Zapraszam również na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/bernadetta.darska

oraz na moje konto na Instagramie: https://www.instagram.com/bernadettadarska/

wtorek, 28 lutego 2017

Ocalić Słowo (J. Hammer, Hardcorowi bibliotekarze z Timbuktu)

Choć tytuł książki Hammera wydaje się nazbyt dużym ukłonem w kierunku ludzi młodych i używanego przez nich języka, opowiedziana przez reportera historia jest bardzo ciekawa i zaintryguje czytelników reprezentujących różne pokolenia. Zatrzymuję się na chwilę przy słowie „hardcorowi”. Trudno w tym wypadku mówić o stosowności, a wpisywanie się w popkulturowe tendencje można tłumaczyć chęcią reklamy książki, niekoniecznie już jednak adekwatnym zasygnalizowaniem treści. Wbrew pozorom reportaż ten ma dużo mniej sensacyjny charakter niż nam się sugeruje tytułem, stanowi bowiem intrygujące połączenie opisu dziedziczenia zobowiązania społecznego, rodzącego się i rozrastającego się fanatyzmu, wreszcie wierności wyznawanym ideałom. Najważniejszym punktem odniesienia jest Słowo. Stare księgi przechowywane przez poszczególne rodziny w domowych skrytkach najpierw są przekazywane do biblioteki, potem na nowo oddawane do ukrycia w przestrzeni prywatnej. Ci, którzy są religijnymi fanatykami, nie mają szacunku dla słowa pisanego i wielowiekowej tradycji. Są gotowi mścić się na książkach. Ludzie świadomi tego, że w księgach tkwi ich przeszłość, pamięć i historia, próbują ocalić zbiory przed zniszczeniem. Hammer opowiada o ich nierównej walce z panującą przemocą, jednocześnie pokazuje stopniowe tłamszenie społeczeństwa. Fundamentalną informacją dla zrozumienia konfliktu staje się świadomość tego, że kiedyś islam nie oponował przeciwko świeckości państwa, towarzyszył radowaniu się z życia, upominał się o podmiotowe traktowanie kobiet, jego fanatyczna wersja zmusza natomiast ludzi do niszczenia przejawów indywidualności oraz stawia na nieograniczoną władzę tych, którzy uważają, że o religii wiedzą najwięcej i wyznają ją najlepiej. Ta pierwsza wersja religijności zapisana jest w ukrywanych i chronionych księgach, ta druga wkracza na ulice i do kolejnych miast. Ta opozycja zostaje przez Hammera uchwycona i mocno zaakcentowana.


Joshua Hammer, Hardcorowi bibliotekarze z Timbuktu. Historia ludzi, którzy przechytrzyli terrorystów z Al.-Kaidy, przeł. Dariusz Żukowski, Wyd. Agora, Warszawa 2017.

poniedziałek, 27 lutego 2017

Sama przeciwko wszystkim (T. Sekielski, Zapach suszy)

„Zapach suszy” otwiera nową kryminalną serię Tomasza Sekielskiego zatytułowaną „Susza”. Duszna, gorąca, mroczna atmosfera ma być potencjalnie, tak można stwierdzić, wyznacznikiem cyklu, przyciągającym czytelników. Autor, podobnie jak we wcześniejszych swoich książkach, chętnie sięga do rzeczywistości niedostępnej zwykłym, szarym ludziom. Źródło dziejących się zbrodni, komplikacji, sekretów tkwi na najwyższych szczeblach władzy. O życiu i śmierci decydują więc ci, którzy są blisko osiągnięcia najważniejszego dla nich celu. Politycy układają się między sobą, z przedstawicielami biznesu i z Kościołem. Niemal każdy, kto jest zamieszany w sprawę, ma coś na sumieniu lub doświadczył czego, co chciałby przed innymi ukryć. Sekielski prowadzi równolegle kilka wątków, łącząc ostatecznie je ze sobą i sugerując, że gra dopiero się zaczyna, a „Zapach suszy” to zaledwie preludium do zbrodni i szemranych planów na jeszcze większą skalę. Mamy więc tutaj wybuch bomby, a w tle odtworzenie aktualnej niechęci do Obcych, w tym akurat przypadku – do uchodźców. Mamy umarzanie spraw na szczeblu międzynarodowym i pozwalanie na to, by najwięksi zbrodniarze mogli śmiać się z wymiaru sprawiedliwości. Mamy szantażowanie prokuratorki zawartością teczek dotyczących jej matki. Mamy handel żywym towarem i mocne, brutalne sceny traktowania kobiet jak przedmiotów, które po zużyciu można wymienić na nowe. Mamy wreszcie afery pedofilskie i samoodtwarzanie obojętności w stosunku do ofiar przy jednoczesnym wzroście szacunku do awansujących hierarchów Kościoła. Ciekawą postacią jest prokuratorka Agnieszka Ossowska. To ona prowadzi samotną walkę z systemem, jest skuteczna, a przez to niechętnie akceptowana wśród kolegów, intuicyjnie wyczuwa, gdy coś jest ważne i ktoś próbuje to ukryć. Za sprawą tej postaci można mówić o westernowym charakterze powieści Sekielskiego. Ossowska wciela się bowiem w samotnego jeźdźca i mściciela. Choć niektórym się wydaje, że ją kontrolują, bohaterka jeszcze pokaże, co potrafi.


Tomasz Sekielski, Zapach suszy, Wyd. Od Deski Do Deski, Warszawa 2016.

sobota, 25 lutego 2017

Siła snu i wyobraźni (M. Cartarescu, Nostalgia)

„Nostalgia” to ciekawe połączenie tego, co potencjalnie realne, z tym, co bliskie sennym wyobrażeniom, wspomnieniom, które stanowią grę z pamięcią, wreszcie pewnej hiperbolizacji, która wyolbrzymia to, co umysł zdołał ocalić przed zapomnieniem. Wątkiem, który powraca, jest bycie pisarzem. Autor każe mierzyć się twórcy z marzeniami o sławie, z wykluczeniem i niezrozumieniem, z byciem w stanie „pomiędzy” tym, co realne i wyobrażone, z szukaniem tematów i codziennością. Źródłem poszczególnych obrazów, rozrastających się, emocjonalnie intensywnych, odsłaniających zakorzenienie w tym, co należy do przeszłości, jest często takie doświadczenie, które pozostaje nieuchwytne. Do takich przeżyć należy dotknięcie cienkiej granicy między życiem a śmiercią i obserwowanie mężczyzny mającego nieprawdopodobne szczęście w grze w rosyjską ruletkę, ale też opowieść o chłopięcym paraliżującym lęku przed płcią przeciwną i niezapomnianej miłości okresu nastoletniego. Doświadczeniem tego typu może być szukanie odpowiedzi w świadomym przeżywaniu snu, w dochodzeniu w tym stanie do głębi siebie i sensu, jeśli takowy w ogóle istnieje, ale też wspomnienie dziecięcych podwórkowych zabaw, w których ryzyko miesza się z okrucieństwem, a pierwsze fascynacje miłosne dotyczyć mogą tej samej płci. Intrygujące.


Mircea Cǎrtǎrescu, Nostalgia, przeł. Joanna Kornaś-Warwas i Ireneusz Kania, Wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2016.

piątek, 24 lutego 2017

Obowiązek pamiętania (M. Pollack, Topografia pamięci)

Najnowsza książka Martina Pollacka ukazująca się po polsku w pewnym sensie tworzy dwugłos ze „Skażonymi krajobrazami”. O ile w przywołanej publikacji autor koncentruje się przede wszystkich na miejscach, które ukrywają mroczną tajemnicę zła, które w tej właśnie przestrzeni zatriumfowało, o tyle w „Topografii pamięci” skupia się przede wszystkim na umysłach, które z jakiegoś powodu odcinają się od prawdy – nie chcąc wiedzieć, nie chcąc zadawać pytań, nie chcąc ujawniać. Pollack nie ukrywa, że swój młodzieńczy bunt przeciwko rodzinie rozpatruje dzisiaj także w negatywnych kontekstach. Uważa, że trzeba pytać także najbliższych o to, co zdeterminowało ich postępowanie. Trzeba rozmawiać o tym nawet wtedy, gdy chodzi o fascynację nazizmem. Może nawet zwłaszcza wtedy. Autor nie ukrywa, że niezwykle cenna jest pamięć indywidualna. Często co prawda zawodzi, naznaczona jest zapomnieniem, czasami konfabulacją, stanowi jednak istotne źródło zdobywania wiedzy nie tylko o jednostce, ale i społeczeństwie. Bardzo mocno wybrzmiewają w tej książce refleksje dotyczące zdjęć. Pollack pisze m.in. o zatrważającej zwyczajności tych, którzy z radością przyglądali się temu, jak Żydów zmuszano do szorowania wiedeńskich ulic szczotkami ryżowymi. Pokazuje również trwałość retoryki pogardy, opisując współczesny handel zdjęciami zrobionymi przez żołnierzy Wehrmachtu. Zastanawia się nad fenomenem zdjęć dokumentujących dziecięce pozdrowienia nazistowskie. Pytanie o dalsze losy osób sportretowanych i ich późniejsze podejście do owych fotografii jest w tym kontekście tożsamościowo rozstrzygające. Lektura obowiązkowa.


Martin Pollack, Topografia pamięci, przeł. Karolina Niedenthal, Wyd. Czarne, Wołowiec 2017. 

czwartek, 23 lutego 2017

Prowincjonalna zbrodnia? (E. Dyda, Zła waluta)

Debiut Eweliny Dydy reklamowany jest jako mocny punkt na mapie powieści odświeżających konwencję noir. Na okładce książki pada nawet określenie, dowcipnie obnażające łatwość koronowania kolejnych autorów, a mianowicie „pierwsza dama polskiego kryminału noir”. Dyda nie popełnia na szczęście błędu i nie próbuje pisać powieści, która w oczywisty sposób byłaby współczesną wersją mrocznej klasyki. Raczej stawia na grę z konwencją, dowcipnie obnaża niektóre chwyty narracyjne, podchodzi ironicznie do schematów i kodów, które dla odbiorców powinny być bez problemu czytelne. Fakt ten należy uznać zdecydowanie za zaletę. Dyda nie tylko więc wprowadza zabawne motywy, zderzając je ze światem zbrodni, ale również wydaje się być świadoma tego, że miejsce akcji determinuje określone śledztwa i przestępstwa. Jakub Rau, główny bohater, jest detektywem. Wynajmuje lokum od Danuty, właścicielki zakładu fryzjerskiego. Kobieta trochę mu matkuje, trochę go uwodzi. Jakub trochę się nią opiekuje, trochę z kolei rozważa, czy mogłoby między nimi być coś więcej – pomimo różnicy wieku, oczywiście. Jest jeszcze kot o znaczącym imieniu Chandler, który okazuje się całkiem istotnym punktem odniesienia, jeśli chodzi o prywatność Kuby. Akcja powieści rozgrywa się w Tarnobrzegu. Zbrodnia, której tajemnicę ma rozwikłać detektyw, dotyczy morderstwa pewnej dziewczyny. Została ona wyrzucona z balkonu. Znajduje ją pewien pijaczek i ten sam pijaczek okaże się ważnym ogniwem toczącego się śledztwa. Dyda nie próbuje więc uczynić z niedużego miasta metropolii współczesnej kryminalistyki, wręcz przeciwnie, pokazuje siermiężność zbrodni, śledztwa i powodów, dla których postanowiono zabić. Taka perspektywa pozwala z zainteresowaniem przyglądać się dalszym poczynaniom pisarskim autorki. Ja przynajmniej jestem ich ciekawa.


Ewelina Dyda, Zła waluta, Wyd. W.A.B., Warszawa 2017.

środa, 22 lutego 2017

To chyba pomyłka (O. Szmidt, Kownacka. Ta od Plastusia)

Ukazanie się biografii Marii Kownackiej w prestiżowej serii wydawnictwa Czarne przyjęłam z zadowoleniem i zainteresowaniem. Moje pozytywne podejście szybko jednak zmieniło się w zdumienie. Czytając kolejne strony książki, coraz częściej zadawałam sobie pytanie o przyczynę tak kuriozalnego portretowania czyjegoś, ciekawego przecież, życiorysu. Olga Szmidt wielokrotnie pozwala sobie na oceny lub sugestie, które w kontekście roli przez nią pełnionej, roli biografki, wydają się co najmniej niestosowne. W sposób zdecydowanie ironiczny przedstawia na przykład tendencję Kownackiej do publicznego pojawiania się z Plastusiem oraz jej nastawienie się na kontakt przede wszystkim z dziećmi. Można by spróbować porównać postawę pisarki chociażby do nowatorskich poglądów Astrid Lindgren, tymczasem Szmidt poprzestaje na dość niechętnym opisywaniu wspomnianych praktyk. Dziwi również częste sugerowanie, iż Kownacka nie posiada poglądów politycznych. Wnioski takie autorka wysnuwa zazwyczaj tylko na podstawie tego, że pisarka nie zanotowała czegoś w swoich zapiskach. Brzmi to co najmniej dziwnie i sprawia wrażenie nadużycia interpretacyjnego. Szmidt dosyć często przykłada współczesną miarę do czasów, które rządziły się innymi prawami. O ile więc na przykład dzisiaj noszenie futer naturalnych i miłość do przyrody jest ideologicznie sprzeczna, o tyle w okresie PRL-u tego typu strój objęty był nieco innymi, dużo pozytywniejszymi konotacjami. Szczególnie kuriozalne jest jednak nieustanne cytowanie długich (za długich!) fragmentów materiałów źródłowych. Już na etapie powstawania książki ktoś powinien Oldze Szmidt przypomnieć, że pisanie biografii to nie to samo co antologia dostępnych na temat autora tekstów. Czytanie tak obszernych cytatów jest nie tylko irytujące, ale świadczy przede wszystkim o interpretacyjnej bezradności biografki. Rezygnuje ona z komentarza, z selekcji, z syntezy, chowa się za to za cudzymi słowami, uznając, że to wystarczy. Szmidt wykazuje się również zadziwiającym brakiem empatii oraz psychologiczną ignorancją. Widać to zwłaszcza w opisie powojennego bogactwa Kownackiej, w przywołaniu jej młodzieńczego narzeczeństwa oraz późniejszych komplikacji emocjonalnych z Bolesławem Faronem i Januszem Szymańskim, kiedy duża różnica wieku w rozumieniu Szmidt naraża Kownacką przede wszystkim na śmieszność. Lektura zbędna.


Olga Szmidt, Kownacka. Ta od Plastusia, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016.

wtorek, 21 lutego 2017

Towarzyszenie odchodzeniu (A. Wójcik, M. Zdziarski, Dobranoc, Auschwitz)

„Dobranoc, Auschwitz” to publikacja skoncentrowana przede wszystkim na współczesności byłych więźniów obozu koncentracyjnego. Dowiadujemy się, oczywiście, w jaki sposób zostali uwięzieni, ile cierpień musieli przetrwać, jak skomplikowane i niełatwe były ich losy, ale punkt ciężkości opowieści zostaje położony na schyłek życia bohaterów. To ciekawa perspektywa, bo z jednej strony stanowi mocne zaakcentowanie faktu, że świadkowie historii odchodzą, z drugiej odsłania specyfikę życia w cieniu traumy doświadczonej przed laty. Oprócz bohaterów, których biografia naznaczona została przez Auschwitz, ważną postacią jest lekarka pracująca w krakowskiej przychodni dla byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Jest ona nie tylko kimś, kto towarzyszy historiom swoich pacjentów, ale i osobą, która zmierzyć się musi ze słabością ciał tych, którzy przeżywszy piekło, wydawali się niezniszczalni. Bardzo smutno wybrzmiewa więc wspomnienie organizowanych przez lekarkę spotkań w ogrodzie, w trakcie których starzy udają, że są młodzi, choć z roku na rok ubywa towarzyszy. Za każdym pożegnaniem na cmentarzu stoi konkretna, niepowtarzalna biografia, której istotnym fragmentem są przeżycia obozowe. Bohaterowie reportażu próbują oszukać czas, na kartach książki pojawiają się więc również zabawne anegdoty. Do takich z pewnością należy wykorzystywanie własnego życiorysu do włączenia mediów w walkę z NFZ z powodu długiego czekania na sanatorium. Problem w tym, że główny zainteresowany ową interwencją mniej pragnie leczenia, a bardziej towarzystwa pięknych pań. Własny podeszły wiek nie przeszkadza mu w tych planach. Sportretowanie byłych więźniów w sytuacjach zwykłych, czasami skłaniających do refleksji, innym razem, jak ta powyżej, budzących śmiech, to na pewno atut tego reportażu. Warto również zwrócić uwagę na pewnego rodzaju konkurowanie ze sobą, jakie ma miejsce wśród bohaterów opowiadających ludziom młodym o swoich obozowych przeżyciach. Jedni bardzo oszczędnie używają słów, inni są w stanie stworzyć przed publicznością rodzaj spektaklu, jeszcze inni zastanawiają się, jakich słów używać, by dotrzeć do kolejnych pokoleń. Gdzieś w tle obecna jest też kwestia powtarzania świadectwa i umiejętności atrakcyjnego przekazania słuchającym własnych przeżyć opowiadanych już tyle razy. Byli więźniowie są świadomi wagi własnych wystąpień, wiedzą też, że wraz z nimi odchodzi to, co niezwykle istotne – możliwość porozmawiania z człowiekiem, który doświadczył niewyobrażalnego i zdołał mimo wszystko żyć dalej.


Aleksandra Wójcik, Maciej Zdziarski, Dobranoc, Auschwitz. Reportaż o byłych więźniach, Wyd. Znak, Kraków 2016.

poniedziałek, 20 lutego 2017

Przemijanie (J. Pilch, Portret młodej wenecjanki)

Najnowsza powieść Jerzego Pilcha to powrót pisarza do motywów dobrze znanych z jego wcześniejszych powieści. Podobnie zresztą było we wcześniejszej książce zatytułowanej „Zuza albo czas oddalenia”. Oba tytuły można traktować jako odsłony tego samego projektu sprowadzającego się do pokazania nieuchronności przemijania przy jednoczesnej witalności, której dosadnym, ale i wieloznacznym zarazem symbolem staje się związek starszego mężczyzny z dużo młodszą kobietą. Ów punkt odniesienia tylko pozornie wydaje się banalny i literacko, a zwłaszcza życiowo, mocno wyeksploatowany. Pilchowi udaje się zderzyć to, co pełne życia, z tym, co zainfekowane jest świadomością śmierci, to, co seksualne i erotycznie rozbuchane, z tym, co wydaje się ledwie cieniem dawnych fizycznych uniesień, to, co silne za sprawą potencjału tkwiącego w czasie, z tym, co słabe poprzez świadomość posiadania wspomnianego czasu w znacznie mniejszym wymiarze. Pisarz, choć po raz kolejny pisze opowieść bardzo smutną, używając narracyjnej maski poprzez wykorzystanie miłosnego schematu, nie przestaje być ironistą, dociekliwym i uważnym obserwatorem, celnym i błyskotliwym komentatorem. Pilch zachowuje dystans do siebie, co widać świetnie w fragmentach o autobiograficznym charakterze. Konstruując swoją opowieść jednocześnie polemizuje z własnym wizerunkiem publicznym, z gotowością innych do plotkowania i komentowania cudzego życia. Nie znaczy to jednak, że pisarz zatraca poczucie umowności w wykorzystywaniu siebie jako pisarskiego tworzywa. Wręcz przeciwnie, jego obecność w książce jest na tyle subtelna, że łatwość rozpoznania niektórych tropów autobiograficznych można i trzeba traktować jedynie jako grę, a nie gest o charakterze ekshibicjonistycznym. Przywołane na początku powiązanie między „Portretem młodej wenecjanki” a „Zuzą albo czasem oddalenia” nie jest przypadkowe. Jeśli przyjrzymy się kobiecym postaciom w obu powieściach i jeśli potraktujemy je jako symbol życia, przeciwstawiany dotkliwemu poczuciu schyłkowości, dostrzeżemy ciekawą prawidłowość. Najnowsza powieść opowiada o kobiecie dużo mniej realnej i dużo mniej uchwytnej niż w przypadku wcześniejszej książki – tak, jakby witalność powoli wymykała się nie tylko z rąk (seksualność coraz bardziej staje się tutaj projektem, a nie uprawianą na co dzień aktywnością), ale i jakby niemożliwe było jej opisanie, odtworzenie atmosfery, zbudowanie napięcia (teoria przegrywa w tym wypadku z praktyką, za teorię uznać można starość, praktyką byłaby młodość). Pilch w doskonałym stylu, zdążył nas do tego przyzwyczaić, miesza wysokie i niskie, wzniosłe i zwyczajne, ostateczne i chwilowe, tymczasowe. Szybko okazuje się, że pamięć nie załatwia wszystkiego. Pilch pokazuje, że wspominanie dawnych podbojów również może być zarażone śmiercią, odsłania bowiem tę siłę, która przeminęła i w takiej intensywności nigdy już nie wróci.


Jerzy Pilch, Portret młodej wenecjanki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017.

niedziela, 19 lutego 2017

Pozostawieni sami sobie (M. Kącki, Plaża za szafą. Polska kryminalna)

Praktyka publikowania w formie książkowej zbiorów reportaży wcześniej opublikowanych jest współcześnie dużo rzadsza niż jeszcze kilkanaście lat temu. W tym wypadku mamy do czynienia właśnie z taką publikacją, przypominającą historie już opisane i zderzającą poszczególne opowieści w taki sposób, by spróbować zbudować z nich możliwie spójną całość. Wszystkie reportaże zamieszczone w tomie były wcześniej publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” i jej dodatków: „Dużego Formatu” i „Wysokich Obcasów”. Dla wielu czytelników może więc to być lektura ponowna, czy jednak przez to mniej ciekawa? Chyba nie. Umieszczenie reportaży obok siebie, zbudowanie pewnego napięcia narracyjnego, zasugerowanie powtarzalności niektórych postaw, wreszcie wyraźne zaakcentowanie bezsilności zwykłego człowieka w zderzeniu z systemem, tym mniejszym i tym większym, okazuje się doświadczeniem bardzo interesującym. W efekcie teksty Marcina Kąckiego stają się zwielokrotnionym odsłanianiem nieuchronności przypadku i perfidii, z jaka ów przypadek poczyna sobie z naszym życiem. Krótkie, zaledwie półstronicowe odautorskie wprowadzenie kończy się dość przewrotnie: „Jest za to pytanie, którym reportaż się karmi, a którego boisz się bardziej niż filmowego suspensu – czy mógłbyś stać się jednym z bohaterów tej książki?” (s. 5). Bohaterowie tekstów zazwyczaj nie są ludźmi złymi, w sytuacje bez wyjścia, ostateczne, odsłaniające pochłaniający nieuchronnie mrok, wciąga ich zwykle przypadek, chwila zapomnienia, moment pozwolenia sobie na nieuwagę lub rezygnacja z odpowiedzialności. Czasami źródłem zła bywa miłość (np. „Spokojny sen ratownika”, „Niemowlak na gwarancji”, „Uciekajcie stąd”), czasami władza (np. „Szczelina”, „Kuszenie w cieniu katedr”), bogactwo (np. „Anna ucieka z Konstancina”), bywa, że religia (np. „Złodziejka krzyża”), przywiązanie do swoich obyczajów (np. „Cyganie w wielkim mieście”), zdarza się również, że obojętność i brak zainteresowania uczuciami zwykłego człowieka (np. „Zamrażarka”, „Plaża za szafą”), ale i nadmierne zaufanie do systemu, który ma stać na straży porządku (np. „Pigułka szczęścia”, „Casting do gangu”, „Zagubiona agentura”). Marcin Kącki pokazuje, że biografia zwykłego człowieka może być ciekawsza i dużo bardziej skomplikowana niż historie dotyczące ludzi z pierwszych stron gazet. To w sumie banalna prawda, jednak warto ją przypominać – jako ostrzeżenie, ale i, jeśli mamy do czynienia z jej wersja pozytywną, także jako pocieszenie. Większość zaprezentowanych tutaj historii to opowieści bardzo przygnębiające. Widzimy bezsilność bohaterów, beznadziejność sytuacji, w których tkwią, wreszcie smutne przekonanie generowane przez reprezentantów zła, że to oni zwyciężą i że tym samym racja jest po ich stronie.


Marcin Kącki, Plaża za szafą. Polska kryminalna, Wyd. Agora, Warszawa 2017.

sobota, 18 lutego 2017

Reguły gry (Zofia Posmysz: Królestwo za mgłą. Z autorką „Pasażerki” rozmawia Michał Wójcik)

Wywiad-rzeka z Zofią Posmysz powinien być lekturą obowiązkową nie tylko dla tych, którzy pragną wysłuchać obozowego świadectwa osoby, która przetrwała Auschwitz, ale przede wszystkim dla tych, którzy nie przestają zastanawiać się na sensem życia, nad uzasadnieniem własnego istnienia, nad potrzebą tłumaczenia egzystencji, która w ich mniemaniu nie zawsze dobrze wyjaśnia ideę człowieczeństwa jako takiego. Opowieść autorki „Pasażerki”, choć w wielu momentach przygnębiająca, smutna, przerażająca, pozostaje wielką pochwałą codzienności i zobowiązań wynikających z takich a nie innych doświadczeń. Zofia Posmysz nie narzeka na swój los, a mogłaby. Zofia Posmysz nie traktuje ludzi w sposób czarno-biały, choć gdyby tak było, zrozumielibyśmy to. Zofia Posmysz widzi człowieka w człowieku – także tym, który odgrywa rolę kata, gdy jej pozostaje rola ofiary. Lektura tej książki jest porażająca, ale i zachwycająca jednocześnie. Nie tak często bowiem się zdarza, by świadectwo okazywało się wielką literaturą, a tak jest w tym przypadku. Zofia Posmysz to autorka niezwykle świadoma siły słowa. Bohaterka książki nie tylko bardzo precyzyjnie, miejscami naturalistycznie, innym razem poetycko, opisuje swoje obozowe przeżycia, umie również dokonać analizy tego, co jej się przydarzyło, dokonuje błyskotliwych porównań, pokazuje, że realia II wojny światowej da się rozpisać według pewnego klucza interpretacyjnego. Dla Posmysz bardzo ważnym punktem odniesienia jest gra – w obozie ma miejsce gra o przetrwanie, trzeba znać reguły gry, między nią, więźniarką, a Anneliese Franz, nadzorczynią, również toczy się gra. Każda z tych gier rządzi się swoimi zasadami, trzeba je błyskawicznie rozpoznać i umieć się w nich odnaleźć. Tylko wtedy można przetrwać. Innym niezwykle istotnym sposobem na uporządkowanie rzeczywistości jest znalezienie odpowiednich słów, które oddadzą to, co opisują. To dlatego książka rozpoczyna się przywołaniem poetyckiej wizji Ptaszki o Królestwie, którym jest obóz koncentracyjny, to dlatego przez kilka lat po wojnie Posmysz nie znajduje pasującej formy dla swoich przeżyć, to dlatego wreszcie, gdy poszukiwane słowo zostaje znalezione, powstają powieści, które należą do najważniejszych obrazów portretujących ludzkie upodobanie do zła, ale i ludzką wytrzymałość na zło. Rozmówczyni Michała Wójcika nie unika tematów trudnych, jednocześnie opowiada o nich w bardzo plastyczny sposób. Czytelnik więc nie tylko czyta, ale i patrzy – choć ciągle zdaje mu się tylko, że widzi, takich koszmarnych obrazów nie miał przecież nigdy przed oczami. Zofia Posmysz wspomina degradujące problemy natury fizjologicznej, zabijające krwawe biegunki, smród, od którego nie można było się uwolnić, upokarzającą walkę o możliwość skorzystania z latryny, wreszcie szczury żywiące się tworzącymi stos zwłokami kobiet. Jednocześnie bohaterka książki opowiada o przyjaźniach i o krzepiącej sile wynikającej z przekonania, że jest ktoś, kto nigdy nie zawiedzie. Taka jest Marta – kobieta, której życie nie szczędziło cierpień i której imię pojawia się w twórczości Posmysz. Ważnym wątkiem obecnym w książce okazuje się dyskusja wokół roli pełnionej przez muzykę w obozie. Po czyjej stronie stali ci, którzy próbowali ocalić siebie, dawali radość katom, przypominali więźniom, że jest gdzieś normalne życie, pozostaje dylematem właściwie nierozwiązywalnym. W kontekście Anneliese Franz, to jej sekretarką została autorka, wyeksponowany zostaje problem niemożności rozwikłania innego etycznego dylematu, a mianowicie jak zrozumieć to, że człowiek stojący po stronie zła i dopuszczający się zła, może jednocześnie być dobry. Posmysz nie ukrywa swojej wiary w pomagającą jej nadzorczynię oraz deklaruje, że w razie potrzeby w jej procesie zeznawałaby po stronie obrony. Mówiąc o „Królestwie za mgłą” nie można nie wspomnieć o ważnej roli Michała Wójcika. Jest nie tylko kluczowym ogniwem książki jako ten, który pyta, słucha, staje się przekaźnikiem treści. Okazuje się również partnerem w rozmowie. Podchodzi do swojej rozmówczyni z empatią, szacunkiem, dużą wrażliwością, dostrzegalnym przekonaniem, że jej opowieść jest ważna. Wykazuje się ogromnym profesjonalizmem. Jest erudytą. Widać, że doskonale zna twórczość Zofii Posmysz, ale i ma świetnie opanowane historyczne oraz literackie i filmowe konteksty. Swoboda, z jaką się porusza, wśród różnego rodzaju tekstów kultury, kiedy próbuje kontynuować jakiś wątek lub namawia swoją bohaterkę do dalszych rozważań, to prawdziwy majstersztyk – połączenie zawodowstwa, empatii i przekonania, że rozmowa, w której się uczestniczy, to coś istotnego. Lektura obowiązkowa.


Zofia Posmysz: Królestwo za mgłą. Z autorką „Pasażerki” rozmawia Michał Wójcik, Wyd. Znak, Kraków 2017. 

piątek, 17 lutego 2017

Umrzeć za wszelką cenę (E. Shafak, Araf)

Najnowsza powieść Shafak dzieje się nie w Turcji, ale w Stanach Zjednoczonych. Choć miejsce dotychczas eksplorowane przez pisarkę pozostaje w geograficznym oddaleniu, okaże się ważne z kilku co najmniej powodów. Jest istotnym punktem odniesienia chociażby dla Omera, pozostaje ważnym przypomnieniem językowych znaków, których w amerykańskiej kulturze trzeba było się wyrzec, staje się kluczem do zrozumienia inności i odkrycia tożsamościowego wykorzenienia, będzie tym punktem, który uruchamia decyzje o ostatecznym charakterze. Choć przeważająca część akcji książki dzieje się w Bostonie, w finale przeniesiemy się do Stambułu. Shafak pozornie proponuje czytelnikom opowieść o charakterze mocno uproszczonym – obcość związana z pochodzeniem miesza się z obcością związana z tożsamością seksualną oraz bardzo ogólnie pojmowanym przekonaniem o byciu marginalizowanym. W trakcie lektury trudno oprzeć się wrażeniu, iż mamy do czynienia z najbardziej popkulturową książką Shafak. Autorka chętnie korzysta z uproszczonych rozwiązań fabularnych, kontroluje emocje bohaterów na poziomie przewidywalności i dostrzegalnej umowności, nie komplikuje zanadto tego, co się wydarzy lub wydarzyło wcześniej. Pewnym zwrotem – również ideowym i artystycznym – staje się finał książki. Decyzja, której jesteśmy świadkami, dość nietypowo łączy europejskość i azjatyckość Stambułu. Bliskość ostateczności nie tyle daje odpowiedzi, co raczej dodatkowo wspiera powstały chaos i bezsens wynikający z braku rozwiązania. Powrót do krainy dzieciństwa okazuje się lekcją przyspieszonego dojrzewania. Miłość i przyjęcie do rodziny uruchamia bliskość śmierci i decyzję tożsamą z totalnym odrzuceniem. Bycie kimś obcym staje się wyborem, bywa koniecznością, nie przestaje być jarzmem, z którego trzeba próbować się wyzwolić. Wolność nie zawsze jednak daje odpowiedzi, tak sugeruje Shafak, często zmusza do zmierzenia się z ich brakiem i przekonaniem, że żadne wytłumaczenie nie ma racji bytu.


Elif Shafak, Araf, przeł. Jerzy Kozłowski, Wyd. Znak, Kraków 2017.

czwartek, 16 lutego 2017

Róbmy swoje (W. Młynarski, Od oddechu do oddechu. Najpiękniejsze wiersze i piosenki)

Wydanie tej publikacji to nie tylko znakomity prezent dla tych, którzy od lat pozostają fanami twórczości Wojciecha Młynarskiego, ale również okazja do pokazania ponadczasowości jego tekstów i wyjątkowej celności w obserwowaniu tego, co zwykłe i codzienne, a jednak ważne i definiujące w sensie podstawowym. „Od oddechu do oddechu” można również potraktować jako doskonały pretekst do uświadomienia sobie poetyckości piosenki i muzyczności wiersza. Młynarski będąc znakomitym tekściarzem nigdy nie przestał być intrygującym i wartym uważnej lektury poetą. Lektura jego utworów pozwala zauważyć to, co we fragmentarycznym odbiorze może umknąć. Na szczególną uwagę zasługuje fakt wyraźnego zderzenia czasów PRL-u i okresu demokracji. Nie chodzi, oczywiście, tylko o daty, raczej o smutną i przygnębiającą konkluzję wyłaniającą się z tekstów Młynarskiego. O ile w komunizmie ocaleniem stawała się kultura, inteligencja, zasady, których nie wypadało łamać, o tyle w kapitalizmie na plan pierwszy wysuwa się pieniądz i dochodzi do dewaluacji świata wartości. Młynarski po roku 1989 nie ukrywa swojego rozczarowania brakiem wierności idei oraz zaskoczenia z powodu łatwego wypierania się tego, co w człowieczeństwie najważniejsze. Widać to chociażby w takich tekstach jak „Ile ja dopłacam?”, „Ja cię przekształcę”, „Wymiana jelit”, „Ballada o kasjerze”, „Prawdziwy Polak”, „Niewielkie słowo przyzwoitość”, „Targ staroci”, „Na pana to się pisało”, „Śmieci”, „Nie wycofuj się”. Zupełnie inaczej wybrzmiewają natomiast utwory: „Po co babcię denerwować?”, „Kogo udajesz, przyjacielu?”, „Ściany między ludźmi”, „Co by tu jeszcze?”, „Ja się nie przyzwyczaję”, „Żyj kolorowo”, „Przetrwamy”, „Róbmy swoje”, „Mam zaśpiewać coś o cyrku”, „Piosenka tonącego”, „Dobranoc panu, panie Bzowski”, „Smutne miasteczko”, „Ballada o szczurach”, „Jeszcze w zielone gramy”, „Błędny rycerz”. Jest w nich przekonanie, że kiedyś przyjdą lepsze czasy i że trzeba na nie czekać, że nie można – mówiąc wprost – dać się zeszmacić, że trzeba widzieć zabawne i absurdalne momenty w tym, co jest częścią zniewalającego systemu, że „tu i teraz” jest nam dane tylko raz, trzeba więc w miarę możliwości cieszyć się życiem, że mamy wpływ na to, jacy jesteśmy. Metaforycznie opowiedziane sytuacje służą wyraźnemu zasygnalizowaniu ówczesnej rzeczywistości. Ów sposób obrazowania staje się jednak na tyle uniwersalny, że również dzisiaj wiele dostosowanych do tamtych czasów puent jest adekwatnych i przydatnych. Młynarskiemu udaje się uchwycić klimat PRL-u, część typowych dla tamtych czasów rozrywek dzisiaj odeszło przecież do lamusa (np. „Jesteśmy na wczasach”, „Światowe życie”). Poeta z dużą wrażliwością decyduje się również na opis tego, co kształtuje człowieka na zawsze, a więc miejsca i ludzi najbliższych. Teksty o matce należą do wyjątkowo chętnie przywoływanych, oddają bowiem smutek przemijania, nieuchronność rozstania i przeczucie, że kiedyś nadejdzie żal za straconymi chwilami („Nie ma jak u mamy”, „Naszych matek maleńkie mieszkanka”, „Mała Ojczyzna”). W tekstach Młynarskiego często sąsiadują pragnienie bycia z kimś blisko i niechęć do decydowania się na bylejakość. Codzienność w swojej zwyczajności, niekiedy nawet siermiężności, bywa akceptowana, jeśli tylko pojawi się nadzieja na moment wyjątkowy („Chłopiec na dłużej”, „Dwanaście godzin z życia kobiety”, „Spóźniłam się na mój ślub”, „Poranne łzy”, „Marsz samotnych kobiet”). Jednocześnie dominuje w tych utworach niezwykle energetyczna witalność, pochwała życia, gotowość wykrzyczenia publicznie radości istnienia, chęć celebrowania tego, co warte zapamiętania, wiara w pozytywny wymiar kontaktów z drugim człowiekiem („Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał”, „Ktoś, kto mnie lubi”, „Ty”, „Lubmy się choć trochę”, „Idę na całość”, „Gram o wszystko”, „Kocham cię, życie!”, „Przeprowadzki”, „Ogrzej mnie”, „Tak bym chciała kochać już”, „Superszary blues”, „Kocham jutro”). Do czytania wielokrotnego.


Wojciech Młynarski, Od oddechu do oddechu. Najpiękniejsze wiersze i piosenki, koncepcja książki oraz wybór wierszy: Michał Nalewski, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2017.

środa, 15 lutego 2017

Ważność świata i uważność w świecie (S. Lem, Planeta LEMa. Felietony ponadczasowe)

Zebrane w tomie felietony Stanisława Lema podzielone są na pięć części. Są to: Kultura, Nauka (najobszerniejsza część), Wydarzenia, Przyszłość i O sobie. Ów podział należy jednak traktować jako umowny. W każdym z felietonów widać bowiem specyfikę felietonowej narracji pisarza, a mianowicie uważne śledzenie nowinek technologicznych przy jednoczesnej odwadze prorokowania rozwoju rzeczywistości, ogromne zainteresowanie kulturą, gotowość reagowania i komentowania tego, co zmienia i kształtuje współczesny świat, wreszcie skromność przy jednoczesnym poczuciu własnej wartości. Lem, niezależnie od tego, w jakiej sprawie zabiera głos, pozostaje obserwatorem uczestniczącym, aktywnym, chętnie włączającym się w dyskusję. Jego refleksja na temat literatury, ale i spraw z okresu II wojny światowej, często wzbogacona jest o wspomnienia młodości spędzonej we Lwowie. Lem jest nie tylko czytelnikiem krytycznym, ale i chętnie polemizującym oraz deklarującym zachwyt. Wchodzi więc na przykład w dialog z wizją życia literackiego prezentowaną publicznie przez Józefa Hena i podziwia powieść „Hanemann” Stefana Chwina. Nie unika tematów trudnych – próbuje zrozumieć zło, które jest częścią człowieka, i które spowodowało, że to, co miało miejsce podczas II wojny światowej, mogło się wydarzyć, zabiera głos w sprawie konsekwencji ataków terrorystycznych, stara się opisać strategie towarzyszące polityce Putina oraz dostrzega niegasnący zapał Zachodu do bratania się z Rosją. Teksty zgromadzone w dziale Nauka z jednej strony stanowią przykład popularyzacji, z drugiej są dowodem nieustannego dokształcania się, ciągłej lektury, trwającej wymiany myśli z naukowcami z innych krajów, a także udanego i intrygującego połączenia umysłu ścisłego z perspektywą typowo humanistyczną. Tytułowa „Planeta LEMa” okazuje się niezwykle bogata, ciągle żywa, aktualna i intelektualnie pobudzająca. Opatrzenie więc informacji o gatunku, który dominuje w tomie, epitetem „ponadczasowe” to nie tyle chwyt marketingowy, co raczej po prostu stwierdzenie faktu.


Stanisław Lem, Planeta LEMa. Felietony ponadczasowe, wybór: Wojciech Zemek, posłowie: Jerzy Jarzębski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.

wtorek, 14 lutego 2017

Leczenie grą na fortepianie (W. Aksionow, Pokolenie zimy. Saga moskiewska, tom 1)

Fakt, iż wydawnictwo Prószyński i S-ka zdecydowało się wznowić „Sagę moskiewską” Aksionowa, zasługuje na docenienie. Dla tych, którzy znają historię najnowszą i mają za sobą lektury dzieł o podobnej tematyce, trylogia będzie jedynie przypomnieniem nieuchronności, jakiejś doświadczali Rosjanie, zmuszeni do poddania swojej prywatności polityce. „Saga moskiewska” okaże się prawdopodobnie ważną lekturą dla młodych ludzi. Opowieść o losach rodziny, której szczęście i codzienność stopniowo niszczone są przez komunizm (na początku nie wydaje się on niczym groźnym, z czasem natomiast odsłania swoje nieprzewidywalne i bezlitosne oblicze), trzyma w napięciu i wiarygodnie odtwarza czasy, w których niczego i nikogo nie można było być pewnym. Rodzina Gradowów mieszka w podmoskiewskiej posiadłości. Nestor rodu jest znanym i cenionym chirurgiem, dla którego dobro pacjentów jest najważniejsze. Jego żona dba o rodzinę, a wolny czas wypełnia grą na fortepianie. Ich dzieci – dwóch synów i córka – są dla rodziców powodem do dumy. Nikita jest wojskowym, a jego żona Weronika wyjątkowo ceni światowe życie, jakie może prowadzić. Kirył jest zapatrzony w komunizm, nieco naiwnie wierzy we wszystko, co powie partia, nawet miłość realizuje zgodnie z partyjnym wzorem. Nina to buntowniczka, imponuje jej świat artystów, kocha literaturę, nie boi się wyjść na ulicę i protestować przeciwko temu, co jej się nie podoba. Szybko okaże się, że idealistyczne podejście do życia wszystkich Gradowów musi ulec przewartościowaniu. Partia interesuje się każdym, kto może być wrogiem, nawet jeśli ów ktoś jest zwolennikiem partii i nie wie tak naprawdę, za co jest aresztowany, a potem torturowany. Wierność komunizmowi i przekonanie, że polityczne powinno być ważniejsze niż prywatne, również nie ratują przed katastrofą. Etyka uprawianego zawodu musi być odpowiednia nagięta, jeśli chce się dalej być sobą lub przynajmniej marzyć o tym, że sobą można jeszcze pozostać. Terror nie oszczędza kobiet i dzieci. Rozkręca się powoli, ale bez szansy na to, że zło da się zatrzymać. Gradowowie muszą spróbować przetrwać mimo wszystko – mimo aresztowań, mimo konieczności postępowania wbrew sobie, mimo zagrożenia i mimo coraz bardziej nikłej wiary w to, że kiedyś będzie lepiej. Gra na fortepianie przestaje być krzepiącą chwilą, z której płynie energia, staje się jedynie cichym echem minionego świata, rzeczywistości, która już nie powróci i która coraz częściej wydaje się jedynie snem.


Wasilij Aksionow, Pokolenie zimy. Saga moskiewska, tom1, przeł. Maria Putrament, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2017.

poniedziałek, 13 lutego 2017

Ponownie odtrąceni (Ł. Krzyżanowski, Dom, którego nie było)

Praca historyczna Krzyżanowskiego zasługuje na uwagę z kilku co najmniej powodów. Po pierwsze jest opowieścią o konkretnym mieście – Radomiu, miejscu, z którego autor pochodzi i które jest mu dobrze znane. Dzięki temu, co historyk akcentuje, dotarcie do pewnych informacji, rozmowa, tropienie śladów mogło być nieco łatwiejsze. Sportretowanie danego wyodrębnionego przypadku staje się pretekstem do refleksji natury uniwersalnej. Po drugie zatem, to, co udaje się autorowi ustalić, można potraktować jako opowieść o charakterze potencjalnie powtarzalnym, typowym, a przynajmniej często się zdarzającym. Sportretowane zło nie jest więc w tym przypadku aberracją lub cechą szczególną akurat Radomia. Raczej stanowi dowód zachowań, które mimo zakończenia wojny, łączyły Polaków z tymi, którzy wcześniej z nich uczynili ofiary. Po trzecie, co wynika z powyższego, ustalenia Krzyżanowskiego pokazują, jak duża była w społeczeństwie polskim akceptacja dla „zniknięcia” Żydów i jak chętnie Polacy przejęli to wszystko, co po nich pozostało. W pewnym więc sensie narracja autora może się okazać dla niektórych niewygodna. Odsłania bowiem bolesną prawdę o tym, jak jedni obywatele polscy wzbogacili się na śmierci i krzywdzie innych obywateli polskich, uważając przy tym, że owo „bogacenie się na trupach” jest moralnie słuszne, i zakładając, że będzie społecznie akceptowane. Książka ta jest więc opowieścią o odwracaniu wzroku, niewidzeniu, obojętności. Stanowi również rodzaj refleksji nad tym, jak łatwo ofiara przejmuje zachowania typowe dla sprawcy przemocy, nie dostrzegając przy tym podobieństwa i wybielając się wyjątkowo łatwo. Po czwarte, książka Krzyżanowskiego to przejmujące świadectwo powtórnej zdrady, jakiej doświadczyli Żydzi. Dochodzi bowiem do zaprzeczenia tego wszystkiego, co konstytuuje człowieczeństwo – dawni sąsiedzi są negatywnie zdziwieni powrotem Żydów, znajdują się tacy, którzy wracających okradają i zabijają, mnóstwo jest tych, którzy nie chcą pamiętać dawnych mieszkańców, by nie oddawać dóbr, które wzbogaciły ich stan posiadania. Po piąte wreszcie, to historia milczenia, ale nie takiego, które sankcjonuje umieranie i zapomnienie, lecz tego, które ciągle pulsuje i domaga się opowiedzenia. Lektura obowiązkowa.


Łukasz Krzyżanowski, Dom, którego nie było. Powroty ocalałych do powojennego miasta, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016.

niedziela, 12 lutego 2017

(Bez)ruch (J. Hooper, Śpiąca Alicja)

Fascynująca historia! Hooper decyduje się opowiedzieć czytelnikom o losach Alicji James. Zbeletryzowana biografia kobiety, która większą część swojego życia spędziła w łóżku, chorując i marząc o skutecznej rekonwalescencji, nie wydaje się dobrym materiałem na powieść. Nic bardziej mylnego. Alicja jest częścią rodziny słynnych Jamesów. Nie tylko więc jesteśmy świadkami specyficznego wychowania, które staje się udziałem bohaterki i jej braci, ale również obserwujemy wpływ, jaki na rodzinę miał ojciec. Mężczyzna całkowicie podporządkował swoje życie filozofii, co ciekawe rodzina uczyniła to samo. Ojciec był zawsze w centrum zainteresowania i wszyscy w pełni akceptowali jego poglądy i poczynania. W atmosferze chaosu, nieprzewidywalności, swobodnego traktowania form wychowuje się Alicja i jej bracia. Rodzina nie przewiduje dla córki żadnej szczególnej roli. To nie te czasy, by inwestować w rozwój kobiet. Atutem Alicji z pewnością nie jest też jej choroba. Wszyscy za to wierzą w talent obu braci. Siostra również. Henry zostaje słynnym pisarzem, William psychologiem i moralistą. O Alicji pewnie by zapomniano, gdyby nie jej pamiętniki – wyjątkowo szczere, bezpruderyjne, błyskotliwe, inteligentnie napisane. Książka Hooper nie tylko opowiada o nietypowej rodzinie. To przede wszystkim historia kobiety walczącej o siebie i o swoją wyjątkowość. Choroba utrudnia jej wiele poczynań, jednocześnie otwiera na aktywne myślenie, analizowanie, budowanie hipotetycznych wersji wydarzeń. Życiorys Alicji to także intrygująca opowieść o budzeniu się własnej seksualności, o odkrywaniu przyjemności obcowania z kobietą, o gotowości walczenia o swoją pozycję w społeczeństwie. Wiele działań bohaterki można potraktować jako walkę o prawa kobiet oraz o uznanie ich intelektualnych możliwości do uprawiania nauki. Budzenie się siły w słabej Alicji zamienia się więc w metaforyczne narodziny świadomości i przekonania, że kobieta w żaden sposób nie ustępuje mężczyźnie i może być dla niego partnerką, a nie tylko ozdobą, w przestrzeni publicznej.


Judith Hooper, Śpiąca Alicja, przeł. Magdalena Rychlik, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2017.

sobota, 11 lutego 2017

Przeznaczeni do ukształtowania (A. Malinowska, Brunatna kołysanka)

Reportaż historyczny Anny Malinowskiej choć dotyczy wydarzeń związanych z II wojną światową, tak naprawdę odnosi się także do spraw bardzo współczesnych i ciągle żywych. Dzieje się tak nie tylko z tego powodu, że ciągle można natknąć się skomplikowane historie, których konsekwencją jest niejednoznaczna tożsamość, instrumentalne traktowanie pamięci oraz założenie, że biografię danego człowieka da się zaplanować od początku do końca. Reporterka pokazuje również, jak mocno prywatność bywa uwikłana w to, co publiczne. Jej bohaterami są dzieci, które stały się ofiarami projektu mającego na celu stworzenie istot możliwie doskonałych. Do owej abstrakcyjnej doskonałości zbliżały jasne włosy, niebieskie oczy i możliwość panowania nad losem tych, którzy mieli wpływ na wychowanie odbieranych chłopców i dziewcząt. Książka Malinowskiej jest więc kolejną opowieścią o zakładach Lebensbornu i polityce rozrodczo-opiekuńczej hitlerowskich Niemiec. Reporterka rekonstruuje system umożliwiający wiarę w to, że dziecko idealne można „wyprodukować”, a odbieranie synów i córek prawowitym rodzicom jest właściwe. Szczególnie ważne w historiach przytoczonych przez autorkę okazuje się zwrócenie uwagi na to, że żadnej z biografii nie da się wcisnąć w schemat. Jedni całe życie wspominają swoich niemieckich rodziców, inni czują rozczarowanie tym, co spotkało ich w polskiej rodzinie, jeszcze inni nie umieją wybaczyć tułaczki zgotowanej im przez państwo oraz odcięcia od kultury niemieckiej, którą traktowali jako swoją, są też tacy, którzy stali się ofiarami błędów urzędników, a zadanych w efekcie krzywd nikt i nic już im nie wynagrodzi. Malinowska zwraca uwagę na skomplikowane kwestie związane z tożsamością – dzieci polskie stawały się niemieckie, by następnie znowu zostać Polakami, pojawiały się problemy z językiem: najpierw biciem wykorzeniano w nich język polski, potem wyśmiewano z powodu używania języka niemieckiego, biologiczni rodzice nie zawsze odnajdywali się w nowej dla nich roli, a tęsknota i czekanie po kilkudziesięciu latach zamieniały się czasami w rozczarowanie i dojmujące poczucie obcości. Książka Malinowskiej to także opowieść o pewnym adwokacie, który jako wysłannik rządu w Katowicach zajmował się odszukiwaniem dzieci odebranych Polakom w celu germanizacji. Roman Hrabar – to nazwisko dla wielu stało się nadzieją i ostatnią deską ratunku. Mamy więc do czynienia z historią człowieka, który znaczną część swojego życia poświęcił innym, wierząc, że wierność prawdzie i odkrywanie tajemnic, które miały nie ujrzeć światła dziennego, mają sens i są rodzajem misji. W działaniu Hrabara widać fascynujące połączenie wiedzy (był adwokatem), pasji, służebności i przekonania, że z Wielką Historią można walczyć i trzeba to robić po to, by małe historie mogły pokonać zapomnienie. Bardzo dobre.


Anna Malinowska, Brunatna kołysanka. Historie uprowadzonych dzieci, Wyd. Agora, Warszawa 2017.