piątek, 31 marca 2017

Komunistka niszczona przez komunizm (S. Sowińska, Gorzkie lata)

Wspomnienia Stanisławy Sowińskiej to niezwykle ważne i poruszające świadectwo czasów, w których wrogiem okazać się mógł każdy, a człowiek sprawujący wysokie funkcje w państwie bywał zdegradowany i upodlony przez system, którego pozostawał wyznawcą. Stanisława Sowińska jest wierną komunistką. W randze podpułkownika służy ojczyźnie. Jest bliską współpracownicą Mariana Spychalskiego. Ma dostęp do najwyżej postawionych działaczy partyjnych w kraju. Kiedy zauważa, że wokół niej dzieje się coś niepokojącego, nie dopuszcza do siebie myśli, że może stać się ofiarą. Raczej myśli o pomyłce, raczej szuka wyjaśnień, raczej odsuwa od siebie złe myśli. Szybko jednak okazuje się, że jej podejrzenia nie były bezzasadne. Sowińska zostaje aresztowana. Kilka lat spędza w więzieniu. Można powiedzieć, że równie niespodziewanie, jak się w nim znalazła, potem zostaje uwolniona. Nie otrzyma wyjaśnień: dlaczego?, kto?, jaki był sens?, za co? Jej wspomnienia to fascynujący portret epoki, ale i mocne, pozostające w pamięci świadectwo zdrady komunizmu w stosunku do tej, która nigdy nie wyparła się partii. Ów paradoks wierności nagrodzonej zdradą, napiętnowaniem, cierpieniem i okrucieństwem wielokrotnie w tekście powraca. „Gorzkie lata” stają się także opisem wielkiej siły, niezłomności charakteru, próby odnalezienia się w sytuacji, do której nikt nikogo nigdy nie przygotowuje. Sowińska pokazuje, jak łatwo jest złamać człowieka i jak łatwo upodlić go, kiedy uwięzienie i męczenie nie wiąże się z racjonalnością. Przesłuchującym nie zależy na prawdzie, ich interesuje tylko zeznanie odpowiadające fałszywym zarzutom. Znęcający się nad więźniami niewiele maja również wspólnego z ideą, autorka odnotowuje satysfakcję niektórych z tego powodu, że właśnie ją, słynną „Barbarę”, w ten sposób potraktowano. Wspomnienia Sowińskiej to również bardzo ważny głos dotyczący traktowania kobiet w stalinowskich więzieniach. Odhumanizowanie i odmawianie prawa do intymności to jedna z wielu tortur fundowanych więźniarkom. Pozycja obowiązkowa.


Stanisława Sowińska, Gorzkie lata. Z wyżyn władzy do stalinowskiego wiezienia, Wyd. Ośrodek Karta, Warszawa 2017.

czwartek, 30 marca 2017

Triumf bezprawia (F. Mastrogiovanni, Żywi czy martwi? Porwania ludzi w Meksyku jako narzędzie terroru)

Reportaż Mastrogiovanniego można czytać równolegle chociażby z książką „Ameksyka” Eda Vulliamy’ego. Znajdziemy tutaj podobne zróżnicowanie przykładów, które definiują doświadczenia bohaterów, ale jednocześnie są opowieścią o charakterze uniwersalnym dla tej części świata. Natkniemy się więc na obrazy porwań zupełnie przypadkowych i niewinnych ludzi, na opisy korupcji policji, wojska, prokuratury, na przekonująco oddaną atmosferę powszechnej zmowy milczenia oraz bezradności i zastraszenia zwykłych obywateli, na mocne oskarżenie triumfujących tam pogardy dla ludzkiego życia i sadyzmu tych, którzy mają nieograniczoną władzę. Mastrogiovanni ma świadomość, że historia konkretnego człowieka przemawia do czytelnika mocniej od statystycznych danych. Nie traci więc z oczu swoich bohaterów, uważnie ich słucha, stara się pokazać specyfikę miejsca i czasu. Sprawowanie kontroli nad społeczeństwem poprzez stosowanie terroru okazuje się w Meksyku skutecznym narzędziem podporządkowywania. Walka od początku jest nierówna. Ci, którzy porywają, biją, gwałcą, okaleczają i zabijają, są nieprzewidywalni – dramat może więc stać się udziałem każdego. Jednocześnie ów brak konsekwencji i celebrowany chaos, skutecznie zamykają usta bliskim ofiar i równie skutecznie korumpują przedstawicieli prawa. Reporter nie ukrywa, że zastraszenie społeczeństwa jest tak duże, że także on, osoba pozornie z zewnątrz, nie czuje się bezpiecznie. Nigdy nie wiadomo do końca, kto pewne rzeczy widzi, kto sobie coś dopowie, i kto uzna, że bycie w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, stanowi rodzaj wyroku od którego nie da się uciec. Bardzo ważnym przesłaniem powracającym w kontekście kolejnych historii jest zaakcentowanie systemowości zbrodni. Zwykli obywatele nie tylko mają za przeciwników wyspecjalizowanych morderców, ale i nie otrzymują pomocy ze strony władz – tych lokalnych i tych najwyższego szczebla.


Frederico Mastrogiovanni, Żywi czy martwi? Porwania ludzi w Meksyku jako narzędzie terroru, przeł. Magdalena Olejnik, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2017.

środa, 29 marca 2017

Krótki przewodnik (Migranci, migracje. O czym warto wiedzieć, by wyrobić sobie własne zdanie, red. H. Thiollet)

Publikacja pod redakcją Hélène Thiollet to książka – tak to ujmijmy – o charakterze użytkowym i podręcznym. Powinno się ją mieć zawsze w pobliżu wtedy, gdy chcemy posłużyć się racjonalną argumentacją w sprawie problemu migracji. Ponieważ temat ten budzi dzisiaj dużo emocji, sięgnięcie do książki, w której w sposób usystematyzowany umieszczono wiele pytań dotyczących zagrożeń i korzyści związanych z przemieszczania się ludności, może być ciekawym pretekstem do dyskusji – merytorycznej, a nie tylko emocjonalnej. Publikacja ta może być traktowana jak przewodnik po temacie. Sprzyja temu na pewno zamierzona skrótowość w przedstawianiu zagadnień oraz rozpoczynanie każdego tekstu od pytania. W efekcie czytelnik może uznać owe krótkie szkice jako rodzaj leksykonowych haseł pomyślanych jednak nie jako definicja zamknięta, lecz wyjaśnienie mające charakter otwarty i prowokujący do własnych przemyśleń. Choć w tekstach dominuje perspektywa francuska, warto zaznaczyć widoczną dbałość o przedstawienie sytuacji w innych krajach i pokazanie różnych punktów widzenia. W książce umieszczono zresztą część dotyczącą Polski. Autorzy poszczególnych objaśnień starają się doprowadzić do przewartościowania stereotypowego myślenia, jednocześnie nie unikają zagadnień trudnych, pokazujących skomplikowanie i niejednoznaczność zagadnienia. Podtytuł książki to istotna sugestia dotycząca sposobu pracy z książką oraz zaakcentowanie konieczności uciekania od uprzedzeń i szukania własnych odpowiedzi.


Migranci, migracje. O czym warto wiedzieć, by wyrobić sobie własne zdanie, red. Hélène Thiollet, przeł. Małgorzata Szczurek, Wyd. Karakter, Kraków 2017.

wtorek, 28 marca 2017

Pasja ponad wszystko (M. Wlekły, Tu byłem. Tony Halik)

Reportaż biograficzny Mirosława Wlekłego, poświęcony postaci podróżnika i dziennikarza, który w okresie PRL-u pokazywał Polakom inny świat, zarażał pasją i zadziwiał prezentowanymi filmami i pamiątkami, okazuje się fascynującą lekturą. Trzyma w napięciu, intryguje, znakomicie pokazuje zmiany zachodzące w mediach, dobrze równoważy sprawy prywatne i zawodowe bohatera, odsłania niejednoznaczność postaci. To się po prostu czyta! – chciałoby się zakrzyknąć, a czyta się, bo Wlekły ciekawie pisze i ma o czym pisać. Programy telewizyjne to, oczywiście, nie tylko Tony Halik w roli głównej, ale i towarzysząca mu jako partnerka w życiu i w pracy Elżbieta Dzikowska. Duża część materiałów pochodzi zresztą od podróżniczki, która udostępniła reporterowi archiwum oraz zaufała jego pomysłowi. Wlekły, co sam zresztą podkreśla w wywiadach, otrzymuje niepowtarzalną możliwość ruszenia śladami swojego bohatera – metaforycznie, rekonstruując jego biografię, ale i dosłownie, docierając do miejsc, w których przebywał i gdzie mógł być jeszcze pamiętany. Dzięki temu książka zdecydowanie zyskuje – widać wykonaną pracę reportera, staranność w docieraniu do źródeł, czytelność tych momentów, w których autor przyznaje się, że zdobycie dalszych informacji nie było możliwe. Wlekły postanawia opowiedzieć życie Halika od końca – najpierw jest więc prolog, gdzie za pomocą jednej sceny sportretowane zostaje zaangażowanie opisywanego podróżnika i jego niekonwencjonalne podejście do stawianych sobie wyzwań, potem czytamy o tym okresie, kiedy Halik i Dzikowska dzięki telewizyjnym programom mają taką popularność, o jakiej dzisiejsi twórcy mogliby tylko pomarzyć, następnie stopniowo zmierzamy do finału – okresu dzieciństwa i młodości. Koncept ten wydaje się nie tylko ciekawy, ale i przemyślany. W tak zaplanowanej historii ujawnione w końcowych partiach książki fakty zostają dodatkowo zniuansowane i ich nieoczywistość wybrzmiewa dużo mocniej. Wlekły przez całą swoją opowieść nie ustaje w chęci pokazania człowieka, który swojej pasji podporządkował całe życie – barwne, fascynujące, odważne, dzisiaj powiedzielibyśmy, że niezwykle medialne. Biografia Halika staje się też ciekawym pretekstem do rozważań na temat poszukiwań, na które może sobie pozwolić reporter, oraz projekcji, które są akceptowalne w ramach kreacji, na jaką decyduje się twórca. Tony Halik był nie tylko kimś, kto zapisał się w historii polskiego dziennikarstwa podróżniczego. To również postać, która wiedziała, że musi i chce siebie samego stworzyć. To także mężczyzna, który podzielił swoje życie na podróżowanie z dwiema kobietami – w pierwszym okresie była to żona Pierrette, w drugim Elżbieta Dzikowska. Wlekły opowiada o obu związkach Halika, pokazując, że silna więź z partnerkami zawsze był równoważona przez jeszcze silniejsze, być może, podporządkowanie się chęci podróżowania i poznawania świata. Bardzo dobre.


Mirosław Wlekły, Tu byłem. Tony Halik, Wyd. Agora, Warszawa 2017. 

poniedziałek, 27 marca 2017

Zniszczeni za życia (J. di Giovanni, Tamtego ranka, kiedy po nas przyszli. Depesze z Syrii)

Reportaż wojenny di Giovanni to nie tylko relacja z wydarzeń dziejących się „tu i teraz”, często przemilczanych i zakłamywanych przez media mainstreamowe, ale również niezwykle istotny głos przeciwko nienawiści, torturom i zapomnieniu zła. Di Giovanni komponuje swoją opowieść w specyficzny sposób. Choć skupia się na tym, co dzieje się w Syrii, nie traci z oczu innych wydarzeń, w których schemat zbrodni wymyślonej przez jednego człowieka przeciwko drugiemu człowiekowi powtarza się i ulega zwielokrotnieniu. Książka di Giovanni okazuje się również ważną refleksją na temat tych, którzy decydują się jechać na wojnę po to, by ją opisywać, by pomagać ofiarom, by przypomnieć światu, że nie może bezkarnie czuć się sytym i bezpiecznym. Autorka nie tylko przywołuje różne przykłady z zewnątrz, ale także posługuje się własną biografią jako przypadkiem służącym do zobrazowania konsekwencji nadmiernego zbliżenia się do zła. Reporterka rozpoczyna swoją książkę od rozważań wstępnych poświęconych wojnie w byłej Jugosławii. Nie ukrywa własnego zaangażowania, tego, jak zależało jej na ukaraniu sprawców zbrodni, i tego, jak porażał ją ogrom okrucieństwa, który stał się udziałem ofiar. Z kolei w epilogu zastanawia się nad samoodnawianiem się konfliktów wojennych oraz niemożnością zachowania pokoju na zawsze. Interesuje ją moment, kiedy zwyczajny świat przestaje istnieć, a zaczyna się czas naznaczony walką, nienawiścią i zabijaniem. Z perspektywy czasu moment ten jest, oczywiście, możliwy do opisania, wtedy, gdy się dzieje, bywa często niedostrzegalny. Najważniejszych chwil nie jesteśmy w stanie ani zauważyć, ani przewidzieć. Nic więc dziwnego, że zło przychodzi zawsze nagle i pozornie bez zapowiedzi. Reportaż di Giovanni w dużej mierze poświęcony jest łamaniu praw człowieka – powszechnemu terrorowi, torturom, zbiorowym gwałtom na muzułmankach. Autorka pozwala mówić tym, którzy tracą umiejętność opowiadania. Zniszczeni psychicznie i fizycznie nie zawsze umieją odzyskać siebie i własną historię dla przetrwania. Ten objętościowo niepozorny, ale niezwykle mocny i poruszający reportaż staje się nie tylko ujawnieniem zbrodni i oskarżeniem, pokazuje również wynaturzenie wpisane w człowieczeństwo i wielką siłę zła, które mając poczucie bezkarności, zaczyna triumfować i coraz bardziej się panoszyć, za nic mając cudze życie i cierpienie. Lektura obowiązkowa.


Janine di Giovanni, Tamtego ranka, kiedy po nas przyszli. Depesze z Syrii, przeł. Justyn Hunia, Wyd. Czarne, Wołowiec 2017.

niedziela, 26 marca 2017

Kraków do przeczytania (J. Olczyk, Życie literackie w Krakowie. W latach 1893-2013)

To książka, o której powinno być głośno. To książka, którą warto polecać nie tylko studentom kierunków humanistycznych, ale wszystkim zainteresowanym kulturą. To książka, której Krakowowi może pozazdrościć każde większe miasto, w którym historia życia literackiego odnotowywana jest fragmentarycznie lub za pomocą opowieści niekoniecznie spajających w całość to, co było, i to, co jest. Jackowi Olczykowi należą się słowa uznania z powodu ogromu wykonanej pracy. Autor musiał przejrzeć wiele materiałów źródłowych, aby stworzyć opowieść tak szczegółową, choć nie przegadaną, tak wielowymiarową, choć daleką od błędu rozproszenia, tak różnorodną, choć jednocześnie spójną i konsekwentną. Warto docenić również to, w jaki sposób badacz podszedł do tematu. Publikacja ta, choć składa się z wyodrębnionych haseł, daleka jest od typowo leksykonowej czy słownikowej narracji. Olczyk decyduje się na płynność przedstawienia, wynikanie jednych faktów z drugich, pozwala sobie na kontrolowaną dygresyjność, ale jednocześnie wyraźnie pilnuje opowiadanej historii, aby widoczne było pokoleniowe uwikłanie, historyczne i polityczne komplikacje, socjologiczne tendencje, charakter portretowanej epoki. To bardzo ważna cecha podejścia autora do tematu, cecha, która, jak sądzę, stanowi podstawę niewątpliwego sukcesu związanego z zamysłem towarzyszącym powstawaniu książki. Opasły tom (z bibliografią i indeksem ponad siedemset stron) okazuje się w tym najprostszym rozumieniu zapisem najważniejszych odsłon aktywności literatów w latach 1893-2013. Jednocześnie jest fascynującą podróżą w przeszłość – tę odległą z końca XIX wieku, kiedy akcentowano prowincjonalność Krakowa, tę barwną i pełną różnego rodzaju pomysłów z okresu dwudziestolecia międzywojennego, tę nieco mroczną, ale jednak trzymającą się życia, z czasów okupacji, tę trudną, jeśli chodzi o wybory twórcze i ideowe, z lat komunizmu, i tę otwierającą się na nowe, kontestującą, zbuntowaną, związaną z przełomem roku 1989. Olczyk, co ważne i warte docenienia, nie ocenia, nie piętnuje, nie dokonuje hierarchizacji, stara się natomiast pokazać każdy problem z różnych stron, odsłaniając zawsze blaski i cienie zjawiska. Szczególnie interesujący pod tym względem, ale i typowy dla przyjętej strategii opisu, jest portret środowiska literatów zamieszkujących po wojnie kamienicę przy Krupniczej 22. Poszczególne hasła uzupełniają wiedzę o mieszkańcach, odsłaniając specyfikę życia w pewnego rodzaju komunie, charakteryzują osobowości, rekonstruują związki, przyjaźnie, miłości i konflikty, a także znakomicie pokazują zależność między tworzeniem a problemami lokalowymi. Fakt, iż kolejne prezentowane zagadnienia są poszerzane, uszczegóławiane, odsłaniane z innej perspektywy w kolejnych hasłach, jest atutem przyjętego sposobu opowiadania. Dzięki temu możemy książkę czytać fragmentami, wyszukując interesujące nas kwestie i na nich się skupiając, ale lektura tradycyjna – od pierwszej do ostatniej strony – może być dużo ciekawsza – właśnie dzięki owej taktyce kłącza. Przywołanie teorii Deleuze’a i Gauttariego wydaje się w tym miejscu zasadne. Olczyk pokazuje bowiem zależność między wielością, różnorodnością, pozornym wykluczaniem wpisanym w spór, sojuszami związanymi ze zgodą, niezależnością i uzależnieniami a przetrwaniem, ciągłością i otwartością na wyzwania.


Jacek Olczyk, Życie literackie w Krakowie. W latach 1893-2013, Wyd. korporacja ha!art, Kraków 2016.

sobota, 25 marca 2017

Czas przemian (E. Dunn, Prywatyzując Polskę. O bobofrutach, wielkim biznesie i restrukturyzacji pracy)

„Prywatyzując Polskę” to publikacja z pogranicza antropologii, socjologii i ekonomii. Choć mamy do czynienia z pracą naukową, czyta się ją jak reportaż, esej i błyskotliwy felieton w jednym. Ta atrakcyjność formy to nie jedyna zaleta książki. Równie ważne jest to, co chce pokazać Dunn i w jaki sposób to robi. Autorka pragnie sportretować funkcjonowanie fabryki Alima-Gerber oraz podejście pracowników do firmy, która właśnie została sprywatyzowana. Stara się ograniczyć dystans wynikający z faktu, iż przybywa z zewnątrz. Zatrudnia się więc w fabryce. Ma co prawda pozycję uprzywilejowaną, bo może się dość swobodnie przemieszczać między różnymi grupami pracowników, ale jednocześnie staje się częścią wspólnoty. Badaczkę interesują systemowe zmiany i ich wpływ na postrzeganie istotności wprowadzanego na rynek produktu, na funkcjonowanie zespołu pracowników, na sposób motywowania i na postrzeganie stosowanej kontroli. Co ciekawe, różnorodność oferty z okresu komunizmu zostaje zastąpione w kapitalizmie przez znacznie zubożoną, za to podobno bardziej specjalistyczną ofertę. Ograniczenie liczby produktów wpływa na unifikację zadań. Tym samym aktywność szeregowych pracowników staje się mocno powtarzalna, mało kreatywna, nużąca i mechaniczna. Dunn bardzo krytycznie podchodzi do menadżerów organizujących w kapitalizmie pracę. Mocno kładzie nacisk na wady wynikające z oczekiwania powszechnej standaryzacji. Udaje jej się również pokazać, w jaki sposób reklama dotycząca kontroli jakości, staje się przekazem, w który wierzą i którego przestrzegają pracownicy. Książka Dunn pokazuje rzecz wyjątkową, a mianowicie proces, w którym ujawnia się podobieństwo ideowe między komunizmem a kapitalizmem. Oczekiwania w stosunku do pracowników sprowadzają się do preferowania standaryzacji jako synonimu doskonałości, a nowoczesność, która teoretycznie ma akceptować indywidualność jednostki, prowadzi do podtrzymania i wytworzenia nowych form klasowości.


Elizabeth Dunn, Prywatyzując Polskę. O bobofrutach, wielkim biznesie i restrukturyzacji pracy, przeł. Przemysław Sadura, wstęp: David Ost, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2017.

piątek, 24 marca 2017

Przetrwanie (K. Kettu, Ćma)

Po znakomitej „Akuszerce” polski czytelnik ma możliwość poznać kolejną powieść fińskiej autorki, której na pewno w swoich lekturowych poszukiwaniach nie można pominąć. Katja Kettu chętnie łączy teraźniejszość z przeszłością. Portretując okres triumfu bolszewizmu i czas rządów Stalina rezygnuje z pokazywania Wielkiej Historii na rzecz opowieści o ludziach wrzuconych w beznadziejność i zmuszonych do mierzenia się z sytuacjami niewyobrażalnie ekstremalnymi. Kettu znakomicie opisuje momenty zwrotne w biografii bohaterów. Zwłaszcza te sytuacje, które związane są z ucieczką, wybrzmiewają wyjątkowo mocno. Tak jest w przypadku postanowienia Irgi, że opuści fińską ziemię i uda się do Związku Radzieckiego, tak jest wtedy, gdy ta sama Irga po zapadnięciu się części tunelu kopalnianego postanawia zawalczyć o własne życie, tak jest, gdy kobieta decyduje się na zemstę i przeprowadza plan, który również jest pewnego rodzaju ucieczką przez rzeczywistością, tak jest wreszcie, gdy w miejscu pod ziemią dochodzi do ostatecznego pożegnania z osobą, dzięki której Irga w ogóle przeżyła. Akcja powieści toczy się dwutorowo. Towarzyszymy Irdze w walce o przetrwanie w łagrze, wierząc, że mimo własnej słabości, ciąży, braku języka zdoła zawalczyć o własne istnienie. Jesteśmy również świadkami współczesnego odkrywania sekretów w pewnej wiosce, w której śmierć ciągle pojawia się w bardzo nietypowy sposób, a o wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat milczy się, bo strach działa równie paraliżująco jak kiedyś. Podobnie jak w „Akuszerce”, tak i tutaj, Kettu rozpisuje nieoczywistą, zróżnicowaną emocjonalnie, mroczną i poetycką zarazem pochwałę witalności, namiętności, szaleńczego uczucia w sytuacji, w której – tak się przynajmniej wydaje – na takie uniesienia nie ma miejsca. Kettu świadomie rezygnuje więc ze stosowności na rzecz prowokacyjnego peanu wielbiącego przetrwanie wynikające z seksualnej przede wszystkim fascynacji. Miłość, pożądanie, poświęcenie – to wszystko zostaje powiązane z nienawiścią, zazdrością i zdradą. Mrok namiętności może więc, tak sugeruje Kettu, pokonać przyjaźń, nie jest jednak w stanie zniszczyć chęci do życia mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Można by więc powiedzieć, że fińska pisarka pisze trudną i demoniczną w swojej wymowie historię miłości dziejącej się w miejscu, gdzie królują błatni, ciało kobiet bywa poniewierane na róże sposoby, a nadzieja wydaje się tylko karykaturą myślenia o przyszłości. Zapomnienie, pozornie triumfujące przez lata, przegrywa z pamięcią, a ten, kto jest ofiarą i katem musi szukać przebaczenia w mocy, która odezwie się niekoniecznie w materialny sposób.


Katja Kettu, Ćma, przeł. Bożena Kojro, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2017. 

czwartek, 23 marca 2017

Polowanie jako pretekst (M.A. Strøksnes, Księga morza)

Książka Strøksnesa to bardzo ciekawe połączenie reportażu, eseju przyrodniczego, rozważań o sile przyjaźni oraz próby zrekonstruowania biologicznej siły tkwiącej w głębinach morskich. Obecność owej siły jest w tej historii właściwie oczywista. Autor i jego przyjaciel, malarz i rybak Hugon, decydują się zapolować na rekina polarnego. Pomysł wyprawy po części jest związany z fascynacją legendami dotyczącymi morskich stworzeń, po części stanowi próbę zmierzenia się z typowo męskim wyzwaniem. „Księgę morza” możemy więc czytać jako zapiski odnotowujące kolejne etapy nadziei, cierpliwości, pozoru pewności związanych ze spotkaniem z rekinem polarnym, ale i jako fascynującą opowieść o morzu jako miejscu pełnym tajemnic, pełnym życia i pełnym sił, z którymi nie zawsze jesteśmy w stanie sobie poradzić. Strøksnes nie ukrywa swojej fascynacji różnymi stworzeniami, które opisuje. Odnotowuje umiejętności przez nie posiadane, pokazując w ten sposób jak słaby i mały jest człowiek na morzu czy oceanie. Mimo swojego zachwytu otaczającą, często ukrytą i ujawniającą dość nagle swoją moc przyrodą autor nie traci z oczu perspektywy charakterystycznej dla rybaka. Wie i opowiada o różnych legendach towarzyszących łowieniu, jednocześnie umie docenić, brzmi to dość instrumentalnie, żywieniowy i finansowy potencjał tkwiący w rybach. Nie ukrywa, że dla wielu miejscowych połowy wiążą się z kwestią utrzymania rodziny, a pojawiające się co jakiś czas zaburzenia w liczebności niektórych gatunków potrafią mocno zachwiać porządkiem panującym w danym miejscu. Piękno przyrody miesza się tutaj z mrokiem związanym z głębinami, dziwność zamieszkujących wody stworzeń zderzona zostaje z normalnością istnienia różnych aberracji w wodzie, a szacunek do przyrody miesza się ze świadomością niejasnej pozycji zajmowanej w tym kontekście przez człowieka. Do refleksji.


Morten A. Strøksnes, Księga morza, czyli jak złowić rekina giganta z małego pontonu na wielkim oceanie o każdej porze roku, przeł. Maria Gołębiewska-Bijak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017. 

środa, 22 marca 2017

Bez wyjścia (W. Bauer, Porwane. Boko Haram i terror w sercu Afryki)

Reportaż Wolfganga Bauera to bardzo ważne świadectwo doświadczeń tych, których cierpienie pozostaje w zapomnieniu i często jest niedostrzegane z perspektywy Europy czy świata zachodniego w ogóle. Autor nie tylko pozwala wybrzmieć historiom kobiet, które zostały porwane i którym zniszczono życie, jakie miały. Pokazuje również, jak skomplikowana jest sytuacja w opisywanym zakątku świata, jak bezradni są miejscowi przedstawiciele prawa i jak obojętni są ci, którzy mogliby próbować zmienić rzeczywistość, która przypomina koszmar. Bauer decyduje się na podobną formułę jak Swietłana Aleksijewicz czy Jean Hatzfeld. Oddaje głos swoim rozmówczyniom. To one mówią o tym, co im się przydarzyło. Wracają wspomnieniami do momentu, który okazał się początkiem końca. Nadejście członków Boko Haram do wsi lub miasta zawsze zwiastuje spełnioną Apokalipsę, Powtarzają się sceny brutalnego mordowania mężczyzn, pokazowych egzekucji (odcinanie głów), gromadzenia w jednym miejscu i zabierania ze sobą kobiet i dziewczynek, oddawanie niewolnic mężczyznom tworzącym terrorystyczne zgrupowanie. W książce natkniemy się na zdjęcia kobiet, które są bohaterkami reportażu. To one doświadczyły końca, ale postanowiły mimo wszystko zawalczyć o początek. Uciekły. Nadal się boją, żyją teraz inaczej, często opłakują utraconych bliskich, zdarza się, że nie mają już domu, rodzą dzieci swoich oprawców. Są jednak bardzo odważne, bo zaryzykowały w sytuacji, w której zewsząd otrzymywały sygnały, iż każda próba walki o siebie może skończyć się tylko śmiercią. Bauer przedstawiając losy porwanych kobiet odsłania reguły rządzące religijną terrorystyczną organizacją Boko Haram. Kładzie nacisk na fakt, iż zabili oni więcej ludzi niż bojownicy ISIS. Nigeria staje się w tej opowieści miejscem wojny, która toczy się cały czas i której końca nie widać. Bauer upomina się nie tyle o reakcję, co przede wszystkim o otwarcie się na wiedzę o tym, co tam się dzieje. Bardzo mocno akcentuje opuszczenie i bezsilność ofiar, wzrost siły i brutalności tych, którzy tworzą Boko Haram, brak zainteresowania świata tym, co w Nigerii się dzieje. Reportaż „Porwane” można potraktować nie tylko jako świadectwo, które uwiera i pośrednio stanowi oskarżenie, zamienia się również w ostrzeżenie, bo ignorowanie zła, które jest daleko, może skończyć się kiedyś lękiem przez złem, które będzie całkiem blisko.


Wolfgang Bauer, Porwane. Boko Haram i terror w sercu Afryki, przeł. Elżbieta Kalinowska, Wyd. Czarne, Wołowiec 2017. 

wtorek, 21 marca 2017

Czy tylko powtórzenie? (J. Boyne, Chłopiec na szczycie góry)

Powieść Boyne’a w oczywisty sposób nawiązuje do „Chłopca w pasiastej piżamie”, książki, która przyniosła pisarzowi światowy sukces. Tak wyraźne, rozpoznawalne bez trudu, odwołanie może budzić podejrzenia o komercyjny wydźwięk akurat takiego pomysłu na tytuł. Podobieństwa widać również na poziomie fabuły. W „Chłopcu na szczycie góry” także pojawia się zderzenie dwóch światów, przywołanych poprzez miejsce i ludzi. Autor w tym wypadku również sięgnął po nieco przypowieściowy charakter, choć kwestia winy, kary i wybaczenia zostaje pozbawiona pewnej niewinności, charakteryzującej relacje bohaterów w „Chłopcu w pasiastej piżamie”. Główny bohater Pierrot mieszka w Paryżu. Słucha kłótni rodziców, przyjaźni się z głuchym chłopcem, mieszkającym w tej samej kamienicy, ma pieska, którego uwielbia. Pozornie jego życie jest beztroskie i takie powinno pozostać. Sielanka jednak szybko się kończy, kiedy najpierw umiera ojciec Pierrota, a później matka. Bohater trafia do sierocińca, z którego zostaje wysłany do ciotki. Ta natomiast mieszka w górskiej posiadłości i jest gospodynią Adolfa Hitlera. Boyne stawia ważne pytania dotyczące kształtowania tożsamości drugiego człowieka, wpływu silnej osobowości, autorytetu, na ludzi o słabszym charakterze, możliwości ocalenia siebie, gdy jest się dzieckiem, wreszcie odpowiedzialności za swoje słowa, czyny i myśli. Historia opowiedziana przez pisarza pozbawiona jest happy endu. Spowiedź, jaka zostaje nam zaserwowana, to raczej pretekst do refleksji, niż sugestia przebaczenia i możliwości rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Boyne pisze powieść dla młodzieży, która może być czytana i przez dorosłych. Pisze też powieść popularną, która na całkiem przyzwoitym poziomie usiłuje mierzyć się z problemami trudnymi i pytaniami czasami bez dobrej odpowiedzi.

John Boyne, Chłopiec na szczycie góry, przeł. Tomasz Misiak, Wyd. Replika, Zakrzewo 2017

poniedziałek, 20 marca 2017

Rumunia – między Wschodem a Zachodem (R.D. Kaplan, W cieniu Europy)

Książka Kaplana to ciekawe połączenie reportażu, literatury podróżniczej, notatek z wyprawy, eseju historycznego i zapisu bliskiego diagnozie społeczno-obyczajowej. Autor w barwny sposób opowiada o tym, co poznaje, co wie i co udaje mu się dostrzec. Nie ukrywa, że jego słabość do Rumunii, ale i do Bałkanów jako takich, traktowana była jako coś bardzo dziwnego, niezrozumiałego, trudnego do racjonalnego wytłumaczenia. Kaplan pokazuje, że ten rzekomo nieciekawy zakątek Europy, jest niezwykle intrygujący, ma bogatą, skomplikowaną historię i cały czas podlega ewolucji. Ta ostatnia jest szczególnie warta namysłu i uwagi, zwłaszcza że, jak udowadnia autor, wolność to dla Rumunów doświadczenie nowe, które dopiero poznają. Kaplana interesuje nie tylko miejsce, w jakim znajduje się kraj, który odwiedza – między Wschodem a Zachodem, na pograniczu Europy i za blisko być może Rosji, pod wpływem niełatwej historii własnej i sąsiadów. Skupia się także na idei generowanej z kraju przyzwyczajonego do zniewolenia. Rekonstruuje czas nazizmu, potem komunizmu, wreszcie próbę podnoszenia głów, tak brutalnie wcześniej zmuszonych do pochylenia. Chętnie przygląda się Ukrainie, Węgrom, Austrii czy Mołdawii, dostrzegając wzajemne zależności między krajami oraz ciekawe dla ich zdefiniowania konteksty. Ważnym punktem odniesienia są obszerne fragmenty odwołujące się do panowania w Rumunii poszczególnych przywódców i ich gotowości do niszczenia i tylko pozornego budowania czegoś nowego. Równie istotne okazują się odniesienia dotyczące kwestii kulturowych i odpowiedzialności za przepływ idei. Widać to zwłaszcza na przykładzie uwiedzenia w młodości przez faszyzm znanych filozofów rumuńskich i ich późniejszego stosunku do tego fragmentu własnej biografii. Kaplan zdecydowanie umie opowiadać. Proponują lekturę wielowymiarową, nie epatuje nadmiernie swoją obecnością, zachęca do odkrywania tych miejsc, które bywają powszechnie lekceważone.


Robert D. Kaplan, W cieniu Europy. Dwie zimne wojny i trzydziestoletnia podróż przez Rumunię, a nawet dalej, przeł. Robert Pucek, Wyd. Czarne, Wołowiec 2017. 

niedziela, 19 marca 2017

Ukryci chrześcijanie (J. Dougill, 300 lat milczenia)

Dougill interesująco łączy perspektywę współczesną, związaną z odbyciem intelektualnej i dosłownej podróży śladami ukrytych japońskich chrześcijan, z historycznością zjawiska, a więc rekonstrukcją początków tej religii w Japonii, prześladowań i funkcjonowania wiernych w niejawności. Dzięki stosunkowo niewielkiemu eksponowaniu własnej obecności reportaż ten okazuje się fascynującym opisem wydarzeń, które nie są powszechnie znane i które z perspektywy wiedzy o świecie mogą zaskakiwać. W opowieści tej mamy więc elementy literatury podróżniczej – opis przybycia misjonarzy do Japonii na pewno się zalicza do tego nurtu, fragmenty bliskie narracjom hagiograficznym – widać budowanie legendy wokół działań jezuitów, wreszcie historie koncentrujące się na męczeństwie zwykłych ludzi. Dougill odwiedza miejsca, które zostały naznaczone krwią zamordowanych chrześcijan. Opowiada o prześladowaniach, akcentując wymyślność tortur, do których należały m.in. takie praktyki, jak krzyżowanie, zanurzanie w gorących źródłach (temperatura ok. 120 stopni), podwieszanie nad dołem wypełnionym fekaliami, czy palenie żywcem. Co ciekawe, mimo krucjaty mającej wyeliminować wiarę rozpowszechnioną przez Portugalczyków, chrześcijaństwo przetrwało w ukryciu. Brak instytucjonalnego wsparcia i brak dostępu do pism i rytuałów powoduje oryginalne połączenie praktyk religijnych. Z jednej strony widać zachowania typowe dla chrześcijaństwa, z drugiej zostają one wsparte wyraźnymi odniesieniami do buddyzmu. Warto zatrzymać się przy niebanalnym pomyśle kompozycyjnym. Kolejne rozdziały są zatytułowane w sposób nawiązujący do istotnych dla chrześcijaństwa praktyk lub zachowań. Reportaż Dougilla ma przede wszystkim walor poznawczy i edukacyjny. Czytelnicy z pewnością z zainteresowaniem poznają słabo znaną historię funkcjonowania chrześcijaństwa w kulturze, która niewiele ma wspólnego z innymi miejscami na mapie, gdzie religia ta jest wyznawana. Intensywność własnych nawyków kulturowych okazuje się jednak korespondować z otwartością niektórych na to, co przychodzi z zewnątrz i co staje się na tyle sugestywne, że kultywowane jest w ukryciu przez tak długi czas.

John Dougill, 300 lat milczenia. W poszukiwaniu ukrytych japońskich chrześcijan, przeł. Janusz Ochab, Wyd. Agora, Warszawa 2017.

sobota, 18 marca 2017

Historia odwetu (M. Łuszczyna, Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne)

Reportaż historyczny Marka Łuszczyny wpisuje się w bardzo potrzebną tendencję odczytywania na nowo wydarzeń powojennych ze szczególnym uwzględnieniem tego, co było dotychczas z różnych powodów pomijane. Na okładce książki znajdziemy opinię Marcina Zaremby, autora fundamentalnej dla znajomości zachowań tamtego okresu pozycji, a mianowicie „Wielkiej trwogi”. Łuszczynę również interesuje czas, kiedy wszelkie wartości i zasady zostają odłożone na bok, a koniec wojny pozwala na działalność, która w innych konfiguracjach historyczno-losowych być może nigdy nie miałaby miejsca. Reporter pokazuje bowiem przerażający proces zemsty oraz rekonstruuje potworność przeobrażenia, kiedy to ofiara zamienia się w kata. Łuszczynę mniej interesuje kwestia nazewnictwa, choć na okładce dylematy z tym związane zostały mocno zaakcentowane. Bardziej skupia się na tym, iż zło zatriumfowało, a Polacy, wykorzystując infrastrukturę wcześniej stworzoną przez okupanta, zorganizowali obozy, w których więzili m.in. Ślązaków, byłych żołnierzy Wehrmachtu, Żołnierzy Wyklętych, Ukraińców, wielu Polaków, których z jakiegoś powodu uznano za podejrzanych. To, co szczególnie uderza w reportażu Łuszczyny, to okrucieństwo tych, którzy pilnowali więźniów w obozach. Ujawniał się sadyzm strażników i komendantów, terroryzowano ofiary, bito do nieprzytomności lub na śmierć, odmawiano pożywienia, skazywano na pracę ponad siły (często w kopalniach). W trakcie lektury trudno oprzeć się wrażeniu, iż opowiedziane historie konkretnych ludzi, bezsilność ofiar, brutalność kierujących obozami, zależności polityczne i specyfika czasów, niechęć do oficjalnego dyskutowania o obozach, wreszcie brak upamiętnienia wielu miejsc mordu, stanowią powtórzenie schematu, który odradza się wówczas, gdy jedni świetnie odnajdują się w roli katów, drudzy natomiast nie mają żadnej szansy, by walczyć o to, by nie uznano ich za ofiary. Książka Łuszczyny powinna być kolejną lekturą obowiązkową dotyczącą wiedzy o tym, co człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi. Każdy człowiek, to trzeba mocno zaakcentować. Przypomnienie faktów mających miejsce tuż po wojnie stanowić może pretekst do ważnej refleksji na temat samoodradzania się zła i podatności na zło. „Mała zbrodnia” jest też ostrzeżeniem – przed łatwością, z jaką człowiek może zapomnieć, że ma do czynienia z człowiekiem.


Marek Łuszczyna, Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne, Wyd. Znak, Kraków 2017.

piątek, 17 marca 2017

Naznaczeni smutkiem (H. Wassmo, Syn szczęścia)

„Syn szczęścia” to kontynuacja znanej i cenionej powieści „Księga Diny”. Dopełnieniem cyklu ma być, zapowiadana na okładce, trzecia część sagi, a mianowicie „Dziedzictwo Karny”. Podobnie jak we wcześniejszych książkach autorki pojawia się tutaj wątek dziedziczenia traumatycznej wiedzy na swój i bliskich temat oraz wszechogarniający smutek wynikający z rozpamiętywania lub zaledwie przeczucia tego, co się wydarzyło. Dina sportretowana zostaje jako matka zazwyczaj nieobecna i kobieta budząca wiele namiętności. Jej syn, Beniamin, jako dziecko traktowany jest z powagą typową dla dorosłych, kiedy jednak zaczyna dorastać sam musi kształtować swoją codzienność, gdyż zostaje opuszczony. Rozstanie jest tym, co determinuje losy bohaterów. Nad opuszczeniem władzę sprawuje Dina, jednocześnie to ona nie pozwala na to, by ktoś ją pozostawił. Nawet gdy jej nie ma i bliscy zastanawiają się, gdzie może przebywać, tak naprawdę jest ciągle obecna. Tak mocno zaistniała wtedy, gdy był na wyciągnięcie ręki, że nawet celebrując stratę, nie zapomina się o jej istnieniu. I towarzyszowi życia Diny, i jej synowi czas upływa na pisaniu listów bez odpowiedzi. To kobieta decyduje, kiedy odchodzi i kiedy wraca. To ona rządzi życiem i śmiercią. Dosłownie, bo jako chłopiec Beniamin jest świadkiem wydarzenia, które na zawsze zdeterminuje jego codzienności i stanie się jego obsesją. Zastanawianie się nad tym, czego było się świadkiem, kto zadał śmierć, a kto tylko jej towarzyszył, okaże się wizją z pogranicza snu i koszmaru, ciążącą bohaterowi także wtedy, gdy będzie starszy. Miłość, przyjaźń, wierność i zdrada u Wassmo nigdy nie są łatwe i oczywiste. Skomplikowane emocje związane z byciem z drugim człowiekiem stają się również udziałem syna Diny. W trakcie lektury trudno oprzeć się wrażeniu, że i matka, i jej dziecko, wyjątkowo łatwo poddają siebie eksperymentom. Przekraczanie kolejnych granic, mierzenie się ze sprawami etycznie trudnymi, szukanie siebie po omacku, ale i poszukiwanie drugiego człowieka w sposób równie nieporadny – to wszystko zostaje przekazane przez Dinę Beniaminowi jako pewnego rodzaju norma, która jest samoodtwarzana. Dojrzewanie, związane zwłaszcza z zyskiwaniem pewnej wprawy w sferze seksualnej, okazuje się tak naprawdę rozpaczliwym poszukiwaniem siebie i próbą pojęcia zła, które może być efektem ubocznym walki o siebie. Bardzo dobre.


Herbjørg Wassmo, Syn szczęścia, przeł. Ewa M. Bilińska, Wyd. Smak Słowa, Sopot 2017.

czwartek, 16 marca 2017

Radość życia (B. Janiszewski, Grzesiuk. Król życia)

Książka ta powinna stać się lekturą obowiązkową nie tylko dla tych, którzy pragną poznać niebanalny życiorys Stanisława Grzesiuka, ale przede wszystkim dla tych, którzy spragnieni są barwnej opowieści o przeszłości, w której wszystko to, co mogłoby głównego bohatera załamać, zostaje przepracowane i staje się czymś pozytywnie wzmacniającym. Gdybyśmy więc chcieli potraktować omawiana pozycję jako rodzaj poradnika, to jej optymistyczny przekaz trzeba uznać za bezdyskusyjny, zachwycający i, być może, terapeutycznie skuteczny. Siła opowieści służy w tym wypadku nie tylko przypomnieniu fascynującej postaci, ale i jest pretekstem do poruszenia wielu, niekoniecznie jedynie historycznych, wątków. Biografię „Grzesiuk. Król życia” czyta się jak literaturę przygodową, powieść awanturniczą, reportaż społecznie zaangażowany, literaturę obozową, pamiętnik choroby i wielką pochwałę życia w jednym. Że to się wzajemnie wyklucza? Nie w tym wypadku. Życiorys Stanisława Grzesiuka staje się pretekstem do opisania specyfiki przedwojennego Czerniakowa. Warszawska dzielnica, w której królowały samodzielnie zdefiniowane zasady oraz łatwość bycia na bakier z prawem, okazuje się miejscem, w którym króluje honor oraz obyczaje pielęgnowane z zaangażowaniem z pokolenia na pokolenie. To dlatego, kiedy Grzesiuk odtworzy ten świat w „Boso, ale w ostrogach”, lektura ta spotka się z tak entuzjastycznym przyjęcie. Książka Janiszewskiego to także interesujący głos w sprawie akceptowanych w przestrzeni publicznej świadectw obozowych oraz prawdziwości pomimo wszystko i wbrew wszystkiemu tego, co się opowiada. Pięć lat spędzonych w obozach koncentracyjnych to nie tylko kawał czasu, ale i doświadczenie z kręgu tych, które są niewyobrażalne. „Pięć lat kacetu” uderza intensywnością przeżyć, szczerością i brutalnością wielu przytaczanych zdarzeń. Jednocześnie jest tam radość życia, ta radość, dzięki której Grzesiukowi udało się przetrwać. Bardzo ważnym fragmentem życiorysu bohatera książki jest podjęcie decyzji o pisaniu oraz późniejsza reakcja czytelników i byłych więźniów na to, co autor napisał. Zrekonstruowanie ówczesnych dyskusji i problemów to bardzo ważnych przyczynek do refleksji o całkiem współczesnym charakterze, a mianowicie o skłonności do przemilczania tego, co niewygodne i niechęci do tych, którzy na owe zakłamania się nie zgadzają. Biografię Grzesiuka można również uznać za dziennik choroby. Wieloletnia walka z gruźlicą, przebywanie w sanatoriach, imprezowanie (z alkoholem) także w trakcie rekonwalescencji, wreszcie bycie duszą towarzystwa nawet na szpitalnej sali pełnej chorych pacjentów – to specyfika powojennej codzienności pisarza. Pisarz, muzyk, kompan, mąż i ojciec – to nie jedyne role, jakie udaje się Janiszewskiemu opisać. Na plan pierwszy wysuwa się ta najważniejsza – miłośnik życia. Odegranie jej w tak sugestywny sposób będzie zapewne, po lekturze książki, marzeniem niejednego czytelnika.


Bartosz Janiszewski, Grzesiuk. Król życia, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2017.

środa, 15 marca 2017

Razem (A. Nabrdalik, Dzisiaj rozmawiamy o Pani)

Agnieszka Nabrdalik miała bardzo ciekawy pomysł – porozmawiać z żonami znanych mężczyzn i umieścić je w centrum opowieści, na plan dalszy przesuwając partnerów. Takie rozmowy z dużym prawdopodobieństwem mogły się okazać ciekawe i faktycznie są interesujące. Bardzo często towarzyszki życia sławnych mężczyzn to kobiety silne, posiadające własne pasje, wspierające swoich mężów, ale i nietracące z oczu własnych zainteresowań. Reguła związania się silnych osobowości, umiejących wynegocjować takie zasady współpracy, zgodnie z którymi nikt nie czuje się poszkodowany, sprawdza się i w tym wypadku. Bohaterki rozmów opowiadając o sobie, w sposób naturalny odwołują się do swoich mężów. Pokazują bowiem nie tylko łączącą ich więź, ale i zależność twórczą. Kobiety, które zdecydowała się zaprezentować Nabrdalik, to Monika Gawlińska, Alicja Kapuścińska, Wacława Myśliwska, Karolina Niedenthal, Jolanta Pawlik, Anna Religa i Wiesława Starska. Wybór ten można uznać za przemyślany i kompozycyjnie spójny poza jednym przypadkiem, a mianowicie wywiadem z żoną wokalisty zespołu „Wilki”. Tak się pechowo złożyło, że przyjęty alfabetyczny sposób prezentacji powoduje, że właśnie ta rozmowa otwiera książkę. Szkoda, bo jest najsłabsza, mocno zgrzyta, jeśli weźmiemy pod uwagę przekaz ideowy książki, potencjalnie jest nawet w stanie zrazić do dalszej lektury. Żona muzyka na tle innych partnerek sławnych mężczyzn wypada naiwnie, tak, jakby czas, kiedy była fanką Gawlińskiego się nie skończył i trwał przez całe życie. W przeciwieństwie do opowieści pozostałych kobiet rozmowa ta sprawia wrażenie refleksyjnie bardzo ubogiej i mało interesującej. Pozostałe bohaterki okazują się dużo ciekawsze i, co więcej, również niezależne w swoim wspieraniu męża. Alicja Kapuścińska opowiada na przykład o swojej fascynacji medycyną i o aktywnym uprawianiu zawodu lekarki, akcentując mocno fakt, iż czekanie na reportera, który właśnie przebywał w podróży, było wypełnione pracą i dyżurami. Wacława Myśliwska wspomina drogę męża do podjęcia decyzji o pisaniu, ale również opowiada o pełnieniu roli pierwszej, krytycznej często, recenzentki. Karolina Niedenthal, nie tracąc z oczu fotograficznej pasji męża, dużo mówi o swoich tłumaczeniach i wyzwaniach związanych ze sztuką przekładu. Jolanta Pawlik kładzie nacisk na wspólne uprawianie sztuki oraz na pogodzenie dźwięków rozbrzmiewających nieraz w tym samym czasie, kiedy i mąż, i żona pracują nad swoją twórczością. Anna Religa akcentuje pionierskość prac męża, potrzebę wspólnej rozmowy wtedy, gdy kardiolog przebywał w klinice w Zabrzu, wreszcie fakt niekonsultowania ze sobą przypadków medycznych, pomimo tego, iż oboje byli lekarzami. Wiesława Starska chyba najwięcej opowiada o swojej pracy, jednocześnie rekonstruując świat dzisiaj często już nieistniejący – ogromnej dbałości o stroje, o ich właściwy wygląd, o odtworzenie klimaty epoki na planie filmowym.


Agnieszka Nabrdalik, Dzisiaj rozmawiamy o Pani, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017.

wtorek, 14 marca 2017

Polifoniczność istnienia i tworzenia (Warkoczami. Antologia nowej poezji, red. S. Głuszak, B. Gula, J. Mueller)

Antologia zredagowana przez Sylwię Głuszak, Beatę Gulę i Joannę Mueller okazuje się interesująca i niebanalna już na poziomie bardzo wstępnych rozpoznań. Warto zwrócić uwagę na tytuł, odwołujący się do kobiecości, ale i umiejętności splatania i rozplatania słów obok siebie istniejących. Zasugerowany więc zostaje wielogłos sygnalizujący istnienie wspólnoty przy jednoczesnym zachowaniu indywidualności. Nieoczywista jest kategoria „nowej poezji”. W tym wypadku redaktorki rezygnują z próby wyeksponowania możliwie wszystkiego, co ciekawe w poezji współczesnej. Stawiają głównie na głos kobiet, przeczytać bowiem możemy wiersze dwudziestu autorek i dwóch autorów. Obecność dwóch poetów jest zresztą pewnego rodzaju zgrzytem koncepcyjnym tomu. Ewidentnie bowiem mamy do czynienia z opowieścią kobiet, głosem kobiet, światem kobiet. Myliłby się jednak ten, kto doszukiwałby się tutaj sentymentalizmu czy poezji opartej głównie na emocjach. Redaktorki odsłaniają poetycką różnorodność, jednocześnie grupując wiersze w taki sposób, że widzimy podobieństwa i różnice. Nieoczywisty jest również odredaktorski tekst, a zwłaszcza miejsce, w którym go umieszczono – nie na początku, nie na końcu antologii, ale w środku. Dzięki takiemu pomysłowi redaktorski zamysł zostaje pochłonięty/wchłonięty jako część tych wypowiedzi, które zostają w zbiorze zaprezentowane. 
Kluczowa dla idei tomu okazuje się metafora Virginii Woolf. „Własny pokój” zostaje jednak poszerzony o dodatkowe znaczenia, staje się więc „wspólnym pokojem”. To odwołanie do cyklu spotkań odbywających się w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie, ale i wyraźne zaakcentowanie myśli przewodniej towarzyszącej powstawaniu antologii. Redaktorki nie ukrywają, że bycie razem poprzez czytanie literatury, rozmawianie o niej i jej tworzenie generuje nie tylko twórczą moc, ale przede wszystkim staje się fundamentem kobiecej wspólnoty. Poetki, których wiersze pojawiają się w antologii, to Zofia Bałdyga, Justyna Bargielska, Maria Cyranowicz, Katarzyna Fetlińska, Julia Fiedorczuk, Wioletta Grzegorzewska, Kamila Janiak, Aneta Kamińska, Barbara Klicka, Małgorzata Lebda, Natalia Malek, Agnieszka Mirahina, Joanna Mueller, Kamila Pawluś, Kira Pietrek, Justyna Radczyńska, Bianka Rolando, Mirka Szychowiak, Agnieszka Wolny-Hamkało i Katarzyna Ewa Zdanowicz, dodatkowo czytelnikom zaproponowano poezję Jacka Głuszaka i Michała Czai. Ten ostatni pojawia się tylko z jednym utworem pt. „Wspólny pokój”. Tytuł wiersza okazuje się przepustką do pojawienia się w antologii. Zawarta w nim metafora, jak już wspominałam powyżej, to ważne odniesienie w kontekście zaplanowanej koncepcji tomu. 
Dużym atutem antologii jest rezygnacja z chronologii przy prezentowaniu wierszy, a także rezygnacja z blokowego przedstawiania twórczości danego autora. Zamiast powyższych uporządkowań zaproponowano dużo ciekawszy, bo skoncentrowany wokół wybranego problemu, klucz. Warto jednocześnie zaznaczyć, że hasła przewodnie, towarzyszące wierszom, nie są wcale oczywiste i dają duże pole do interpretacji. Antologię otwiera grupa utworów opatrzonych hasłem „Morfy”. Widać w nich potrzebę i gotowość zmierzenia się z definicją własnej tożsamości oraz bezradnością towarzyszącą próbom zamknięcia siebie w określonych ramach. Dalej pojawiają się takie motywy, jak próba niestereotypowego pokazania kobiecości, różne, często mroczne, naturalistyczne, odsłony seksualności, macierzyństwa i śmiertelności, redefiniowanie powszechnych skojarzeń związanych z rodziną, pokazanie nieoczywistych możliwości tworzenia wspólnoty, codzienność, poddawanie się różnym naciskom i próba ocalenia siebie w relacji z innym. Ostatnia grupa tekstów, zatytułowana „Horyzont w przejściu”, stanowi próbę oswojenia ostateczności w zwyczajności, z którą stykamy się każdego dnia. To, co zwiastuje koniec, nie musi być wielkie, może być małe i niezauważalne, śmieszne i kuriozalne, nie do zapamiętania w kontekście innych ważnych spraw, które nam się przydarzają. Jednocześnie, fakt ten zostaje zasugerowany, koniec bywa początkiem i często od nas zależy, co z nim uczynimy. „Warkoczami” to antologia inspirująca, umożliwiająca wielość odczytań, zapraszająca do kolejnych spotkań z utworami poetyckimi. Wciągająca i oplatająca, namawiająca do tworzenia własnych tekstowych splotów – takich, które budują i ożywiają dialog.


Warkoczami. Antologia nowej poezji, red. Sylwia Głuszak, Beata Gula, Joanna Mueller, Wyd. Staromiejski Dom Kultury, Warszawa 2016.

poniedziałek, 13 marca 2017

W rozmowie jest siła (Torańska. Dalej, wybór: M. Kicińska)

Teksty zamieszczone w tomie publikowane były na łamach „Gazety Wyborczej” w latach 2000-2007. Czy jednak oznacza to, że mają tylko historyczny charakter? Zdecydowanie nie. W tym m.in. tkwi siła nieżyjącej już wybitnej dziennikarki, która umiała namówić swoich rozmówców do takich wypowiedzi, które stanowiły znakomity komentarz do tego, co działo się „tu i teraz”, i jednocześnie zyskiwały wymiar ponadczasowy. Jeśli czytamy np. wywiady z Tadeuszem Mazowieckim, z Janem Nowakiem-Jeziorańskim, z Olgą Krzyżanowską, ze Stefanem Mellerem czy z Władysławem Frasyniukiem otrzymujemy nie tylko barwny, zniuansowany, pełen fascynujących szczegółów, nieoczywisty obraz okresu transformacji, ale i świadectwo wyznawanych idei oraz definicję uczciwego uprawiania polityki. Zderzamy się zatem z opowieścią, która stanowi rodzaj przesłania dotyczącego tego, co można, wypada i co powinno się czynić w przestrzeni publicznej. Warto w tym kontekście zatrzymać się przy rozmowach z Leonem Kieresem i Włodzimierzem Cimoszewiczem. W obu przypadkach widoczne jest duże rozżalenie tym, że społeczeństwo chętnie obserwuje niszczenie ludzi na pokaz. Widać również wyraźnie artykułowane przekonanie, że polityka musi mieć pewne ograniczenia, a jej etyczne uwikłanie stanowić powinno formę (samo)kontroli. Wywiady przeplatane są tzw. sądami – dyskusjami z udziałem kilku ekspertów na tematy obyczajowo i społecznie ważne. Aktualna i ciągle poruszająca jest chociażby rozmowa dotycząca praw reprodukcyjnych kobiet i łatwości, z jaką państwo wkracza ze swoją kontrolą w intymność („Sąd nad gabinetem”). Lektura obowiązkowa.


Torańska. Dalej, wybór i opieka redakcyjna: Magdalena Kicińska, Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2016.

niedziela, 12 marca 2017

Portret Czelabińska (A. Garrels, W kraju Putina. Życie w prawdziwej Rosji)

Anne Garrels proponuje czytelnikom reporterski portret Rosji zaplanowany w konkretny, przemyślany sposób. Amerykańska reporterka zainteresowana jest opowieścią o kraju pisaną nie z perspektywy centrum, lecz miejsca, które znajduje się na uboczu. Jest przekonana, że obraz społeczeństwa na prowincji jest inny. Ludzie mieszkający poza centrum funkcjonują odmiennym rytmie przemian, pewne sytuacje, które determinują społeczeństwo w Moskwie, na prowincji oddziałują dużo mniej intensywnie. Wybranie Czelabińska jako przedmiotu badań skutkuje częstymi odwiedzinami miasta oraz uważnym obserwowaniem tego, w jaki sposób komunizm pozornie odchodzi w niepamięć, tak naprawdę w dużej mierze umacniając się i zyskując nowe, zaskakujące oblicze. Nie bez powodu autorka używa określenia „kraj Putina” oraz „prawdziwa Rosja”. Garrels doskonale wie, że w interesującym ją kraju zderzyć się można ze straszliwymi dysproporcjami. To, na co natkniemy się w Moskwie, to raczej wyjątek, a nie reguła. Prowincja zmienia się bardzo powoli, jest odporna na reguły demokracji, często żyje wspomnieniem dawnej, rzekomo lepszej rzeczywistości. Mit Związku Radzieckiego jako ciągle żywy punkt odniesienia zostaje tutaj zaakcentowany. Odwołuje się do niego i Putin, dla którego mocarstwowa narracja jest kluczowa dla budowania własnego wizerunku, i zwykli ludzie, którzy wcale nie tak chętnie przyjmują zmiany lub tych zmian wyczekują. Autorka próbuje pokazać różne odsłony rzeczywistości rosyjskiej, nie tracąc jednocześnie z oczu przywódcy kraju. W kolejnych prezentowanych przez Garrels obrazach szczególnie uderza ślepa wiara w Putina, wybaczanie, a raczej niedostrzeganie jego błędów, oraz ufanie w to, że tylko on jest w stanie stać na straży rosyjskiej siły.


Anne Garrels, W kraju Putina. Życie w prawdziwej Rosji, przeł. Maria Moskal, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2017.

sobota, 11 marca 2017

Zwyczajność i katastrofa (D. Baum, Dziewięć twarzy Nowego Orleanu)

Baum zdecydował się na ryzykowny, ale ostatecznie udany i intrygujący portret miasta opowiedziany za pomocą życiorysów konkretnych ludzi. Tytułowe „dziewięć twarzy” to właśnie biografie bohaterów, prezentowane naprzemiennie, wzajemnie się uzupełniające, reprezentujące różne klasy i rasy. I właśnie ta wielość wpisana w przywołane historie staje się zalążkiem nieoczywistej i skomplikowanej opowieści o Nowym Orleanie. Miasto zdaje się funkcjonować w ciągłym zderzeniu dwóch sił: optymizmu i pesymizmu, ostateczności i chwilowości, przypadku i przeznaczenia, ale i spokoju, odbudowy oraz lęku, katastrofy. Baumowi udaje się pokazać miejsce, które przyzwyczaiło się do zniszczenia. Autor nie ukrywa, że prywatność zyskuje w tym kontekście wymiar publiczny – społeczny, środowiskowy, typowy dla akurat tego miejsca na mapie. Baum daleki jest od stawiania upraszczających diagnoz dotyczących miasta. Podchodzi do swoich bohaterów z szacunkiem, dostrzegając, iż szczegół przypisany do danej biografii, charakteryzuje często całą społeczność. Gdzieś w tle obecne jest marzenie o nowym lepszym świecie i jednoczesne przekonanie, że w życiu nie da się tak naprawdę nic zmienić, a przedstawiciele kolejnych pokoleń powielają błędy popełnione przez starszych i nie umieją wyrwać się ze środowiskowego impasu, w którym tkwią. Różnorodność okazuje się jednocześnie dość sceptyczna wobec odmienności. Dzieje się tak wtedy, gdy inność pojawia się w bliskim sąsiedztwie. Baum pokazuje więc, że miejsce urodzenia, stan posiadania, kolor skóry, wybory dotyczące sfery seksualnej determinują często życie bohaterów. Nadejście huraganu i świadomość, że zniszczenie jest częścią przeszłości i przyszłości, powoduje, że opisane postaci uczą się funkcjonować w cieniu ciągłego zagrożenia. Szczególnie uderzające są reakcje na zbliżającą się katastrofę. Mniej tutaj paniki, a więcej zachowań przywodzących na myśl pogodzenie się z losem. Książka Bauma stanowi oryginalny obraz świata, który choć uległ zniszczeniu, tak naprawdę ciągle pielęgnuje porządek, który wydaje się nienaruszalny. Autorowi udaje się uchwycić i opisać ów paradoks.


Dan Baum, Dziewięć twarzy Nowego Orleanu, przeł. Adam Pluszka, Wyd. Czarne, Wołowiec 2017. 

piątek, 10 marca 2017

Polityka czy literatura? (R. Shirreff, 2017. Wojna z Rosją)

Książka Richarda Shirreffa to ciekawy przykład wykorzystywania polityki do wypromowania literatury. Nie bez powodu przecież przed nazwiskiem autora pojawia się na okładce informacja dotycząca posiadanego przez niego stopnia wojskowego – „generał sir” oraz hasło reklamujące następującej treści: „Generał NATO ostrzega”. Elementem przyciągającym potencjalnego czytelnika nie są więc walory literackie książki, ale fakt, iż pod prezentowaną wizją niedalekiej przyszłości podpisuje się ekspert z zakresu wojskowości. To ciekawe przesunięcie znaczeń w pewnym sensie zwalnia autora z bycia pisarzem, wyolbrzymiając znaczenie jego doświadczeń zawodowych. Wyolbrzymiając, ponieważ kluczowe znaczenie mają one dla polityki, niekoniecznie zaś dla literatury. Wieloletnie doświadczenie sprawowania najwyższych stanowisk wojskowych w strukturach NATO nie jest przecież gwarancją tego, że będziemy mieli do czynienia z dobrą powieścią. I niestety, nie mamy. Autor faktycznie proponuje ciekawą wersję wydarzeń, w której Rosja, symulując konieczność obrony państw bałtyckich, usiłuje zająć je w podobny sposób, jak to uczyniła w przypadku Krymu. Na uwagę zasługuje mocne zaakcentowanie istnienia ciągle żywego marzenia, by powrócić do mocarstwowej wizji państwa z okresu Związku Radzieckiego i by podporządkować ponownie byłe republiki. Bardzo interesujący jest także motyw dużej niechęci członków NATO do bezpośredniego przeciwstawienia się Rosji oraz dominująca tendencja trzymania się z daleka i odwracania oczu. Shirreff umie tworzyć hipotetyczne sytuacje dziejące się na najwyższych szczeblach władzy, dużo gorzej jest z literackością tekstu, rozwojem akcji, wyrazistością bohaterów, napięciem i zmierzaniem do finału. Można więc powiedzieć, że książki tej przy najszczerszych nawet chęciach nie da się czytać jak powieści, zasadniejsza staje się lektura uznająca ów tekst za rozbudowaną wizję przyszłości, rodzaj relacji z pola walki, zapis wojskowych, zbeletryzowanych dość nieudolnie, notatek. W publikacji tej pojawia się nowy prezydent Stanów Zjednoczonych. Jest to… kobieta. Wszyscy wiemy, że Hillary Clinton nie wygrała wyborów, a zwycięstwa Donalda Trumpa nie spodziewano się. Już po tym widać, jak nieprzewidywalne bywa życie i jak szybko dezaktualizują się wizje serwowane jako political fiction.


Richard Shirreff, 2017. Wojna z Rosją, przeł. Radosław Kot, Wyd. Rebis, Poznań 2016. 

czwartek, 9 marca 2017

Wszechobecne zło (M. Solares, Nie przysyłajcie kwiatów)

Powieść Solaresa, choć jest kryminałem, jednocześnie nim nie jest. Pisarz rezygnuje z klasycznie prowadzonego śledztwa, niebanalnie też równoważy układ sił, skutecznie komplikuje efekt wiązany z czytelniczym odbiorem i rozpoznaniami dotyczącymi dobra i zła. „Nie przysyłajcie mi kwiatów” to przede wszystkim bardzo dobra powieść społecznie zaangażowana, z nieco reporterskim zacięciem, mocna, znakomicie portretująca rzeczywistość, w której walczą między sobą kartele narkotykowe, a policjanci i przedstawiciele władz są skorumpowani. Jeśli ktoś próbuje przeciwstawić się temu, czego właściwie prawie nikt już nie oprotestowuje, skazany jest na porażkę. Socjologicznemu portretowi towarzyszy więc zaakcentowanie powszechnie odczuwanych bezsilności, lęku i rozczarowania. Carlos Treviño nie pracuje już w policji. Ze swoim zaangażowaniem w tropienie przestępców nie pasował do kolegów, dla których zazwyczaj oczywiste było pomaganie tym, którzy łamią prawo, a uciszanie tych, którzy są ofiarami. Kiedy jednak w dziwnych okolicznościach znika nastoletnia córka znanego biznesmena, okazuje się, że to właśnie Treviño jest ostatnią deską ratunku. Faktycznie okazuje się skuteczny, widzi więcej od innych, umie zadać odpowiednie pytania, potrafi dopowiedzieć to, co inni przemilczają. Ma jednak przeciwko sobie przynajmniej jednego bardzo poważnego przeciwnika, a mianowicie skorumpowanego komendanta Margarito. Solares poprzez starcie dwóch przeciwników pokazuje nie tylko walkę dobra ze złem. Idzie o krok dalej. W drugiej części książki na plan pierwszy wysuwa się ów Margarito i choć nadal reprezentuje tę mroczną stronę, jego portret staje się dużo bardziej skomplikowany. Uświadamiamy sobie bowiem, że ofiarą walczących ze sobą karteli narkotykowych można być zarówno wtedy, gdy próbuje się im przeciwstawić, jak i wtedy, gdy idzie się z nimi na współpracę. W pewnym więc sensie doświadczenie sytuacji bez wyjścia staje się czymś uniwersalnym, przeżywanym ponad podziałami przez wszystkich.

Martín Solares, Nie przysyłajcie kwiatów, przeł. Tomasz Pindel, Wyd. W.A.B., Warszawa 2017.

środa, 8 marca 2017

Błyskotliwy komentarz do spraw bardziej i mniej ważnych (U. Eco, Jak podróżować z łososiem)

Znakomite, erudycyjne, inteligentne, błyskotliwe i zabawne – takie są felietony zamieszczone w tomie „Jak podróżować z łososiem”. Wszystkie teksty zaczynają się od słowa „jak”, a ponieważ poruszonych zostaje naprawdę dużo kwestii, książkę tę można uznać za dowcipne, ale i refleksyjne kompendium codzienności. Eco odwołuje się do własnych doświadczeń, obserwacji, lektur. Jednocześnie historie te zyskują wymiar uniwersalny, międzykulturowy i ponadczasowy. Któż z nas nie był zezłoszczony na wszechobecną biurokrację? Perypetie Eco związane z próbą uzyskania duplikatu skradzionego prawa jazdy, budzą śmiech, ale jednocześnie przerażenie z powodu powszechności upodobania urzędników do utrudniania życia obywatelom („Jak zdobyć wtórnik skradzionego prawa jazdy”). Któż z nas nie irytował się koniecznością zostawienia torebki czy plecaka w szafce przed skorzystaniem z biblioteki? Zwłaszcza że tak naprawdę prawie wszystko z owego podręcznego bagażu było nam potrzebne podczas pracy w czytelni. Eco ironicznie i nieco złośliwie, ale i z fantastycznym poczuciem humoru, opisuje walkę, jaka toczy się między czytelnikiem a bibliotekarzem („Jak urządzić bibliotekę publiczną”). Pisarz dostrzega także różnego rodzaju utrudnienia dnia codziennego, które teoretycznie nie powinny mieć miejsca, gdyż dzieją się tam, gdzie głównym zadaniem jest ułatwianie życia klientom, a więc w hotelach („Jak posługiwać się przeklętym dzbanuszkiem”, „Jak podróżować z łososiem”). Wyjaśnia również, w jaki sposób łatwo rozróżnić dzieło sztuki od grafomanii, a czyni to za pomocą nieoczywistej metafory („Jak rozpoznać film porno”). Eco nie unika refleksji dotyczącej współczesnych mediów oraz komunikacyjnych ułatwień i uproszczeń znoszących zasady wcześniej obowiązujące („Jak reagować na znane twarze”, „Jak stać się popularnym”, „Jak się pokazać, będąc nikim” czy „Jak unikać karnawału, codziennie go przeżywając”). Felietony Eco stanowią doskonałe połączenie umiejętności obserwacji, wiedzy, świadomości uprawianego gatunku, ale i umiejętności podchodzenia do siebie z dystansem. W efekcie otrzymujemy teksty lekkie, zabawne, ale intelektualnie na pewno dalekie od banału. Lektura obowiązkowa.


Umberto Eco, Jak podróżować z łososiem, przeł. Krzysztof Żaboklicki, Wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2017. 

wtorek, 7 marca 2017

Samotność, wyobcowanie i codzienność (D. Lewicka-Klucznik, Limit na cuda)

Już w tytule tomu natkniemy się na intrygujące zasygnalizowanie klimatu towarzyszącego wierszom Dominiki Lewickiej-Klucznik. Skoro na cuda może być limit, znaczy to po prostu, iż radość, szczęście, dobro, bezpieczeństwo, zachwyty zwyczajne i nadzwyczajne mogą być i są reglamentowane. W którymś momencie dochodzi do odseparowania od jasnej i pozytywnej strony życia, wówczas widzi się więcej mroku. Który z tych światów jest prawdziwszy? Autorka zdaje się skłaniać do wersji odartej z pozorów, tej trudniejszej, z większymi wyzwaniami, ale jednak i bardziej autentycznej. Nic więc dziwnego, że kiedy ktoś odchodzi na zawsze, okazuje się, że trudno znaleźć osobę, która znałaby prawdziwe myśli i uczucia tego, kogo już nie ma („U Michała”). Ludzie bardziej cenią przeciętność od nadzwyczajności, kiedy więc „wchodzę na teren zaludniony / trzeba zwolnić / myślenie” („Locus secretus”, s. 9). Małe miasteczka zwykle nie mają litości dla swoich mieszkańców i pochłaniają ich konsekwentnie i z premedytacją („Pisuardesa”). Marzenia, wykształcenie, wartości i kultura nie chronią przed barbarzyństwem i niszczącym przypadkiem („Jak będziemy wszystko krytykować to zabraknie nam przypadków”). Bywa, że właśnie ci ignorowani, wyśmiewani, wykluczeni, widzą i wiedzą więcej, czują to, co dzieje się naprawdę, choć nikt tego jeszcze nie nazwał: „wariaci są inni / najbardziej przejmują się słowami / które nigdy nie padły” („***” [„wariaci są brzydcy”], s. 13). Zdarza się również, że życie jest tak bliskie śmierci, że o fakcie istnienia przypomina potencjalność umierania („Piątek trzynastego”). Ludzie mają trudności z porozumieniem się, komunikacyjny sojusz niszczą nie tylko czyny, raptem okazuje się, że wyjaśnianie słowami jeszcze bardziej wszystko gmatwa („Nieprzetłumaczalność”). Pamięć toczy ciągłą walkę z zapomnieniem, a utrwalanie czasami bywa zakłamywaniem, bo „najłatwiej zdradza się martwych” („Hiroszima moja miłość”). Nawet upragniony koniec staje się dobrem reglamentowanym i aby doświadczyć ostateczności, trzeba o nią zawalczyć („Przerwa na kawę”). Odizolowanie się od świata, także poprzez niekorzystanie z urządzeń umożliwiających komunikację i mediów społecznościowych, pozwala mieć złudzenie krzepiącej w tym wypadku samotności („Wróciłaś?”). Wszystko to, co powinno być jasne i czytelne, staje się coraz bardziej zagmatwane. Nie dlatego, że faktycznie się komplikuje, ale z tego powodu, jak sugeruje autorka, że to my nie chcemy zasad, którym się podporządkujemy, wolimy rozmywać znaczenia: „dopisujemy coraz więcej definicji / słów które z natury / powinny być jednoznaczne” („Człowiek”, s. 28). Poezja nie jest natchnieniem, raczej obsesją. Nie celebruje się jej odizolowaniem od rzeczywistości. Wiersze, te najważniejsze słowa, powstają „pomiędzy”, w chwilach wyrwanych codzienności, ukradzionych zwyczajności („***” [„zapisałam”]). Uczucia nie pozwalają na pełne zakorzenienie się w realności, jest się wtedy w stanie bliskim szaleństwa, niewiara w koniec miesza się z zachwytem nad tym wszystkim, co jeszcze trwa („Karusia”, „Haśka”, „***” [„obudziłam się”], „Rzeczy(w)istnieję”). Brak wsparcia ze strony historii, wiary, rzeczywistości, trzeba zaklinać za wszelką cenę, pojawia się więc deklaracja: „usilnie nie znudzę się światu” („U Carrolla”, s. 41). Nawet wielka namiętność, wielkie uczucie, wielkie emocje nie mogą stać się jedynym definiującym punktem odniesienia, nie wolno zaprzeć się samego siebie w imię miłości do drugiego człowieka, trzeba mieć coś jeszcze, co pozwoli na odwoływanie się także do innych historii: „rozpisuję zakończenia / by nie obrastać w legendę jak w tłuszcz” („***” [„nie była u ciebie dwa miesiące”], s. 47; „Podobno”, „Młoda wdowa”), bo „najgorzej jest być / nijakim” („Jeszcze bez”, s. 57). W „Limicie na cuda” dominują samotność, wyobcowanie i codzienność, która tak niechętnie oferuje fajerwerki. Wiersze poetki bywają odważne, ale i dyskretne jednocześnie. Przemyślane, świadomie grające z akcesoriami współczesności, ale i równie świadomie sięgające do klasyki literatury. Lewicka-Klucznik pozostaje uważną, wrażliwą i błyskotliwą obserwatorką człowieka wśród ludzi – samotnego w tłumie, opuszczonego w związku, pozostawionego w miłości, zdradzonego w przywiązaniu. Widzi, jak bolesne bywają chwile szczęścia i jak rzadko uświadamiamy sobie, że to, co dobre jest limitowane. Tymczasem limit na cuda można wyczerpać. Nie każdemu starczy on do końca życia...


Dominika Lewicka-Klucznik, Limit na cuda, Wyd. Grupa Literyczna Na Krechę, Fundacja Centrum Rozwoju Kultury i Edukacji, Poznań 2016. 

poniedziałek, 6 marca 2017

Eksperyment (R. Flanagan, Pragnienie)

Choć w powieści Richarda Flanagana pojawiają się autentyczne postaci i przywołana zostaje historia pozornie należąca już do przeszłości, szybko okazuje się, że poruszane problemy nie są przebrzmiałe i mają jak najbardziej współczesny wymiar. Sir John Franklin i jego żona, lady Jane, przybywają na Ziemię van Diemena. Dziewiętnastowieczne rozumienie tego, kim jest człowiek, oparte jest na wykluczeniu, hierarchiczności, przekonaniu o naturalnej supremacji białego człowieka, wreszcie założeniu, że czarnoskórzy zdecydowanie nie dorównują białym. Określone zachowania klasyfikowane są jako cywilizowane lub barbarzyńskie. Do tych ostatnich należy wszystko to, co wiąże się z namiętnością, zmysłowością, witalnością, gotowością poddania się emocjom. Jak absurdalny jest ów podział, Flanagan pokazuje chociażby na przykładzie Charlesa Dickensa, który poddając się manipulacjom lady Jane, odkrywa, iż wszystko to, co tłumi, należy do owego, tak chętnie krytykowanego, barbarzyńskiego świata. To, co wykluczane i piętnowane, jest bliskie i dobrze znane. Flanagan pokazuje dramat ludzi poddających się konwenansom i krzywdzących innych w imię wierności formie. Nie mamy więc tutaj oczywistej opozycji, w której biali są źli, a czarnoskórzy są dobrzy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dwa sportretowane światy nie mogą się porozumieć, bo narosło wokół nich tyle uprzedzeń, że zlikwidowanie wzajemnej niechęci staje się właściwie niemożliwe. Szczególnie dramatyczne są losy Mathinny, aborygeńskiej dziewczynki, która staje się przedmiotem eksperymentu lady Jane. Kobieta chce – odwołajmy się do jej sposobu myślenia – ucywilizować dzikuskę. Niestety, ma trudności z zaakceptowaniem dziewczynki. Jej mąż, początkowo obojętny w stosunku do decyzji żony, zaczyna się przekonywać do dziecka. Sama Mathinna nie chce wyrzec się swojego dawnego świata, ale jednocześnie otwiera się na to, co nowe. Jest więc człowiekiem potencjalnie doskonałym – nieskażonym uprzedzeniami, dalekim od schematycznego klasyfikowania ludzi, otwartym na różnorodność i nieprzewidywalność. Dla takich ludzi nie ma jednak miejsca w żadnym z opisywanych światów – odpychają ją biali, oddając dziewczynę tam, skąd ją wzięli, nie rozumieją jej czarni, dla których zbyt mocno skażona jest cywilizacją. Nie pasuje do żadnej społeczności – będąc u białych pamięta codzienność czarnych, będąc wśród czarnych nie może zapomnieć o realiach towarzyszących życiu białych. Eksperyment – przewrotnie rzecz ujmując – nie udaje się więc tylko pozornie. Tak naprawdę bowiem udowadnia, że każdy człowiek jest człowiekiem, a barbarzyństwo nie jest przypisane do koloru skóry, jego dowodem są czyny. W tym wypadku to Mathinna jest bardziej cywilizowana – rozumie i czuje więcej od przedstawicieli elit, czyli Jane i Johna Franklinów.


Richard Flanagan, Pragnienie, przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017. 

niedziela, 5 marca 2017

Życie i śmierć w cieniu mitu (F. Westerman, Martwa Dolina)

Reporterska opowieść Westermana to ciekawy przykład połączenia pracy dziennikarza, socjologa, etnografa i antropologa kulturowego jednocześnie. Tak naprawdę bowiem przedstawiona przez autora historia może być odczytywana przynajmniej w tych kilku kontekstach. Reporter wydaje się być świadomy tego faktu. W którymś momencie, proces ten zostaje uchwycony, Westerman odkrywa, że podejście racjonalistyczne musi ustąpić przekonaniu, że czasami lepiej uwierzyć w mit i przekaz ustny niż w konkurujące ze sobą ustalenia naukowców. Reporter wie, że udało mu się trafić na świetny temat. Jednocześnie jest bezradny, gdy dochodzi do zderzenia z tym, co trudne do wyjaśnienia w sposób logiczny i co opiera się w dużej mierze na przeczuciu i wierze w siły nadprzyrodzone. Tytuł książki „Martwa Dolina” odwołuje się nie tylko do miejsca w Kamerunie, w którym w ciągu jednej sierpniowej nocy w 1986 roku wymarli wszyscy ludzie i zwierzęta. Tajemnica śmierci okazuje się w tym wypadku tajemnicą życia. Westerman pokazuje, jak katastrofa staje się źródłem mitu. Dla mieszkańców wyjaśnienie owej masowej śmierci wiąże się z wierzeniami i przypowieściami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie. Jezioro jako punkt generujący zło urasta do rangi czegoś, co żyje i w każdej chwili może zaatakować. Dla naukowców znalezienie odpowiedzi na pytanie, co spowodowało śmierć ludzi i zwierząt, jest elementem walki o sukces i medialną sławę. Katastrofa zaczyna więc być traktowana instrumentalnie. Ci, którzy pamiętają, zapominają o ludziach. Skupiają się na nietypowości i nadzwyczajności wydarzeń. Niezależnie jednak od tego, jakie odpowiedzi uda się uzyskać, siła mitu okazuje się dużo większa od siły rozumu. W pewnym więc sensie śmierć zostaje symbolicznie pokonana za pomocą słowa, które wchodzi w sojusz z pamięcią. Ci, którzy umierają bezimiennie, Westerman to pokazuje, odradzają się w opowieści, która istnieć będzie dłużej niż potencjalnie mogłoby trwać życie ofiar.


Frank Westerman, Martwa Dolina, przeł. Małgorzata Diederen-Woźniak, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2017.