Ukazanie
się biografii Marii Kownackiej w prestiżowej serii wydawnictwa Czarne przyjęłam
z zadowoleniem i zainteresowaniem. Moje pozytywne podejście szybko jednak
zmieniło się w zdumienie. Czytając kolejne strony książki, coraz częściej
zadawałam sobie pytanie o przyczynę tak kuriozalnego portretowania czyjegoś,
ciekawego przecież, życiorysu. Olga Szmidt wielokrotnie pozwala sobie na oceny
lub sugestie, które w kontekście roli przez nią pełnionej, roli biografki,
wydają się co najmniej niestosowne. W sposób zdecydowanie ironiczny przedstawia
na przykład tendencję Kownackiej do publicznego pojawiania się z Plastusiem
oraz jej nastawienie się na kontakt przede wszystkim z dziećmi. Można by
spróbować porównać postawę pisarki chociażby do nowatorskich poglądów Astrid
Lindgren, tymczasem Szmidt poprzestaje na dość niechętnym opisywaniu
wspomnianych praktyk. Dziwi również częste sugerowanie, iż Kownacka nie posiada
poglądów politycznych. Wnioski takie autorka wysnuwa zazwyczaj tylko na
podstawie tego, że pisarka nie zanotowała czegoś w swoich zapiskach. Brzmi to
co najmniej dziwnie i sprawia wrażenie nadużycia interpretacyjnego. Szmidt
dosyć często przykłada współczesną miarę do czasów, które rządziły się innymi
prawami. O ile więc na przykład dzisiaj noszenie futer naturalnych i miłość do
przyrody jest ideologicznie sprzeczna, o tyle w okresie PRL-u tego typu strój
objęty był nieco innymi, dużo pozytywniejszymi konotacjami. Szczególnie
kuriozalne jest jednak nieustanne cytowanie długich (za długich!) fragmentów
materiałów źródłowych. Już na etapie powstawania książki ktoś powinien Oldze
Szmidt przypomnieć, że pisanie biografii to nie to samo co antologia dostępnych
na temat autora tekstów. Czytanie tak obszernych cytatów jest nie tylko
irytujące, ale świadczy przede wszystkim o interpretacyjnej bezradności
biografki. Rezygnuje ona z komentarza, z selekcji, z syntezy, chowa się za to
za cudzymi słowami, uznając, że to wystarczy. Szmidt wykazuje się również
zadziwiającym brakiem empatii oraz psychologiczną ignorancją. Widać to
zwłaszcza w opisie powojennego bogactwa Kownackiej, w przywołaniu jej
młodzieńczego narzeczeństwa oraz późniejszych komplikacji emocjonalnych z
Bolesławem Faronem i Januszem Szymańskim, kiedy duża różnica wieku w rozumieniu
Szmidt naraża Kownacką przede wszystkim na śmieszność. Lektura zbędna.
Olga
Szmidt, Kownacka. Ta od Plastusia, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016.
Trafny komentarz. Mnie zadziwia jeszcze jedno: nieobecność Jana Edwarda Kucharskiego, współautora z Marią Kownacką dwu książek ("Wiatrak profesora Biedronki" oraz "Skarb pod wiatrakiem"). Nie powiem, że zrobiły ze mnie biologa, ale na pewno przyczyniły się do tego ;-) Ogólnie, we wszystkich książkach Wydawnictwa Czarne (które przeczytałem), PRL jest odmalowywana w bardzo czarnych barwach. Ponieważ urodziłem się w 1963 wiem, że tak źle nie było.
OdpowiedzUsuń