„Kosmitka”
to książka, która z jednej strony nawiązuje do pierwszych utworów Gretkowskiej
z lat dziewięćdziesiątych, z drugiej natomiast jest swobodnym dopowiedzeniem do
trójksięgu społeczno-polityczno-macierzyńskiego, a więc „Polki”, „Europejki” i „Obywatelki”.
Tytuł najnowszej publikacji zdaje się sugerować, iż mamy w tym wypadku
faktycznie z kontynuacją. Jeśli określenie „kosmitka” potraktujemy serio, to sygnalizować
ono będzie narastającą obcość odczuwaną wobec tego, co dzieje się w Polsce, w
rodzimej kulturze, i w szeroko pojmowanym społeczeństwie. Pewne zdystansowanie
się do otoczenia towarzyszyło pisarce zawsze, także w tych utworach, w których
fragmenty autobiograficzne zgrabnie sąsiadowały z eseistycznymi rozważaniami
filozoficznymi i celnymi spostrzeżeniami dotyczącymi współczesności. Czy jednak
w tym wypadku jest podobnie? Obawiam się, że nie. Książka mimo czytelnej
konwencji sprawia wrażenie niedopracowanej i mocno przypadkowej. Rodzaj
intelektualnego dziennika, w którym mieszają się sprawy prywatne z licznymi
komentarzami dotyczącymi przestrzeni publicznej, na dłuższą metę właśnie za
sprawą braku jakiegokolwiek konceptu okazuje się nużący i przewidywalny.
Niektóre wątki zupełnie niepotrzebnie wracają. Autorka irytująco na przykład
powtarza, że „Gazeta Wyborcza” nie uważa jej za pisarkę. Zaakcentowanie tego
faktu raz wystarczyłoby, powracanie do tego wątku sprawia wrażenie absurdalnego
nieco użalania się nad sobą. Nieco naiwnie wypadają też fragmenty dotyczące
szukania nowych stanów ducha i używania środków wspomagających. Gdzieś zniknęła
intelektualna brawura, z jaką udawało się Gretkowskiej połączyć niskie i
wysokie w pierwszych utworach, a nawet w nie tak odległym czasowo „Transie”...
Manuela
Gretkowska, Kosmitka, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz