wtorek, 7 marca 2017

Samotność, wyobcowanie i codzienność (D. Lewicka-Klucznik, Limit na cuda)

Już w tytule tomu natkniemy się na intrygujące zasygnalizowanie klimatu towarzyszącego wierszom Dominiki Lewickiej-Klucznik. Skoro na cuda może być limit, znaczy to po prostu, iż radość, szczęście, dobro, bezpieczeństwo, zachwyty zwyczajne i nadzwyczajne mogą być i są reglamentowane. W którymś momencie dochodzi do odseparowania od jasnej i pozytywnej strony życia, wówczas widzi się więcej mroku. Który z tych światów jest prawdziwszy? Autorka zdaje się skłaniać do wersji odartej z pozorów, tej trudniejszej, z większymi wyzwaniami, ale jednak i bardziej autentycznej. Nic więc dziwnego, że kiedy ktoś odchodzi na zawsze, okazuje się, że trudno znaleźć osobę, która znałaby prawdziwe myśli i uczucia tego, kogo już nie ma („U Michała”). Ludzie bardziej cenią przeciętność od nadzwyczajności, kiedy więc „wchodzę na teren zaludniony / trzeba zwolnić / myślenie” („Locus secretus”, s. 9). Małe miasteczka zwykle nie mają litości dla swoich mieszkańców i pochłaniają ich konsekwentnie i z premedytacją („Pisuardesa”). Marzenia, wykształcenie, wartości i kultura nie chronią przed barbarzyństwem i niszczącym przypadkiem („Jak będziemy wszystko krytykować to zabraknie nam przypadków”). Bywa, że właśnie ci ignorowani, wyśmiewani, wykluczeni, widzą i wiedzą więcej, czują to, co dzieje się naprawdę, choć nikt tego jeszcze nie nazwał: „wariaci są inni / najbardziej przejmują się słowami / które nigdy nie padły” („***” [„wariaci są brzydcy”], s. 13). Zdarza się również, że życie jest tak bliskie śmierci, że o fakcie istnienia przypomina potencjalność umierania („Piątek trzynastego”). Ludzie mają trudności z porozumieniem się, komunikacyjny sojusz niszczą nie tylko czyny, raptem okazuje się, że wyjaśnianie słowami jeszcze bardziej wszystko gmatwa („Nieprzetłumaczalność”). Pamięć toczy ciągłą walkę z zapomnieniem, a utrwalanie czasami bywa zakłamywaniem, bo „najłatwiej zdradza się martwych” („Hiroszima moja miłość”). Nawet upragniony koniec staje się dobrem reglamentowanym i aby doświadczyć ostateczności, trzeba o nią zawalczyć („Przerwa na kawę”). Odizolowanie się od świata, także poprzez niekorzystanie z urządzeń umożliwiających komunikację i mediów społecznościowych, pozwala mieć złudzenie krzepiącej w tym wypadku samotności („Wróciłaś?”). Wszystko to, co powinno być jasne i czytelne, staje się coraz bardziej zagmatwane. Nie dlatego, że faktycznie się komplikuje, ale z tego powodu, jak sugeruje autorka, że to my nie chcemy zasad, którym się podporządkujemy, wolimy rozmywać znaczenia: „dopisujemy coraz więcej definicji / słów które z natury / powinny być jednoznaczne” („Człowiek”, s. 28). Poezja nie jest natchnieniem, raczej obsesją. Nie celebruje się jej odizolowaniem od rzeczywistości. Wiersze, te najważniejsze słowa, powstają „pomiędzy”, w chwilach wyrwanych codzienności, ukradzionych zwyczajności („***” [„zapisałam”]). Uczucia nie pozwalają na pełne zakorzenienie się w realności, jest się wtedy w stanie bliskim szaleństwa, niewiara w koniec miesza się z zachwytem nad tym wszystkim, co jeszcze trwa („Karusia”, „Haśka”, „***” [„obudziłam się”], „Rzeczy(w)istnieję”). Brak wsparcia ze strony historii, wiary, rzeczywistości, trzeba zaklinać za wszelką cenę, pojawia się więc deklaracja: „usilnie nie znudzę się światu” („U Carrolla”, s. 41). Nawet wielka namiętność, wielkie uczucie, wielkie emocje nie mogą stać się jedynym definiującym punktem odniesienia, nie wolno zaprzeć się samego siebie w imię miłości do drugiego człowieka, trzeba mieć coś jeszcze, co pozwoli na odwoływanie się także do innych historii: „rozpisuję zakończenia / by nie obrastać w legendę jak w tłuszcz” („***” [„nie była u ciebie dwa miesiące”], s. 47; „Podobno”, „Młoda wdowa”), bo „najgorzej jest być / nijakim” („Jeszcze bez”, s. 57). W „Limicie na cuda” dominują samotność, wyobcowanie i codzienność, która tak niechętnie oferuje fajerwerki. Wiersze poetki bywają odważne, ale i dyskretne jednocześnie. Przemyślane, świadomie grające z akcesoriami współczesności, ale i równie świadomie sięgające do klasyki literatury. Lewicka-Klucznik pozostaje uważną, wrażliwą i błyskotliwą obserwatorką człowieka wśród ludzi – samotnego w tłumie, opuszczonego w związku, pozostawionego w miłości, zdradzonego w przywiązaniu. Widzi, jak bolesne bywają chwile szczęścia i jak rzadko uświadamiamy sobie, że to, co dobre jest limitowane. Tymczasem limit na cuda można wyczerpać. Nie każdemu starczy on do końca życia...


Dominika Lewicka-Klucznik, Limit na cuda, Wyd. Grupa Literyczna Na Krechę, Fundacja Centrum Rozwoju Kultury i Edukacji, Poznań 2016. 

2 komentarze:

  1. Bardzo dziękuję za pochylenie się nad książką i wnikliwą recenzję. Trochę się zastanawiałam, skąd znam nazwisko, ale przecież razem studiowałyśmy. Pozdrawiam serdecznie Dominika Lewicka-Klucznik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję tomiku. Ja miałam podobnie z identyfikacją - tyle że najpierw zdjęcie wydało mi się znajome. :) Cieszę się, że po latach mogłyśmy się spotkać tekstowo. Pozdrawiam!

      Usuń