Książka
Wojciecha Pieniążka to debiut, chciałoby się powiedzieć, w starym stylu. Dobrym
stylu, dodajmy. Autor proponuje czytelnikowi prozę niespieszną, skupioną,
pozbawioną koncepcyjnych błyskotek, unikającą eksperymentów, stawiającą na
(auto)refleksję tego, kto do czytelnika mówi. „To, co zostaje” składa się z
dwóch minipowieści, może nawet nowel, w których nieuchronność tego, co się
zdarzyło i zdarzy stanowi motyw wiodący. Pieniążka interesuje moment, chwila,
błysk, ta sytuacja, w której niespodziewanie odkrywamy rodzaj ujawnionej prawdy
i doznajemy olśnienia. W obu opowiedzianych historiach wyeksponowane zostaje
przemijanie, odchodzenie, konieczność mierzenia się z tym, czego nie da się
zmienić, wreszcie świadomość, która wcale nie ratuje, że pewne wydarzenia można
było przewidzieć i trzeba było się na nie zgodzić. „Pompes funèbres” to tekst
mniej ciekawy od „Porucznika Golicyna”. W delikatnym stylizowaniu na czasy
nieco dawniejsze Pieniążek sprawdza się lepiej od umocowania we współczesności.
Trudno jednak „Temu, co zostaje” odmówić pewnego uroku, zawierającego się
przede wszystkim w owej powolności, ukierunkowującej odbiorcę na namysł o
sprawach ważnych i mniej ważnych, jednak zwykle kluczowych dla tego, co nazwalibyśmy
pamięcią chwili.
Wojciech
Pieniążek, To, co zostaje, Wyd. JanKa, Pruszków 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz