Zapraszam również na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/bernadetta.darska

oraz na moje konto na Instagramie: https://www.instagram.com/bernadettadarska/

sobota, 26 stycznia 2019

Śladami przedmiotów (O. Drenda, Wyroby. Pomysłowość wokół nas)

Najnowsza publikacja Olgi Drendy można uznać za kontynuację „Duchologii polskiej”. Podobny jest z pewnością klimat opowieści i podejście do tematu. Autorkę interesują przedmioty. Sięgając do okresu, kiedy żyły i cieszyły ludzi, w pewnym sensie pokazuje, jak łatwo i szybko stały się martwe i niepotrzebne. „Wyroby” to zatem opowieść nie tylko o fenomenie tytułowej pomysłowości i robienia czegoś z niczego, wymyślania, przetwarzania i nie zawsze udanego kopiowania, ale również historia przywiązania do przedmiotów i ich późniejszego pozbywania się. Na plan pierwszy wysuwają się w tej książce nie tylko rzeczy zbędne, których w każdym domu jest mnóstwo, ale i te przedmioty, które stawały się częścią przestrzeni, a choć miały ja ozdabiać, okazywały się często tylko koszmarkami. Autorce udaje się uchwycić ten paradoks. Warto również zauważyć, że ważność danego przedmiotu w danym miejscu i czasie była powiązana z umiejętnością kopiowania. Nie zawsze musiała to być kopia idealna, bywało, że sam fakt możliwości skojarzenia z tym, co dużo ładniejsze i atrakcyjniejsze, wywoływał sympatię dla rzeczy, która tylko naśladowała. Za ciekawy trzeba uznać społeczny i obyczajowy kontekst tytułowych „wyrobów” oraz trudnych do zdefiniowania czasami związków miedzy sprytem czy zaradnością i cwaniactwem czy kombinatorstwem. Książka Olgi Drendy to ciekawy przykład realizowania antropologii codzienności i antropologii przedmiotów, lektura dla tych, co pamiętają PRL, ale i dla tych, którzy nie mogą pamiętać. W pewnym więc sensie to publikacja mogąca stanowić pretekst do zrekonstruowania własnej pracy nad pamięcią i zapomnieniem tego, co posiadamy, dostrzegamy, uznajemy za cenne.


Olga Drenda, Wyroby. Pomysłowość wokół nas, Wyd. Karakter, Kraków 2018.

piątek, 25 stycznia 2019

Czytanie i gotowanie (W. Sorokin, Manaraga)

Pomysł Sorokina nie jest szczególnie odkrywczy, choć interesujący. Znamy dobrze i filmy, i książki, w których pojawia się motyw palenia książek, odbierania książek, wykorzystywania książek do sprawowania nad kimś władzy lub do uniezależnienia się od doznawanej przemocy. Pomysł pisarza wiąże się z gotowaniem. Oto na świecie modna staje się specyficzna ekstremalna przyjemność – book’n’grillowanie. Główny bohater jest mistrzem czytania, które w tym wypadku oznacza umiejętne dobranie trudnej do zdobycia lektury do potrawy, która zostanie przygotowana na palących się kartach książki. „Dobrze czyta” to w dosłownym tłumaczeniu „dobrze gotuje”. Takie czytanie jest rozrywką dla uprzywilejowanych. Ceniony kucharz nie zniży się do gotowania na grafomanii. Są specjaliści od literatury rosyjskiej, inni preferują hiszpańską, popularne są też książki z pozostałych rejonów świata. Im starsza publikacja, tym większe wyzwanie. Im bardziej poszukiwana, tym trudniej ją zdobyć. Zdarza się, że trzeba kogoś przekonać siłą, by oddał jakąś cenioną i trudną do zdobycia książkę. Mafia więc ma co robić. Taki jest świat przyszłości. Zmanierowany, zblazowany, intelektualnie zepsuty, skoncentrowany na materialnym aspekcie konsumpcji. Stawiający na zniszczenie i przetworzenie. To, co cenne, ma być czymś do kupienia i spożycia. Za dobre pieniądze, w dobrym towarzystwie, z możliwością celebrowania smaków i zapachów. Ale to pozór doskonałości. Tylko pozór i jej substytut. Ten aspekt „czytania” Sorokin również wydobywa, kładąc nacisk na złudzenia, którym poddają się i ci, co gotują, i ci, co konsumują.


Władimir Sorokin, Manaraga, przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska, Wyd. Agora, Warszawa 2018.

czwartek, 24 stycznia 2019

Na pomoc w cierpieniu (A. Pezda, Zdrowaś mario. Reportaże o medycznej marihuanie)

Aleksandra Pezda mierzy się w swojej książce z problemem trudnym. Zważywszy na stabuizowanie tego wszystkiego, co wiąże się z medyczną marihuaną, oraz mnóstwo stereotypów związanych z komentowaniem walki o jej dostępność, łatwo popaść w emfazę, co skutkowałoby zapewne tekstem mało ciekawym, bo przewidywalnym. Na szczęście tak nie jest w tym przypadku. Pezda okazuje się reporterką kompetentną, odsłaniającą różne odsłony interesującego ja problemu, pokazującą dramat bliskich, którzy walczą o złagodzenie bólu bliskich, ale i tragedię tych, którzy nie doczekali wspomnianej ulgi. Bardzo mocno wybrzmiewają opowieści chorych oraz głosy ekspertów, odsłaniające z jednej strony fakt nieprzewidywalności każdego organizmu, z drugiej sprawdzalne efekty związane z korzystaniem z medycznej marihuany. Wyjątkowo dramatycznie wybrzmiewa kwestia medialnego uwikłania problemu i tego, jak łatwo wygrać lub przegrać w zależności od tego, jaką drogę do celu się wybierze i jaką rolę w owym dążeniu do celu odegrają media. Pezda nie musi oskarżać wprost. Takim oskarżeniem są zostawieni sami sobie chorzy. Takim oskarżeniem jest bezduszność systemu i biurokracji. Takim oskarżeniem wreszcie staje się każda konkretna historia – o światełku w tunelu, o wyzwoleniu z ciągu cierpienia, o odnalezienie sensu na chwilę, kiedy ból przestaje być stałym towarzyszem. Reporterka unika egzaltacji, nie opiera się tylko na emocjach, ucieka od sentymentalizmu. Choć przytoczone przez nią biografie są poruszające, widać starania, by czytelnik wyrobił sobie zdanie na temat stosowania medycznej marihuany nie na podstawie odczuwanego wzruszenia, ale argumentów, które na kolejnych stronach są obficie przytaczane. Książka Aleksandry Pezdy to opowieść o samotności w tłumie, o byciu trybikiem w maszynie, która nie rozumie tego, że zdarzają się sytuacje inne niż te przewidziane w tabelkach, o walce, której niewielu chce zrozumieć, o zagrożeniu penalizacją wtedy, gdy tak naprawdę chodzi tylko, a może aż, o godne życie. Lektura obowiązkowa.


Aleksandra Pezda, Zdrowaś mario. Reportaże o medycznej marihuanie, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2018. 

środa, 23 stycznia 2019

Dorastanie (A. Krztoń, Weź się w garść)

Komiks Anny Krztoń z powodzeniem można by określić jako komiks dziewczyński. Nie kobiecy, ale właśnie dziewczyński. Autorka skupia się na etapie dorastania. Świat jej bohaterki to najpierw okres nastoletnich przyjaźni, głównie korespondencyjnych, i dorastanie w mieście na prowincji, potem czas studiów, przynoszący przewartościowanie marzeń, związków i znajomości. Choć mamy do czynienia z kontekstem autobiograficznym, warto zaznaczyć, że opowieść autorki ma charakter pokoleniowy. Mogą się w niej odnaleźć dzisiejsi trzydziestoparolatkowie. Bardzo interesująco wybrzmiewają obyczaje organizujące codzienność. Zwłaszcza wątek pisania do siebie listów i pocztówek niepostrzeżenie stał się wyznacznikiem rzeczywistości, której dzisiaj już nie ma. Krztoń dosyć dokładnie rekonstruuje poszczególne znajomości oraz momenty, które z perspektywy czasu można by określić mianem zwrotnych. Pojawi się więc chociażby wątek przemocy domowej, depresji, izolacji od rówieśników czy miłości homoseksualnej. Ważny będzie kontekst samotności, szukania pomocy w obecności drugiej osoby, wreszcie terapeutycznej roli rozmowy. Rysunki Krztoń również wpisują się w ten dziewczyński charakter, o którym wspominam na początku. Jedyne, co można by zarzucić temu bardzo ciekawemu komiksowi, to przegadanie. Niektóre wątki wybrzmiałyby dużo mocniej, gdyby zostały nieco skrócone. Momentami ma się jednak wrażenie, iż wspomniana dziewczyńska codzienność została potraktowana zbyt drobiazgowo.


Anna Krztoń, Weź się w garść, Wydawnictwo Komiksowe, Warszawa 2018.

wtorek, 22 stycznia 2019

Obnażenie zła w wersji pop (P. Głuchowski, Nic co ludzkie)

„Nic co ludzkie” reklamowane jest jako powieść inspirowana scenariuszem filmu „Kler”. To z pewnością doskonały wabik promocyjny. W książce natkniemy się również na informację, iż postać dziennikarki, Ludmiły Zakrzewskiej, wzorowana jest na autentycznie istniejących reporterach: Bożenie Aksamit, Małgorzacie Bujarze, Marcinie Kąckim, Marcinie Kowalskim i Marcinie Wójciku. Dla tych, którzy nazwiska te rozpoznają, wskazanie powyższe może również być gwarancją jakości, pozwalającą spodziewać się dobrej powieści. Czy tak jest faktycznie? Że Głuchowski mierzy się z ważnym tematem, tego nie muszę zaznaczać. Pedofilia, molestowanie seksualne, posiadanie kochanek, dość swobodne interpretowanie przykazań, współpraca z SB, ogromne bogactwo, alkoholizm – to między innymi te przewinienia, które opisuje autor. Ponieważ znam wcześniejsze teksty Głuchowskiego, zarówno te literackie (powieści kryminalne), jak i reporterskie, liczyłam, że „Nic co ludzkie” okaże się powieścią udaną. Niestety, myliłam się. To najsłabsza książka autora, literacko pozostawiająca dużo do życzenia, kompozycyjnie nieprzemyślana, językowo oczywista i karykaturalnie miejscami przerysowana, w przekazie jednoznaczna. Właściwie już na początku można się domyślić, w jakim kierunku ta opowieść się rozwinie, jak zachowywać się będą opisywani księża, co spotka dziennikarkę próbującą ujawnić przestępczy proceder w Kościele. „Nic co ludzkie” okazuje się historią mocno przegadaną. Szkoda, że podczas pracy nad książką nie doradzono autorowi skrócenia jej co najmniej o jedną trzecią objętości. Wówczas poszczególne wątki wybrzmiałyby dużo mocniej i miałyby większa siłę rażenia. W trakcie lektury razi też znikome zróżnicowanie postaci, dominuje raczej czarno-białe rozpoznanie, a negatywne emocje wszyscy wyrażają w podobny sposób. Nie udaje się autorowi sportretować dramatyzmu losów ludzkich, bo ci, którzy pojawiają się w książce, choć mają być wyraziści, tak naprawdę są papierowi. Szkoda czasu.


Piotr Głuchowski, Nic co ludzkie, pomysł: Marcin Kowalski, Wyd. Agora, Warszawa 2018.


[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]


poniedziałek, 21 stycznia 2019

Śladami sprzed lat (P. Milewski, Islandia albo najzimniejsze lato od pięćdziesięciu lat)

Piotr Milewski wyrusza na Islandię śladami brata czeskiego Daniela Vettera, który swoją podróż odbył czterysta lat wcześniej. Pomysł na pewno ciekawy, choć w reporterskim świecie idea powtórzenia czyjejś wyprawy po latach jest dość często realizowana. Zwykle bywają to projekty udane, a przynajmniej interesujące, zwłaszcza że to, co dzisiaj, w zderzeniu z tym, co wczoraj, odsłania niejednokrotnie swoje nowe oblicze. Tak jest i w tym wypadku. Milewski rezygnuje z oczywistego rekonstruowania historii Islandii, nie próbuje również zajmować się w jakiś szczególny sposób podróżniczym boomem doświadczanym przez ten kraj, nie usiłuje również stawiać na atrakcyjność opisywanych miejsc. To opowieść osobista – o zmierzeniu się z własnymi ograniczeniami i słabościami. Jednocześnie, co warto zaznaczyć, bez nadmiernego epatowania własną, ujawnianą przecież w tekście, obecnością. To relacja z zadziwienia i zaskoczenia. Islandia bowiem potrafi pokazać, że nie wszystko jest w niej takie, jak spodziewa się przybysz. To notatnik spotkań z ludźmi, którzy choć pojawiają się w życiu na chwilę, to zaznaczają swoją obecność w sposób bardzo intensywny. To wreszcie otwarcie się na przypadek, nieprzewidywalność, fizyczne i duchowe doświadczanie miejsca. Rozpoczynanie poszczególnych części książki cytatami z tekstu Vettera okazuje się i ciekawym przypomnieniem trwałości, i równie interesującym zaznaczeniem przemijalności. Milewski pozostaje podróżnikiem pytającym, otwartym na historie innych, obserwującym. Unika kategorycznych rozpoznań, dzięki czemu udaje mu się wejść na chwilę w sam środek opisywanego świata i być w tym kimś wiarygodnym.

Piotr Milewski, Islandia albo najzimniejsze lato od pięćdziesięciu lat, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2018. 

niedziela, 20 stycznia 2019

Niewidzialność (J. Kuciel-Frydryszak, Służące do wszystkiego)

Publikacja Joanny Kuciel-Frydryszak wpisuje się w ten obszar badań nad nie tak odległą historią, gdzie wychodzi na jaw, jak dużą rolę w tym, co zostaje zapamiętane, odgrywa to, co skazano wcześniej na zapomnienie. Opowieść o służących jest właśnie takim przypadkiem. Na plan pierwszy wysuwają się kobiety, których funkcja w wielu domach sprowadzała się do bycia kimś niezbędnym. Posiadanie służących było wyraźnym sygnałem dla otoczenia, iż dana rodzina należy do klasy uprzywilejowanej. Służące opiekowały się domem – sprzątając, gotując, podając do stołu, dbając o właściwy rytm dnia. Traktowane były często jako własność. Okazywano zdziwienie, gdy kobiety chciały mieć wolny dzień w tygodniu lub gdy chciały się z kimś spotkać. Wykorzystywano je seksualnie, co kończyło się często dramatem. Służąca w ciąży nie miała szansy na znalezienie nowej pracy, często więc kończyła na ulicy. Bardzo ciekawie wybrzmiewają nie tylko przywołane przez autorkę historię, ale również powracająca co jakiś czas relacja z autorskich poszukiwań. Kuciel-Frydryszak nie ukrywa, że znalezienie informacji o służących graniczy z cudem. Czasami pojawiają się one w czyjejś korespondencji lub dziennikach, nie zawsze jednak są to opisy oddające rzeczywisty stan rzeczy. Wyjątkowo ciekawe okazują się więc te zapiski, w których wyrażana jest troska o służącą, a panujące między panią a służącą relacje można by nazwać przyjacielskimi. Książka ta okazuje się jeszcze jednym dowodem na to, jak wiele jeszcze zadań stoi przed badaczkami i badaczami her-story i jak niełatwo jest dotrzeć do tych kobiet, które uznawano za niewidzialne, choć jednocześnie niezbędne dla sprawnego funkcjonowania codzienności.


Joanna Kuciel-Frydryszak, Służące do wszystkiego, Wyd. Marginesy, Warszawa 2018.

sobota, 19 stycznia 2019

Zmierzyć się z przeszłością (M. Zaremba Bielawski, Dom z dwiema wieżami)

„Dom z dwiema wieżami” jest najbardziej osobistą książką Macieja Zaremby Bielawskiego. Nie tylko z tego powodu, że mamy do czynienia z narracją autobiograficzną. To, co czyni tę opowieść wyjątkowo szczerą, sprowadza się do pokazania, jak bardzo może niszczyć milczenie. Wpływa ono na relacje między ludźmi, zmienia je, kształtuje w określony sposób pamięć, zmusza do zapomnienia, skazuje na niemożność odkrycia niektórych faktów po latach, staje więc pośrednio po stronie kłamstwa. W sensie formalnym książka ta bardzo ciekawie wykorzystuje pozycję narratora. Zaremba Bielawski pozwala sobie na bycie dzieckiem – tym prawdziwym wtedy, gdy niektóre rzeczy nie mogły być zrozumiałe, i tym dorosłym, które nie umie znaleźć odpowiedzi, choć dzięki osiągniętej dojrzałości powinno być inaczej. Można by więc powiedzieć, że dziennikarz odkrywa przed czytelnikami własną bezradność, ta jednak, choć pozornie świadczy o słabości, tak naprawdę odsłania siłę będącą konsekwencją świadomego zmierzenia się z ograniczeniami. Wspomniane wyżej milczenie to także jeden z fundamentów związku rodziców autora. Zaremba Bielawski pokazuje, jak Wielka Historia może niszczyć to, co prywatne i intymne, jak łamie poczucie, że powinno się być razem na zawsze, i jak rozmywa to, co miało być trwałe i niepodważalne. Takim kontekstem rozgraniczającym tylko symbolicznie przeszłość od teraźniejszości jest nie tylko II wojna światowa, Holocaust i traumatyczne przeżycia matki, ale i wydarzenia Marca 1968 roku. To, co niewypowiedziane, okazuje się kluczowe w chwili niosącej zagrożenie i wrzucającej w sytuację bez wyjścia. Zarembie Bielawskiemu udaje się pokazać, jak przerażający, choć jednocześnie dziejący się w ciszy, jest to proces. Lektura „Domu z dwiema wieżami” staje się okazją do odkrycia, że nie tylko odpowiedzi mają moc oczyszczającą, zdarza się, że i pytania przynoszą katharsis, bo sam fakt, że zostały zadane, pozwala uświadomić sobie, iż uczyniono krok do przodu i zbliżono się do prawdy. Warto.


Maciej Zaremba Bielawski, Dom z dwiema wieżami, przeł. Mariusz Kalinowski, Wyd. Karakter, Kraków 2018. 

piątek, 18 stycznia 2019

Opowiedzieć siebie i swój czas (Czas nieprzewidziany. Rozmowa-rzeka Grzegorza Wołowca z Michałem Głowińskim)

Znakomita książka! Jedna z ciekawszych, niezwykle mądrych, rozmów, jakie ukazały się w ostatnich latach. Na uwagę zasługuje relacja łącząca Wołowca i Głowińskiego. Z jednej strony mamy do czynienia z rozmową partnerską i przyjacielską, z drugiej widoczna jest w tle relacja Uczeń-Mistrz. Wołowiec pozostaje pytającym dociekliwym, Głowiński jest gotów zmierzyć się z tym, co być może nie zawsze jest łatwe. Szczególnie interesujące są dwa wątki poruszane w książce. Pierwszy wiąże się z językiem, używanym na co dzień, traktowanym instrumentalnie, pozwalającym na manipulację, bagatelizowanym, jeśli chodzi o siłę sprawczą. Drugi to historia Instytutu Badań Literackich PAN. Profesor Michał Głowiński nie tylko opowiada o swojej naukowej drodze, ale również charakteryzuje specyfikę miejsca, w którym się znalazł, wspomina wybitne jednostki, przywołuje postaci, z którymi współpracował. W efekcie mamy do czynienia z arcyciekawą historią życia i środowiska naukowego okresu PRL-u. Książka ta jest także opowieścią o zmieniającej się Polsce, o człowieku, który w chwili próby bywa mały i wielki, o społeczeństwie, które poddaje się systemowi i butnie podnosi przeciwko niemu głowę, wreszcie o kulturze, która bywa sprzedajna, ale i niezwykle intelektualnie inspirująca. Atutem tego wywiadu-rzeki jest z pewnością to, że dowiadujemy się wiele o Michale Głowińskim, zawsze jednak jego losy, doświadczenia, spostrzeżenia są częścią czegoś większego. Jeśli więc można mówić o tej książce jako o projekcie (auto)biograficznym, to przede wszystkim w wymiarze szerszym niż tylko jednostkowy. Michał Głowiński jest w tej rozmowie zawsze w relacji – z miejscem, z ludźmi, z językiem, z literaturą, z przeszłością. Bardzo dobre.


Czas nieprzewidziany. Rozmowa-rzeka Grzegorza Wołowca z Michałem Głowińskim, Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2018.

[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]


czwartek, 17 stycznia 2019

Gatunek jako wyzwanie (M. Szczygieł, Nie ma)

Najnowsza książka Mariusza Szczygła to ciekawy przykład łączenia gatunków, poszukiwań gatunkowych, zderzania gatunków. Choć tytułowe „nie ma” jest motywem powtarzającym się w kolejnych tekstach, to jednak forma, jaką owe teksty przyjmują wydaje się równie istotna w kontekście tego, co jest, a czego tutaj nie ma. Jest różnorodność, nie ma ujednolicenia – to podstawowa informacja porządkująca, ale i nieoczywista, bo przynosząca sensy po obu stronach, opozycja. Szczygieł nie ukrywa swojej obecności w tekście – bywa autorem zdziwionym, empatycznym, zachwyconym („Czytanie ścian”) lub zbulwersowanym (paradoksem systemowej obojętności w „Ślicznym i posłusznym”), jest synem („Jerzy Szczygieł w Pradze”), przyjacielem, kimś, kto pyta i szuka. Jednocześnie, co akurat jest wyjątkowo ważne, nie epatuje sobą. To „ujawnianie” zawsze ma jakiś powód. Bywa na przykład refleksją na temat specyfiki pracy dziennikarskiej i tego, że nie zawsze autor jest w stanie przewidzieć, jakie będą konsekwencje upublicznienia tekstu, który sam napisał („Reportażu życie po życiu”). Wspomniana na początku wielogatunkowość służy, oczywiście, wzmocnieniu puenty i wymowy poszczególnych opowieści. Natkniemy się więc na teksty typowo reporterskie, fragmenty przypominające opowiadanie lub felieton („Kapelusz dla świata”, „Żołnierz”), momenty stylistyką bliskie kryminałowi, mające wzmocnić napięcie i czytelnicze zaskoczenie („Wiele męskich scen”), pojawią się historie, których znaczne fragmenty będą wykropkowane, a więc milczenie będzie w tym wypadku krzykiem („Rzeka”), cytaty z korespondencji („Właściwa rubryka”, „List po końcu świata”), przeczytamy teksty bliskie sentencjom czy aforyzmom („Najkrótszy wykład o ‘nie ma’ Hanny Krall”, „Reportaż”), natkniemy się nawet na tabelkę z Excella, w której bohaterka będzie próbowała zawrzeć swoje życie („Bilans Ewy”). Spyta być może ktoś, które teksty są najciekawsze. W moim prywatnym rankingu en o cierpieniu chłopca, którego ‘nie ma’, a który tak boleśnie ‘jest’ dzięki pamięci i przypomnieniu („Śliczny i posłuszny”), ten o cierpieniu miejsca, czyli o praskiej willi, o której można powiedzieć, że była jednym ciałem ze swoimi właścicielami („Gwiazda wszystkich willi”), ten o radości życia, jaka pojawiła się po śmierci ojca, w którym choć tak wiele jest graficznie wyeksponowanego milczenia/wymazania, tak dużo jednocześnie krzyku i bólu („Rzeka”). Książka zasługuje również na uwagę ze względów edytorskich. Okładka jest pięknie zaplanowana. Szkoda tylko, że coraz częściej odchodzi się od dobrej praktyki informowania na końcu książki, że dany tekst był gdzieś wcześniej drukowany. Zdecydowanie warto!


Mariusz Szczygieł, Nie ma, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2018.

środa, 16 stycznia 2019

Po powierzchni (M. Okraska, Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu)

To nie jest dobry reportaż. Szkoda, bo mógł być. Pomysł, by opowiedzieć o tych, którzy zamieszkują Zagłębie Dąbrowskie i są ofiarami transformacji ma duży potencjał, zwłaszcza że dystans uzyskany dzięki upływowi czasu mógłby ciekawie korespondować z tymi tekstami, które okres po roku 1989 dokumentowały wcześniej. Mam tu na myśli chociażby teksty Jacka Hugo-Badera, Włodzimierza Nowaka, Pawła Smoleńskiego czy Cezarego Łazarewicza. Niestety, o takim dialogu nie można w tym przypadku mówić. To nie tylko nie jest dobry reportaż. To – jeśli mielibyśmy pozostać przy tym akurat przyporządkowaniu gatunkowym – jest bardzo słaby reportaż. Tekst Okraski mógłby się obronić jedynie wtedy, gdyby zakwalifikować go jako szkic popularyzujący. Autorka porusza się cały czas tylko „po powierzchni”. Nie próbuje czytelnikowi opowiedzieć żadnej pogłębionej historii. Spaceruje, obserwuje, zagląda na różnego rodzaju fora w sieci, cytuje internautów, no i w wielu miejscach okazuje się osobą wyjątkowo egzaltowaną. Szkoda, że na poziomie redakcji i pracy nad tekstem nikt autorce nie powiedział, że zaangażowanie społeczne nie musi być tożsame z infantylnymi deklaracjami, jak to wokół jest źle i dramatycznie. To cierpienie ludzi i miejsca da się opowiedzieć za pomocą konkretnych historii bohaterów, a opowieść jednego człowieka może odsłaniać specyfikę zbiorowości. Choć Okraska deklaruje, że jest „stąd”, to, niestety, w żaden sposób nie wykorzystuje potencjału wynikającego z uwikłania w opisywaną rzeczywistość. Tekst nie wnosi nic nowego do wiedzy o ofiarach transformacji. Autorka powiela dobrze znane opinie. Właściwie nieobecni są w tej książce ludzie ze swoimi biografiami. Jest to nieudolnie ukrywane za pomocą cytatów z sieci lub streszczeń przeczytanych tekstów. Szybko jednak zauważamy, że autorka poprzestaje na poruszaniu się po powierzchni problemu. Nie udaje jej się zbliżyć do człowieka. To smutne, bo region ten faktycznie potrzebuje opisu. Zdecydowanie jednak nie takiego, jaki zaproponowała Okraska.


Magdalena Okraska, Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu, Wyd. Trzecia Strona, Warszawa 2018.

wtorek, 15 stycznia 2019

Dwie drogi (J. Archer, I tak wygrasz)

Powieść Archera to ciekawy przykład literatury środka, poszukującej kontekstów nie tylko obyczajowych, ale i społeczno-politycznych. W przypadku „I tak wygrasz” kluczową opozycją będzie kontrast między Wschodem a Zachodem. Wschód to przede wszystkim dramatyczna przeszłość – komunizm, zniewolenie, zagrożenie więzieniem, niemożność przewidzenia, co się wydarzy za chwilę lub na drugi dzień, ciągły lęk i poczucie niszczenia tego wszystkiego, co wiąże się z poczuciem własnej godności, z przekonaniem o własnym i innych człowieczeństwie, z nadzieją na możliwość wpływania na własne życie. Zachód to miejsce ucieczki. Archer postanawia opowiedzieć dwie alternatywne historie – w jednej Aleksandr i jego matka udają się do Wielkiej Brytanii, w drugiej docierają do Stanów Zjednoczonych. Obie wersje, choć oprócz indywidualnych losów bohaterów pokazują również tło społeczno-obyczajowe miejsc, w których postaci się znajdują, to jednocześnie są do siebie bardzo podobne. Ostatecznie Aleksandr osiąga niemalże wszystko, co sobie wymarzył. Jego droga to droga sukcesu. Mamy więc do czynienia z opowieścią pozytywnie portretującą los emigrantów, a przez to momentami przewidywalną. Trochę szkoda, że właśnie takie rozwiązanie wybrał Archer. Umieszczenie bohaterów w nieco mniej przewidywalnych kontekstach na pewno wpłynęłoby pozytywnie na ostateczny kształt książki. W takiej formie jak teraz finały obu wersji raczej nie zaskakują, choć pozostają koncepcyjnie bardzo klimatyczne.


Jeffrey Archer, I tak wygrasz, przeł. Danuta Sękalska i Maciej Szymański, Wyd. Rebis, Poznań 2018. 

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Niewidoczne i zapomniane (J. Ostrowska, Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej)

To książka bardzo ważna i potrzebna nie tylko dlatego, że odsłania dotychczas przemilczany i rzadko przywoływany fragment historii II wojny światowej, ale i z tego powodu, że dzięki lekturze odkrywamy tę odsłonę her-story, która wiąże intymność z przemocą i zniewoleniem. Joannie Ostrowskiej udaje się pokazać cierpienie i stygmatyzowanie rozciągnięte w czasie. Kobiety zmuszane do pracy w domach publicznych oraz jako więźniarki werbowane do puffów (obozowych burdeli) skazane zostają nie tylko na upokorzenia związane z wykonywaną pracą. Na plan pierwszy wysuwa się zwielokrotnienie traumy poprzez niemożność wypowiedzenia tego, co należy do przeszłości, odebranie głosu poprzez cenzurę i autocenzurę, ponowne doświadczanie przemocy za sprawą przymusu milczenia i niedzielenia się tym, co jest częścią biografii. Publikacja Ostrowskiej, pionierska na rynku polskim, okazuje się ważnym gestem upomnienia się o te życiorysy, w których intymność naznaczona została publiczną dostępnością, a następnie skazana na stygmat wymazania z historii. Unieważnienie poprzez odmowę prawa do cierpienia, poprzez odebranie głosu, wreszcie poprzez włączenie w to, co wstydliwe i upokarzające, prowadzi do zakłamania przeszłości – tej dotyczącej całej zbiorowości i tej przypisanej do losów jednostki. Dzięki pracy autorki zrekonstruowane zostaje to, o czym się nie mówiło. I coś jeszcze – to wszystko, co doprowadziło do triumfu milczenia, zapomnienia i unieważnienia. Ostrowska znakomicie pokazuje uwikłanie etyczne prowadzonych badań – sama spotyka się z podważaniem sensu tak sproblematyzowanych analiz, z kolei jej bohaterki niejednokrotnie pozostaną już na zawsze anonimowe, a świadectw wielu osób nie da się dzisiaj już odtworzyć. Równie więc interesujący i poruszający jak efekt pracy autorki okazuje się proces docierania do tych, którzy wiedzą, pamiętają, mogą podzielić się wspomnieniami.


Joanna Ostrowska, Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej, Wyd. Marginesy, Warszawa 2018. 

niedziela, 13 stycznia 2019

(Nad)zwyczajność (K. Surmiak-Domańska, Kieślowski. Zbliżenie)

Najciekawsze w biografii Krzysztofa Kieślowskiego, autorstwa Katarzyny Surmiak-Domańskiej, jest to, że dowiadujemy się z tej książki wiele nie tylko o życiorysie wybitnego reżysera. Autorce udaje się ciekawie sproblematyzować opowieść. W efekcie możemy ją czytać w taki sposób, że poszczególne fakty z życia reżysera będą przede wszystkim tym, co uruchamia kolejne reportersko-esistyczne obrazy poświęcone innym kwestiom. Jakim? Już na samym początku zetkniemy się ze znakomitą charakterystyką prowincji i sanatoryjnych realiów. Czytamy o rodzinie Kieślowskiego, ale jednocześnie otrzymujemy portret konkretnego miejsca – Sokołowska. Książka Surmiak-Domańskiej to także bardzo interesujący opis ówczesnego środowiska filmowego oraz relacji łączących Kieślowskiego z tymi, których cenił, lubił, ale czasami porzucał i traktował, tak chyba można powiedzieć, trochę instrumentalnie. Oczywiście, biografia reżysera jest również intrygującym tekstem na temat tego, w jaki sposób rodzi się, utrwala i jednocześnie w swoim zaangażowaniu w pracę spala mistrzostwo. To tytułowe „zbliżenie” do Kieślowskiego staje się próbą zbliżenia się do Mistrza. Na uwagę zasługują także fragmenty dotyczące nieprzystawalności tego, co działo się w Polsce, i tego, co miało miejsce na Zachodzie. Warto zatrzymać się przy momencie przejścia, za jaki uznać należy decyzję Kieślowskiego, by jednak zrezygnować z dokumentu oraz wierności rzeczywistości i przejść na stronę fabuły, a więc i fikcji. To chwila, jak się wydaje, bardzo ważna – ideowo spójna i przemyślana, konsekwentny w swojej wymowie wybór. Istotne okazuje się również to, że biografię reżysera da się czytać z zainteresowaniem niekoniecznie będąc znawcą lub po prostu fanem jego twórczości. Taki efekt trzeba uznać za sukces autorki. Po „Kieślowskiego. Zbliżenie” można bowiem sięgać wielokrotnie, nie jest to na pewno lektura jednorazowa, raczej publikacja do powrotów i kolejnych odkryć. Warto.


Katarzyna Surmiak-Domańska, Kieślowski. Zbliżenie, Wyd. Agora, Warszawa 2018.

sobota, 12 stycznia 2019

Jak poradzić sobie ze stratą? (A. Fryczkowska, Równonoc)

„Równonocą” Anna Fryczkowska wraca do formy i pokazuje swoją pisarską klasę. To chyba najlepsza powieść autorki – przemyślana, precyzyjnie dawkująca emocje, daleka od egzaltacji, panująca nad zwrotami akcji oraz generowanym napięciem, stawiająca ważne pytania i unikająca nazbyt łatwych odpowiedzi. Sprawa zniknięcia nastoletnich chłopców w latach dziewięćdziesiątych w Zachodniopomorskiem i trudności z natrafieniem na ich ślad to w tym przypadku pretekst do przyjrzenia się temu, jak różnie ludzie reagują na stratę. Jedni się załamują, drudzy zaczynają działać, jeszcze inni racjonalizują sobie to, co się wydarzyło i wolą żyć złudzeniem, że znają odpowiedź. Fakt, iż żadna z tych reakcji nie jest przedstawiana jako lepsza oraz że zbliżenie się do prawdy zmusza wszystkich bohaterów do szukania możliwie dobrych i skutecznych strategii przetrwania, jest w tym przypadku bardzo ciekawie opowiedziany. Fryczkowska z dużą wrażliwością różnicuje postaci, umie wykorzystać siłę niedopowiedzenia, równoważy siłę oddziaływania tych, którzy zostali i szukają oraz tych, którzy zniknęli i są poszukiwani. W pewnym więc sensie mamy tu do czynienia z celnym i błyskotliwym rozrysowaniem wzajemnego wpływania na siebie obecności i nieobecności oraz tego, jak obecność zamienia się w pozór, kiedy zapatrzona jest nieustannie w nieistnienie, które w ten sposób paradoksalnie zyskuje na intensywności istnienia. Bardzo dobre.


Anna Fryczkowska, Równonoc, Wyd. Od Deski do Deski, Warszawa 2018.