Dawno
nie byłam pod tak wielkim wrażeniem, oglądając spektakl w Teatrze im. S.
Jaracza w Olsztynie. Po obejrzeniu „Złotego Smoka”, wystawionego na Scenie
Margines, zdecydowanie mogę stwierdzić, że właśnie takie sztuki są szczególnie
potrzebne. Świetny literacko tekst pełen niuansów, absurdów, ale i mądrej,
całkiem poważnej symboliki, przemyślana w każdym calu reżyseria, wykorzystująca
dostępną przestrzeń, ale i odzwierciedlająca rytm codzienności scenografia,
ogromna rola perfekcyjnie zaplanowanej gry świateł, znakomicie dopasowana
muzyka, wreszcie doskonała gra aktorów – czegóż chcieć więcej? „Złoty Smok”
nadaje się nie tylko na produkt eksportowy olsztyńskiego teatru – jako przedstawienie
mocne, inteligentne, społecznie zaangażowane, pełne paradoksów, ale i powinno
stać się pozycją obowiązkową na liście planowanych wizyt w teatrze nie tylko
tych osób, które mieszkają w Olsztynie. Dawno nie było w Teatrze im. S. Jaracza
spektaklu tak boleśnie współczesnego, uderzającego w nasze przekonanie o
przynależności do tych lepszych i uprzywilejowanych. Od lat nie było też w
Olsztynie przedstawienia tak rewelacyjnie, nie przesadzam, łączącego możliwości
tkwiące w tekście dramatycznym oraz sensy pojawiające się, gdy umiejętnie
powiąże się to, co oferuje przestrzeń, dźwięk i aktorska gra. Akcentując fakt,
iż „Złotego Smoka” można z powodzeniem uznać za jedną z najważniejszych w
sensie artystycznym i ideowym premier Teatru im. S. Jaracza (inną taką premierą
jest np. „Podróż do wnętrza pokoju” Michała Walczaka wyreżyserowana przez
Giovanniego Castellanosa kilka lat temu), kładę również nacisk na to, że spektakl ten zdecydowanie nie ma nic
wspólnego z regionalnym wydarzeniem kulturalnym. „Złotego Smoka” w takim
zaplanowaniu reżyserskim, muzycznym, scenograficznym i aktorskim nie
powstydziłyby się najlepsze polskie sceny.
|
Małgorzata Rydzyńska
(materiały Sceny Margines) |
Tytułowy
Złoty Smok to tajsko-chińsko-wietnamska restauracja, a właściwie bar szybkiej
obsługi. Początkowo może nam się wydawać, że pięciu Azjatów, pracujących na
zapleczu w upale i żarze, tak naprawdę świetnie się bawi. Szybko jednak
odkrywamy, że za groteskowymi paramuzycznymi występami tkwi chęć zagłuszenia
anonimowości i zbędności doświadczanej przez wszystkich zatrudnionych w barze.
Ich praca sprowadza się przecież do monotonnego realizowania zamówień
składanych poprzez podawanie odpowiednich numerów z karty dań. Takimi numerami
są też i wspomniani Azjaci – nikogo nie interesuje ich historia, ani to, kim
są. Powtarzalność, na którą składa się ich życie, obserwujemy z perspektywy
wspomnianego zaplecza. Fakt ten można uznać za nieprzypadkowy, bo właśnie tam,
w miejscu, które nikogo nie interesuje, rozgrywa się znaczna część życia
bohaterów. Jeden z pracowników baru cierpi na ból zęba. Początkowo zabawna
sytuacja, eksponująca jęczenia i okrzyki mężczyzny, stopniowo zamienia się w
dramat. Ząb urasta do rangi metafory. Chińczykowi nie pomoże lekarz, bo
medycyna nie jest dla takich jak on – zmarginalizowanych i wymykających się
porządkowi systemowemu imigrantów. Ból zęba staje się więc i wyrokiem śmierci,
i okazją do wejrzenia w głąb siebie. Cóż widać w wielkiej dziurze spróchniałego
zęba? Ano na przykład zaniepokojoną matkę, która nie wie, co dzieje się z jej
dziećmi i przypomina synowi, by odszukał siostrę. Bohater nie jest w stanie
tego zrobić – bo nie umie, nie ma czasu, może nie chce nawet wiedzieć, czy
kobieta nie trafiła gorzej niż on. Bolący ząb staje się więc symbolem ciągle
drażniącej duszę Chińczyka nostalgii, wyrwanie zęba to z kolei odcięcie się od
pamięci, a zapomnienie może przynieść tylko śmierć.
|
Od prawej: Małgorzata Rydzyńska, Joanna Fertacz, Dominik Jakubczak,
Jarosław Borodziuk, w tle z gitarą: Grzegorz Gromek.
(materiały Sceny Margines) |
Ważnymi
postaciami są w tej historii Świerszcz oraz Mrówka. Klasyczna bajka Jeana La
Fontaine’a zostaje uwspółcześniona w okrutny sposób. Oto świerszcz staje się
bohaterem przerażającego sitcomu. Chichot w tle, jaki wydobywa się po każdej z
cynicznych wypowiedzi mrówki, staje się odpowiednikiem obojętności mas na
jednostkę oraz lekceważenia wartości duchowych przeciwstawianych ciężkiej, a
nawet niewolniczej pracy fizycznej. Świerszcz, aby przetrwać, staje się
własnością mrówki. Ta zaś, niczym przerażająca burdelmama, wykorzystuje go na
wszelkie sposoby, odnajdując specyficzną satysfakcję w podporządkowaniu sobie
tego, kto wcześniej całkowicie konstatował wyznawane przez nią wartości. I tak to,
co piękne i nadzwyczajne, przegrywa z pospolitością i obojętnością.
|
Grzegorz Gromek
(materiały Sceny Margines) |
Nad
restauracją Złoty Smok mieszkają ludzie – stewardessy, które choć przemierzają w
przestworzach tyle kilometrów, są odporne na wiedzę o krajach, w których
przybywają (jedna z nich stwierdza na przykład, że najlepszą tajską zupę jadła
w San Francisco, druga ekscytuje się łódką na morzu, w której znajdują się
ludzie uciekający ze swojego kraju, na ekscytacji poprzestaje), czy pary, które
nie radzą sobie z codziennością (pojawia się alkoholizm, nieplanowana ciąża,
zachwyt innym mężczyzną, zdrada). Piątka aktorów wciela się więc w wiele ról.
Każda z nich mocno jest zakorzeniona w rzeczywistości, ale zawiesza
obowiązujące podziały – mężczyzna może tu być kobietą i odwrotnie. Ząb, który
boli i uwiera, zamienia się w ząb, który przypomina, i wreszcie w ząb, który
zabija. Na tym jednak nie koniec, bo ząb ostatecznie staje się pretekstem do
usankcjonowania powrotu i uświadomienia sobie, że nadzieje imigrantów na lepsze
jutro, niestety, zwykle okazują się mrzonkami. Nowy wspaniały świat wcale nie
zamierza dawać im szansy, raczej wykorzysta i zużyje do końca, bo w obronie tak
niepotrzebnych ludzi nikt nie stanie. O tym i nie tylko o tym jest ta fascynująca
sztuka.
Złoty Smok, tekst: Roland Schimmelpfenning, przekład:
Elżbieta Ogrodowska-Jesionek, reżyseria: Iwo Vedral, scenografia: Tomasz
Brzeziński, muzyka: Jakub Orłowski, występują: Joanna Fertacz, Małgorzata
Rydzyńska, Jarosław Borodziuk, Grzegorz Gromek, Dominik Jakubczak, Scena Margines,
Teatr im. S. Jaracza w Olsztynie, premiera: 9 maja.