koniec pobytu Liat w Stanach. W ojczyźnie nie ma już miejsca na miłość – oboje są tego świadomi. Rabinyan rezygnuje z happy endu. Byłby on zbyt banalny w tym wypadku. Każąc mierzyć się swoim bohaterom z tęsknotą, przemijaniem i cierpieniem, pokazuje bezsens wojny. Szczególnie poruszający jest fragment, kiedy Liat opowiada o swojej służbie wojskowej, a Hilmi o pobycie w więzieniu, podczas którego Izraelczycy robili wszystko, by upokorzyć i ośmieszyć Palestyńczyków. To powieść o miłości, której przekaz okazuje się niezwykle donośnym głosem opowiadającym się po stronie pokoju. Bardzo dobre.


Dorit Rabinyan, Żywopłot, przeł. Agnieszka Olek, Wyd. Smak Słowa, Sopot 2016.

wtorek, 20 września 2016

Benedyktyni na tropie (J. Szwechłowicz, Siła wyższa)

Joanna Szwechłowicz po raz kolejny opowiada barwnie o śledztwie, które więcej nam mówi o społeczeństwie i panujących obyczajach, niż o samej zbrodni. Morderstwo jest w tym wypadku pretekstem do sportretowania typów ludzkich oraz odtworzenia atmosfery, która ze względu na uprawiany przez autorkę gatunek, jest może trochę „zakurzona”, ale jednocześnie wyjątkowo świeża i zabawna. „Siła wyższa” to trzeci kryminał retro w dorobku warszawskiej pisarki. Mamy rok 1939. Kiedy niespodziewanie znika proboszcz pewnej poznańskiej parafii, ojciec Aleksander Herbst i ojciec Florian Myszkowski mają za zadanie dyskretnie przyjrzeć się sprawie. Na uwagę zasługuje przeprowadzona przez Szwechłowicz charakterystyka postaci. Opisanie obu zakonników okazuje się tak naprawdę portretem tego, co dobre i niepokojące w Kościele. Jeśli przyjrzymy się rozmowie bohaterów z wiekową gospodynią zaginionego proboszcza, szybko okaże się, że sposób wyznawania przez nią religii katolickiej jest wyjątkowo współczesny w swoim wybiórczym traktowaniu danych dogmatów i autorytarnym definiowaniu, jakie prawdy wiary są nazbyt liberalne. Poruszając się tropem poszukiwanego kapłana, zakonnicy docierają do pensjonatu w Krynicy. Oczywiście, występują incognito. Również w przypadku osób mieszkających w pensjonacie Szwechłowicz udają się celne i zabawne charakterystyki postaci. Trup pojawia się dosyć szybko. Nie trzeba więc już szukać zaginionego, dużo ważniejsze jest wskazanie sprawcy zbrodni. Pisarka zgrabnie wykorzystuje motyw zagadki zamkniętego pokoju. Nie od razu wiadomo, że doszło do morderstwa. Wszyscy są podejrzani, krąg osób jest zamknięty, a zakonnicy metodą dedukcji wskazują winnego. W tle prowadzonego śledztwa cały czas istotne jest to, w jaki sposób pojawiające się w powieści osoby odnoszą się do katolicyzmu, roli pełnionej przez księży, wreszcie wieloznacznego określenia posługa boża.


Joanna Szwechłowicz, Siła wyższa, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2016.

poniedziałek, 19 września 2016

„Ja, pani Furia zewsząd” (G. Plebanek, Pani Furia)

Najnowszą powieść Plebanek z pewnością można uznać za jedną z bardziej udanych w jej dorobku. W moim prywatnym rankingu obok „Pani Furii” w pierwszej trójce byłyby jeszcze „Dziewczyny z Portofino” i „Przystupa”. Autorka sięga zresztą i w tym przypadku do wątków, które od dawna ją interesują. Uważny czytelnik dostrzeże powtarzający się motyw poszukiwania i definiowania własnej tożsamości, refleksję nad trudnościami z odnalezieniem się w świecie, który ma być nasz, a jest ciągle obcy, temat trudnej wspólnoty kobiet, a także konieczności dokonywania niełatwych wyborów w przestrzeni, która naznaczona jest prywatnością. W „Pani Furii” natkniemy się więc na to wszystko, co u Plebanek już było, choć autorka poprzez inną biografię głównej bohaterki nada owej powtarzalności nową jakość. Alia jest dzieckiem, kiedy opuszcza Kongo i przeprowadza się do Belgii. Jesteśmy świadkami jej dorastania. Opowieść zyskuje więc wymiar inicjacyjny. Alia uczy się tego, jak ważny jest język – dzięki niemu można mieć władzę i siłę, bez niego można podtrzymywać bezradność i słabość. To najważniejsza nauka, jaka zapamięta od ukochanego ojca, którego ostatecznie prawie zapomni, gdy ten wyjedzie na chwilę do Konga i już nigdy nie wróci. Bohaterka zostanie zmuszona do matkowania swoim braciom. Właściwie zostanie jej odebrane dzieciństwo. Będzie próbowała doświadczyć przyjaźni mimo wszystko, szybko jednak nauczy się, że każda naznaczona bliskością relacja z drugim człowiekiem skazana jest na porażkę. Przyspieszone dojrzewanie wiązać się będzie ze świadomością nieustannego toczenia walki. Ojciec nauczy ją boksu, matka pokaże jej, że rodzicielska miłość może być tylko złudzeniem, a ciotka uświadomi, że kobieta musi być niezależna. Alia będzie więc wiedziała, że ostatecznie może liczyć przede wszystkim na siebie. Zawiedzie ją ojciec, który nie wróci, matka, która okazywać będzie obojętność, bracia, którzy pójdą swoją drogą i rozpoczną swoje życie, kolejni mężczyźni, dla których nazbyt często jej kolor skóry będzie istotny, wreszcie koledzy z policji, których wybierze, zaufa im, a następnie odkryje, że wspólnota ta może ją tylko prowadzić ku katastrofie. Dużym atutem powieści Plebanek jest otwarte zakończenie, które zostawia czytelników w niepewności, jaką decyzję podjęła bohaterka i co uczyniła ze swoją agresją. Pytanie o obcość – jej granice, możliwość wyrugowania lub oswojenia, wreszcie o wynikające z niej ograniczenia – staje się kluczowym zagadnieniem obecnym cały czas w tle opowiadanej historii. Równie istotne jest pytanie o zło, które akceptujemy, od którego odwracamy wzrok, na które się zgadzamy. Nie bez powodu Alia wchodząc w rolę bajarki i gawędziarki jednocześnie mówi o sobie „ja, pani Furia zewsząd”. Kongo jest dla niej tak naprawdę obcym miejscem, niewiele pamięta ze wczesnego dzieciństwa. Belgię traktuje jako swój dom, ale i tutaj nie jest do końca u siebie. Kolor skóry determinuje to, w jaki sposób jest postrzegana. Plebanek po raz kolejny udowadnia, że uprawiając tzw. powieść kobiecą, ucieka od tego wszystkiego, co powoduje, iż pojęcie to kojarzy się z banalnością treści i języka. „Pani Furia” to przykład kobiecej literatury środka, w której określenie „kobieca” niesie wiele intrygujących znaczeń i zmusza do przewartościowania oczywistych skojarzeń. Takie przykłady literatury popularnej należy więc z przekonaniem polecać.


Grażyna Plebanek, Pani Furia, Wyd. Znak, Kraków 2016.

niedziela, 18 września 2016

Odpowiedzialność (T. Greenwood, Roziskrzony świat)

To nie jest kryminał, choć początkowo wszystko na to wskazuje. Mamy przecież pobitego chłopaka, który w wyniku odniesionych obrażeń umiera. Mamy też uprzedzenie i pogardę białych Amerykanów w stosunku do tych, którzy są Indianami. Pochodzenie może więc wykluczać ze społeczeństwa, zwłaszcza wtedy, gdy mamy do czynienia z elitarnymi bractwami studenckimi na amerykańskich uczelniach. To nie jest romans, choć początkowo wszystko na to wskazuje. Mamy bowiem zdradę i chęć przerwania związku, który się wypala. Jest namiętny seks i przekonanie, że oto rozpoczyna się coś pięknego. Ale autorka unika zgranych konwencji. Wyraźnie nie chce, aby jej powieść kwalifikowała się w sposób oczywisty do literatury kryminalnej i tzw. kobiecej. Interesują ją mniej oczywiste rozwiązania, choć aby pokazać skomplikowane relacje łączące Sarę i Bena, wykorzysta motyw prywatnego śledztwa, winy, która nie może zostać wyznana, przebaczenia, które nie może być tak do końca pełne. W efekcie powieść, która mogłaby być jeszcze jedną odsłoną literatury popularnej, staje się czymś więcej – refleksją na temat odpowiedzialności za siebie i tych, którym wyznajemy miłość, próbą zastanowienia się nad rolą przypadku i nie zawsze możliwym przewidzeniem konsekwencji czynów, wreszcie rodzajem opowiedzenia się po stronie obowiązku i lojalności jako tego, co ostatecznie porządkuje codzienność.


T. Greenwood, Roziskrzony świat, przeł. Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik, Wyd. W.A.B., Warszawa 2016.

sobota, 17 września 2016

Ku upadkowi (T. Kunze, Ceauşescu. Piekło na ziemi)

Publikacja Kunzego to kolejna odsłona biograficzno-historycznej serii prezentującej słynnych zbrodniarzy XX wieku. Są wśród nich główni przedstawiciele ideologii nazistowskiej z Hitlerem na czele, jest Pol Pot i opowieść o rewolucji Czerwonych Khmerów, teraz dołącza również Nicolae Ceauşescu ze swoją dyktatorską wizją Rumunii. Niemiecki badacz koncentruje się przede wszystkim na wydarzeniach o charakterze politycznym i ideoologicznym. Prezentuje tło społeczno-obyczajowe, jednak czyni to w sposób typowo relacjonujący, bez potoczystości narracyjnej. Z oczywistych powodów skupia się na tytułowej postaci – osobie, która choć skończyła tylko kilka klas szkoły podstawowej, osiągnęła nieograniczoną władzę i była przyjmowana na salonach światowych przywódców. Trochę szkoda, że Kunze nie poświęcił więcej miejsca Rumunom, tym znanym i tym zwykłym, rekonstruując ich dramatyczne losy. Taki zabieg zdecydowanie wzbogaciłby sugestywność przekazu i odsłoniłby tragedię obywateli. Historyk akcentuje, oczywiście, wpływ, jaki miała na społeczeństwo działalność Securitate, kładzie nacisk na powszechną inwigilację i niszczenie podstaw wspólnoty, wzmiankuje o dramacie kobiet związanym z dekretem zakazującym aborcji, informuje o szpitalach psychiatrycznych jako miejscach dyscyplinowania. Ponieważ jednak opowieść Kunzego utrzymana jest raczej w tradycyjnym stylu, mamy tu przede wszystkim do czynienia z podawaniem faktów. Biografia Ceauşescu jest fascynująca sama w sobie, tak więc trudno powiedzieć, czy przy mniej atrakcyjnym bohaterze taki sposób narracji również by się sprawdził. W tym wypadku czytelnik może odczuć pewien niedosyt, choć jednocześnie doceni wykonaną pracę badawczą i jej efekty. Wspomnianej potoczystości szkoda również z tego powodu, że zwłaszcza końcowe fragmenty książki mają w sobie fabularny potencjał. Widać go chociażby w sposobie relacjonowania zorganizowanego w dość chaotyczny sposób procesu sądowego i późniejszej egzekucji. W opowieści Kunzego szczególnie interesująca jest przyjęta perspektywa. Badacz przez cały czas nie przestaje widzieć w Ceauşescu człowieka – pysznego, dumnego, okrutnego, ale i zagubionego, kochającego swój kraj, zdziwionego, że obywatel występują przeciwko niemu. Nie inaczej przedstawiana jest Elena, druga osoba w państwie, tak chyba można powiedzieć. To kobieta zakompleksiona, niekulturalna, chciwa, jednocześnie opiekuńcza i troskliwa w stosunku do męża. Taki opis pary stanowi wyraźną sugestię, że stykamy się z losami zbrodniarzy, którzy nie przestali być ludźmi. W efekcie zyskujemy potwierdzenie, że za każdym złem stoi człowiek, a nie bestia.


Thomas Kunze, Ceauşescu. Piekło na ziemi, przeł. Joanna Czudec, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2016.

piątek, 16 września 2016

Zawodowy egzamin Mocka (M. Krajewski, Mock)

Najnowsza powieść Marka Krajewskiego to prawdziwa gratka dla wielbicieli jego twórczości. Powodów do radości jest kilka. Po pierwsze, tytuł nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z powrotem do postaci Eberharda Mocka, a ponieważ poznamy początki jego kariery, lektura zapowiada się bardzo dobrze. Po drugie, mamy do czynienia z ciekawym projektem graficznym okładki. „Mock” pod tym względem zdecydowanie się wyróżnia na tle wielu innych propozycji z kręgu literatury kryminalnej, a tym samym łatwo zapamiętać tę powieść także pod względem wizualnym. Po trzecie wreszcie, a rzecz to najważniejsza, Krajewski proponuje swoim czytelnikom bardzo dobrą powieść kryminalną – ze sprawdzonym bohaterem, choć zaprezentowanym w nieco innym niż zwykle świetle, z mrocznym i rozpustnym portretem przedwojennego Wrocławia i ze znakomicie pomyślanym jako miejsce zbrodni miejscem. Ci, dla których sięgnięcie po „Mocka” nie będzie lekturą przypadkową i którzy znać będą wcześniejsze powieści Krajewskiego, z pewnością poczują atmosferę typową dla pierwszych odsłon kryminałów z Breslau w tle lub raczej z Breslau jako ważnym bohaterem. Najnowsza książka autora jest równie dobra jak te pierwsze, które spowodowały w Polsce modę na kryminał retro. Krajewski także w tym wypadku stosuje klamrę, dzięki której dowiadujemy się trochę o powojennych losach Mocka, za to retrospektywnie, szczegółowo, poznajemy historię z roku 1913. Główny bohater jest wówczas wachmistrzem, studiował wcześniej filologię klasyczną, ale musiał przerwać studia, nie dziwi więc jego bogata wiedza dotycząca greki i łaciny. Policjanci traktują go trochę z politowaniem, trochę żartobliwie, bardziej widzą w nim studenta niż kolegę. Mockowi marzą się natomiast prawdziwe śledztwa. Pretekstem do spełnienia pragnień jest wydarzenie, które ma miejsce w Hali Stulecia. Kiedy zostają znalezione ciała czterech nastolatków, ułożone w specjalny sposób, oraz mężczyzny, któremu doczepiono do pleców skrzydła, policjanci mają dużo pracy. Mock zostaje oddelegowany do biblioteki, zaczyna jednak prowadzić śledztwo samodzielnie. Szybko okazuje się, że wychodzi mu to całkiem dobrze, a sprawa nie jest wcale tak oczywista, jak próbują sugerować niektórzy. Młody Eberhard będzie bał się degradacji i konieczności powrotu do rodzinnego Wałbrzycha, jednak pragnienie dojścia do prawdy okaże się w nim silniejsze. Znajdzie się na wrocławskich salonach, zbrata się z niektórymi policjantami, nie przestanie być pocieszycielem i ulubieńcem miejscowych dziwek, dowie się, że nie zawsze w śledztwie chodzi o ujawnienie faktów, bo czasami ważniejsze są układy. Niezależnie od powyższego nie przestanie szukać, zadawać pytań, drążyć. Odkryje prawdę i to dzięki niej spełnią się jego marzenia. Śledztwo dotyczące Hali Stulecia ma więc wymiar inicjacyjny, jest też oryginalną pochwałą miejsca-symbolu, w którym triumf ludzkiego umysły rozgrywa się i po stronie chwały, i po stronie misternie przygotowanej zbrodni.


Marek Krajewski, Mock, Wyd. Znak, Kraków 2016.

czwartek, 15 września 2016

Ojciec na pełen etat (M. Szwarc, Ojcowie szóstego levelu)

Książka Magdaleny Szwarc koncepcyjnie przypomina trochę publikację „Jestem mamą. Zbiór prawdziwych historii o macierzyństwie” z 2004 roku. W obu przypadkach mamy do czynienia ze świadectwem codzienności, która zostaje zrewolucjonizowana przez pojawienie się na świecie dziecka. W książce zredagowanej przez Katarzynę Tubylewicz o swoich przeżyciach, także tych negatywnych, opowiadają kobiety aktywne zawodowe, często zajmujące się kulturą lub działalnością społeczną. W reportażach Szwarc mamy do czynienia z, tak to ujmijmy, wyjściem w teren. Autorka odwiedza place zabaw i miejsca, w których przebywają opiekunowie z dziećmi, chcąc namówić na rozmowę ojców, którzy zajmują się swoimi pociechami wtedy, kiedy ich partnerki pracują. Obie książki koncentrują się na urokach macierzyństwa/tacierzyństwa, ale jednocześnie nie unikają zwierzeń na temat trudności, niepokojów, odczuwanej straty. Zarówno bardzo aktywne matki z „Jestem mamą”, jak i ojcowie z reportaży Szwarc, wiedzą doskonale, że dziecko wiąże się ze zmianą jako kategorią porządkującą teraźniejszość i nie oszukują się, że każda decyzja związana z obecnością przy dziecku jest rodzajem odnotowanego wyrzeczenia i zysku jednocześnie. Ta perspektywa wydaje się bardzo istotna. Ojcowie opisywani przez reporterkę nie idealizują swojej roli, choć z satysfakcją odnotowują możliwość przyglądania się dorastaniu dziecka i dostrzegania tego, jak powoli i konsekwentnie uczy się ono świata. Matki, które również uczestniczą w rozmowie ze Szwarc, nie ukrywają jednocześnie swojego żalu z tego powodu, że przez swoją nieobecność tracą szansę uchwycenia ważnych momentów z życia swojego potomka. Warto docenić fakt, że teksty reporterki nie mają wymiaru edukacyjno-moralizatorskiego. Nie są próbą przekonywania do takiego a nie innego wyboru, stanowią raczej dowód na to, że w przypadku wychowania dzieci istnieje dużo więcej modeli niż ten stereotypowy, zakładający, że tylko matka powinna towarzyszyć synowi lub córce w tym najwcześniejszym etapie. Wzbogaceniem portretów rodzin, w których ojcowie zostali w domu, by zajmować się maluchami, są rozmowy ze specjalistami. Wśród nich jest i Wojciech Eichelberger, którego poglądy wybrzmiewają wyjątkowo tradycyjnie na tle tego, co realizują w swoim życiu bohaterowie reportaży. Książka Magdaleny Szwarc to ważny głos w dyskusji na temat współczesnego modelu rodzicielstwa oraz zasługujący na uwagę portret mężczyzn, którzy samodzielnie renegocjują portret własnej płci, wzbogacając go i nadając mu nową jakość.


Magdalena Szwarc, Ojcowie szóstego levelu. Reportaże o ojcostwie, Wyd. Zwierciadło, Warszawa 2016.

środa, 14 września 2016

Wspólnota pszczół jako model społeczny? (L. Paull, Rój)

Powieść Paull to niebanalna historia świata, w którym nie ma miejsca na przypadkowość, inność czy jakiekolwiek zaskoczenie. Ul, w którym przebywają na co dzień, mieszkają i pracują pszczoły, okazuje się rzeczywistością silnie zhierarchizowaną. Na szczycie obowiązującej drabiny społecznej jest Królowa Matka. Władzę mają damy dworu, które są blisko władczyni, oraz księżniczki i kapłanki. Sprzątaczki, do których należy Flora 717, nie cieszą się żadnym poważaniem. Nikt nie zwraca na nie uwagi, a poświęcenie życia akurat takiej pszczoły nie ma większego znaczenia. Główna bohaterka jest postacią szczególną. Choć nie powinna mówić, potrafi jasno artykułować swoje myśli; choć nie powinna wydzielać wonnego eliksiru, którym karmione są dzieci Królowej, jest w stanie to uczynić; choć nie powinna zbierać pyłku, umie być i w tym względzie skuteczna; choć powinna zginąć w trakcie wielogodzinnego pobytu poza ulem, wola życia jest w niej silniejsza; choć nie powinna być waleczna, jako pierwsza rzuca się do walki z osą atakującą ul; choć nie powinna składać jaj, przywilej ten ma tylko Królowa Matka, trzy razy to robi i, co jest jeszcze bardziej nietypowe, rodzi się w niej instynkt macierzyński. Kontrola pszczół niesubordynowanych jest na wysokim poziomie. Florze udaje się jednak uniknąć ostatecznej kary. Wykazuje się odwagą, bystrością, inteligencją. Takich cech nikt się po niej nie spodziewa. Jesteśmy świadkami dojrzewania bohaterki, jej poznawania świata, uczenia się krytycznego myślenia, wreszcie odkrycia, że postulowane w ulu posłuszeństwo i lojalność nie oznaczają równości. Flora uświadamia sobie, że świat, który uznawała za doskonały, tak naprawdę oparty jest na niesprawiedliwości. Nie chodzi tylko o klasowość. Główna bohaterka nie potrafi zaakceptować pogardy dla pszczelego życia. Siostry, które mają władzę, z beztroską kupczą istnieniem tych, które w hierarchii stoją niżej. Znaczenia nie ma nawet ich przydatność dla rozwoju ula. Liczy się tylko pokaz władzy i możliwość zastraszenia społeczności, której jest się częścią. Szczególnie interesujący jest moment przejęcia władzy. To rodzaj inicjacji nie tylko dla Flory, alei innych pszczół. Wyjątkowo mocno widać wówczas, jak łatwo można zostać zdegradowanym, kiedy zajmuje się pozycję najwyższą, jak nieistotne okazuje się dobro wspólne i jak ważne jest zaspokojenie własnych ambicji, jak konieczne jest podjęcie walki o idee, choć poniesione koszta bywają czasami zbyt duże. Flora przekonuje się, że rzeczywistość, która miała być jednym wielkim ideałem, tak naprawdę stała się własną karykaturą. Prawo zastąpiono bezprawiem, szacunek pogardą dla słabszych, dobro wspólnoty dyktaturą, a bezpieczeństwo ciągłym zagrożeniem. Bohaterka odkrywa, że walka o nowy lepszy świat jest konieczna – nie tylko dla dobra wspólnego, ale i po to, by ocalić jej dziecko. Narodziny nowego są jednocześnie przypieczętowaniem śmierci tego, co przemija. Flora, choć jest kreatorką tego, co przychodzi, należy do świata, który właśnie upada. Zakończenie książki z jednej więc strony daje nadzieję, z drugiej ma w sobie wyraźną sugestię, że wszystko to, co właśnie pokonano, może się odrodzić i pewnie się odrodzi.


Laline Paull, Rój, przeł. Tomasz Wilusz, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2016.

wtorek, 13 września 2016

Ocaleni (W. Szabłowski, Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia)

Reportaż Szabłowskiego poświęcony rzezi wołyńskiej zasługuje na uwagę choćby z tego powodu, że publikacji na temat tego wydarzenia ciągle jest zbyt mało i zbyt niska jest świadomość społeczna dotycząca dramatu sąsiedztwa przyjaznego zamienionego w sąsiedztwo zagrażające. Autorowi udaje się pokazać dostrzegalny także w wypadku tego wydarzenia schemat działań typowy dla ludobójstwa. Mamy więc najpierw pojedyncze akty agresji, mamy postulat oczyszczenia z obcych i marzenie o państwie czystym narodowo, mamy rodzący się niepokój, niechęć i nienawiść między wcześniejszymi sąsiadami, mamy deklarowane niedowierzenie ze strony przyszłych ofiar, które są przekonane, że najgorsze nie może się wydarzyć, mamy nakaz eliminacji i zagrożenie, że w razie niewykonania rozkazu śmierć dotknie tego, kto się zbuntuje, mamy wreszcie bestialstwo i barbarzyństwo w stosunku do ludzi niewinnych, raptem odczłowieczonych, skazanych na bycie zwierzyną łowną. Szabłowski rezygnuje z oczywistej wizji świata. Interesuje go rzeczywistość dużo bardziej skomplikowana niż zrekonstruowanie opisów mordów i tortur. Skupia się na tych, których ocalono z rzezi, którzy pomagali i którzy pielęgnują pamięć dobrego sąsiedztwa. Znaczna część książki jest poświęcona losom Polaków, ale reporter, będąc wiernym owej idei możliwie całościowego przedstawienia, skupia się również na doświadczeniach Żydów oraz Czechów. Pytanie, które pozostaje ważne w tle właściwie każdego przytoczonego tutaj świadectwa, dotyczy ludzkich wyborów i tego, na ile w chwili próby jesteśmy w stanie i chcemy ochronić swoje człowieczeństwo. Powyżej sformułowana kwestia zostaje w książce Szabłowskiego zniuansowana. Nie chodzi w tym wypadku o kategoryczne „zabijam lub pomagam”, ale także o zaniechanie pewnych czynów, próbę perswazji w stosunku do morderców, ucieczkę przez triumfującym złem, chwilę zadumy nad tym, co właśnie się dzieje, niechęć przed używaniem kradzionych od ofiar przedmiotów, szacunek dla ziemi, w której spoczywają zmarli i odmowę uprawiania tam warzyw. Reportaż Szabłowskiego to opowieść o jeszcze jednym złu, które człowiek zafundował drugiemu człowiekowi, ale i historia niepokonanego jednak do końca dobra. Tak, jak wspomniałam, książka ta z pewnością należy do ważnych lektur, przedstawiając przeszłość ciągle żywą w teraźniejszości. Jednocześnie trzeba w tym miejscu wspomnieć o niektórych niedociągnięciach. Razi miejscami język, jakim posługuje się reporter. O ile sentymentalne opisy we wspomnieniach bohaterów są jak najbardziej uzasadnione, o tyle podobne fragmenty w tekście odautorskim już niekoniecznie. Publikacja nie jest też chyba do końca przemyślana kompozycyjnie. Umieszczona pod koniec książki opowieść Ukrainki, która sprząta w Polsce i odczuwa ze strony naszych rodaków niechęć, wydaje się nieco przypadkowa w kontekście tego, co czytamy wcześniej.


Witold Szabłowski, Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia, Wyd. Znak, Kraków 2016.

poniedziałek, 12 września 2016

Starość (V. Rudan, Oby cię matka urodziła)

Najnowsza powieść Vedrany Rudan tylko pozornie wydaje się dużo łagodniejsza od wcześniejszych książek autorki, które ukazały się na rynku polskim. Chorwacka pisarka jak zwykle z odwagą rozprawia się z niełatwymi relacjami, ze społecznym uwikłaniem w stereotypy, z uprzedzeniami. Motywy starości i toksycznej relacji między matką i córką porządkują opowieść, czyniąc z niej i oskarżenie, i rodzaj pożegnalnego manifestu, i żałobny (anty)tren. Główna bohaterka oddaje swoją matkę do domu opieki. Kobieta sprawdza wcześniej, który z ośrodków będzie najodpowiedniejszy. Zależy jej, by matka miała zapewnione takie warunki, którym nie można nic zarzucić. Szybko okazuje się, że przesunięcie ciężaru opieki na wyspecjalizowane w tym względzie osoby nie eliminuje zaangażowania i poczucia winy bohaterki. Przywiązanie do matki oraz wyjątkowo mocno odczuwane poczucie obowiązku stają się, potocznie rzecz ujmując, kulą u nogi. Córka, choć nie zaznała ze strony matki miłości, doświadczyła od ojca ataku na własną intymność, a rodzice nie stanowili dla niej oparcia, próbuje być osobą odpowiedzialną, która zapomina o tym, co złe, i próbuje towarzyszyć matce w odchodzeniu. Umieranie jest zresztą w tym wypadku sprawą mocno zakamuflowaną. Przedstawiciele instytucji, w której przebywa matka, cały czas wysyłają sygnały, by zrezygnować z częstych odwiedzić i zacząć żyć własnym życiem. Córka funkcjonuje na pograniczu dwóch światów – jest zranionym dzieckiem i usiłującą otrząsnąć się z traumy dorosłą, jest osobą zakorzenioną w życiu, ale i naznaczoną bliskością śmierci, jest kimś zdrowym i symbolicznie chorym zarazem. Odejście matki również nie przynosi ukojenia. Daje bowiem wiedzę na temat ostatnich chwil kobiety, wiedzę niechcianą i zaskakującą w kontekście tego wszystkiego, co komunikowano bliskim przez cały czas.


Vedrana Rudan, Oby cię matka urodziła, przeł. Marta Dobrowolska-Kierył, Wyd. Drzwo Babel, Warszawa 2016.

niedziela, 11 września 2016

Po latach (H. Hender, Kolejność)

Hubert Hender jest autorem jednego z ciekawszych, zapadających w pamięć debiutów z kręgu literatury popularnej. Jego „Zapora” to książka z pogranicza kryminału, thrillera i powieści grozy, bardzo ciekawie wydobywająca mniej lub bardziej oczywiste związki między przeszłością a teraźniejszością. W „Kolejności” autor pozostaje na terenie Dolnego Śląska. We wspomnianym debiucie ważnym punktem odniesienia była Zapora Pilchowicka, w „Kolejności” zbrodnie dzieją się w podjeleniogórskich Kowarach. Początkowo wszystko wskazuje na to, że brutalne morderstwa mężczyzn mają związek z jakąś historią związaną z kopalniami. Zważywszy na nielegalne wydobycia uranu w okolicy, podejrzenia policjantów kierują się właśnie w tym kierunku. Sytuacja okazuje się jednak dużo bardziej skomplikowana. Wskazuje na to nie tylko fakt sprowadzenia do Kowar jeleniogórskich policjantów, ale i dziwne okoliczności zbrodni, nietypowe wskazówki, łatwość poruszania się zabójcy, choć przecież mała miejscowość oferuje raczej skromne możliwości manewru. Śledztwo toczy się niespiesznie, ale ostatecznie, jak to zwykle w powieściach kryminalnych, prawda wychodzi na jaw. Policjanci nie są jednak wcale zadowoleni z sukcesu. Odkrywają bowiem, że wina mordercy, choć oczywista, moralnie jest dosyć skomplikowana, że nie wiadomo do końca, czy zemsta bardziej buduje, czy jednak niszczy, że błędy przeszłości mogą przypomnieć o swoim istnieniu po wielu latach, że niektóre rany nigdy się nie zabliźniają i uniemożliwiają zaznanie normalności. Hender wprowadza również drugi wątek związany z zaginięciem i zamordowaniem małego chłopca. Ma on nawiązywać do osobistych przeżyć jednego z policjantów prowadzących śledztwo i ma być rozwinięty w kolejnej części serii. Wątek ten wydaje się dodany trochę sztucznie. Kompozycyjnie powieść zyskałaby, gdyby motywu rzekomego topielca nie przywoływano w „Kolejności”. Finalne skomplikowanie emocjonalne powieści zdecydowanie wystarczyłoby na mocne, wyraziste zakończenie.


Hubert Hender, Kolejność, Wyd. Filia, Poznań 2016.

sobota, 10 września 2016

Góry ponad wszystko (D. Kortko, M. Pietraszewski, Kukuczka, Opowieść o najsłynniejszym polskim himalaiście)

Biograficzna opowieść Kortki i Pietraszewskiego nie ma nic z utworu panegirycznego. I dobrze. Owszem, już tytuł wskazuje, że mowa będzie o kimś, kto osiągnął rzeczy nieosiągalne dla innych, w trakcie lektury widać jednak, że autorzy unikają jednoznaczności, próbując pokazać skomplikowanie czasów, środowiska i głównego bohatera. Dzięki takiej perspektywie książka ta zyskuje wymiar nie tylko historyczny, ale również ponadczasowy. Część dylematów, które nurtowały himalaistów wówczas, pozostaje aktualna także i dzisiaj. Nie zmieni się to i za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. Pytania o granice ludzkiej wytrzymałości, o komercjalizację wspinaczki wysokogórskiej, o konsekwencje emocjonalne ponoszone przez czekającą rodzinę, wreszcie o odpowiedzialność za partnerów i siebie pozostaną ciągle żywe. Nie ustaną także dyskusje w gronie tych, którzy się wspinają (przykładem może być to, co wydarzyło się ostatnio wokół Broad Peak), nie przestaną się pojawiać czasami kontrowersyjne podejrzenia lub oskarżenia, nie zniknie zazdrość i podziw dla tego, kto pierwszy osiągnie więcej. Biografia Kukuczki pokazuje to wszystko, a jednocześnie jest znakomitym portretem tych lat polskiej wspinaczki wysokogórskiej, które wspomina się jako wyjątkowe. Szczególnym kontekstem jest wydobycie na wierzch siermiężnej komunistycznej rzeczywistości, problemów ze zdobyciem profesjonalnego sprzętu, trudności z zebraniem pieniędzy na opłacenie zgody na zdobywanie danego szczytu. Bardzo interesującym wątkiem jest zaakcentowana rywalizacja między Jerzym Kukuczką a Reinholdem Messnerem, a także zasygnalizowanie lekceważenia podmiotowego udziału kobiet w wyprawach wysokogórskich. W książce natkniemy się na liczne cytaty z dzienników Kukuczki oraz wiele zdjęć, dzięki którym opis przeszłości zyskuje dodatkową jakość.

Dariusz Kortko, Marcin Pietraszewski, Kukuczka. Opowieść o najsłynniejszym polskim himalaiście, wstęp: Bernadette McDonald, Wyd. Agora, Warszawa 2016.

piątek, 9 września 2016

Oni wiedzą wszystko (D. Young, Stasi i dziecko)

Ten niebanalny kryminał stanowi umiejętne połączenie portretów skomplikowanych, niejednoznacznych bohaterów, mrocznej scenerii, w której mur berliński stanowi nie tylko granicę między Wschodem i Zachodem, ale przede wszystkim między wolnością a zniewoleniem, oraz dusznej atmosfery panującej właściwie wszędzie, bo Stasi jest w stanie kontrolować wszystko. Youngowi udaje się odtworzyć atmosferę panującą w NRD w latach siedemdziesiątych. Szczególnie interesujące w kontekście działania Stasi jest nie tylko ogromna wiedza oficerów na temat obywateli, ale i wyraźnie odczuwana przez nich satysfakcja z tego powodu, że mogą panować nad prywatnością, a nawet intymnością społeczeństwa. Widać to przede wszystkim na przykładzie małżeństwa głównej bohaterki, porucznik Karin Müller. Policjantka oraz jej mąż są manipulowani przez funkcjonariuszy, w efekcie czego poddawana jest w wątpliwość nie tylko miłość, ale i przyjaźń. Każdy z bohaterów przekona się, że tak naprawdę nikomu nie można ufać. Triumfatorem więc, niezależnie od postępów śledztwa i odkryć, pozostanie Stasi. Bohaterka i jej zastępca Werner Tilsner zostają wezwani do dość nietypowej śmierci. Oto okazuje się, że w okolicach muru berlińskiego zastrzelono nastolatkę uciekającą… na Wschód. Nie tylko kierunek ucieczki jest nietypowy, policjantów niepokoją też dziwne ślady. Odkrywają, że na miejscu przestępstwa była limuzyna – taka, jaką jeżdżą przedstawiciele władz, a zastrzelenie zostało upozorowane – strzały oddano już do martwego ciała. Zagłębiając się w sprawę bohaterowie odkrywają pewne wyjątkowo mroczne miejsce, właściwie więzienie, choć tak naprawdę dom poprawczy dla dzieci i młodzieży. To, co dzieje się w tej niezwykle patologicznej instytucji wzorowane jest na autentycznym ośrodku. Poznajemy losy młodych ofiar, odkrywając łamanie psychiki i stygmatyzowanie ciał odbywające się za zgodą państwa i przyzwoleniem opiekunów. Niektóre fragmenty biografii młodych przypominają nasze polskie „300 mil do nieba”, niestety, w tym wypadku bez happy endu.


David Young, Stasi i dziecko, przeł. Katarzyna Sosnowska, Wyd. Marginesy, Warszawa 2016.

czwartek, 8 września 2016

Pamięć jako podstawa kreacji (M. Napiórkowski, Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944-2014)

Znakomita rozprawa Napiórkowskiego powinna się stać lekturą obowiązkową dla wszystkich tych, którzy próbują zrozumieć kreacyjny wymiar pamięci i zapomnienia oraz walkę toczoną w przestrzeni publicznej o historię i jej kształt przywoływany we współczesności. Przedmiotem zainteresowania badacza jest Powstanie Warszawskie i to, w jaki sposób na przestrzeni siedemdziesięciu lat, próbowano wydarzenie to wymazać z historii, na różne sposoby utrwalić, wreszcie zaanektować na potrzeby ideologiczne danej grupy. Autor pisze w sposób ciekawy, angażujący czytelnika, obficie wzbogacając swoją narrację o liczne odniesienia lekturowe i kulturowe. Jego rekonstrukcja losów „powstania”, bo o i o praktykach personifikacyjnych można by tu mówić, trzyma w napięciu, intryguje, pobudza do refleksji. Dużo ważniejszy jednak od powyższych atutów jest fakt, iż przyjęty przez Napiórkowskiego sposób analizy można potraktować jako pewien model, który da się wykorzystać do innych podobnych projektów opartych na zależności między współczesnością i historią. To, co w tym wypadku jest wyjątkowo konkretne, zyskuje tak naprawdę wymiar uniwersalny. Napiórkowski analizuje proces walki o upamiętnienie lub – w zależności od omawianego okresu – o zapomnienie. Odtwarzając obraz powojennej Warszawy, pokazuje ideowe potyczki oraz prywatny i intymny bój o wiedzę na temat miejsca pochówku. Rozdziały poświęcone stolicy jako wielkiemu cmentarzowi, na którym musiało zakorzenić się życie, należą do szczególnie interesujących. Portretują bowiem sytuację, jaką z dzisiejszej perspektywy wyjątkowo trudno jest sobie wyobrazić. Bardzo interesujące jest również przedstawione zderzenie pamięci instytucjonalnej z pamięcią prywatną, a także próby narzucenia wzorca pamiętania poprzez odarcie z godności akowców. Warte uwagi są te fragmenty, które wydobywają na wierzch podobieństwo między oddolnymi manifestacjami na Powązkach w latach 80. XX wieku i tym, co obecnie się dzieje w narracji dotyczącej powstania. Proces zawłaszczania pamięci okazuje się wątkiem wyjątkowo interesującym i kontrowersyjnym zarazem. Stanowi bowiem dowód konieczności toczenia batalii o historię nawet wówczas, gdy wydaje się, że czasy nie wymagają tego typu manifestacji. Bardzo dobre.


Marcin Napiórkowski, Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944-2014, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2016.

środa, 7 września 2016

Śledztwo jako pretekst (D.A. Mishani, Człowiek, który chciał wszystko wiedzieć)

Kolejna odsłona kryminalnej serii z policjantem Awim Awrahamem w roli głównej skłania do rozpatrywania opisanej historii nie tyle w kontekście opowieści o zbrodni, co raczej kolejnych odsłon niezagojonych ran, z którymi mierzyć się muszą i cywile, i przedstawiciele prawa. Ta współzależność jest zresztą bardzo ciekawa i symptomatyczna dla postawy prezentowanej przez głównego bohatera. Nie bez powodu partnerka Awiego w trudnej rozmowie ze swoimi rodzicami akcentuje, iż mężczyzna towarzyszy w bólu i walczy ze złem. Ta idealistyczna wizja służby społeczeństwu nie spotka się, niestety, ze zrozumieniem przyszłych teściów. Głównym punktem odniesienia, wokół którego toczy się akcja, jest morderstwo pewnej kobiety. Główny bohater szybko rozpoznaje w zmarłej ofiarę gwałtu sprzed kilku lat. Śledztwo toczy się dość nieporadnie i właściwie zupełnie przypadkowo policja wpada na pewien ważny trop. Nie to jest jednak najważniejsze. Mishani, jak zwykle, proponuje czytelnikom intrygujący portret miejsca i ludzi. Mamy więc pojawiające się jakby mimochodem informacje, które konstytuują izraelską społeczność. Natkniemy się więc na obowiązek służby wojskowej kobiet, przyzwyczajenie do wojny, spędzanie ciepłych nocy na dachach domów czy opisy lokalnych świąt. Główny bohater serii w pewnym sensie usuwa się na bok. Obserwujemy natomiast dość dokładnie życie pewnej pary. Małżeństwo kobiety i mężczyzny konsolidowane jest przez wspomnienia, ale i przeżyte traumy oraz szaleństwa. To, co miało być miłością, okazuje się trudną do zrozumienia obsesją. Mishaniego zdaje się szczególnie interesować kwestia świadczenia dotycząca przestępstw uderzających w przestrzeń intymną. W tle pojawia się bowiem pytanie o pamięć i zapomnienie, mówienie oraz milczenie, powtarzanie szczegółów i odmowę relacjonowania własnego cierpienia, rozpamiętywanie i odrzucenie przeszłości.


Dror A. Mishani, Człowiek, który chciał wszystko wiedzieć, przeł. Anna Halbersztat, Wyd. W.A.B., Warszawa 2016.