Najnowsza
powieść Joanny Bator rozczarowuje. W „Roku Królika” nie ma nic ze znakomitej,
niezapomnianej „Piaskowej Góry”. Nie chodzi, oczywiście, o podobieństwo treści,
ale o wrażliwość, styl, rozmach opowieści, upodobanie do szczegółu i istotność
podejmowanych tematów. W najnowszej książce wszystko to, co mogło drażnić w „Ciemno,
prawie noc” i w „Wyspie łzie” zostaje powtórzone i zwielokrotnione. Autorka
ponownie więc próbuje grać z różnymi konwencjami z kręgu literatury gatunkowej.
Natkniemy się tutaj na elementy romansu, powieści drogi, powieści szkatułkowej,
kryminału, horroru czy thrillera. Powróci motyw przemiany osobowości,
dwoistości natury ludzkiej oraz obsesyjne eksplorowanie kwestii bliźniactwa. I
choć potencjalnie wszystkie te wątki i formalne zamysły mogłyby posłużyć do
stworzenia powieści co najmniej interesującej, to w tym wypadku da się jedynie
mówić o pretensjonalności i sztuczności. W trakcie lektury książki trudno
oprzeć się wrażeniu, że autorka postanowiła rozwinąć wątek pisarki, która znika
i dokonuje przemiany w inną osobę, wątek tajemniczej miejscowości, realnie
istniejącej, choć trochę poza czasem i miejscem, i wątek nietypowych postaci
zaangażowanych w tajemniczy projekt, nie mając tak naprawdę pomysłu na fabułę.
Zarówno główna bohaterka, jak i właścicielka hotelu oraz inne osoby,
skonstruowane są w sposób pretensjonalny. Nie twierdzę, że nie jest to zabieg
świadomy, problem w tym, że efekt jest co najmniej marny. Z owego
przerysowania, zamierzonej symboliczności i teatralności niewiele tak naprawdę
wynika. Powieść Bator sprawia wrażenie historii zbudowanej wokół konceptu, do
którego nawet autorka nie jest chyba do końca przekonana, bo nie umie
sugestywnie i wiarygodnie go przedstawić. „Rok Królika” choć jest powieścią
zapowiadaną jako wielkie wydarzenie literackie – to przecież pierwsza powieść
po „Ciemno, prawie noc”, okazuje się wielką pomyłką. Nie tyle bowiem potwierdza
literacki talent autorki, co raczej stanowi dowód na to, że jej prozatorska
twórczość charakteryzuje się systematycznym obniżaniem poziomu. „Roku Królika”
zdecydowanie więc nie powinni czytać zwłaszcza ci, którzy zachwycili się kiedyś
„Piaskową Górą”. Mogą się bardzo zdziwić różnicą poziomów.
Joanna
Bator, Rok Królika, Wyd. Znak, Kraków 2016.
Miałam tę powieść w czytelniczych planach i chyba zrezygnuję, bo mam podobne odczucia, też zauważyłam, że po "Piaskowej Górze" (świetnej!) i "Ciemno, prawie noc(momentami irytującej, ale w ogólnym rozrachunku dobrej) autorka zafundowała nam "Wyspę łzę", powieść nudną, przegadaną... Pożyjemy, zobaczymy, może kiedyś sięgnę po "Rok królika", bo aktualnie zachwycam się powieściami Sarah Waters i Elif Shafak, ach, jak te kobiety piszą... Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńJa już Chmurdalię traktowałam jako gorsze dziecko bardzo dobrej Piaskowej Góry. Przez 'Ciemno prawie noc' ledwo przebrnęłam. Miałam nadzieję, że z najnowszą książką autorka wróci do poziomu, który pokazała w debiucie. Pani recenzja pokazuje jednak, że tak się nie stało. Szkoda
OdpowiedzUsuńSama autorka przyznaje, że pierwsze trzy jej książki - a zwłaszcza Piaskowa Góra i Chmurdalia - "pisały się" same, że poczuła demirugiczny zryw i po prostu te książki napisała. Czytelnik to czuje, bo chociaż były fabularnie "szalone", zwłaszcza Chmurdalia, była w nich też nieprawdopodobna lekkość, a przy tym mądrość i prawda o człowieku. Rok królika to jedno wielkie rozczarowanie i dowód na to, że kiedy kończy się ta cudowna wena, która sama niesie pisarza, nie ma co zasiadać do klawiatury komputera. Dziwię się tylko wydawcy, że postanowił tę książkę wydać, bo jest szalenie słaba nie tylko jak na Bator, ale to po prostu kiepska proza w ogóle.
OdpowiedzUsuń