Książka
Marcina Wójcika może stanowić interesujące uzupełnienie publikacji Piotra
Głuchowskiego i Jacka Hołuba „Imperator. Ojciec Tadeusz Rydzyk”. W obu
przypadkach mamy do czynienia z portretem medialnego imperium słynnego
redemptorysty, charakterystyką społeczności wyznawców i odtworzeniem biografii
przywódcy. Oczywiście, w książce Głuchowskiego i Hołuba nacisk zostaje położony
na Rydzyka oraz na wpływ wywierany przez niego na ludzi. Wójcik natomiast
postanawia opowiedzieć historie osób naznaczonych doświadczeniem życia zgodnego
z ideami głoszonymi w Radiu Maryja. Decyduje się na słuchanie świadectw tych,
którzy studiują w szkole wyższej założonej przez redemptorystę. Przytacza
argumenty staruszek, młodych ludzi, kibola, znanego aktora, ale i osób, które
kochają Kościół i nie pojmują, dlaczego pozwala się na rozłam. Próbuje
zrozumieć, w którym miejscu i dlaczego cienka granica rozsądku została
przekroczona bezpowrotnie. Jego chęć dojścia do prawdy skutkuje nie tylko
spotkaniami ze słuchaczami Radia Maryja i widzami Telewizji Trwam, ale też
próbą wejścia w środowisko, które opisuje. Przez pewien czas Wójcik studiuje
więc w szkole wyższej Rydzyka i jest biernym uczestnikiem protestu zwolenników
mediów redemptorysty. Bycie wewnątrz nie zbliża jednak do zrozumienia.
Mentalność wyznawców Rydzyka jest tak samo trudna do pojęcia jak wtedy, kiedy
autor poprzestawał na obserwacji z zewnątrz. To, co szczególnie uderza w tej
opowieści, to nienawiść. Do rządu, do Platformy Obywatelskiej, do osób inaczej
myślących, do kobiet, do tych, którzy sankcjonują prawo. Nie jest to tylko
agresja słowna, choć i ta bywa porażająca, ale też gotowość wprowadzania czynów
w życie. Te ostatnie przypadki są, oczywiście, dużo rzadsze, nie zmienia to
jednak faktu, że z imieniem Boga na ustach można stosować przemoc domową lub celebrować
przemoc na stadionach. Wójcikowi udaje się pokazać tę część społeczeństwa i
Kościoła katolickiego, która budzi zdziwienie, zażenowanie, przerażenie, ale i
często rozbawienie. Nie jest bowiem łatwo uzasadnić i wskazać źródło
przedziwnego połączenia fanatycznego oddania deklarowanego w stosunku do
Rydzyka, naiwności i infantylności w pojmowaniu religii, akceptacji mowy nienawiści,
bronienia się przed tolerancją i agresywnego wypowiadania się na temat każdego,
kto ma inne poglądy. W trakcie lektury książki trudno oprzeć się wrażeniu, że
praktyki fanów Ojca Dyrektora mają czasami coś z sekty – to słowo przywódcy jest
święte, a racji nie mają nawet stojący wyżej w hierarchii duchowni, jeśli tylko
odważą się powątpiewać w to, co głosi redemptorysta. Bóg w tym rozdaniu liczy
się mniej. Równie sugestywne jest odczucie, że nie tyle chodzi w tym wszystkim
o religię, co raczej o politykę. Wójcik intrygująco niuansuje swoją opowieść.
Nie daje oczywistych odpowiedzi. Każe wnioskować na podstawie przytaczanych
wypowiedzi. Odsłania paradoksy, który stały się częścią naszej codzienności.
Marcin
Wójcik, W rodzinie ojca mego, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz