Philip
Roth po raz kolejny przygląda się starości, samotności i upadkowi człowieka.
Jego bohater to mężczyzna, którego poznajemy w chwili śmierci. Pogrzeb staje
się pretekstem do zasygnalizowania trybu życia, skomplikowanych relacji z
bliskimi, wreszcie nie tak oczywistych więzi z tymi, którzy pozornie powinni
być dla niego najważniejsi. Krótki przegląd postaci, które zjawiają się, by
pożegnać mężczyznę na cmentarzu, staje się pretekstem do retrospektywnego
poznania biografii głównego bohatera. Mamy więc okazję towarzyszyć temu, kogo
już nie ma, w drodze, w której najpierw dominują życie i witalna siła, potem
zaś zostają zastąpione słabością ciała i poczuciem zbliżającego się schyłku.
Główny bohater właściwie nie jest nikim szczególnym, nie bez przyczyny tytuł powieści
jest taki a nie inny. Jego zwyczajność zyskuje jednak rys szczególny wtedy, gdy
wspomniana śmierć jest blisko. Wówczas pojawia się refleksja, że niezależnie od
tego, co udało się mężczyźnie osiągnąć i jak bardzo jego doświadczenia były
typowe, identyczna biografia nigdy się nie pojawi, identyczne uczucia nigdy nie
zaistnieją, identyczne związki, miłości i zdrady nigdy nie zostaną całkowicie
powtórzone. Choć istnienie głównego bohatera zdeterminowane jest przez
określenia „zawsze tak samo” i „nic niezwykłego”, to bliskość śmierci
gwałtownie przewartościowuje oczywistości, wrzucając je w przestrzeń
oddziaływania sformułowań „nigdy tak samo” i „wszystko takie niepowtarzalne”.
Powieść ta przestaje więc być tylko pośmiertną rekonstrukcją biografii oraz
świadectwem zadeklarowanego lęku przed końcem. Niepostrzeżenie zamienia się w
pochwałę życia i w ujawnienie momentu, w którym śmiertelność daje o sobie znać.
Zdaniem mężczyzny, którego losy poznajemy, to ciało mówi nam, kiedy życie
zaczyna powoli zawierać sojusze ze śmiercią, to ciało jest więc naszym
największym sojusznikiem, ale i wrogiem.
Philip
Roth, Everyman, przeł. Jolanta Kozak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz