Powieść Kinsky można czytać równolegle do książek Filipa Springera (z fotografiami Michała Łuczaka) „11:41” i Jarosława Mikołajewskiego „Terremoto”. We wszystkich trzech przypadkach mowa jest o trzęsieniu ziemi. Pojawia się też wątek zapowiedzi, których nie widać i które są nie do rozpoznania, zanim koniec faktycznie się nie wydarzy. Kinsky motywem zwrotnym czyni tytułowo rombo. Pomruk, jaki słychać przed trzęsieniem ziemi, jest tylko pozornie ostrzeżeniem, bo tak naprawdę stanowi rodzaj łącznika między stanem, w którym nie dzieje się nic, a momentem, w którym właśnie wydarza się wszystko. Kinsky znakomicie udaje się uchwycić stan zawieszenia i niemalże paraliżującego napięcia, w którym funkcjonują bohaterowie. Próba zrekonstruowania świata sprzed katastrofy okazuje się potyczką z pamięcią. Przestrzeń ulega bowiem tak wielkiej przemianie, że to, co było, wydaje się całkowicie nierealne. Jednocześnie trudno znaleźć zakorzenienie w tym, co stanowi teraźniejszość. Wokół jest bowiem tylko tymczasowość. Kinsky doskonale operuje ciszą i skupieniem. Właśnie tam upatruje zachowanie minionego i rodzaj przetrwania. Ulotność zdaje się więc stanowić coś trwałego. Nie można bowiem wierzyć, że katastrofa nie przyjdzie ponownie. Warto!
Esther Kinsky, Rombo, przeł. Zofia Sucharska, Wyd. Drzazgi, Okoniny 2024.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz