Ależ to jest dobra proza! Przemyślana, precyzyjnie operująca słowem, dobrze rozgrywająca wiodącą metaforę, pełna wewnętrznego napięcia, choć jednocześnie w jakiś sposób lekka, bo rozumiejąca, że to, co straszne i trudne, bywa częścią codzienności. Ileż w tej książce różnych sensów! Wspaniała! Aleksandra Paduch pisze fragmentami. Kolejne sceny, obrazy, impresje odsłaniają przed czytelnikami rytm codzienności trzypokoleniowej rodziny. Relacje między jej członkami odsłaniane są i jednocześnie zakrywane za pomocą jedzenia. To właśnie posiłki stanowią punkt odniesienia, który znakomicie oddaje to wszystko, co istotne społecznie i rodzinnie ważne. Zajadana więc jest samotność, zażera się biedę, spożywa się, by zapomnieć, ale i by pamiętać, je się w nadmiarze, bo braki – nie tylko te materialne – bywają bolesne, jedzeniem zaklina się rzeczywistość, ale też bywa inaczej – to, co się je, lub to, co się pije, bywa również magiczne. Jedzenie, niezależnie od formy, którą przybiera, powiązane jest z życiem. Zdarza się jednak, że stanowi reakcję na śmierć. Fascynująca jest u autorki umiejętność uchwycenia za pomocą zdania lub miast i miejsc przypisanych do starszego pokolenia tego wszystkiego, co zawiera się w konsekwencjach wojny i nieuchronnego naznaczenia stratą. Choć na stronach tej książki w wielu miejscach, użyję tego słowa, buzuje życie, to jednocześnie mocno oddziałuje na czytelnika obecna w niej także i to wyjątkowo dotkliwie śmierć. Lektura obowiązkowa!
Aleksandra Paduch, Trzewia, Wyd. Czarne, Wołowiec 2025.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz