Powieść
Julii Phillips to intrygujący przykład powiązania powieści obyczajowej,
psychologicznej i kryminalnej jednocześnie. Punkt wyjścia to sielankowa
sytuacja w miejscu odciętym od świata, która zostaje gwałtownie przerwana. Dwie
siostry, najpierw oferujące pomoc przypadkowo spotkanemu mężczyźnie, a potem
korzystające z jego propozycji podwiezienia do domu, znikają. Matka
bezskutecznie prowadzi poszukiwania, a odliczany za pomocą kolejnych miesięcy
czas nie przynosi nic nowego. Nie ma tutaj detektywa prowadzącego śledztwo, nie
ma kolejnych odsłon sytuacji, które mogą naprowadzić na trop, nie ma wreszcie
takiego rozwoju akcji, który ukierunkowałby na rozwiązanie tajemnicy. Stopniowo
miejscowa społeczność oswaja się z faktem, że dziewczynek nie uda się odnaleźć.
Większość osób kwituje zaginięcie dzieci podejrzeniem, że skoro były wtedy nad
wodą, zapewne się utopiły. Kolejne rozdziały odsłaniają losy kobiet – samotnych,
opuszczonych, zagubionych, rozedrganych emocjonalnie, niewysłuchanych i
ignorowanych. Co jakiś czas, jakby mimochodem, wraca pytanie o los dziewczynek,
których ciał nikt nie znalazł. Phyllis znakomicie rozgrywa uwikłanie tego, co
nadzwyczajne, w codzienność. Pokazuje, jak łatwo miejscowa społeczność
przyzwyczaja się do tego, co dla jakiejś osoby jest dramatem i ciągle
niezałatwioną sprawą. Jednocześnie autorce udaje się sportretować inną
prawidłowość, a mianowicie przypadek wpisany w możliwość odkrycia tajemnicy i
przerwania postępującego stopniowo zapomnienia. Wszystko to zderzone zostaje z
metaforą miejsca, które znika z powierzchni ziemi i po którym nie pozostaje
żaden ślad. W kontekście wspomnianego porwania wizja ta zyskuje nowe, niezwykle
intrygujące znaczenie.
Julia
Phillips, Znikająca ziemia, przeł. Jolanta Kozak, Wydawnictwo Literackie,
Kraków 2019.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz