Choć mamy do czynienia z dystopią i choć opowieść ma charakter metaforyczny, uderzające jest w tej historii to, jak mocno zakorzeniona jest także w aktualnej rzeczywistości. To wszystko, co zostaje opowiedziane jako świat przyszłości, do którego klucza tak naprawdę nie da się znaleźć, zamienia się w trafną i niezwykle celną diagnozę tego, jak archetypiczne bywa odczuwanie potrzeby wolności oraz jak ważne staje się znalezienie własnego języka do nazywania świata. Sytuacja wyjściowa jest zdecydowanie wyjątkowa. Gdzieś, nie wiadomo dokładnie gdzie, od długiego czasu uwięzione są kobiety. Miały inną przeszłość i pamiętają dawne życie, ale codzienność izolacji, w której nie ma żadnej nadziei na zmianę i żadnej odpowiedzi na pytanie o powód takiego stanu rzeczy, odbiera im chęć walki, myślenia, rozpamiętywania. Wśród nich jest dużo młodsza dziewczynka. Jej status jest szczególny, bo jako jedyna znalazła się w zamknięciu wtedy, kiedy była niemowlęciem. Nie zna więc innej rzeczywistości. Kobiet pilnują strażnicy. Zachowują się tak samo, milczą, nie nawiązują kontaktu, nie oferują żadnych, żadnych nawet najmniejszych odpowiedzi. Łatwo się domyślić, że to właśnie najmłodsza więźniarka stanie się katalizatorem zmian. Harpman rezygnuje jednak z łatwych rozwiązań. Choć dojdzie do – tak chyba można powiedzieć – rewolucji w życiu i myśleniu kobiet, to jednocześnie daleko tej historii do łatwego pocieszenia, sugestii, że będzie dobre zakończenie, wreszcie przekonania, że da się zbliżyć do sensu i znaleźć odpowiedzi. Najważniejsze w tej opowieści okażą się dwie siły. Ta pierwsza da podstawy do wyobrażania sobie innej codzienności, a więc do zastanawiania się nad tym, czym może być i czym jest wolność. Ta druga związana będzie z wyobraźnią i władzą zawierającą się w prawie do snucia opowieści lub do jej odmowy. Bardzo dobre.
Jacqueline Harpman, Ja, która nie poznałam mężczyzn, przeł. Katarzyna Marczewska, Wyd. ArtRage, Warszawa 2024.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz