Powieść Łukasza Staniszewskiego okazuje się interesującym projektem rozgrywającym zderzenie tego, co realne, z tym, co wyobrażone, oddalające się od racjonalności, wreszcie sytuujące świat i jego bohaterów w rzeczywistości „pomiędzy”. To wspomniane „pomiędzy” przypomina trochę współegzystowanie snu i jawy, możliwego i niemożliwego, prawdopodobnego i niezwykłego, wreszcie konkretnego i wyrzuconego poza możliwość wskazania miejsca i czasu. „Pieśni łaciatych krów” to proza o przypowieściowym charakterze. Nadchodzący koniec świata, apokaliptyczny charakter tego, co się dzieje, ma jednak w sobie coś nieoczywistego. Schyłek tego, co stare, otwiera bowiem na nowe i jeszcze nie do końca rozpoznane. Baśniowy, ale w wielu momentach przewrotny, naturalistyczny i mroczny charakter opowieści, dobrze pokazuje, że ekstremalne doświadczenia wikłają także w decyzje i wybory o charakterze etycznym. Dostęp do tego, co dla innych jest upragnione, pozwala doświadczyć władzy, a ta bywa wykorzystywana niekoniecznie dla dobra innych. Nie do końca przekonuje mnie przywołanie Warmii jako punktu odniesienia. Nazwa ta wykorzystywana jest właściwie tylko jako hasło wywoławcze, instrumentalnie, bo opisane wydarzenia mogłyby wydarzyć się w każdym innym miejscu. Trochę szkoda też, że ta niebanalna przypowieść o końcu i początku oraz o przyzwyczajeniu i doświadczeniu nieoczekiwanego nie jest bardziej skondensowana. Wybrzmiałaby wtedy mocniej, dosadniej i sugestywniej.
Łukasz Staniszewski, Pieśni łaciatych krów, Wyd. Znak, Kraków 2025.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz