Powieść
szpiegowska Adama Brookesa rozgrywa się w niebanalnej scenerii. To Chiny będą
tłem dla opisanych wydarzeń, a najważniejszym źródłem konfliktu okaże się
udostępnianie tajnych informacji o Państwie Środka brytyjskiemu wywiadowi. Brookes
zdecydował się pokazać działanie tajnych służb w realiach państwa, które nie ma
nic wspólnego z demokracją. Symptomatyczne dla tego wyboru okazują się role,
jakie pełnią dwaj główni bohaterowie. Jeden to Chińczyk, który przebywał wiele
lat w obozie resocjalizacyjnym, właśnie cudem udało się mu się z niego uciec i
liczy, że odświeżenie dawnej współpracy z Anglikami pomoże mu w opuszczeniu
kraju. Mężczyzna nazywany jest Fistaszkiem. To ciekawe, bo dzięki przywołaniu
tego pseudonimu operacyjnego bohater na nowo staje się podmiotem. W obozie był
tylko numerem. Nie ma znaczenia, że całkiem sprytnym i skutecznie
funkcjonującym w przerażających warunkach, ale jednak numerem. Drugi bohater to
brytyjski dziennikarz, Philip Mangan. Trochę zaangażowany, trochę naiwny,
trochę nieświadomy tego, czego jest świadkiem. Pracuje jako freelancer. Pewnego
dnia Fistaszek nawiązuje z nim kontakt. Od tej pory życia Mangana mocno się
zmieni. Zacznie decydować się na działania, których wcześniej po sobie się nie
spodziewał. Niestety, najtragiczniejsze konsekwencje powyższej współpracy
czekają nie głównych zainteresowanych, ale tych, którzy znajdują się w ich
najbliższym otoczeniu. Brookes ciekawie wkomponowuje w fabułę nowoczesne
technologie, dzięki którym można zdobyć tajne informacje oraz namierzyć
poszukiwane obiekty, Mangan dość szybko pojmuje konsekwencje lekceważenia
takich zasad, jak na przykład obowiązkowe wyłączanie komórki. Dla Fistaszka
tzw. nowe media są czymś obcym i trudnym do zrozumienia. Lata w obozie odcięły
go od nowoczesności i postępu cywilizacyjnego. Finał książki pozwala liczyć na
kontynuację cyklu. Na pewno warto na dalsze części czekać.
Adam
Brookes, Noc ślepowrona, przeł. Paweł Laskowicz, Wyd. Muza, Warszawa 2015.
Najmocniej przepraszam, że piszę tutaj - nie znalazłam innego miejsca na komentarz do Pani "metryczki". Ad rem - krytyczka literacka ... hm to chyba deminutivum od wyrazu "krytyka" ;). OK, ale dlaczego dalej jest Pani niekonskwentna w feminizowaniu swoich profesji? dlaczego doktor a nie doktorka, dlaczego adiunkt, a nie adiunktka , redaktor naczelna zamiast redaktorka naczelna - chyba, że to congruentio inversa ;). Że głupio brzmi? że nie da się wyartykułować (vide adiunktka)... Nie szkodzi, że źle brzmi - ale ten FEMINIZM! ten politpoprawny feminizm. Mater Sacra, zacznę wstydzić się z powodu bezgranicznego braku samokrytyki kobiet ślepo podążających za ajatollahinią polskiego ruchu postępowych kobiet. Czy to jakaś epidemia deficytu uwagi opinii publicznej, czy rzeczywista potrzeba wywnętrzenia się ze swych feministycznych myśli pcha Panią do bezlitosnego kaleczenia, wręcz zaśmiecania naszej pięknej polszczyzny?
OdpowiedzUsuń:) Dziękuję za komentarz, choć skoro kwestia ta Pana/Panią tak bardzo porusza, szkoda, że anonimowy. Nie widzę powodu, by tłumaczyć się z żeńskich końcówek, które język polski przewiduje. :)
Usuń