Zapraszam również na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/bernadetta.darska

oraz na moje konto na Instagramie: https://www.instagram.com/bernadettadarska/

środa, 26 sierpnia 2015

Wojna jako czyste zło (S. Aleksijewicz, Cynkowi chłopcy)

To dobrze, że wydawnictwo Czarne przypomina książkę, która w 2007 roku ukazała się po polsku jako „Ołowiane żołnierzyki”. Oba tytuły wydają się wiernie oddawać przekaz publikacji. „Ołowiane żołnierzyki” to czytelne zasugerowanie, że ludzie byli na wojnie tylko zabawką, ktoś decydował o ich losie, skazywał na śmierć, a potem o ofiarach wojny zapominał. Żołnierzykami przecież można się świetnie bawić, pokazując potęgę i władzę, można też łatwo zająć się czymś innym, nie myśląc wiele o bohaterach wcześniejszej dobrej zabawy. Z kolei „Cynkowi chłopcy” kierują nasze skojarzenia w stronę śmierci. To w cynkowych trumnach przywożono do kraju poległych żołnierzy. Epitet „cynkowi” może również sugerować ostateczność wpisaną w biografię tych, którzy przeżyli. Choć wrócili do kraju, to jednak śmierć pozostaje z nimi na zawsze jako wspomnienie tego, co robili i co widzieli. Swietłana Aleksijewicz pokazuje, jak tworzy się mit i jak upada. Ofiarą fałszu wpisanego w hiperbolizowanie zwycięstwa jest zawsze zwykły człowiek. W tym przypadku ci, którzy wyjechali do Afganistanu, by wypełnić – określenie to często w książce się pojawia – obowiązek internacjonalistyczny. Trwająca 10 lat (1979-1989) zbrojna interwencja radziecka to tysiące życiorysów naznaczonych złem w różnych odcieniach: zapomnieniem, ideowym kłamstwem, zbędnym poświęceniem, okrucieństwem ze strony współtowarzyszy, straconymi nadziejami i szansami, przegraną młodością. Podobnie jak w poprzednich publikacjach reporterka oddaje głos tym, którzy decydują się na powierzenie jej swojej opowieści. Słucha więc matek, które cieszyły się, że syn jedzie na wojnę, a teraz opłakują stratę dziecka; słucha byłych żołnierzy, którzy nie ukrywają, że nikt ich wojny nie nauczył, nikt też nie przygotował ich na brutalność rozlewu krwi, zmęczenia, strachu, ale też wszechobecnej fali wojskowej; słucha kobiet, które również zgłaszały się na wojnę, wierząc, że dzięki temu mogą służyć krajowi tak, jak za czasów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Aleksijewicz nie ocenia i nie oskarża, ale jej tekst traktować można jako wielki manifest na rzecz pokoju oraz deklarację bezsensu wpisanego w działania wojenne. Z opowieści przytaczanych w książce wynika rzecz straszliwa i często pomijana w relacjach o zwycięstwie lub klęsce na polu walki, a mianowicie to, że wojna niszczy każdego – i tego, kto zabija, i tego, kto atakuje, i tego, kto się broni, i tego, kto wychodzi z potyczki cało, i tego, kto poległ, i tego, kto przetrwał. Na wojnie nie ma niewinnych, bo każdym zmysłem czuć wszechobecną śmierć. I jeszcze coś. Reporterka pokazuje również, że człowiek przyzwyczajony jest do kłamstwa na temat wojny. Woli słyszeć, że była ona potrzebna, niż dowiedzieć się, że stracił część swojego życia lub po prostu życie nadaremno. To dlatego relacja z procesu wytoczonego Aleksijewicz przez jej rozmówców okazuje się portretem wyjątkowo rozpaczliwej próby zachowania pozorów i jednoczesnego oszukiwania siebie. Pozycja obowiązkowa!


Swietłana Aleksijewicz, Cynkowi chłopcy, przeł. Jerzy Czech, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Ślady i dowody (W. Tochman, M. Szczygieł, Krall)

To zadziwiające, jak wiele treści można zawrzeć w tak niepozornej przecież objętościowo książce! „Krall” z powodzeniem może więc być czytana nie tylko przez osoby znające i ceniące twórczość tytułowej reporterki. Publikacja nie zawiedzie również tych, którzy interesują się dziennikarstwem i literaturą. Hanna Krall, opowiadając o swojej pracy w „Polityce”, daje tak naprawdę wgląd w życie redakcji, historię pisma oraz losy ludzi z nim związanych (np. znakomity portret Mieczysława Rakowskiego). Ważnymi kwestiami, pojawiającymi się właściwie już w pierwszych zdaniach, są tożsamość i ostateczność. W obu przypadkach człowiek zmuszony jest mierzyć się z tymi problemami z powodu wojny. Krall wielokrotnie wspomina, jak ważna w pisaniu jest forma i odsłania w rozmowie tajniki własnego warsztatu. Zamieszczony w książce zapis zajęć ze studentami, polegających na analizie tekstu Józefa Mackiewicza, pokazuje ponadto, że język jest czymś żywym, zmienia się, przemija, kształtowany bywa przez wydarzenia niewyobrażalne i bywa archiwum trudnych do wyartykułowania emocji. Wspólny projekt Krall, Tochmana, Szczygła okazuje się również intrygującą refleksją na temat cenzury oraz tego, jak w okresie komunizmu trzeba było dbać o ocalenie każdego słowa. Książkę tę, jeśli pozostaniemy jeszcze przy języku, można traktować jako opowieść o zniszczeniu i tworzeniu nowego sposobu opisywania, a tym samym objaśniania świata. Nie bez powodu Hanna Krall mówi o nieumiejętności znalezienia formy na to, co przyszło po wojnie, i co próbowano budować dzięki odniesieniu do tego, co dobrze znane, a więc do rzeczywistości sprzed wojny. To, w jaki sposób reporterka, opowiada, odsłania niepowtarzalną umiejętność pokazania za pomocą kilku słów lub zdań dramatu ludzkiego. Tak dzieje się chociażby, gdy Krall wspomina losy młodych podopiecznych domu dziecka w Otwocku. Na plan pierwszy w książce wysuwa się szczegół – jest ważny dla zindywidualizowania opowieści, wokół niego budowana jest reporterska historia, wspomnienie, zapis. Mamy więc na przykład kawę, którą starsze kobiety poją zmęczonych żołnierzy Armii Czerwonej; mamy zegarki, które młode kobiety zabierają ze sobą, gdy idą schronić się do piwnicy; mamy za wysoki rower, na którym mała dziewczynka może jeździć dzięki, jak się okaże, „faszyście”; mamy pralkę automatyczną zdobytą w arcyciekawy i dość karkołomny sposób; mamy meble w dawnym mieszkaniu Marii, które tylko w pamięci stoją tam, gdzie zawsze; mamy brulion znaleziony w dzieciństwie, no i „Szufladę” pełną notatek, tekstów, pocztówek, listów, zdjęć, słów ważnych na zawsze, ale i istotnych jedynie w swoim czasie. Podobne szukanie śladów, jakie rozgrywa się dzięki rzeczom uruchamiającym przeszłość, odbywa się za sprawą miejsc. Czasami wśród wysokich traw widać fundamenty, czasami na ścianie kamienicy pozostało odbicie domu, który stał obok; czasami jest to brama; czasami dawna siedziba redakcji „Polityki” lub mieszkanie w bloku na Ursynowie – w przypadku wszystkich tych miejsc natkniemy się i na fragmenty biografii Hanny Krall, i na istotne epizody z życia innych ludzi. Książka podzielona jest na dwie części. Pierwsza to rozmowa Wojciecha Tochmana z reporterką, podróż po minionym pojmowana metaforycznie jako wspominanie, ale i dosłownie, jako odwiedzanie miejsc ważnych i dających początek. Druga, zatytułowana znacząco „Szuflada”, przygotowana została przez Mariusza Szczygła. To, co okazuje się szczególnie ważne, to spójność widoczna w kompozycji książki. Krall mówi bowiem najpierw o tym, co później w tej bardziej wizualnej (pełnej zdjęć i skanów listów, artykułów, okładek) części pojawia się jako ważne materialne świadectwo sprzed lat. Nic nie jest tutaj przypadkowe, a to, co dzisiaj, koresponduje z tym, co wczoraj.


Wojciech Tochman, Mariusz Szczygieł, Krall, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2015.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Zabawnie o przemijaniu (J. Pilch, Zuza albo czas oddalenia)

Najnowsza książka Pilcha, utrzymana w konwencji odnalezionego i upublicznionego rękopisu, pełna tropów autobiograficznych, skłania do kilku, wartych uwagi spostrzeżeń. Po pierwsze, Pilch, pisząc tę minipowieść, rozmawia z samym sobą, tekstem tym wracając do dobrze znanych wątków z własnej twórczości. Dla mnie książka ta najbliższa jest „Innym rozkoszom” i „Spisowi cudzołożnic”, choć nie mam na myśli oczywistego i jednoznacznego podobieństwa. Po drugie, temat fascynacji dojrzałego, powiedzmy wprost – starszego, mężczyzny młodą kobietą nie od dziś jest chętnie eksplorowany w literaturze. Pilch nie wymyśla więc nic nowego, choć potrafi zarazem zachwycić stosowaną frazą, błyskotliwością, dowcipem. Jeśli miałabym tę książkę zderzyć z podobnymi publikacjami, które całkiem niedawno ukazały się na naszym rynku wydawniczym, to „Zuza albo czas oddalenia” bezdyskusyjnie wygrywa z „Magdaleną” Tomasza Piątka i „Kuratorem” Zbigniewa Kruszyńskiego. Po trzecie wreszcie, warto docenić tę publikację za umiejętność wzięcia wszystkiego, co się opisuje, w nawias. Choć Pilch opowiada o przemijaniu i stracie (zdrowia, męskości, atrakcyjności, żywotności itp.), nie przestaje być autoironiczny, zabawny, dowcipny. I właśnie głównie dzięki temu ta krótka opowiastka warta jest uwagi.


Jerzy Pilch, Zuza albo czas oddalenia, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015.

sobota, 22 sierpnia 2015

Skaza (W. Nowicki, Odbicie)

Zbiór esejów Nowickiego to nie tylko przykład zapadającej w pamięć refleksji nad fotografią, ale i intrygujące rozważania na temat tego, co dziwne, nietypowe, w jakiś sposób różniące się, zapadające w pamięć. Autora interesuje to, co funkcjonuje na pograniczu piękna i brzydoty, oczywistości i nadzwyczajności, czystości i brudu, zdrowia i choroby, życia i śmierci. Tak jest w przypadku zdjęć hermafrodyty, tak jest w przypadku amatorskiego aktu męskiego, tak jest wreszcie w przypadku fotografowania zmarłych lub czynienia siebie obiektem sztuki. Zarówno wtedy, gdy Nowicki analizuje zdjęcia anonimowych twórców, jak i wtedy, gdy fascynująco opowiada o Jerzym Lewczyńskim, Michale Greimie, Wilhelmie von Blandowskim, Michaelu Ackermanie, czy Anecie Grzeszykowskiej, w centrum jego zainteresowań pozostaje skaza, to, co jest błędem i co psując, tak naprawdę wydobywa nowe treści. Ta interesująca perspektywa za każdym razem odsłania opowieść wpisaną w fotografię. Dzięki uwiecznionemu obrazowi przemijanie zostaje unieważnione przez przetrwanie. Czasami nie wiadomo, jak fotografowany obiekt się nazywał, nie ma żadnych dokumentów na temat tego, kto robił zdjęcie, ale przeszłość zostaje uchwycona. Właściwie każda z analizowanych przez Nowickiego fotografii naznaczona jest paradoksem uwiecznienia tego, co dzisiaj minione, a wtedy teraźniejsze. Na zdjęciach zostaje więc specyficznie zmaterializowany czas – ten, który próbuje być triumfem życia, i ten, który nieuchronnie zbliża do śmierci.


Wojciech Nowicki, Odbicie, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015.

piątek, 21 sierpnia 2015

Konieczność opowiadania pozytywnych historii (P. Pomerantsev, Jądro dziwności. Nowa Rosja)

Pomerantsev wraca do kraju swojego wczesnego dzieciństwa, by z perspektywy człowieka Zachodu opisać absurdy i dramaty współczesnej Rosji. Wielkim atutem tej opowieści jest sportretowanie kraju w cieniu nowoczesności, tyle że nowoczesność rosyjska nie przestaje być ciągle nowoczesnością sowiecką. Autor pokazuje bowiem, jak w świecie pozornie niekomunistycznym, pełnym bogactwa i karier spod znaku kapitalizmu, całkiem dobrze ma się mentalność minionej epoki. Pomerantsev przygotowuje materiały dla telewizji. To, co szczególnie uderza i powraca w książce jak bumerang, to oczekiwania zleceniodawców, by dokumentalista dostarczył im pozytywną opowieść. Zadanie nie jest łatwe i nie za bardzo ma sens. Widać to chociażby na przykładzie przerażającej historii rosyjskich modelek, które popełniły samobójstwo, a wcześniej uczestniczyły w seansach Róży Świata. Reporter rekonstruuje działanie sekty, odsłaniając niszczenie psychiki tych, którzy potrzebują wsparcia. Tekst ten znakomicie oddaje paradoks współczesnej Rosji, a więc wielość funkcjonowania różnego rodzaju wierzeń, a obok oddawanie się konsumpcji, poszukiwanie sensu i spełnianie marzeń, które okazują się tylko złudzeniami. Rosja w reportażach Pomerantseva to fascynujące połączenie wstydliwej tęsknoty za duchowością i rozpasanego kultu materializmu. Ci, którzy mają wszystko, w jednej chwili wszystko mogą stracić. Ci, którzy nie mają nic, na chwilę zyskują wszystko, by potem w niezrozumiały dla siebie sposób być zmuszonym do zapomnienia snu, który się ziścił. Mocne, smutne i zabawne jednocześnie, straszne i śmieszne, małe i wielkie dramaty – bardzo dobra książka!.


Peter Pomerantsev, Jądro dziwności. Nowa Rosja, przeł. Iga Noszczyk, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Wolność i odpowiedzialność (A. Kamińska, Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak)

Odtrącone dziecko i izolująca się od społeczeństwa dorosła kobieta – tak można by krótko, choć stereotypowo, skwitować historię życia Simony Kossak. Trzeba by jednak, uciekając od uproszczeń, dodać także następujące określenia: silna osobowość, wybitna badaczka psychologii zwierząt, osoba potrafiąca nawiązać niebywałe relacje z naszymi braćmi mniejszymi, zaangażowana ekolożka, znawczyni przyrody i wielka promotorka Białowieży. Kamińska wybiera na bohaterkę swojej książki postać niebanalną. Nic więc dziwnego, że biografię Simony Kossak poznajemy z dużym zainteresowaniem. Miała zostać dziedziczką talentu trzech pokoleń Kossaków, zamiast jednak malować, poświęciła się badaniu zachowań i emocji zwierząt. Choć opowieść o kobiecie, która decyduje się rzucić mieszczańskie życie w Krakowie i zamieszkać w puszczy, zapraszając m.in. ptaki, dzika czy owce do własnego domu, pod względem atrakcyjności broni się sama, to jednak jest w niej i kilka momentów niepokojących. Mam na myśli rodzaj autorskiego posłowia, przyjmującego formę listu do Simony Kossak, w którym Anna Kamińska pisze m.in.: „O wielu rzeczach nie napisałam z szacunku do osób, które mogłyby na tym coś stracić, i z szacunku do Pani. Może zrzuci to ze mnie etykietkę hieny” (s. 312). Po pierwsze, nie widzę powodu, aby taka etykietka do autorki miała przylgnąć. Po drugie, ciekawi mnie, co dziennikarka przemilczała, choć nie uważam, że w ten sposób to ja staję się hieną. Po trzecie wreszcie, deklaracja ta, skoro padła, trochę mnie niepokoi, bo rodzi wątpliwości dotyczące zaprezentowanego portretu Simony Kossak. Sugeruje bowiem chęć wybielenia postaci. Niezależnie jednak od tego, jak potraktujemy ów wystylizowany list Kamińskiej, daje on dobry pretekst do kolejnego zastanowienia się nad ograniczeniami i możliwościami tkwiącymi w biografii. Kolejnego, bo prowokuje do takiej refleksji właściwie każda biografia lub reportaż biograficzny dotyczący osoby, która odeszła niedawno (Simona Kossak zmarła w 2007 roku). Opowieść o życiu Simony z pewnością warto poznać – bo to fascynująca historia walki o prawo do własnych wyborów, bo to intrygujący portret osoby wrażliwej, ale zamkniętej w sobie, kochającej zwierzęta, ale nieufnej w stosunku do ludzi, bo to piękna gawęda o pasji, dla której warto poświęcić całe życie.


Anna Kamińska, Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Dziennikarstwo jako zobowiązanie (U. Chincz, A. Morawska, 7 dni. Świat Andrzeja Turskiego)

Opowieść o życiu i pracy Andrzeja Turskiego to ładne, świadomie używam tego słowa, i inteligentne połączenie wspomnień związanych z biografią dziennikarza i historii polskich mediów. Efekt ten z pewnością nie jest przypadkowy – widać to i w tytule książki, nawiązującym do programu „7 dni świat”, i w kolejnych rozdziałach, zaplanowanych właśnie jako dni tygodnia, naprzemiennie koncentrujących się na prywatności i aktywności zawodowej bohatera publikacji, i w literackim sojuszu autorek, córki prezentera „Panoramy”, Urszuli Chincz, i „córki telewizyjnej”, wychowanki, Anny Morawskiej. Trzeba również docenić jeszcze coś, a mianowicie fakt czuwania nad proporcjami prezentowanych wiadomości. Choć współpracownicy Andrzeja Turskiego, jego wychowankowie, przyjaciele i znajomi, wypowiadają się o nim z dużym szacunkiem i zawsze dobrze, czytelnik nie znajdzie tutaj przesady. Ewentualna panegiryczna narracja zostaje zastąpiona czułą anegdotą, świadomością tego, co daje uczenie się od najlepszych, odkryciem, że to, co przed laty było bagatelizowane, wraz z upływem czasu okazuje się częścią ważnej historii. Książkę Chincz i Morawskiej można więc z powodzeniem czytać nie tylko jako ciekawie pomyślaną biografię Andrzeja Turskiego, ale też jako próbę uchwycenia pewnego etosu, który choć pozostaje potrzebny, odchodzi stopniowo w niepamięć. To, w jaki sposób bohater publikacji traktował swój zawód, powinno być przytaczane jako wzorzec na zajęciach z etyki dziennikarskiej. „7 dni” to także interesująco sportretowana od kulis historia kilkudziesięciu ostatnich lat polskich mediów. Usatysfakcjonowani lekturą będą więc i ci, którzy słuchają Trójki, i ci, którzy oglądali „7 dni świat”, i ci, którzy dostrzegali różnicę między sposobem prowadzenia „Panoramy” a innych programów informacyjnych. W trakcie lektury książki trudno oprzeć się wrażeniu, że śmierć Andrzeja Turskiego to koniec pewnej epoki, epoki, jakiej nie powinniśmy zapominać, jeśli zależy nam na mediach.


Urszula Chincz, Anna Morawska, 7 dni. Świat Andrzeja Turskiego, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2015.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Widać go z daleka (B. Chomątowska, Pałac. Biografia intymna)

Reporterska opowieść Chomątowskiej o Pałacu Kultury i Nauki na szczęście nie jest tylko rocznicową publikacją. Autorka bowiem w zajmujący sposób rekonstruuje początki budowli, jej stopniowe wtapianie się w krajobraz stolicy przy jednoczesnym ciągłym drażnieniu swoją obecnością. Pokazuje, że biografia Pałacu to również życiorysy ludzi, którzy trwale związali się z tym miejscem. Warto docenić fakt, iż autorka rezygnuje z tonu rozliczeniowego i bardzo interesująco, w początkowych partiach książki, opowiada o tym, jak funkcjonowali ówcześni architekci, jak próbowano łączyć ideologię, funkcjonalność, ale i piękno, jak wreszcie budowla ta fascynowała mieszkańców i stawała się symbolem podnoszenia miasta z ruin. Chomątowska w wielu fragmentach swojej publikacji sugestywnie oddaje panujący wówczas w społeczeństwie klimat – podziw dla nowoczesnej myśli technologicznej, monumentalność, bicie kolejnych rekordów sąsiadują z próbami samobójczymi na XXX piętrze czy magicznym, zabobonnym nieco, personalizowaniem Pałacu. Opowieść o Pałacu to nie tylko odtworzenie historii, ale i pokazanie, że są ludzie, dla których Pałac stał się czymś ważnym nie tylko w wymiarze zawodowym, ale i prywatnym. Wśród osób, dla których biografia budowli jest jednocześnie częścią ich własnego życiorysu są i architekci, i przedstawiciele władzy, i kronikarka Pałacu, i kolekcjonerzy pamiątek z nim związanych, i kociary, odkrywające tajemnice podziemnego królestwa zwierząt. Chomątowska zachowuje równowagę między barwnymi anegdotami a faktami typowo historycznymi, dzięki temu książkę tę nie tylko dobrze się czyta, ale i na długo się ją zapamiętuje.


Beata Chomątowska, Pałac. Biografia intymna, Wyd. Znak, Kraków 2015.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Wojna jako konieczność czy wojna jako wybór? (P. Ham, 1914. Rok końca świata)

Monumentalne dzieło Hama poświęcone rokowi 1914 zasługuje na podziw i czytelnicze uznanie. Gdyby wszystkie książki historyczne były w taki sposób pisane, nie tylko z wypiekami na twarzy poznawalibyśmy przeszłość, ale i z dużym upodobaniem sięgalibyśmy właśnie po taki typ lektury. Ham koncentruje się na roku, w którym wybuchła I wojna światowa, rekonstruując przyczyny konfliktu, politykę wielkich mocarstw, nastroje społeczne oraz panujące obyczaje. W powszechnej świadomości bardziej znane są wydarzenia związane z II wojną światową. Działania Hitlera zdecydowanie przyćmiły to, co działo się dwadzieścia pięć lat wcześniej. A szkoda, bo jak udowadnia Ham, wiele z prowadzonych w 1914 roku w ramach polityki międzynarodowej działań stanowiło zapowiedź tego, co wydarzyło się później. Wielkim atutem książki jest drobiazgowe odtworzenie atmosfery panującej na świecie tuż przed wybuchem wojny. Ham pokazuje, że konflikt zbrojny stał się końcem pewnej epoki, zapoczątkował również nowy typ prowadzenia walki, odsłonił rodzaje praktyk promujących zgłaszanie się mężczyzn do wyjazdu na front (np. poruszający opis szantażu moralnego stosowanego przez działaczki Stowarzyszenia Białego Pióra). Badacza interesuje człowiek – i ten, który rozdaje karty, bo ma władzę, i ten, który anonimowo oddaje życie na polu walki. W pierwszym przypadku otrzymujemy świetne, barwne, bogate charakterystyki możnych tego świata, którzy doprowadzili do wybuchu wojny. W drugim przyglądamy się zwykłym żołnierzom, którzy stali się ofiarami ideologii gloryfikującej wojnę i umieranie za ojczyznę. Na szczególną uwagę zasługuje opis walk toczonych na terenie Belgii, państwa, które choć było neutralne, zostało zaatakowane przez Niemcy. Agresorzy wsławili się wyjątkową brutalnością i wobec ludności cywilnej, i w stosunku do miejscowego dziedzictwa narodowego. Ham konsekwentnie broni tez tezy, że I wojna światowa wcale nie musiała wybuchnąć. Przyczyną konfliktu, co udowadnia przekonująco, wcale nie był słynny zamach w Sarajewie, traktowany w podręcznikach jako powód rozpoczęcia działań zbrojnych, ale przede wszystkim chęć sprowokowania konfliktu międzynarodowego przez tych, którzy kierowali ówczesną polityką. Wielka Wojna okazuje się więc nie dziejową koniecznością, ale wyborem tych, którzy postanowili wpłynąć na losy świata.


Paul Ham, 1914. Rok końca świata, przeł. Adam Tuz, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2015.

niedziela, 2 sierpnia 2015

Birmańska opowieść z rysą w tle (A. Muszyński, Cyklon)

Andrzej Muszyński jest już autorem dwóch, bardzo udanych publikacji. Pierwsza to „Południe” – cykl reporterskich impresji na temat tytułowej metafory. Druga to „Miedza” – znakomita, ożywcza, zapadająca w pamięć proza. „Cyklon” jest trzecią książką autora. Problematyczną. Przyczyną są nie tyle powstałe wokół publikacji kontrowersje, ale to, jakiego rodzaju i jak dużej rangi są pojawiające się zarzuty. Mam tu na myśli opublikowaną na portalu www.polska-azja.pl recenzję Michała Lubiny (http://www.polska-azja.pl/2015/06/21/m-lubina-niepowazny-cyklon-recenzja-ksiazki-andrzeja-muszynskiego/). Autor dokonuje krytycznej analizy, zwracając uwagę na liczne błędy merytoryczne oraz niezaznaczone w posłowiu zapożyczenia z cudzego tekstu. Lubina wyraźnie zaznacza, że nie ocenia literackości książki. Nie może jednak przejść obojętnie wobec ewidentnych przekłamań. Lubina jest recenzentem wiarygodnym. Jako specjalista od Birmy skupia się na faktach, a te, wyróżnione w tabelce, w wielu przypadkach mijają się z tym, co rzeczywiście miało miejsce. Wspominam o tym nie bez powodu. Czytelnik nie oczekuje, oczywiście, od reportera narracji tożsamej z historyczną. Reporter może ewentualnie zainspirować do dalszych poszukiwań lekturowych. Nie da się jednak w żaden rozsądny sposób wytłumaczyć tego, co znajduje się w „Cyklonie”, a co tak dokładnie wyliczył Lubina. Jedyne, co przychodzi na myśl, to zadziwiająca i nieprawdopodobna wręcz nonszalancja w stosunku do faktów, której Muszyński, pisząc reportaż, nie ma prawa wykazywać. Szkoda, że dyskusja na temat „Cyklonu” została zdominowana przez wspomniane merytoryczne błędy. O wiele ciekawiej byłoby, gdybyśmy rozmawiali o portrecie Birmy stworzonym przez Muszyńskiego. Że potencjalnie obraz ten mógłby być bardzo ciekawy, nie ma wątpliwości. Wystarczy wspomnieć chociażby to, co o Birmie opowiedziała Emma Larkin, lub – pozostając przy autorze – przypomnieć sobie, jak sugestywnie Muszyński opisuje świat w swoich poprzednich książkach. „Cyklon” zasługuje na uwagę. Są w książce fragmenty bardzo dobrze napisane, oddające atmosferę miejsca i czasów, koncentrujące się na specyfice trwania w tym akurat regionie świata. Są jednak i wspomniane błędy, które, jeśli czytelnik się z nimi zapozna, w dużej mierze dyskredytują publikację. Szkoda.


Andrzej Muszyński, Cyklon, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015. 

sobota, 1 sierpnia 2015

Władza (J. Cabré, Jaśnie pan)

„Jaśnie pan” to powieść stylistycznie odmienna od „Wyznaję” i „Głosów Pamano” – bardziej tradycyjna w formie, nie tak wielowątkowa, mniej skomplikowana, jeśli chodzi o warstwę ideową, ale i o fabułę. Nie znaczy jednak, że gorsza. Cabré pozostaje intrygującym obserwatorem duszy ludzkiej, uważnym odbiorcą tradycji, ciekawym portrecistą niuansów związanych z posiadaniem władzy. Tym razem kataloński pisarz umieszcza akcję powieści w Barcelonie w 1799 roku, tuż przed wkroczeniem w nowy wiek. Choć tytułowe sformułowanie szybko naprowadza nas na trop, o kogo chodzi, opowiedziana historia wcale nie będzie oczywista. Autor nie rezygnuje z takiego opisywania ludzkich losów, w których nie ma nadziei na lepsze jutro, a zło po prostu się dokonuje i bardzo często triumfuje. Książkę tę można więc czytać jako opowieść o nieograniczonej władzy w przestrzeni publicznej. Sędzia, osiągnąwszy wymarzony status społeczny, przestaje być czujny i zaczyna popełniać błędy. Wierzy bowiem, że jest lepszy od innych i w związku z tym przysługujące mu przywileje nie podlegają dyskusji. „Jaśnie pan” to także historia wielkiej władzy kobiet nad mężczyznami lub, jeśli ktoś woli, władzy pięknego ciała nad dużo szpetniejszymi umysłami. Wspomniany sędzia popadnie w kłopoty właśnie dzięki swojemu niepohamowanemu apetytowi na kolejne kochanki. Również niewinnie oskarżony młody poeta narazi się na traumę ostateczności przez pewną oryginalną, ale wiele go kosztującą, erotyczną przygodę. Książkę tę można również potraktować jako rodzaj przypowieści o władzy prawa, która staje się władzą bezprawia. Refleksja ta okazuje się niezwykle istotna. W powieści powraca bowiem zdanie, iż prawo jest wymysłem profesjonalistów. Niewiele ma więc wspólnego z człowieczeństwem. Choć powieść zaczyna się od morderstwa słynnej kobiety i reklamowana jest na okładce jako kryminał, nie śledztwo jest tutaj najistotniejsze. Unikałabym zresztą akurat takiego przyporządkowania gatunkowego. Prawda w książce ma bowiem szansę wyjść na jaw tylko dzięki zbiegom okoliczności i przypadkowi. Nie ma tu więc ani detektywa, ani prawdziwego śledztwa, ani krzepiącego objaśnienia, dzięki któremu zaczynamy wierzyć w zwycięstwo dobra nad złem. Cabré zdaje się natomiast sugerować jedno – nie będzie dobrych zakończeń, źle kończą i ci, którzy są po jasnej, i ci, którzy są po ciemnej stronie.


Jaume Cabré, Jaśnie pan, przeł. Anna Sawicka, Wyd. Marginesy, Warszawa 2015.

piątek, 31 lipca 2015

W poszukiwaniu czyjegoś życia (P. Mercier, Nocny pociąg do Lizbony)

Powieść Merciera to z jednej strony bardzo udana historia o tym, co z życiem konkretnego człowieka może zrobić literatura, z drugiej fascynujący portret poszukiwań, których celem tylko pozornie jest poznanie biografii tego, kto wcześniej uwiódł słowem i otworzył na nowe egzystencjalne doświadczenia. Główny bohater, Raimund Gregorius, jest znawcą języków klasycznych. Pracuje jako nauczyciel. Jego wiedza budzi podziw zarówno uczniów, jak i współpracowników. Codzienność mężczyzny opiera się na powtarzalności i przewidywalności. Kiedy więc pewnego dnia spotyka tajemniczą Portugalkę, wprowadzającą na chwilę zamieszanie w jego życie, decyduje się na krok zaskakujący. Szaleńczy nawet. Gregorius kupuje książkę Amadeu Prado, zaczyna uczyć się portugalskiego i wyjeżdża do Portugalii. Nie chodzi wcale o szukanie śladów wspomnianej kobiety, raczej o poczucie, że właśnie ta podróż może przynieść odpowiedzi na ważne, choć nie do końca wypowiedziane, pytania. Gregorius porzuca wszystko, co wcześniej go określało. Na biurku w szkole zostawia książki, z których codziennie korzysta, zamyka swoje mieszkanie, nikomu nie mówi, po co i gdzie wyjeżdża. Portugalia to dla niego rodzaj objawienia. Wciela się bowiem – początkowo nieporadnie, z czasem coraz bardziej skutecznie – w prywatnego detektywa. Zaczyna kroczyć śladami Amadeu Prado. Życie mężczyzny staje się dla niego czymś w rodzaju drogowskazu, tajemnicy, jaką należy rozwikłać, wyzwania, z którym trzeba się zmierzyć. Między Gregoriusem a Prado rodzi się symboliczna więź. Raptem okazuje się, że bohater zdobywa więcej informacji o życiu Amadeu, niż mają jego najbliżsi. Łączy fakty, których wcześniej ze sobą nie zestawiano, rozmawia z tymi, którzy mieli wpływ na jego życie, poznaje sekrety życia prywatnego, ale i egzystowania w cieniu dyktatury Salazara. Odkrywanie biografii Prado jest w tym przypadku poszukiwaniem sensu własnego życia. Niepostrzeżenie oba życiorysy zlewają się w jedno. Gregorius utożsamia się z Amadeu. Książka Prado staje się dla niego rodzajem Biblii. Dzięki niej bohater zaczyna czuć, że żyje, ale i odczuwa lęk przed śmiercią. Poszukiwania związane z Amadeu zamieniają się w rodzaj zobowiązania wobec przeszłości i teraźniejszości jednocześnie.


Pascal Mercier, Nocny pociąg do Lizbony, przeł. Magdalena Jatowska, Wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2015.

czwartek, 30 lipca 2015

Marginalizowani (U. Glensk, Historia słabych)

Publikacja Urszuli Glensk to atrakcyjnie opowiedziana, świetnie napisana, bardzo dobrze udokumentowana opowieść o polskim reportażu w dwudziestoleciu międzywojennym, tematach podejmowanych przez autorów, zależności między tekstami non-fiction a panującymi realiami, a także niekwestionowanym triumfie reportażu społecznego. Autorkę interesuje nie tylko to, w jaki sposób opisywano ówczesną rzeczywistość, kto na zabieranie głosu się decydował, komu udawało się uniknąć mielizn interwencjonizmu i kto nie był podatny na ideologię, ale też – co zostaje mocno wyeksponowane – rekonstrukcja miejsca reportażu w publicznej debacie na temat grup społecznie marginalizowanych. Na uwagę zasługuje interesująco sportretowane tło obyczajowo-polityczne. Ułatwia to zrozumienie prezentowanych problemów i dostrzeżenie – paradoksalnie! – ich powtarzalności w przestrzeni publicznej we współczesnej Polsce. Takie ważne społecznie kwestie, jak prawa reprodukcyjne kobiet, sposób traktowania dzieci oddanych pod opiekę instytucjom reprezentującym państwo, dzieciobójstwo, porzucanie niemowląt, bezrobocie, bieda i ekonomiczne wykluczenie również dzisiaj stanowią wyzwanie. Oczywiście, nie ma tutaj mowy o identyczności doświadczeń, ale część poruszanych zagadnień okazuje się czymś, co powraca i nie zmienia się mimo upływu wielu lat. Przykładem mogą być chociażby dyskusja dotycząca aborcji, edukacja seksualna, społeczny status kobiet parających się prostytucją, ubój rytualny czy bezradność podopiecznych różnego rodzaju ośrodków opieki (szczegółowo zrelacjonowana przez Glensk sprawa Zakładu Poprawczego dla Małoletnich w Studzieńcu przypomina współczesne wydarzenia opisywane przez Justynę Kopińską w książce „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?”). Autorka rozpoczyna swoją opowieść od przedstawienia reportażu jako „gatunku negocjowanego”. Ze zrekonstruowanych przez badaczkę ówczesnych dyskusji na ten temat widać wyraźnie, że marginalizowani byli nie tylko ci, których reporterzy opisywali, ale i forma, na którą się decydowano. Glensk, co ważne, umieszcza analizowane reportaże w kontekście historycznym, socjologicznym, obyczajowym i politycznym. Wprowadza pojęcie paktu reportażowego. Nie pomija również krytycznej oceny przywoływanych tekstów. Dzięki temu dowiadujemy się wiele o relacjach między reportażem a rzeczywistością. Wędrujemy po ulicach będących miejscem pracy prostytuujących się kobiet, odwiedzamy przytułki, zakłady poprawcze i instytucje zajmujące się porzuconymi niemowlętami, uczestniczymy w dyskusji na temat etycznych uwikłań związanych z tradycja uboju rytualnego. Jesteśmy również świadkami istotnej narracji o literaturze, jej społecznej roli oraz artystycznych i etycznych zobowiązaniach. „Historia słabych” to ważna publikacja, która nie tylko wzbogaca i systematyzuje naszą wiedzę o grupach wykluczonych w dwudziestoleciu międzywojennym, ale też pokazuje trwałość niektórych problemów i powtarzalność argumentów przywoływanych w dyskusjach toczonych w przestrzeni publicznej. To także książka, którą po prostu bardzo dobrze się czyta. Widać bowiem pasję autorki, jej zainteresowanie tematem oraz merytoryczne przygotowanie. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów reportażu!


Urszula Glensk, Historia słabych. Reportaż i życie w Dwudziestoleciu (1918-1939), Wyd. Universitas, Kraków 2014.

środa, 29 lipca 2015

Polowanie na czarownice (P. Roth, Wyszłam za komunistę)

Druga część Trylogii Amerykańskiej to równie znakomita opowieść o losach, lękach i nadziejach typowych dla Stanów Zjednoczonych jak odsłona pierwsza. W „Amerykańskiej sielance” mieliśmy do czynienia z dramatem człowieka złamanego przez ideologię, która niszczy jego rodzinę. Zło, które przyniosło katastrofę, pochodziło z zewnątrz, ale zakorzeniło się w dziecku mężczyzny, którego opowieść poznajemy. To terroryzm jest w tym wypadku diagnozowaną chorobą. W powieści „Wyszłam za komunistę” Roth przygląda się innemu dramatowi. W „Amerykańskiej sielance” jesteśmy świadkami hipotetycznej rekonstrukcji życiorysu mężczyzny, który zdobywając wszystko, jednocześnie wszystko przegrywa. W „Wyszłam za komunistę” czytelnik odkrywa losy Iry Ringolda poprzez nostalgiczne i rozliczeniowe spotkanie dawnego ucznia i nauczyciela. Interesujące jest nie tylko to, w jaki sposób polityka niszczy prywatność, a toksyczne więzi w rodzinie uniemożliwiają rozkwit miłości, choć ta wydaje się wersją doskonałą. Na uwagę zasługuje również sytuacja rodzenia się nowych więzi i niszczenia tych starych poprzez fascynacje ideowe. Ów uczeń z zachwytem przyjmuje wszystko to, co proponuje Ira, akceptuje go bezkrytycznie jako swojego życiowego przewodnika. W efekcie, choć nieświadomie, odrzuca własnego ojca, który choć nie doświadczy odtrącenia w sposób bezpośredni, poczuje się odsunięty na boczny tor. Wielkim tematem powieści jest nauczanie pojmowane jako krzewienie idei, ale i walka z nią. Ira jest mężczyzną zafascynowanym komunizmem. Jego uczący w szkole brat próbuje przekazać uczniom szacunek do wszystkiego, co amerykańskie, oraz uświadomić im, że najważniejsze jest krytyczne myślenie. Ci, którzy walczą z komunizmem, upatrując w nim to, co zniszczy Amerykę, nie przebierają w środkach. Oni również wykorzystują swoje umiejętności oratorskie oraz swobodny dostęp do mediów – w ten sposób kreują rzeczywistość. Roth z wielkim wyczuciem, uwrażliwieniem na losy jednostki oraz świadomością konsekwencji, jakie niesie bezpardonowa polityczna walka dla prywatności i intymności, portretuje mroczne czasy maccartyzmu. Państwo stojące na straży demokracji eliminuje swoich obywateli, odwołując się do prawa i sprawiedliwości. Ira, który jest ofiarą polowania na czarownice, traci wszystko – swoją miłość, nadzieję na dobre życie, szacunek, przekonanie, że może przenosić góry, wreszcie wiarę w sens państwa i wspólnoty. Upadek mistrza jest pośrednio przypieczętowaniem porażki ucznia. Okazuje się bowiem, że są siły, wobec których człowiek prawy i uczciwy pozostaje bezradny. Są idee, które skazują na wykluczenie i katastrofę. Są też uczucia i spotkania, które nie maja szansy na dobre zakończenia. Bardzo dobre!


Philip Roth, Wyszłam za komunistę, przeł. Jacek Spólny, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015.

wtorek, 28 lipca 2015

Bez początku i bez końca (A. Łojek, Belfast. 99 ścian pokoju)

Aleksandra Łojek znakomicie oddaje klimat miasta i atmosferę panującą wśród jego mieszkańców. Książkę tę można więc traktować jako udany, zniunasowany, wielobarwny i nieoczywisty portret miasta, ale też jako opowieść o ludziach wplątanych w konflikt bez wyjścia, dziedziczących nienawiść z pokolenia na pokolenie, skrywających tajemnice sprzed lat. Ta dwutorowość narracji zasługuje na szczególną uwagę. Łojek z dużą wrażliwością pokazuje, jak ważna w przypadku Belfastu jest znajomość topografii miasta oraz świadomość tego, gdzie znajdują się granice oraz miejsca neutralne. Mieszkaniec, ale i przybysz, powinien wiedzieć, że mapa ulic nie jest jedyną tutaj obowiązującą. Dużo ważniejsza jest mapa niechęci, tłumionej zemsty, zakazów wynikających z ciągle budzącego emocje sąsiedztwa katolików i protestantów. Ci pierwsi, republikanie, są za odłączeniem Irlandii Północnej od Wielkiej Brytanii i przyłączeniem do Irlandii, ci drudzy, lojaliści, zgadzają się na życie pod panowaniem królowej Elżbiety II. Łojek nie opowiada o Belfaście w sposób, który dawałby powody, aby tłumaczyć konflikt tylko i wyłącznie polityką. Odsłania natomiast dwuznaczność wpisaną w każdą ocenę panującej tam sytuacji. Dawni mordercy w wyniku amnestii chodzą wolni po ulicach. Często są dzisiaj dobrymi ludźmi, skoncentrowanymi na pomaganiu lokalnej społeczności. Niektórzy ciągle pielęgnują nienawiść, ale starają się, by nie znalazła ona ujścia. Są też dzieci i młodzież, dziedziczący animozje, za które dorośli jeszcze nie tak dawno oddawali życie. Poznajemy historie osób będących członkami paramilitarnych, uznawanych za terrorystyczne, organizacji. Dzisiaj albo próbują one patrzeć w przyszłość, albo rozpamiętują przeszłość, wspominając poniesione straty. Winni są po obu stronach. I jedni, i drudzy mają na swoim koncie zamachy i morderstwa. Nie da się tak po prostu zapomnieć o tym, co było, zwłaszcza że fakty z biografii wielu osób są powszechnie znane. Przedstawiając skomplikowane relacje międzyludzkie Łojek nie ukrywa, że nie ma recepty na lepsze jutro. W konsekwencji książka reporterki staje się opowieścią o fundamentalnej próbie sił między pamięcią a zapomnieniem. Łojek nie tylko świetnie zaplanowała opowieść o konflikcie bez początku i końca, ale też w celny sposób swoją opowieść zatytułowała. W podtytule książki – „99 ścian pokoju” – zawiera się wszystko to, o czym opowiadają mieszkańcy Belfastu. Pokój nie jest czymś trwałym ani pewnym, jest nadzieją i oczekiwaniem, próbą normalności przy jednoczesnym chętnym angażowaniu się w to, co ową normalność psuje. Pozycja obowiązkowa!


Aleksandra Łojek, Belfast. 99 ścian pokoju, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Przeszłość ciągle żywa (O. Schröm, A. Röpke, Cicha Pomoc dla nazistów)

Autorzy książki nie ukrywają, że tematem odradzającego się nazizmu oraz wsparcia dla zbrodniarzy wojennych zajmują się od wielu lat. Doświadczenie, o którym wspominają, oraz konieczność, tak to nazwijmy, badań terenowych polegających na wchodzeniu w środowisko poddawane analizie, powodują, że mamy do czynienia z publikacją wiarygodną, a także szczególnie poruszającą. Oczywiście, ci, którzy choć trochę interesują się historią XX wieku doskonale wiedzą, że hitlerowcy otrzymali po wojnie skuteczną i zakrojoną na szeroką skalę pomoc, a wśród osób, które okazywały im wsparcie, byli wierni wyznawcy Führera, przedstawiciele Kościoła, ludzie zajmujący wysokie stanowiska w hierarchii społecznej. O tym również autorzy książki wspominają. Skupiają się jednak szczególnie na tytułowej organizacji. Cicha Pomoc dla Jeńców Wojennych i Internowanych, tak brzmi jej pełna nazwa, od lat działa skutecznie, stosunkowo dyskretnie, wykorzystując przywileje oferowane stowarzyszeniom przez państwo. Przykładem posiadanej swobody działania są dość wysokie wpływy finansowe, zebrania i pogrzeby zgodnie z duchem hitlerowskiej ideologii i symboliki, a także fakt, iż przez długi czas Cicha Pomoc miała status organizacji pożytku publicznego. Opowieść Schröma i Röpke wpisuje się w stylistykę publikacji poświęconych aktywności Szymona Wiesenthala. W historiach przytoczonych przez autorów widać wyraźnie, że namierzenie nazisty oraz znalezienie świadków jego zbrodni nie zawsze wystarczały do postawienia go przed sądem. I nie o wiarygodność zeznających w tym wypadku chodzi, ale o sabotowanie rozpoczęcia procesu przez przedstawicieli prawa. Książka Schröma i Röpke to nie tylko fascynujący przykład dziennikarstwa śledczego, ale i dowód na to, że przeszłość jest ciągle żywa, a mroczne cienie czasów minionych odradzają się w teraźniejszości. Można więc tę publikację czytać jako świadectwo niedostrzegania zła i ignorowania aktywności tych, którzy są jego piewcami. Można również widzieć w niej manifest na rzecz sprawiedliwości oraz konieczności bycia czujnym.


Oliver Schröm, Andrea Röpke, Cicha Pomoc dla nazistów. Tajna działalność byłych SS-manów i neonazistów, przeł. Anna Maria Władyka, Wyd. Replika, Zakrzewo 2015.

niedziela, 26 lipca 2015

Kochany i znienawidzony (J.S. Majewski, T. Urzykowski, Spacerownik. Pałac Kultury i Nauki. Socrealistyczna Warszawa)

Kolejny spacerownik przygotowany przez Agorę nie zawodzi. Podobnie jak inne odsłony cyklu, tak i literacko-fotograficzny spacer po Pałacu Kultury i Nauki okazuje się bardzo ciekawy. Książkę tę można z powodzeniem potraktować jako kompendium wiedzy na temat budynku budzącego tak wiele kontrowersji. O zachwycie nad nowoczesnością Pałacu i nienawiści z powodu komunistycznego dziedzictwa Majewski i Urzykowski również piszą. Nie skupiają się jednak na tej kwestii szczególnie. I dobrze. Czytelnik dowie się o początkach budowy i danych statystycznych dotyczących Pałacu. Pozna poszczególne sale i ich historię, przeczyta o budynkach w Moskwie i w Nowym Jorku, które utrzymane są w podobnym stylu, zainteresuje się wydarzeniami, które miały miejsce w mieszczących się w Pałacu instytucjach. Może również dowiedzieć się o innych budynkach tworzących tytułową „socrealistyczną Warszawę”. Tekst wzbogacają liczne fotografie, dzięki którym widzimy piękno (sic!) i ogrom Pałacu Kultury i Nauki. Ze spacerownikiem w ręku można więc ruszyć na Plac Defilad i skorzystać z możliwości zwiedzania. Taka wycieczka przyda się nie tylko przyjezdnym, ale i wielu warszawiakom. Książka, choć wpisuje się w obchody rocznicowe 60-lecia Pałacu, jest publikacją uniwersalną. Oferuje bowiem całkiem pokaźną i interesującą dawkę wiedzy o budynku, który stał się symbolem stolicy.


Jerzy S. Majewski, Tomasz Urzykowski, Spacerownik. Pałac Kultury i Nauki. Socrealistyczna Warszawa, Wyd. Agora, Warszawa 2015.

sobota, 25 lipca 2015

Alkohol i autokracja (M.L. Schrad, Imperium wódki)

Świetnie napisana, erudycyjna, atrakcyjnie skomponowana, znakomicie budująca napięcie – tak można określić naukową publikację Schrada. Oryginalny temat z pewnością sprzyja powstaniu takiej opowieści, która potrafi wzbudzić zainteresowanie czytelnika. Autor decyduje się bowiem opisać rolę alkoholu w carskiej Rosji, pokazując zależności między piciem a sprawowaniem nieograniczonej władzy, upijaniem się a degradacją reprezentantów państwa i wojska, wreszcie spożywaniem wódki a skutecznym zniewoleniem narodu. Nie chodzi w tym wypadku o krucjatę na rzecz trzeźwości. Schrad zresztą we wstępie zaznacza, że nie takie są jego intencje i ideologicznie odczytywanie książki stanowi błąd. Autora interesuje socjologiczny aspekt alkoholizmu wywoływanego swobodnym dostępem do wódki, ale i często przymusem (sic!). Kulturowy kontekst spożywania napojów wyskokowych okazuje się mieć związki z ekonomią (wpływy ze sprzedaży alkoholu znacznie wzbogacały budżet państwa), ideologią (ten, kto nie pije, był zazwyczaj podejrzany o wrogie zamiary), sposobem sprawowania władzy (ludźmi uzależnionymi było łatwiej kierować), a także chęcią bawienia się podwładnymi w taki sposób, by pokazać własną wielkość, a ich upadek (przymuszanie do picia alkoholu w trakcie oficjalnych spotkań towarzyskich i baczne obserwowanie wtedy, gdy dany człowiek był w stanie upojenia). Książka Schrada zaplanowana jest na dwa tomy. Ten dotyczący carskiej Rosji kończy się prowokacyjną, ale przekonująco uzasadnioną tezą, że powodem nadchodzącej rewolucji stał się w dużej mierze zakaz sprzedaży alkoholu wprowadzony przez Mikołaja II. Zapowiedzią tomu drugiego mogą być początkowe partie „Imperium wódki”, w których autor pokazuje, jak wyglądały pijackie spotkania Stalina i jego popleczników. Te przerażające sceny na długo pozostają w pamięci i pokazują, jak wielki wpływ na politykę państwa ma to, co dzieje się w sytuacjach biesiadnych i kuluarowych. Warto!


Mark Lawrence Schrad, Imperium wódki. Alkohol, władza i polityka w Rosji carskiej, przeł. Aleksandra Czwojdrak, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2015.

piątek, 24 lipca 2015

Współcześnie i historycznie (D. Folga-Januszewska, Muzeum: fenomeny i problemy)

Książka Doroty Folgi-Januszewskiej to interesujące kompendium wiedzy na temat tego, jak zmieniało się muzeum, jakie modele wystawiennicze były najpopularniejsze oraz co staje się wyzwaniem dla muzealnictwa w czasach współczesnych. Autorka porządkując wiedzę na temat przeszłości, stawia wiele istotnych pytań dotyczących trwającego „tu i teraz”. Dzięki temu dowiadujemy się, że zmieniło się nie tylko miejsce, w którym prezentuje się zbiory, ale i rola tego, kto owe zbiory opracowuje, prezentuje i promuje. Kwestia ta wydaje się niezwykle istotna, bowiem wpływa i na zapamiętywanie przez odbiorcę, i na sposób jego uczestniczenia w procesie łączącym edukowanie z przyjemnością. Folga-Januszewska mocno akcentuje dostrzegalne we współczesnym muzeum dążenie do tworzenia z odwiedzających rodzaju wspólnoty – gotowej na pytania, szukającej odpowiedzi, aktywnie wchodzącej w reakcje z obiektami dostępnymi do oglądania. Istotna granica dzieli znany dobrze zakaz dotykania i otwartość na samodzielne zbadanie tego, co jest prezentowane. Widz przestaje więc być biernym odbiorcą, staje się również współuczestnikiem wydarzeń – kiedy korzysta z udogodnień multimedialnych, kiedy może wziąć udział w warsztatach, kiedy dostaje możliwość fizycznego doświadczenia tego, co wcześniej poznawano tylko teoretycznie (np. w formie warsztatów). Autorka skupia się nie tylko na przemianach wynikających z innego niż kiedyś postrzegania zbiorów muzealnych. Interesują ją również kwestie związane z etyką zawodu, problemy rodzące się w wyniku komercjalizacji, trudności z zachowaniem równowagi między rozrywką i przyjemnością a wiedzą i edukacją, wreszcie świadomość ważnej roli odgrywanej przez artystę. Książka ta porządkuje i uzupełnia wiedzę na temat muzeów, ale też prowokuje do refleksji na temat tych miejsc, które czytelnik zdążył odwiedzić. Wybór między muzeum nowoczesnym a tym w starym stylu nie jest bowiem wcale tak oczywisty, jak mogłoby się wydawać.


Dorota Folga-Januszewska, Muzeum: fenomeny i problemy, Wyd. Universitas, Kraków 2015.

czwartek, 23 lipca 2015

Guru miłości jako guru zbrodni (J. Guinn, Manson. Ku zbrodni)

Książkę Guinna można z powodzeniem czytać nie tylko jako biografię Charlesa Mansona, ale i jako biografię guru sekty oraz historię narodzin zbrodniarza. Autor, rekonstruując życiorys tego, który zarządził zbiorowe morderstwo w posiadłości Polańskich, nie poprzestaje na odsłanianiu prywatności bohatera swojej książki. Stara się również – i wychodzi mu to doskonale – sportretować przemiany społeczne i obyczajowe zachodzące w Ameryce. Dzięki temu mamy do czynienia z historią epoki, a nie jedynie opowieścią o człowieku, który zasłynął swoimi zbrodniami. Nie bez powodu na początku wspominam o sekcie. Rodzina, której niekwestionowanym przywódcą był Manson, działała w sposób zbliżony do grup religijnych. Bohater książki wiele razy obwoływał się zresztą Chrystusem. Ci, którzy należeli do Rodziny, byli gotowi zrobić wszystko, co rozkaże guru. Uprawiano więc seks, swobodnie korzystając z ciał kobiet będących członkiniami grupy, dokonywano kradzieży, a nawet decydowano się na morderstwa i krzywoprzysięstwo w sądzie. Taktyka werbowania ludzi również ma wiele wspólnego z aktywnością typową dla sekty. Jedno dziwi, ale jest też typowe dla podobnych grup, a mianowicie charyzma Mansona, która, jak twierdzi autor, zewnętrznie była trudna do uwierzenia. To, co szczególnie intryguje w opowieści Guinna, to umiejętność opowiadania o słynnym mordercy w taki sposób, że staje się on dzieckiem swoich czasów. Traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa (m.in. pobyt w domu poprawczym, w trakcie którego młodego Charlesa gwałcono, ale i on nauczył się w podobny sposób wykorzystywać swoją siłę), nieudane próby zrobienia kariery muzycznej (m.in. bliska znajomość z Dennisem Wilsonem z The Beach Boys, która – Manson w to wierzył – miała pomóc w osiągnięciu celu), rasizm stanowiący podłoże jego teorii o nadchodzącej wojnie między białymi a czarnymi, wreszcie manipulowanie ludźmi i instrumentalne traktowanie wszystkich tych, którzy potencjalnie mogliby Mansonowi się przydać – to wszystko okazuje się częścią większej historii o antywojennych protestach, konflikcie między politykami a manifestującymi studentami, muzycznym światku, uprzywilejowaniu gwiazd i bogaczy, wreszcie łatwości tworzenia grup kontestujących rzeczywistość. Równie interesujący, jak tło społeczno-obyczajowe, jest psychologiczny aspekt opowiadanej historii. Guinn dość szczegółowo portretuje osoby będące pod wpływem Mansona i wykonujące jego rozkazy. Jednocześnie nie przesadza ze stawianiem diagnoz oraz unika kategorycznych odpowiedzi. Pokazuje więc, że tego typu historie dalekie są od oczywistości i nie dają się w żaden sposób zaszufladkować.


Jeff Guinn, Manson. Ku zbrodni, przeł. Krzysztof Kurek, Wyd. Agora, Warszawa 2015.

środa, 22 lipca 2015

Przemijanie (E. Solomou, Dziennik zdrady)

Powieść cypryjskiego pisarza momentami niebezpiecznie zbliża się do kiczu, a jednak zazwyczaj pozostaje w tej bezpiecznej odległości, która pozwala go uniknąć. Solomou decyduje się opisać miłość z perspektywy mężczyzny. Głównego bohatera poznajemy dwutorowo – jako starszego człowieka, współcześnie, gdy przybywa na wyspę, na której kiedyś kierował wykopaliskami, oraz jako mężczyznę w sile wieku, gdy przed laty spędzał na wyspie dużo czasu, czuwając nad pracami archeologicznymi. Solomou proponuje niespieszną opowieść o przemijaniu, roli przypadku w życiu, nieuchronności wpisanej w namiętność i braku empatii wobec osoby zdradzanej. Zdarzają się autorowi pewne niezręczności w opisie uczuć, momentami trochę za dużo tu egzaltacji i sentymentalizmu. Faktem jednak pozostaje, że często eksploatowany literacko wątek zdrady, zderzenia młodości i dojrzałości, teraźniejszości i przeszłości, polityki i rozrywki, prawdy i kłamstwa, wreszcie poświęcenia dla drugiego człowieka i braku wdzięczności w zamian zostają w powieści całkiem interesująco rozegrane. Ogromną rolę odgrywa wątek prac archeologicznych. Wykopaliska, którymi kieruje bohater, mogą się odbyć tylko dzięki wsparciu jego żony, z kolei wielkie odkrycie, które przyniesie mężczyźnie sławę, powiązane jest z jego kochanką. Solomou rezygnuje z drobiazgowego opisu zauroczenia i rodzącej się namiętności. Wszystko, co dzieje się w tej powieści, obserwujemy tak, jakbyśmy nie potrzebowali dodatkowych wyjaśnień. Autor wyraźnie próbuje odtworzyć tok myślenia swojego bohatera, dla którego własna biografia nie wymaga chronologicznego przywoływania. Jest w „Dzienniku zdrady” dużo smutku. Miłość, która się zaczyna, powstaje na gruzach bardzo silnego wcześniejszego uczucia. Jednocześnie to, co nowe i co rozdziela życie bohatera na dwie części, także naznaczone jest utratą. Archeologia w tym kontekście staje się symbolem przemijania, które okazuje się doświadczeniem cenniejszym od trwania. To, co jest, przemija bowiem już wtedy, gdy się dzieje, w efekcie – i tego doświadcza bohater – strata staje się najtrwalszym punktem odniesienia.


Emilios Solomou, Dziennik zdrady, przeł. Ewa T. Szyler, Wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2015.

wtorek, 21 lipca 2015

Skorumpowani (S. Neville, Zmowa)

Ten, kto zna „Duchy Belfastu” Neville’a, bez wahania sięgnie i po „Zmowę”. Znajdzie bowiem w obu książkach to, co powoduje, że nie zapomina się ich tak łatwo i nie traktuje tylko jako literatury rozrywkowej. Neville z powodzeniem wykorzystuje połączenie kryminału, sensacji i thrillera do zobrazowania problemów ciągle aktualnych w społeczeństwie irlandzkim. W efekcie wartka akcja, intrygujące portrety bohaterów, skomplikowane relacje łączące pojawiające się w powieści postaci stają się pretekstem do ukazania religijnego konfliktu, niezakończonych spraw z przeszłości, wreszcie trudności z budowaniem lepszej, odrzucającej nienawiść i nietolerancję, przyszłości. Pisarz ma wyraźne upodobanie do opisywania losów samotników, przeciwko którym są niemalże wszyscy i którzy nie mają szansy na sojusze z ewentualnymi pomocnikami w ideowej krucjacie. Tak było w „Duchach Belfastu”, tak jest i w „Zmowie”. Autor z dużym talentem miesza opowieść o społecznym konflikcie bez wyjścia z trzymającym w napięciu rozwojem akcji. Rzecz sprowadza się właściwie do trzech tematów. Pierwszy to zemsta, która nigdy nie poddaje się ciszy i podlega wymazaniu dopiero wtedy, gdy się dokona. To dlatego przynętą może stać się kobieta i dziecko. Chodzi o wywabienie z kryjówki tego, kogo trzeba zniszczyć. Drugi temat to wojna i pokój. Konflikt między protestantami a katolikami wydaje się nie mieć końca, a ofiary po obu stronach tylko wzmacniają chęć odegrania się i dążenie do pokonania strony przeciwnej. Aby osiągnąć swój cel można przekroczyć wiele granic. Trzeci temat to zdrada. Ci, którzy próbują chronić wspomniana kobietę z dzieckiem, szybko przekonują się, że nie mogą nikomu ufać. Zdradzają nawet ci, którzy stoją na straży prawa. Nie ma więc szansy na to, by działając oficjalnie uchronić tych, którzy są najsłabsi. W tym rozdaniu liczy się tylko siła, inteligencja i gotowość postawienia wszystkiego na jedną kartę. Bardzo dobre połączenie powieści społecznie zaangażowanej, nieco westernowej (sic!) konwencji, przekonania o istnieniu fatum i zapadającej w pamięć niepokojącej atmosfery!


Stuart Neville, Zmowa, przeł. Tomasz Konatkowski, Wyd. W.A.B., Warszawa 2015.

środa, 15 lipca 2015

Nowoczesność (M. Gacyk, Ścigając Steve’a Jobsa. Historie Polaków w Dolinie Krzemowej)

Publikacja Gacyk to propozycja niebanalna poznawczo i interesująca za sprawą przyjętej perspektywy. Tytuł sugerować może narrację nieco hermetyczną – Dolina Krzemowa budzi określone skojarzenia, a pisanie o technologicznych osiągnięciach wydaje się dość środowiskowe. Tymczasem Gacyk nie decyduje się na szkice biograficzne, nie proponuje też popularyzujących naukę wykładów, nie próbuje wyjaśniać tajników kolejnych sukcesów tych, którzy wyprzedzają naszą współczesność. Zamiast tego, tak jak sugeruje tytuł, opowiada o Polakach, którzy musieli odnaleźć się w miejscu całkowicie dla nich obcym, o trudnościach z adaptacją, o nostalgii, o rodzeniu się sąsiedzkich więzi i zapuszczaniu korzeni. Teksty Gacyk najbliższe są formalnie reportażom. Nie jest to jednak książka o polskich emigrantach z wyboru, którzy odnieśli sukces i którym się udało, a przynajmniej nie tylko. Dużym atutem narracji zaproponowanej przez autorkę jest swobodne łączenie teraźniejszości z przeszłością, panujących w Dolinie Krzemowej obyczajów z zaznaczeniem specyfiki wykonywanej tam pracy, wreszcie odtworzenie specyfiki tego miejsca. To ostatnie, co warto docenić, dzieje się bez nadmiernej egzaltacji, i bez prób sugerowania, że mamy do czynienia z czymś nadzwyczajnym. Czytelnik sam odkrywa, że miejsce to szczególne, rządzące się swoimi prawami, doceniające pasję i innowacyjność, wreszcie chętnie stawiające na to, co niebanalne, oryginalne, rewolucyjne lub pozornie nie do zrealizowania. Autorka pokazuje, że ci, którzy są zatrudnieni w Dolinie Krzemowej, zwykle swoją pracę traktują jako część życia, nie oddzielają tej aktywności od prywatności. Praca jest z nimi cały czas z prostego i oczywistego powodu. Jej częścią jest myślenie i obmyślanie czegoś nowego. Wpisana w rytm funkcjonowania w Dolinie Krzemowej wynalazczość zostaje przez autorkę zgrabnie uchwycona. Gacyk udaje się bowiem opowiedzieć o miejscu innym, specyficznym, wyróżniającym się w taki sposób, by uniknąć zarówno sensacji, jak i banalizacji. To niewątpliwie zaleta tej książki.


Magda Gacyk, Ścigając Steve’a Jobsa. Historie Polaków w Dolinie Krzemowej, Wyd. Kurhaus, Warszawa 2015.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Miłość i polityka (V. Trierweiler, Dziękuję za te chwile)

Wspomnienia Trierweiler, dotyczące jej związku z Françoisem Hollandem, mają w sobie i wady, i zalety typowe dla podobnych publikacji. Autorka nie jest, co oczywiste, prekursorką, jeśli chodzi o opisywanie prezydentury partnera. Z pewnością jednak jej status jest szczególny. Kiedy poznała przyszłego prezydenta Francji była początkującą dziennikarką polityczną, z czasem stała się ekspertką w tym, co robi, wyszła za mąż, została matką. Poddając się uczuciu do polityka, rozpoczęła tak naprawdę nowe życie. Pierwszą damą zostaje jako życiowa partnerka prezydenta, nie wezmą ślubu, a gdzieś w tle zawsze będzie obecna była żona Hollande’a, równie wyrazista jak on polityczka, niegdyś także kandydująca na prezydenta, Ségolène Royal. Do rozstania Trierweiler i prezydenta dojdzie, gdy potwierdzone zostaną plotki o jego romansie z aktorką, Julie Gayet. Choć literacko książka nie robi większego wrażenia, natkniemy się w tej publikacji na kilka ważnych wątków, które nie pozwalają przejść obok niej obojętnie. Po pierwsze, na uwagę zasługuje fakt, iż autorka odtwarza w pewnym sensie to, co wcześniej było udziałem Royal. Jest świadoma tego, że zdrada ulega samoodrodzeniu, a scenariusz wydarzeń jest podobny. Po drugie, interesujące jest pokazanie tego, jak władza niszczy człowieka i jak idee wyznawane publicznie niewiele mają wspólnego z prywatnymi poglądami. Jeśli to, co pisze Trierweiler, jest prawdą, a nie ma powodu, by jej nie wierzyć, to ów dysonans jest faktycznie szokujący. Po trzecie, choć autorka nie ukrywa swoich emocji, pozostaje jednocześnie dyskretna, nie decyduje się ekshibicjonizm. Rekonstruuje historię wielkiej miłości, szczerze przyznając, że często była upokarzana, godziła się z tym i akceptowała to, że Hollande’owi zdarzało się coś, co można by nazwać nieprzyznawaniem się do niej publicznie. Po czwarte, książkę tę można czytać jako opowieść o działaniu współczesnych mediów. Szczególnie ciekawy jest bliski związek polityków z dziennikarzami oraz krytykowanie Trierweiler niezależnie od tego, co uczyniła lub czego nie zrobiła. W trakcie lektury widać również, jak nowe technologie zmieniają sposób komunikowania się możnych tego świata. Prezydent Hollande bombarduje byłą partnerkę SMS-ami, a autorka często upublicznia swoje poglądy za pomocą Twittera. Po piąte wreszcie, opowieść Trierwailer to warta uwagi her-story, kobieca wersja polityki pokazywana przez pryzmat miłości i zdrady.


Valérie Trierweiler, Dziękuję za te chwile, przeł. Michał Krzykawski, Wyd. Black Publishing, Wołowiec 2015.

sobota, 11 lipca 2015

Ocalić siebie (S. Galloway, Wiolonczelista z Sarajewa)

Powieść Galloawaya inspirowana jest faktami. W Sarajewie bomba zabija ludzi stojących w kolejce po chleb. Muzyk, by upamiętnić zmarłych i by upomnieć się o człowieczeństwo, postanawia przez dwadzieścia dwa dni grać w tym miejscu utwór znany jako „Adagio Albinoniego”. Wiolonczelista przeciwstawia się wojnie, nienawiści, łatwości zabijania. Muzyka staje się formą ocalenia. Pokazuje, że nie wszystko da się zniszczyć i że można mieć nadzieję na to, że zło wreszcie przegra z dobrem. Mężczyzna staje się symbolem i prowokacją jednocześnie. Dla tych, którzy „czytają” go jako metaforę potencjalnego lepszego jutra, jest kimś, kogo trzeba chronić za wszelką cenę. Dla innych, którzy widzą w nim wyzwanie rzucone tym, którzy za pomocą strachu panują nad miastem, jest osobą przeznaczoną do likwidacji. Jak ważną rolę odgrywa odwaga wiolonczelisty, dowiadujemy się z historii trzech osób, których losy poznajemy fragmentarycznie i naprzemiennie. Wszyscy troje żyją ze świadomością, że każdego dnia mogą zginąć od kuli snajpera. Nawet Strzała, kobieta, która zabija tylko tych, którzy na to zasługują, musi ciągle uważać, by nie stać się celem dla kogoś strzelającego równie dobrze. Snajperka czuje, że granice, których nie zamierzała przekroczyć, przesunęły się znacznie. Jest jednak gotowa na to, by chronić siebie przed ostatecznym moralnym upadkiem – nawet za cenę własnego życia. Kenanowi towarzyszymy w innej trudnej drodze, a mianowicie w zdobywaniu wody. Wędrówka mężczyzny okazuje się najeżona niebezpieczeństwami. Nigdy nie wiadomo, kiedy snajper zacznie strzelać i kto stanie się jego ofiarą. Również Dragan porusza się po mieście tak, jakby funkcjonował cały czas na froncie. Banalne, zdawałoby się, przejście przez ulicę okazuje się prawdziwym wyzwaniem. Ktoś, kto zdecyduje się na to, zapewne umrze, jak wielu innych odważnych przed nim. Będą jednak i tacy, którym uda się przebiec, bo snajper poluje dzisiaj w innym miejscu lub po prostu zdarzy mu się chybić. Galloway nie epatuje okrucieństwem wojny, mówi o nim jakby mimochodem, delikatnie, z dużą wrażliwością. Dzięki temu dramat tych, którzy doświadczają ostateczności, wybrzmiewa mocniej i z większą siłą rażenia.


Steven Galloway, Wiolonczelista z Sarajewa, przeł. Łukasz Witczak, Wyd. Marginesy, Warszawa 2015.

czwartek, 9 lipca 2015

Urok i mrok sprzeczności (P.I. Kalwas, Egipt: haram halal)

Najnowsza książka Kalwasa jest chyba najlepszą w jego dorobku i to wcale nie tylko dlatego, że autor proponuje czytelnikom zbiór reportaży. Teksty zamieszczone w tomie są wyjątkowo wyraziste, odsłaniają świat mało znany, są dowodem dociekliwości autora, wreszcie pokazują, że inność bywa fascynująca, ale i zniewalająca tych, którzy żyją w strefie jej wpływów. Kalwas nie gloryfikuje miejsca, w którym zdecydował się żyć. Wydobywa na wierzch mnóstwo absurdów, jak na przykład przechodzenie ludzi przez ruchliwą ulicę zamiast podziemnym przejściem i poddawanie się w tym ryzykownym geście, kończącym się często wypadkiem lub śmiercią, woli Boga. Kalwas pokazuje różnice w mentalności ujawniające się w czynnościach, zdawałoby się, banalnych i codziennych. Widać wówczas jak mocno zhierachizowane jest społeczeństwo egipskie i jak bardzo o statusie człowieka świadczy przynależność do danej grupy społecznej. Autor wciela się czasami w turystę, wierząc, że maska naiwnego i nieobytego przybysza pozwoli mu dotrzeć do tego oblicza kraju, które w innym wcieleniu pozostaje dla niego niedostępne. Pokazuje czytelnikowi skomplikowaną wersję Egiptu. Przykładem mogą być teksty poświęcone religijności i temu, jak niełatwo być w tym kraju ateistą lub wyznawcą innej religii niż islam. Co prawda w dowodzie możliwe jest umieszczenie jednej z trzech wersji, a więc islamu, chrześcijaństwa i judaizmu, tak naprawdę jednak – i kwestię tę Kalwas mocno akcentuje – zagrożenie czyha na wszystkich tych, którzy nie są muzułmanami. Problem ten wydaje się szczególnie ważny, zwłaszcza że widać duże osamotnienie tych, którzy, tak to ujmijmy, wierzą inaczej. Raptem okazuje się, że nie ma w Egipcie miejsca nie tyle na wolność wyznania, co raczej na wolność myślenia. Kalwas decyduje się również na rozmowy intymne i trudne, zważywszy na panujące w Egipcie obyczaje, a mianowicie o obrzezaniu dziewczynek. Świadectwa dorosłych dzisiaj kobiet, brutalnie potraktowanych w dzieciństwie, i sojusz kobiet w celu zranienia na całe życie kolejnych reprezentantek własnej płci wybrzmiewają wyjątkowo przerażająco. Szczególnie że gdzieś w tle powtarza się stwierdzenie, iż niemal wszystkie kobiety tam mieszkające są obrzezane. Ów stygmat na własnej intymności noszą więc nie tylko pod strojami, ukryty jest on także gdzieś głęboko w zdradzonej i sponiewieranej duszy. Równie dramatyczny, choć w innym wymiarze, jest reportaż poświęcony zabijaniu zwierząt na ulicach po to, by oddać cześć Bogu. Kalwas wykorzystuje w tym przypadku swój literacki talent i kiedy pisze o rozpaczliwych nawoływaniach zwierząt, rykach bólu i zapachu krwi, wydaje się nam, że i my słyszymy te dźwięki i czujemy ten smród. Autor opowiada o Egipcie w sposób dosadny i szczery. Nie wypiera się miejsca, które wybrał, aby w nim żyć. Daje jednak sobie prawo do krytyki tego, co nie tylko poraża tych, którzy nie znają opisywanej kultury, ale i, co dużo ważniejsze, zagraża tym, którzy są jej częścią.


Piotr Ibrahim Kalwas, Egipt: haram halal, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2015. 

środa, 8 lipca 2015

Nowe, które wypiera stare i też się starzeje (M. Filiciak, A. Tarkowski, Dwa zero. Alfabet nowej kultury i inne teksty)

Publikacja Filiciaka i Tarkowskiego ma dużą wartość popularyzatorską. To zbiór tekstów publikowanych wcześniej w internetowym „dwutygodniku.com”. Autorzy skupiają się na tytułowej nowej kulturze, zrównując ją przede wszystkim z nowymi mediami i wynikającymi z ich korzystania nowymi formami uczestnictwa. Książka podzielono na trzy części. Pierwsza zatytułowana jest „Alfabet nowej kultury”. Poszczególne teksty uporządkowane są alfabetycznie, a autorzy w zwięzły, swobodny i łatwo przyswajalny sposób starają się wyjaśniać tajniki tego, co często stało się oczywiste, zanim zdążyliśmy to zrozumieć. Hasła te nadają się doskonale jako pretekst do dyskusji oraz inspiracja do dalszych własnych poszukiwań. Druga część opatrzona jest sformułowaniem „Archeologia przyszłości”. W tekstach zamieszczonych w tym fragmencie książki autorów interesuje przede wszystkim nietrwałość nowoczesności i cywilizacyjnego postępu. Przyglądają się więc temu, co jeszcze niedawno uchodziło za coś rewolucyjnego, wyjątkowo szybko jednak stało się czymś archaicznym. Trzecia część zawiera tzw. „Inne teksty”. Felietonowy charakter publikacji to z pewnością jej duży atut. Zaletą jest również zgromadzenie wielu kwestii dotyczących nowych mediów w jednym miejscu, dzięki czemu składają się one na całościowy obraz naszej współczesności naznaczonej rozwojem technologicznym. Tekstom zamieszczonym w tomie przydałaby się może trochę dokładniejsza redakcja. Niektóre tezy powtarzają się, co w toku lektury linearnej da się łatwo zauważyć. Z książki tej można jednak też korzystać jak ze słownika, wybierając interesującą nas kwestię i na niej się skupiając. Taki tryb lektury odsłania nie tylko wspomniany na początku popularyzatorski charakter publikacji, ale i jej użyteczność.  


Mirosław Filiciak, Alek Tarkowski, Dwa zero. Alfabet nowej kultury i inne teksty, Wyd. Narodowy Instytut Audiowizualny – słowo/obraz terytoria, Warszawa – Gdańsk 2014. 

wtorek, 7 lipca 2015

Nie ufaj nikomu (E. Kelly, Broadchurch)

Świetnie dawkowane napięcie, znakomicie zrekonstruowany dramat rodziny i całej społeczności, pozbawiony zbędnej sensacyjności, za to wiernie odtwarzający emocjonalną bezradność tych, którzy mierzą się z morderstwem dziecka, wreszcie wiarygodny psychologicznie – taki jest kryminał Erin Kelly. Na okładce znajdziemy informację, iż powieść powstała na kanwie popularnego serialu. Widać w tym pewne podobieństwo do innego odcinkowego obrazu filmowego, a mianowicie do „The Killing” i napisanej na podstawie scenariusza powieści „Dochodzenie” Davida Hewsona. Historia opowiedziana w „Broadchurch”, która wydarzyła się w tak właśnie nazywającej się małej, żyjącej swoim rytmem, miejscowości, angażuje, wzrusza, nie pozostawia obojętnym. Widać na jej podstawie bardzo wyraźnie, że trwałe rany zadane wybranym członkom społeczności, skutkują rysami nie do usunięcia dla wszystkich. Autorka inteligentnie nas zaskakuje. Za każdym razem, kiedy wydaje się, że zbliżamy się już do rozwiązania, na jaw wychodzą nowe fakty. A że niemalże wszyscy mieszkańcy Broadchurch mają mniej lub bardziej ważne dla śledztwa tajemnice, odkrywamy kolejne powiązania, sekrety sprzed lat i to, jak łatwo poddać się emocjonalnie temu, co sugeruje tłum. Oprócz śledztwa w sprawie zamordowania jedenastoletniego Danny’ego Latimera w powieści tej ważnych staje się kilka innych problemów. Jednym z nich jest na pewno odpowiedzialność mediów za publikowane teksty oraz konsekwencje kreowanej pod dyktat sensacyjności i skandalu rzeczywistości. Inna ważna kwestia do rozgrywany na różnych polach dramat rodziny – nie tylko tej najbardziej zaangażowanej w dochodzenie, bo przeżywającej żałobę po synu i bracie, ale i innych familii, które mają swoje, paradoksalnie, równie dramatyczne kryzysy. Na uwagę zasługuje również relacja między miejscową sierżant a przybyłym z zewnątrz komisarzem. Ellie Miller stoi po stronie emocji, empatii, wyrozumiałości, nie chce podejrzewać wszystkich dookoła, choć taka w tym śledztwie jest jej rola. Alec Hardy stawia na chłodne relacje ze współpracownikami, profesjonalizm w dochodzeniu do prawdy, odrzucenie uczuć i konsekwentne dążenie do zdobycia informacji nawet za cenę urażenia drugiego człowieka. Autorka powieści wiarygodnie odtwarza ów spór idei, pokazując, że tak naprawdę żadna z powyższych strategii nie jest do końca skuteczna. Ellie będzie musiała zdobyć się na nieufność i poradzić sobie ze zdradą, a Alec odsłoni swoją inna twarz i pozwoli sobie na emocjonalną słabość. Warto!


Erin Kelly, Broadchurch. Na podstawie serialu Chrisa Chibnalla, przeł. Marta Kisiel-Małecka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015. 

poniedziałek, 6 lipca 2015

Grenlandia (R. Peroni, F. Casolo, Tam, gdzie wiatr krzyczy najgłośniej)

Opowieść Roberta Peroniego o grenlandzkim życiu i przyjaźni z Inuitami ma wszystkie wady i zalety literatury typowo podróżniczej pisanej przy pomocy innej osoby (patrz: drugie nazwisko na stronie tytułowej książki). Publikacja ta z pewnością ma duże zalety poznawcze. Peroni relacjonuje zmianę własnej mentalności – poszukiwanie ekstremalnych przygód i doświadczeń zamienia na osiadły tryb życia. Co prawda, zakorzenienie autora to również wybór dość ekstremalny, jest jednak mocno dostrzegalną zmianą w jego biografii. Nie jedyną, dodajmy. Peroni nawiązuje bliskie relacje z miejscową ludnością, zadaje sobie trud, by poznać jej obyczaje, i, co chyba najważniejsze, zaczyna czuć się odpowiedzialny za nowych przyjaciół. W książce dowiadujemy się więc wiele o odmiennym od naszego rozumieniu pojęć przez Inuitów oraz o braku pewnych słów w ich sposobie opisywania świata. Te różnice wydają się kluczowe w zaakceptowaniu miejscowych obyczajów – np. polowanie na foki nie po to, by zdobywać skóry i gromadzić mięso na zapas, ale po to, by zaspokoić głód, polowanie na wieloryba i dzielenie się mięsem z innymi, a także brak agresji i pokojowe nastawienie. Peroniemu udaje się pokazać konsekwencje cywilizacyjnego ingerowania w odizolowany wcześniej świat Grenlandii (np. samobójstwa). Interesującym wątkiem jest szamanizm. Peroni odsłania nie tylko wierzenia Inuitów, ale i pokazuje szereg niezrozumiałych do końca zjawisk, które wpisują się w umiejętności szamana lub szamanki. Oprócz powyższych niewątpliwych zalet książka ma i swoje wady. Do tych najważniejszych należy sposób opisywania portretowanej rzeczywistości, typowo relacjonujący styl oraz mało atrakcyjny sposób obrazowania.


Robert Peroni, Francesco Casolo, Tam, gdzie wiatr krzyczy najgłośniej. Moje drugie życie wśród ludzi lodu, przeł. Anna Osmólska-Mętrak, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2015.