Zapraszam również na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/bernadetta.darska

oraz na moje konto na Instagramie: https://www.instagram.com/bernadettadarska/

czwartek, 31 maja 2018

To, co niewidoczne (R. Eddo-Lodge, Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry)

Tekst pełen pasji i zaangażowania, jednocześnie bardzo logiczny i precyzyjnie prezentujący ideowe przesłanie autorki – tak można by skwitować książkę Reni Eddo-Lodge. Publikacja ta jest nie tylko ciekawa z racji mówienia tego, co tożsame jest z pójściem pod prąd, zwraca również uwagę za sprawą intrygującego autobiograficznego uwikłania autorki w tekst oraz wyraźnego zbliżenia do takich form jak manifest czy esej krytyczny. Punktem wyjścia dla rozważań autorki jest blogowy wpis, który okazał się niezwykle popularny. Wskazanie istnienia rasizmu strukturalnego oraz napiętnowanie łatwości ignorowania tego faktu przez białych skutkuje gestem odmowy. Eddo-Lodge oznajmia, że nie będzie rozmawiać z białymi o kolorze skóry, ale tak naprawdę, i nie ukrywa tego w książce, wkracza na drogę wyjątkowo intensywnej dyskusji. Wielkim atutem książki jest połączenie racjonalnej i umotywowanej faktami argumentacji z osobistymi wspomnieniami autorki. Kiedy więc Eddo-Lodge rekonstruuje udział Wielkiej Brytanii w procederze niewolnictwa oraz pokazuje współczesne przejawy skrywanego rasizmu, to jednocześnie akcentuje, że do pewnego momentu sama nie miała pojęcia o niechlubnej historii własnego kraju oraz że jako dziecko wierzyła, iż kiedyś będzie biała, bo tylko biali są dobrzy. Bardzo inspirujące są te fragmenty wywodu autorki, w których pokazano rasizm w wymiarze klasowym oraz w kontekście feminizmu. Rozdziały te mogłyby z powodzeniem stać się pretekstem do wielu burzliwych polemik, dyskusji, sporów.

Reni Eddo-Lodge, Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry, przeł. Anna Sak, posłowie: Monika Bobako, Wyd. Karakter, Kraków 2018.


[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

środa, 30 maja 2018

Uczenie się siebie (S. Kubryńska, Mama)

Powieść Sylwii Kubryńskiej to ciekawy przykład literatury środka. Autorka koncentruje się na tytułowej roli matki i próbuje pokazać nieprzewidywalność tego wszystkiego, co wiąże się z macierzyństwem. Nie jest to, oczywiście, temat nowy, jednak pisarce udaje się zachować świeżość opisu, lekkość przekazu przy jednoczesnej powadze tematu. Widać konsekwentną dbałość o unikanie przesłodzonej wizji oraz chęć zaznaczenia tego, co w wielu przekazach medialnych jest przemilczane, a mianowicie konieczności uczenia się bycia z dzieckiem i uczucia do dziecka. Kubryńska stawia na ewolucję bohaterki. Najpierw więc poznajemy nieco naiwną studentkę, potem obserwujemy emocje dziewczyny, która nie może uwierzyć, że będzie w ciąży, wreszcie przyglądamy się temu, jak niechciane dziecko zamienia się w dziecko ukochane. Jak już wspomniałam, autorka opisuje macierzyństwo jako proces, w którym jest miejsce na zaskoczenie, niechęć, zmęczenie, wiele sprzecznych uczuć oraz – co chyba szczególnie istotne – walkę o własną podmiotowość. W efekcie szczególnie interesujące okazują się fragmenty, w których dochodzi do zderzenia roli troskliwej matki z rolą atrakcyjnej i gotowej na spotkanie mężczyzny kobiety. „Mama” to opowieść o przełamywaniu samotności – najpierw, kiedy trzeba zaakceptować wpadkę, potem, gdy pojawia się konieczność zawsze za szybkiego w tym wypadku zaakceptowania faktu, że dziecko jest już na świecie, później, gdy przychodzi odkrycie, że bycie matką wiąże się z tym, iż jest się wyjątkowo chętnie ocenianym przez innych. Kubryńska pokazuje, w jaki sposób dyscyplinowana bywa przez otoczenie matka sama wychowująca dziecko oraz jak kluczowym sprawdzianem dla dalszej znajomości z mężczyzną bywa informacja o macierzyństwie. Warto.

Sylwia Kubryńska, Mama, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2018.


[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

czwartek, 24 maja 2018

Codzienność (Ch. Hesselholdt, Vivian)

Vivian Maier to postać niezwykle interesująca. Wybitna fotografka, o której świat usłyszał przypadkiem. Autorka 150 tysięcy zdjęć, dokumentująca codzienność i to wszystko, co było wokół niej. Artystka, która postawiła na anonimowość i która okazała się niezwykle wrażliwą rejestratorką tego, co się dzieje na ulicy. Dzisiaj bohaterka m.in. znanego filmu „Szukając Vivian Maier” oraz powieści Christiany Hesselholdt. Czy duńskiej pisarce udaje się uchwycić to, co definiowałoby tajemniczą fotografkę? Pisarka stawia na niedopowiedzenie, przypuszczenie i hipotetyczne stwierdzenia. Rozpisuje swoją opowieść na głosy, zbliżając swoją prozę częściowo do dramatu, częściowo do rozmowy tych, którzy mogliby wzajemnie się uzupełniać, a jednak poprzestają na monologowaniu. Hesselholdt udaje się pokazać introwertyzm Vivian Maier oraz nieustannie odsłaniające się w jej zachowaniu zderzanie niezależności z potrzebą opieki oraz dominacji z podporządkowaniem. Szczególnie interesujące są te fragmenty, w których autorka próbuje oddać naturalność i obsesyjność fotografowania jako aktywność najbardziej definiującą bohaterkę książki. W efekcie Maier staje się czymś w rodzaju egzotycznego ptaka, który zachwyca, fascynuje, ale trudno go zrozumieć. Ten pośredni stan widać w wypowiedziach zatrudniającego ją małżeństwa czy jej młodej podopiecznej. Intrygujące.


Christina Hesselholdt, Vivian, przeł. Justyna Haber-Biały, Wyd. W.A.B., Warszawa 2018.

środa, 23 maja 2018

Matka i córka (S. Oksanen, Norma)

Po znakomitym „Oczyszczeniu” i doskonałym „Gdy zniknęły gołębie” pojawia się w Polsce trzecia książka autorki. Po lekturze przywołanych tytułów mogłoby się wydawać, że mamy do czynienia z pisarką, która nie schodzi poniżej pewnego poziomu. A jednak, co z ogromną przykrością stwierdzam, tak nie jest. O ile we wcześniejszych powieściach mieliśmy do czynienia z finezyjnym, koncepcyjnie skomplikowanym, ale zawsze świetnie finalizowanym zapętleniem emocjonalnym, historycznym i personalnym, o tyle w „Normie” podobnego zwielokrotnienia sensów i zróżnicowania możliwych odczytań nie odnajdziemy. Owszem, można proponować pewne interpretacje na temat relacji matki i córki oraz metafory wpisanej we włosy, które w tej powieści odgrywają kluczową rolę, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że Oksanen tym razem nazbyt dużo rzeczy mówi wprost. „Norma” odbiega również poziomem literackim od „Oczyszczenia” i „Gdy zniknęły gołębie”. W przypadku tej powieści można raczej mówić o literaturze popularnej, pretendującej do poziomu literatury środka, jednak nie zawsze skutecznie. Fińska pisarka być może chciała spróbować poeksperymentować z powieścią kryminalną. I punkt wyjścia, i późniejsze prywatne śledztwo córki, tytułowej Normy, wskazywałoby na to. Jeśli jednak faktycznie tak jest, to próba ta Oksanen się nie udała. Lektura niekonieczna.


Sofi Oksanen, Norma, przeł. Katarzyna Aniszewska, Wyd. Znak, Kraków 2018.

wtorek, 22 maja 2018

Bezradność (Å. Seierstad, Dwie siostry)

Åsne Seierstad po raz kolejny pokazuje swoją pisarską klasę. „Dwie siostry” to bardzo dobrze napisany, świetnie udokumentowany, dramaturgicznie bez zarzutu i kompozycyjnie przemyślany reportaż. Bohaterkami książki są dwie somalijskie nastolatki, wychowane w Norwegii, dobrze odnajdujące się w kulturze zachodniej, które w tajemnicy przed rodziną wyjeżdżają do Syrii, aby dołączyć do bojowników ISIS. Reporterka rekonstruuje proces przemiany, choć jednocześnie nie daje łatwych odpowiedzi. Obie dziewczyny zachowywały się jak typowe nastolatki. Starsza doskonale sobie radziła w szkole, marzyła o tym, aby być pierwszą osobą w rodzinie, która pójdzie na studia. Młodsza miała trochę problemów z nawiązywaniem kontaktów z rówieśnikami, jednak i w jej przypadku nic nie wskazywało na to, że stanie się osobą o radykalnych poglądach. To, że Seierstad pokazuje, iż fundamentalizm uwodzi także tych, którzy potencjalnie powinni być na jego zakusy odporni, jest wielkim atutem książki. Tak naprawdę bowiem okazuje się, że nie ma odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało. Nie ma też gotowych reguł postępowania, bo obie siostry nie rezygnują ze swoich celów nawet wówczas, gdy zagrożone jest bezpieczeństwo ich ojca oraz gdy rodzą się im dzieci. Reporterka odsłania więc bolesny paradoks oddalania się, obcości między najbliższymi oraz niemożności zrozumienia tego, co właściwie jest nie do pojęcia. „Dwie siostry” to nie tylko reportaż o ucieczce dziewcząt, ale i historia cierpienia i rozpadu rodziny. Rodziny opuszczonej, zdradzonej, podejrzewanej o współudział, pozbawionej ważnego punktu odniesienia. Autorka dużo miejsca poświęca rodzicom oraz bratu uciekinierek. Ojciec wyrusza na pomoc, ale pomocy od niego nikt nie chce, matka domaga się od męża reakcji i czuje, że zawiodła, brat odcina się od religii, widząc w niej formę zniewolenia i ograniczenia – w efekcie wszyscy członkowie rodziny zmieniają się w wyniku ucieczki córek i sióstr. Na uwagę zasługuje sposób opowiadania przyjęty przez Seierstad. Przypomina on powieść, pojawiają się obszerne fragmenty rozmów prowadzonych za pomocą mediów społecznościowych. Zresztą dokumentowanie reportażu to oddzielny temat. Autorka w tekście na końcu książki wyjaśnia, w jaki sposób docierała do swoich bohaterów, jak odtworzyła dialogi, na czym się opierała, jak sobie poradziła z niemożnością rozmowy z tytułowymi siostrami, jakie jest jej zdanie a propos różnego rodzaju uwikłań natury etycznej. Opis ten powinien być lekturą obowiązkową dla wszystkich adeptów reportażu, widać w nim bowiem, jak ważne jest sprawdzanie informacji i żmudna, rozłożona w czasie praca. Lektura obowiązkowa.


Åsne Seierstad, Dwie siostry, przeł. Iwona Zimnicka, Wyd. W.A.B., Warszawa 2018.

poniedziałek, 21 maja 2018

Kilka wersji życia (P. Auster, 4 3 2 1)

„4 3 2 1” Paula Austera nie bez powodu określana jest jako powieść monumentalna. O zasadności używania tego epitetu świadczyć może nie tylko objętość książki – blisko osiemset pięćdziesiąt stron formatu B5, ale i kompozycyjny zamysł towarzyszący pisarzowi. Próba rozpisania losów Archibalda Isaaca Fergusona na cztery równoważne historie okazuje się bowiem i intrygującą grą z biografią bohatera, i nieoczywistym potraktowaniem jego losów w kontekście wielkich wydarzeń XX wieku. Tak naprawdę „4 3 2 1” można z powodzeniem czytać jako powieść o Ameryce i tym co ją ukształtowało. Auster w pewnym więc sensie pisze różne wersje opowieści o amerykańskim spełnionym śnie. Natkniemy się więc tutaj m.in. na historię imigrantów, dla których Stany Zjednoczone mają być nowym wspaniałym światem, na ciekawie zobrazowany motyw emancypacji kobiet, na niechlubny epizod polowania na komunistów, na rewoltę studencką i protesty przeciwko wojnie w Wietnamie, na rasizm i zabójstwo Martina Luthera Kinga. Zresztą amerykańskość powieści nie ulega wątpliwości. Ten styl i sposób opowiadania jest rozpoznawalny właściwie już po kilku stronach lektury. „4 3 2 1” Austera to również pasjonująca powieść o dojrzewaniu, o uczeniu się siebie i innych, o odkrywaniu własnych ograniczeń. Pisarz szczegółowo opisuje codzienność, nie unika skupiania się na rozterkach swojego bohatera, koncentruje się na jego odczuciach i dylematach. Drobiazgowo opisane zostają także inne postaci i ich sposób widzenia świata, dzięki czemu można o tej książce mówić także jako o pochwale zwyczajności. Pytanie o to, skąd się wywodzimy, co nas ukształtowało i jakie wydarzenia i osoby są dla nas stałym punktem odniesienia, pozostaje tą kwestią, która nieustannie, w różnych konfiguracjach, powraca. Motywem, który okazuje się bardzo ważny, jest pisanie. Auster nie tylko bierze pod uwagę rozterki związane z powstawaniem pierwszej powieści, ale również przygląda się dziennikarskiemu portretowaniu rzeczywistości. W każdym z tych przypadków słowo jako to, co powołuje do życia, wymyśla, sprzyja zapamiętaniu, ale i niszczy, zakłamuje, zostaje pomyślane jako coś niemalże żywego. Bardzo dobre.


Paul Auster, 4 3 2 1, przeł. Maria Makuch, Wyd. Znak, Kraków 2018.

niedziela, 20 maja 2018

Wielka Historia a intymność i prywatność (P. Adamczyk, Ferma blond)

W literaturze popularnej można odnotować istnienie nurtu chętnie sięgającego do okresu II wojny światowej i traktującego wydarzenia tego okresu jako scenerii dla historii miłosnej. Rzadko kiedy powieści reprezentujące ów nurt zasługują na uwagę, zwykle bowiem korzystają z inspiracji historycznych bardzo schematycznie. Na szczęście Piotr Adamczyk nie popełnia takich błędów. „Ferma blond” to interesująca powieść z kręgu literatury środka, dla której punktem odniesienia jest historia ośrodków Lebensbornu. Autor nie po raz pierwszy próbuje w popularny sposób pokazać dramat wynikający z wpływu Wielkiej Historii na życie zwyczajnego człowieka, a w tym wypadku czyni to w sposób bardzo udany. Pisarz nie ukrywa, że korzystał ze źródeł historycznych i literatury faktu, bibliografię umieszcza zresztą na końcu książki. Obok bohaterów fikcyjnych pojawiają się tutaj postaci historyczne – te, dzięki którym można pokazać rodzenie się faszyzmu, niszczenie dzieł sztuki, dyscyplinowanie twórców i intelektualistów oraz funkcjonowanie ośrodków Lebensbornu. Adamczyk akcentuje swoje szczególnie zainteresowanie tematem, przypominając, że tak naprawdę problematyka ta ciągle domaga się dopowiedzenia, uzupełnienia i ujawnienia. W „Fermie blond” stara się więc z jednej strony zrekonstruować proces stopniowego pochłaniania człowieka przez fanatyzm i faszyzm, z drugiej odsłonić naiwność tych, którzy sądzili, że zdołają ochronić prywatność przed zakusami państwa hitlerowskiego. Korzysta ze sprawdzonego motywu kompozycyjnego, a mianowicie odnalezionych z przeszłości zapisków. To dzięki nim udaje się zrekonstruować losy pewnej naiwnej dziewczyny, która niespodziewanie znajduje się blisko ważnych dla Trzeciej Rzeszy wydarzeń i otrzymuje przyspieszoną lekcję dorastania. Historia owej młodej kobiety będzie pretekstem do znalezienia ważnych odpowiedzi na pytania istotne z punktu widzenia współczesności. Wspominałam już o tym, że napisanie dobrej powieści środka na taki temat przy jednoczesnym uniknięciu zagrożeń wynikających z koniecznego uproszczenia i chęci nadania rozrywkowego charakteru nie jest łatwe. Potwierdzeniem może być na przykład także nawiązująca historii Lebensbornu powieść Nicolasa d'Estienne’a d'Orvesa „Sieroty zła” – wyjątkowo nieudana i tendencyjna. Adamczykowi udaje się uniknąć i powtórzenia, na które był narażony z racji wybrania takiego tematu, i sensacyjności, tak częstej przy podobnej problematyce, i melodramatyczności, o którą także łatwo w tego typu historiach. Warto.

Piotr Adamczyk, Ferma blond, Wyd. Agora, Warszawa 2018.

[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

sobota, 19 maja 2018

Pomyłka (W. Chmielarz, Żmijowisko)

„Żmijowisko” to chyba najsłabsza książka Wojciecha Chmielarza. Autor zdecydował się na sięgnięcie po zgrany w kryminałach motyw. Tłem dla toczących się wydarzeń są wynajmowane na wakacje domki w bliskim sąsiedztwie jeziora i lasu, do których przyjeżdża grupa przyjaciół znających się jeszcze z czasów studenckich. Obecnie są starsi, mają rodziny, pokonują trudności związane z wychowywaniem dzieci. Po latach tak naprawdę więcej ich dzieli, niż łączy. Kiedy znika nastoletnia córka jednej z par, pojawiają się problemy. Skrywane dotychczas emocje zaczynają rządzić, a odpowiedź na pytanie, co stało się z dziewczyną, cały czas pozostaje tajemnicą. Tak wyeksploatowany literacko motyw wymaga pomysłowości i oryginalności. Widać, że pisarz próbuje coś z tym zrobić, wprowadzając wątek rasizmu, tabloidowości mediów czy demoniczności jednej z młodych bohaterek, jednak niewiele z owych zabiegów wynika. W efekcie trudno mówić w przypadku tej książki o napięciu towarzyszącym zwykle lekturze thrillera. Mamy raczej do czynienia z powieścią obyczajową, bardzo przeciętną, by nie powiedzieć – słabą. Nie warto.


Wojciech Chmielarz, Żmijowisko, Wyd. Marginesy, Warszawa 2018.

piątek, 18 maja 2018

Moment (W. Pieniążek, To, co zostaje)

Książka Wojciecha Pieniążka to debiut, chciałoby się powiedzieć, w starym stylu. Dobrym stylu, dodajmy. Autor proponuje czytelnikowi prozę niespieszną, skupioną, pozbawioną koncepcyjnych błyskotek, unikającą eksperymentów, stawiającą na (auto)refleksję tego, kto do czytelnika mówi. „To, co zostaje” składa się z dwóch minipowieści, może nawet nowel, w których nieuchronność tego, co się zdarzyło i zdarzy stanowi motyw wiodący. Pieniążka interesuje moment, chwila, błysk, ta sytuacja, w której niespodziewanie odkrywamy rodzaj ujawnionej prawdy i doznajemy olśnienia. W obu opowiedzianych historiach wyeksponowane zostaje przemijanie, odchodzenie, konieczność mierzenia się z tym, czego nie da się zmienić, wreszcie świadomość, która wcale nie ratuje, że pewne wydarzenia można było przewidzieć i trzeba było się na nie zgodzić. „Pompes funèbres” to tekst mniej ciekawy od „Porucznika Golicyna”. W delikatnym stylizowaniu na czasy nieco dawniejsze Pieniążek sprawdza się lepiej od umocowania we współczesności. Trudno jednak „Temu, co zostaje” odmówić pewnego uroku, zawierającego się przede wszystkim w owej powolności, ukierunkowującej odbiorcę na namysł o sprawach ważnych i mniej ważnych, jednak zwykle kluczowych dla tego, co nazwalibyśmy pamięcią chwili.


Wojciech Pieniążek, To, co zostaje, Wyd. JanKa, Pruszków 2018.

niedziela, 13 maja 2018

Samotność (M. Tsitas, Bóg mi świadkiem)

Tsitas idzie na łatwiznę i nie inwestuje w sympatię czytelnika. Proponuje bowiem opowieść o bohaterze, który nie budzi pozytywnych emocji lub, tak to ujmijmy, wywołuje co najmniej mieszane reakcje. Taki zabieg zwykle jest ryzykowny, bo odbiorcy wolą postaci, z którymi w jakiś sposób mogą się utożsamić. Antypatyczny Chrisowalandis raczej takiej szansy nie daje. Tsitas opowiada jednak o nim w taki sposób, że powieść tę czyta się nie tylko z dużym zainteresowaniem, ale i zaangażowaniem. Gdzieś w tle towarzyszy bowiem pytanie: czy historia ta faktycznie jest tylko o nieudaczniku, któremu się wydaje, że jest doskonały, czy może o kimś, kto tak naprawdę ma w sobie nieco pokory i jest w stanie dostrzec w innych coś pozytywnego. Autorowi udaje się więc wciągnąć czytelnika w grę, polegającą na nieustannym zderzaniu rzeczywistości z naiwnymi nieco oczekiwaniami. Bo ostatecznie Chrisowalandis wcale nie próbuje się zmienić, chętnie krytykuje wszystkich dookoła, łatwo ocenia swoich współpracowników, z pogardą wypowiada się o kobietach, będąc przekonanym o nadzwyczajności swojej wątłej męskości. Jest samotny, ale czy nie dzieje się tak trochę na własne życzenie? I czy bohater potrafi wyjść z impasu, w którym funkcjonuje, nie chcąc widzieć nic więcej poza czubkiem własnego nosa? Tsitas nie daje łatwych odpowiedzi. Zderza czytelnika z samotnością bohatera, odsłaniając niejednoznaczność sytuacji, w której mężczyzna się znajduje. Dzięki temu odkrywamy różne oblicza wykluczenia i dostrzegamy nieoczywistość wpisaną w (auto)kreację. Intrygujące.


Makis Tsitas, Bóg mi świadkiem, przeł. przeł. Michał Bzinkowski, Wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2018.

piątek, 11 maja 2018

Rozterki codzienności (K. Sandberg, Być rodziną)

„Być rodziną” to druga część sagi o Maj – to ona jest główną bohaterką, ale i sagi o kobiecości, a raczej o możliwości renegocjowania jej kształtu. Choć pozornie mamy do czynienia z opowieścią bardzo tradycyjną, to jednak tkwi w niej bardzo nowoczesne przesłanie. Sandberg pisze bowiem o tym, jak role żony i matki stwarzają kobietę, ale i ją niszczą. Autorka koncentruje się na codzienności – tej żmudnej, powtarzalnej, niedostrzeganej i niedocenianej. Emocje Maj pozostają często niewypowiedziane, a jednak myśli, które ją zajmują, dotyczą spraw kluczowych związanych z definiowaniem swojego miejsca w społeczeństwie, opisywaniem sprzecznych uczuć do męża, godzeniem się z nie zawsze idealnym podejściem do dziecka, a potem dzieci. Można by więc powiedzieć, że „Być rodziną” to historia codziennego przeżywania i akceptowania na nowo tego, co Jolanta Brach-Czaina, nazywa krzątactwem i metafizyką ścierek. Gdzieś w tle cały czas jest obecny również inny postulat feministyczny, a mianowicie potrzeba posiadania własnego pokoju, o którym pisała Virginia Woolf. Maj co prawda nie jest artystką, jednak jej codzienność naznaczona jest kluczowym problemem, z którym nie umie sobie poradzić. Czasami chciałaby być sama – bez męża i jego zmagań z nałogiem, bez marudzących i domagających się uwagi dzieci, bez znajomych, którzy oceniają i porównują. Własny pokój w tym kontekście były wołaniem o podmiotowość, o czas i miejsce, w którym Maj mogłaby odsunąć role matki i żony, zastanawiając się nad tym, kim tak naprawdę jest. Druga część sagi jest równie dobra jak pierwsza, opatrzona tytułem „Urodzić dziecko”. Jest w niej dużo więcej mroku w porównaniu z odsłoną pierwszą. Widać więc, że Sandberg konsekwentnie bardzo mocno unika fałszywej, lukrowanej wizji zwyczajności. „Być rodziną” jest kontynuacją odsłaniającą gorzki smak rodzinnego życia, gorzki, ale arcyciekawy.


Kristina Sandberg, Być rodziną, przeł. Elżbieta Frątczak, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2018.

[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

czwartek, 10 maja 2018

Władza nazywania (A. Haska, Hańba! Opowieści o polskiej zdradzie)

Agnieszka Haska pisze znakomicie. Czyta się tę książkę bardzo dobrze, daleko jej do hermetycznej narracji niektórych diagnoz socjologiczno-kulturoznawczych. Lekkość stylu nie unieważnia istoty opowieści, a są to, chciałoby się powiedzieć, sprawy fundamentalne. Autorkę interesuje bowiem proces wykluczania ze społeczeństwa niektórych grup i osób poprzez zakwalifikowanie ich do zdrajców. Ten, kto nazywa i kto definiuje zasady stygmatyzowania, zwykle ma władzę. Mamy więc do czynienia z opowieścią o hierarchiczności społeczeństwa, której podstawy mają źródło w ideologii, światopoglądzie, umiejętności przekonania innych do słuszności swoich poglądów. Agnieszka Haska rekonstruuje więc w pewnym sensie wojnę idei, której konsekwencje wiążą się z całkiem realnym wpływem na cudze życiorysy. Na plan pierwszy w rozważaniach autorki wysuwa się okres okupacji i działania Państwa Podziemnego. Niezwykle interesujące są fragmenty dotyczące kobiecej prasy tego okresu, która to za pomocą przyjętej perspektywy walki z hitlerowskim najeźdźcą definiowała reguły postępowania kobiet w sposób, który znakomicie oddaje schemat dyscyplinowania opierający się na kontroli seksualności. Agnieszka Haska, wykazując się dużą znajomością historii, umie opowiadać w pasjonujący sposób i potrafi pokazać zależności między tym, co było, a tym, co się dzieje współcześnie. W efekcie otrzymujemy publikację arcyciekawą, dzięki której odkrywamy, że słownictwo na co dzień używane nigdy nie było niewinne, a dzisiejsze reguły funkcjonowania życia społecznego skazują nas na powielanie schematów sprzed lat. Walka o język za pomocą języka dzieje się na naszych oczach, my też w niej uczestniczymy, choć nie zawsze mamy szansę zająć w tym sporze pozycję uprzywilejowaną. Haska udowadnia, że za sprawą używanych słów zmienić się może świat wokół nas. Nie jest więc czymś nieważnym to, kto nazywa innych zdrajcami i kto wierzy, że zdrada się dokonała. Lektura obowiązkowa.


Agnieszka Haska, Hańba! Opowieści o polskiej zdradzie, Wyd. W.A.B., Warszawa 2018.

wtorek, 8 maja 2018

(Nie)powtarzalność (M. Caparrós, Księżyc od nowiu do nowiu. Dziennik hiperpodróży)

Autor decyduje się na ciekawą w sensie koncepcyjnym narrację patchworkową. Z jednej strony dystansuje się od gatunku reportażu, stwierdzając, że to tylko dziennik. Z drugiej kładzie nacisk na ograniczenia formalne narzucone mu przez zleceniodawcę – ma napisać cykl reportaży dla ONZ, obrazujących przeżycia migrantów. Powinien być niewidoczny w tekście, ale w książce jego obecność jest mocno zaakcentowana i zapowiada wplecione w opowieść reportaże biograficzne. Autor, wspominając o tym, że pisze na zamówienie, sugeruje pewnego rodzaju dwuznaczność sytuacji. Ma się dostosować do oczekiwań zleceniodawcy, a te choć nie sprowadzają się do wpływu merytorycznego, to jednak formalnie wiążą się z pewnymi ograniczeniami tak charakterystycznego dla Caparrósa stylu. Reporter, usuwając się w cień w portretach swoich bohaterów, nie ukrywa swoich uczuć, emocji, poetyckich spostrzeżeń i oskarżycielskich tez w pozostałych partiach tekstu. Reportaże na temat tych, którzy opuścili swój świat, by rozpocząć nowe życie w innej rzeczywistości, wyróżnione zostały kursywą. Choć każda z historii jest szczególna i dotyczy konkretnego człowieka, to jednak ma w sobie pewną powtarzalność. Wielkie dramaty i wielkie cierpienie mają to do siebie, że często są anonimowe i dotyczą wielu ludzi. Caparrós kładzie nacisk na ów paradoks obojętności – nie może przedstawić dwóch historii z tego samego rejonu, a przecież obie zasługują na uwagę i reakcję. Autor nie unika również prowokacyjnych spostrzeżeń. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy sugeruje, że spojrzenie kolonizatora zdobywcy i posiadacza daje złudzenie władzy i przyjemności, z których nie trzeba się tłumaczyć. Zmusza więc czytelnika do zmierzenia się ze stereotypami, uprzedzeniami i historyczną winą. Warto.


Martín Caparrós, Księżyc od nowiu do nowiu. Dziennik hiperpodróży, przeł. Marta Szafrańska-Brandt, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.

niedziela, 6 maja 2018

Zwyczajność dziwności (O. Tokarczuk, Opowiadania bizarne)

„Opowiadania bizarne” to przykład deklaratywnego zwrotu w kierunku sojuszu dziwności i zwyczajności, który przecież w twórczości Olgi Tokarczuk był obecny właściwie od początku. Wystarczy wspomnieć chociażby „E.E.”, „Prawiek i inne czasy”, „Dom dzienny, dom nocny” czy „Ostatnie historie”. Otwarcie się na to, co niespodziewane, przyjęcie z całym dobrodziejstwem inwentarza tego, co ma miejsce, wreszcie akceptacja dla zaskakującego i niezrozumiałego to motywy chętnie przez autorkę eksplorowane. Oczywiście, w różnym stopniu intensywności, jednak „Opowiadania bizarne” jestem skłonna traktować jako przejaw twórczej konsekwencji i artystycznego projektu, który pod pozorem czegoś nie zawsze serio, tak naprawdę stawia pytania ważne i fundamentalne. Dziwność, absurdalność, fascynująca obcość niezrozumiałego – temu wszystkiemu towarzyszy kluczowa kwestia związana ze świadomością ograniczeń towarzyszących definiowaniu tożsamości, czyli pytanie o to, ile tak naprawdę wiemy o sobie, o innych i o świecie, który nas otacza. W opowiadaniach zamieszczonych w tomie dziwność pojawia się czasami jako coś, co jest częścią naszego postrzegania („Pasażer”, „Szwy”), innym razem jako fragment świata, który choć bliski, pozostał obcy i dopiero po swoim końcu zaczyna przemawiać („Przetwory”), bywa również doświadczeniem zanurzenia się w rzeczywistość, która wydaje się czymś między snem a jawą („Zielone dzieci”), staje się tajemnicą przedziwnego połączenia troski i bezduszności oraz czułości i obojętności („Wizyta”, „Kalendarz ludzkich świąt”), okazuje się doświadczeniem ogromnej samotności w tłumie, który człowieka odartego z rozpoznawczej sygnatury informującej o pełnionej roli społecznej chętnie odcina od wspólnoty („Prawdziwa historia”), zamienia się w ożywczą moc zadawania pytań, formułowania ich na nowo, ale i rozczarowujące odkrycie, że odpowiedzi nie zawsze są możliwe („Serce”, „Góra Wszystkich Świętych”), zmusza wreszcie do rozważania kwestii ostatecznych i rodzi złudzenie możliwości wyobrażenia sobie alternatywnych wersji odejścia („Transfugium”). Bardzo dobre.


Olga Tokarczuk, Opowiadania bizarne, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.

sobota, 5 maja 2018

Przeszłość powraca (K. Puzyńska, Nora)

„Nora” to dziewiąta część serii o policjantach z Lipowa. Katarzyna Puzyńska trzyma poziom. Warto ten fakt docenić, bo w przypadku wielu autorów kryminałów w miarę publikowania kolejnych odsłon cyklu można odnotować tendencję spadkową. Oczywiście, jeśli wiarygodność opowiadanych historii traktować będziemy literalnie, łatwo unieważnić i te powieści, bo przecież trudno uwierzyć w tak dużą ilość zbrodni na tak małym obszarze. Byłaby to jednak złośliwość. Powieści kryminalne dziejące się prowincji z założenia wymagają pewnej umowności, jeśli chodzi o prawdopodobieństwo. Puzyńska jest tego świadoma. W bardzo udany sposób wykorzystuje konwencję i rozgrywa ją w taki sposób, by wymyślić rzeczywistość rozpoznawalną, charakterystyczną, a jednocześnie trzymającą w napięciu. Równolegle poznajemy prywatne losy bohaterów oraz efekty śledztwa. To ostatnie jest dość skomplikowane: kilka trupów pozornie niemających ze sobą nic wspólnego oraz tajemnica z przeszłości. Autorka ciekawie uzasadnia ewolucję postaw postaci, które odgrywają pierwszoplanowe role. W efekcie ci, którzy wydawali się dość dobrze znani, potrafią zaskoczyć. Przemiana bohaterów bywa intrygująca – ci, którzy budzili sympatię, okazują się antypatyczni, ci zaś, którzy popełniali błędy, potrafią zadziwić swoimi wyborami. W niedużej miejscowości wielkie emocje zderzają się z mniejszymi i większymi problemami, a próba zachowania pozorów i triumfująca hipokryzja stają się przeciwnikami prawdy, która w końcu wychodzi na jaw.

Katarzyna Puzyńska, Nora, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2018.

[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

piątek, 4 maja 2018

Żyć z cierpieniem (S. Barbezat, Frida Kahlo prywatnie)

Biograficzna opowieść Barbezat nie wnosi wielu nowych szczegółów do biografii Fridy Kahlo. Ci zatem, którzy znają losy malarki i potraktują tę książkę jako potencjalne źródło informacji, mogą być rozczarowani. Jeśli jednak zaakceptujemy fakt pojawiania się kolejnych publikacji o partnerce Diega Rivery, uznawszy za oczywiste zainteresowanie okazywane tak barwnemu życiorysowi, to lektura ta z pewnością nie będzie czasem straconym. Barbezat porządkuje kolejne wydarzenia w biografii Fridy Kahlo, akcentuje przemiany społeczne, które miały wpływ na losy artystów, dobrze wydobywa skomplikowanie związku Kahlo i Rivery, wreszcie nie traci z oczu cierpienia ciała oraz aktywności twórczej. Wielkim atutem książki jest jej albumowy charakter. Większy format, kredowy papier, reprodukcje prac artystki oraz zdjęcie dokumentujące jej życie dobrze komponują się z opowieścią i są sensownie zaplanowane. Szkoda tylko, że autorka nie rozwinęła bardziej ostatniego rozdziału, w którym pojawia się teza o traktowaniu Fridy Kahlo jako inspiracji. Poszerzenie tej refleksji byłoby dobrym kontekstem dla zaakcentowanej trwałości tego, co udało się artystce stworzyć.

Suzanne Barbezat, Frida Kahlo prywatnie, przeł. Anna Basara, Wyd. Marginesy, Warszawa 2017.

czwartek, 3 maja 2018

Doświadczenie graniczne (S. Lebiediew, Granica zapomnienia)

Siergiej Lebiediew to kolejny pisarz młodego pokolenia – rocznik 1981, który udowadnia, że rosyjska współczesna proza ma się doskonale. „Granica zapomnienia” to znakomite nawiązanie do tradycji tej literatury, która poruszała temat niszczenia człowieka w sowieckich łagrach, ale jednocześnie bardzo udana próba pokazania ciągłości dziedziczenia i konieczności mierzenia się z przeszłością. Relacja wysuwająca się na plan pierwszy to więź łącząca chłopca, potem mężczyznę, z przybranym dziadkiem. Bohater i narrator w jednym próbuje nie tylko zrozumieć siebie, ale i odkryć tajemnicę, jaka – jest o tym przekonany – kryje się w biografii tego, który okazał mu wiele troski, ale i próbował go sobie podporządkować. Drugi Dziadek, bo tak nazywany jest staruszek, okazuje się osobą, dzięki której możemy doświadczyć grozy wpisanej w życiorys tzw. ludzi radzieckich. Narrator dotrze do miejsc, które ukształtowały mężczyznę, zmierzy się z wiedzą o doświadczeniach mrocznych i przeżyciach trudnych do zrozumienia, odkryje, że dobro i zło może być wpisane w działanie tego samego człowieka, zada pytania o symbolikę słów, milczenia, ślepoty i widzenia. Kwestie postrzegania i nazywania będą zresztą kluczowe dla tej opowieści. To dzięki słowom i za sprawą wzroku pewne rzeczy się wydarzą lub uda im się zapobiec. Pytanie o możliwość zapomnienia, o pamiętanie, którego nie da się tak po prostu wyrzec, o próbę odwrócenia się od przeszłości poprzez poddanie się sile oddziaływania teraźniejszości będą istotne, jeśli nie najważniejsze. Lektura obowiązkowa.


Siergiej Lebiediew, Granica zapomnienia, przeł. Grzegorz Szymczak, Wyd. Claroscuro, Warszawa 2018.

środa, 2 maja 2018

E-czytanie

Doceniam praktyczny aspekt e-czytania. Czytnik zawsze pod ręką – w podróży, w komunikacji miejskiej, w poczekalni do lekarza, kiedy na kogoś czekam, a ten ktoś się spóźnia – to niewątpliwy atut. Nie przemawia do mnie argument o zapachu papieru, którego nie ma w przypadku formy elektronicznej. ;) Czytanie e-booków nie wiąże się z rezygnacją z lektury książki tradycyjnej. Jakiś czas temu zepsuł się mój wiernie służący kilka lat sprzęt. Nie ukrywam, że był wyjątkowo prosty w obsłudze i nie oferował pewnych udogodnień, które dzisiaj są normą. Przyszedł czas na zmiany. Dzięki uprzejmości Pocketbook sprawdzam model Touch HD2 Ruby Red. Moje użytkowanie czytnika można określić jako intensywne. Za jakiś czas napiszę więc o tym, co szczególnie mi się spodobało w tym przejściu na wyższy stopień wtajemniczenia. J Funkcje, które mnie interesują najbardziej, to podświetlany ekran i możliwość regulacji stopnia naświetlenia, matowy ekran, który nie odbija promieni słonecznych, możliwość robienia notatek, funkcja Text-to-Speech, która pozwala na odsłuchiwanie e-booka oraz wybranie preferowanego głosu lektora lub lektorki, możliwość spersonalizowania widoku ekranu poprzez dobór czcionki, jej wielkości, rozstawu interlinii itp., wbudowane wi-fi, możliwość decydowania o sposobie zmieniania stron – albo za pomocą ekranu dotykowego, albo przycisków funkcyjnych. Atrakcyjny jest wygląd sprzętu – podoba mi się odejście od kolory czarnego na rzecz ciemnej czerwieni. Sprawdzam i używam – w codziennym, częstym korzystaniu najlepiej ujawniają się wady i zalety tego typu sprzętu.