Powieść
Morris jest przykładem tego, czego nie należy robić ze świadectwami osób, które
były bezpośrednimi świadkami Holocaustu. Zamiast przejmującej opowieści o woli
przetrwania, walce o jutro, nadziei wbrew wszystkiemu i wielkiej miłości
otrzymujemy bowiem w tym przypadku dość przeciętną, mocno zbanalizowaną powieść
popularną. Okładka z charakterystycznym pasiastym tłem oraz zdjęciem obozu,
tytuł i informacja: „powieść oparta na faktach” w pewnym sensie szantażują
emocjonalnie czytelnika. No bo jak powiedzieć, że to banał, skoro to prawda?, jak
powiedzieć „słabe”, skoro czyjeś życie oceniamy?, jak wreszcie piętnować
powierzchowność, skoro mowa o Zagładzie? A jednak trzeba mówić i o banalności
tego tekstu, i o jego słabości, i o powierzchowności opisu. Z oryginalnego i
angażującego odbiorcę życiorysu bohaterów autorka zrobiła nijaką literaturę
popularną. Morris nie tyle rekonstruuje dramatyczne losy miłości Lalego,
tytułowego tatuażysty, i Gity, uwięzionych w obozie koncentracyjnym, co raczej
tworzy z ich przeżyć ckliwą i egzaltowaną historyjkę. Od książek, które
instrumentalnie wykorzystują czas Holocaustu, a z taką sytuacją mamy tutaj do
czynienia, należy więc tylko trzymać się z daleka.
Heather
Morris, Tatuażysta z Auschwitz, przeł. Kaja Gucio, Wyd. Marginesy, Warszawa
2018.
Niestety, autor recenzji ma racje.
OdpowiedzUsuń