Z
informacji umieszczonej na czwartej stronie okładki czytelnik dowie się, że
będzie miał do czynienia ze „zbiorem zabawnych, choć często mrożących krew w
żyłach, reportaży”. Zostaje tym samym wprowadzony w błąd. Kwestia poczucia
humoru może być, oczywiście, względna, jednak w przypadku rozpoznań gatunkowych
warto byłoby nie przesadzać. „Upiór w bloku” na pewno nie jest zbiorem
reportaży. To raczej wybór krótkich impresji literackich na ten sam temat, scenek
rodzajowych, minifelietonów bardziej. Autentyczność zrelacjonowanych sytuacji
to jeszcze za mało, by mówić o reportażu. Marcie Rysie brakuje zresztą pomysłu
na cały tom. Zorganizowanie opowieści wokół kolejnych odsłon mieszkań (nie) do
wynajęcia to trochę za mało. W którymś momencie rodzi się znużenie, gdyż spis
dziwnych sytuacji do niczego nie prowadzi. Autorka najwyraźniej uznała, że
absurdalność doświadczeń związanych z szukaniem mieszkania wystarczy. Tak
jednak nie jest. Nie bardzo wiadomo, czemu ów wspomniany spis ma służyć. Nie da
się uznać go za rzecz opisującą obiektywnie rynek mieszkań, ponieważ Rysa
poprzestaje na jednostronnym opisie świata. W rzeczywistości przez nią
przedstawionej właściwie wszyscy, którzy oferują wynajem, są co najmniej dziwni
i podejrzani, a znaczna część osób to patologia. Ludzie z ogłoszeń w opisie
autorki to zwykle idioci lub prawie idioci, agenci również nie grzeszą
inteligencją. Jedyną pozytywną postacią w tej opowieści jest Marta Rysa –
bystra, spostrzegawcza, ostrożna, dowcipna. Dość kuriozalne to rozrysowanie
ról. Zwłaszcza że taki sam tendencyjny tom można by bez problemu stworzyć,
opisując sytuacje związane z zachowaniem tych, którzy mieszkania wynajęli. Autorka
nie charakteryzuje więc wiarygodnie ani danej grupy społecznej, ani specyfiki
rynku, ani tendencji obyczajowych. Poprzestaje na podzieleniu się historyjkami,
które w większej dawce wydają się wtórne i mało interesujące.
Marta
Rysa, Upiór w bloku. Kryminałki mieszkaniowe, Wydawnictwo Krytyki Politycznej,
Warszawa 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz