Powieść
Patrycji Pelicy wpisuje się w coraz bardziej wyraźną tendencję widoczną w tzw.
literaturze kobiecej polegającą z jednej strony na graniu rozwiązaniami
bliskimi literaturze środka, z drugiej na budowaniu opowieści na tle szeroko
zakrojonego tła społeczno-historycznego. Takimi cechami charakteryzują się np. „Skazy”
Izabeli Żukowskiej, trylogia „Stulecie Winnych” Ałbeny Grabowskiej czy „Rozdroża”
i „W obcym domu” Sabiny Waszut. Z wielką radością odnotowuję ten fakt, gdyż
polskiej literaturze popularnej zdecydowanie brakowało pewnego rozmachu
wynikającego z przyjęcia konwencji sagi rodzinnej. Na szczęście, to się
zmienia. Patrycja Pelica decyduje się na ciekawy i nieco ryzykowny zabieg
fabularny. Wydarzenia, które opisuje, nie są prezentowane czytelnikowi w trybie
kategorycznym. Sięganie do przeszłości i rekonstruowanie tego, co przed laty
się wydarzyło, odbywa się w trybie przypuszczającym. Nie wiadomo tak naprawdę
do końca, co czuli bohaterowie, co myśleli, dlaczego zdecydowali się na taki, a
nie inny czyn. Fakt, iż autorka operuje zaledwie szkicami scen, obrazami
odtwarzającymi klimat z przeszłości, okazuje się dużym atutem. Dzięki temu
pozostawia pewne pole manewru czytelnikowi, który uruchomiwszy wyobraźnię,
część spraw musi sobie dopowiedzieć. Jednocześnie taki zabieg pozwala
sugestywniej oddać klimat opisywanej luterańskiej plebanii. Autorka opowiada
swoją historię w nieco patetycznym stylu. Fakt ten początkowo drażni, potem
trochę się do niego przyzwyczajamy – tak jakby pewna teatralność, wzniosłość,
umowność wydarzeń miała nas zbliżyć do przypowieści, której przesłaniem jest
przekonanie, że to, co ma nadejść, wcześniej czy później się wydarzy, nie ma
przed tym ucieczki. Można by powiedzieć, że Pelica, decydując się na taki
akurat styl, nazbyt mocno zapatrzyła się w „Wichrowe Wzgórza” Emily Brontë.
Tego typu naśladownictwo bywa ryzykowne, ale ponieważ opowieść zaproponowana
przez autorkę jest interesująca, trudno byłoby obronić tezę, że maniera ta
dyskwalifikuje książkę. Pelica, portretując losy rodziny Ritterów, każe swoim
bohaterom mierzyć się z problemem obcości i trudnościami ze zdefiniowaniem
własnej tożsamości. Kwestia określenia tego, czy jest się Niemcem, czy
Polakiem, i odkrycie, że sąsiedzi mogą nagle stać się wrogami, staje się
doświadczeniem reprezentantów kolejnych pokoleń wychowujących się na plebanii.
Interesującą postacią jest Martin, założyciel rodu, pastor, człowiek próbujący
dbać o rodzinę za wszelką cenę i traktujący mieszkańców mazurskiej wsi jako
przedstawicieli jednej wspólnoty. Mężczyzna jest opoką dla wszystkich tych,
których ranią ludzie i historia. Warto również zwrócić uwagę na postaci kobiet,
które skonstruowane zostają tak, że ma się wrażenie, iż kolejna bohaterka
dziedziczy coś z tej, która była przed nią. Książka Pelicy zasługuje na uwagę
przede wszystkim z tego powodu, iż skupiając się na codzienności, pokazuje, że
bycie w miejscu odizolowanym od wydarzeń wielkiego świata nie chroni przed złem
wpisanym w Historię. To, co burzy spokój w wymiarze publicznym, zniszczy też
spokój w przestrzeni prywatnej – zależności tej nie da się uniknąć.
Patrycja
Pelica, Ritterowie. Rzecz o mazurskiej duszy, Wyd. Muza, Warszawa 2016.
mAm tę ksiażkę i ona bardzo mnie wołą, mam na nią ochotę, ale kurczę mam jakiś grafik ;)
OdpowiedzUsuń