Wojciech
Engelking należy do najmłodszego pokolenia pisarzy, a mianowicie do roczników
dziewięćdziesiątych. Informacja tę warto odnotować, bo debiut autora przyjęty
został bardzo życzliwie, a jego druga książka to dość opasłe, bo sześciusetstronicowe
dzieło. Objętość „Lekcji anatomii doktora D.” byłaby nie tak istotna, gdyby nie
fakt, że mamy w tym przypadku do czynienia z przegadaniem i wyraźną przesadą.
Autor porwał się na bardzo ambitny temat. Chciał pokazać, tak chyba można rzec,
współczesne wcielenie Doriana Graya, portretując bohatera, któremu wszystko
wolno w imię sztuki, gdyż – jak sądzi – jest niekwestionowanym mistrzem. Jakie
czasy, taka sztuka, chciałoby się powiedzieć, bo młody Jakub Dejman, niedoszły
lekarz, który co prawda studiował, ale nie zdał niezbędnych dla uprawiania zawodu
egzaminów, uważa, że jest prawdziwym demiurgiem. Rzecz dzieje się współcześnie.
Bohater wykonuje operacje plastyczne i samowolnie dokonuje takich zabiegów,
które jego zdaniem stworzą lepszą jakość. Uważa, że może wszystko i wszystko mu
się należy. Równolegle poznajemy losy innego adepta medycyny, tyle że w okresie
tuż przed wybuchem II wojny światowej i podczas jej trwania. Jacob Deymann jest
przedstawicielem arystokracji, ma upośledzoną fizycznie i umysłowo siostrę,
włącza się w działania specyficznie pojmującego moralność bractwa i ostatecznie
zaczyna współpracować z doktorem Mengele. Ma odegrać ważną rolę w jego
badaniach nad bliźniakami. W obu przypadkach ofiarami ostatecznego upodlenia i
uprzedmiotowienia są kobiety. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Engelking ważny i
ciekawy filozoficznie oraz etycznie temat próbuje rozegrać dość schematycznie.
Dwuznaczna relacja mistrz-uczeń, w której ten pierwszy być może tylko bawi się
tym drugim oraz sprawdzanie własnej wrażliwości poprzez podporządkowanie sobie
kobiet, zwłaszcza w sferze seksualnej, to zbyt mało, by mówić o jakimkolwiek zaskoczeniu
w warstwie poznawczej lub estetycznej. Momentami autor próbuje również eksperymentować
z językiem, usiłując nieudolnie zasugerować perspektywę patrzenia na siebie z
zewnątrz przez bohatera. Ów zabieg wybrzmiewa jednak dość nieporadnie. Szkoda,
że podczas pracy nad książką autor nie powściągnął swojej chęci snucia
opowieści bez ograniczeń. Gdyby w tej kwestii był bardziej oszczędny i gdyby
bardziej przemyślał swój estetyczno-etyczny projekt, być może efekt byłby
ciekawszy. W takiej formie czytelnik ma do czynienia tylko z książką
przeciętną. Może i był tutaj pomysł, tyle że jego potencjału zdecydowanie nie
wykorzystano.
Wojciech
Engelking, Lekcje anatomii doktora D., Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz