sobota, 30 kwietnia 2016

Nierówna walka (A. Sundaram, Złe wieści. Ostatni niezależni dziennikarze w Rwandzie)

Reporterska książka Sundarama to znakomite uzupełnienie tego wszystkiego, co znamy z innych tekstów na temat ludobójstwa w Rwandzie. Tytuł książki nie pozostawia złudzeń – w kraju naznaczonym tak wielką i totalną traumą nie dzieje się dobrze. Autor pokazuje bowiem, jak pod podszewką pozornie odradzającego się po katastrofie państwa kryje się zupełnie inny, zdecydowanie mniej optymistyczny niż tego chciałby Zachód, obraz Rwandy. Sundaram rekonstruuje swoją walkę o stworzenie grupy dziennikarzy, którzy nie baliby się mówić, pisać, działać krytycznie. Nie chodzi wcale, autor to zaznacza, o konfrontację, raczej o możliwość portretowania rzeczywistości takiej, jaką faktycznie jest, o zdolność zadawania pytań, zmuszających do myślenia, o oprotestowywanie tego, co niesie ludziom krzywdę, o upominanie się o prawdę. Niestety, jego opowieść okazuje się wyjątkowo przygnębiająca. Ci wszyscy, którzy próbują coś robić, są niszczeni przez dyktaturę. Po kolei przegrywają. Albo przechodzą na stronę władz, albo paraliżuje ich strach uniemożliwiający normalne funkcjonowanie, albo są zamykani w więzieniach, albo ukrywają się, by całkiem realne groźby nie zostały wprowadzone w czyn. Sundaram jako reprezentant świata Zachodu pozostaje bezradny. Nie wie, komu może ufać. Czuje się rozczarowany tym, że państwo pokonuje ludzi, którzy mogliby wnieść coś dobrego w codzienność, której są częścią. Jest rozdrażniony z powodu blokady niektórych wiadomości oraz budowania sztucznie optymistycznego wizerunku kraju i prezydenta w mediach. Ma poczucie, że nie tylko przegrywają jego podopieczni, ale i on przegrywa, a z nim Zachód, który reprezentuje. Sundaram nie ukrywa, że w walce z dyktaturą największą siłę rażenia ma słowo. Można je rozpowszechnić, ale i można długo ukrywać, kto za nimi stoi. Radio i telewizja za sprawą głosu oraz obrazu umożliwiają szybszą identyfikację. Słowo, o które walczy Sundaram i które próbował zaszczepić swoim uczniom staje się coraz bardziej bezużyteczne. Największą przegraną jest bowiem mówienie, że nic złego się nie dzieje i traktowanie łamania praw jako normy, z którą trzeba się pogodzić. Takie postawy zaczynają wykazywać uczniowie autora. Rwanda przegrywa więc w walce o wolność słowa.


Anjan Sundaram, Złe wieści. Ostatni niezależni dziennikarze w Rwandzie, przeł. Iga Noszczyk, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016.

czwartek, 28 kwietnia 2016

Smutek nie do przezwyciężenia (K.J. Fowler, Nie posiadamy się ze szczęścia)

Fowler proponuje czytelnikom opowieść, która nie tylko wzrusza, zaskakuje, ale i prowokuje do zadania sobie kilku ważnych pytań. Powiedzenie, że historia ta jest opowieścią o zranionej, złamanej przez kłamstwo rodzinie, stanowi zaledwie część prawdy. Pisarka postanawia bowiem zmierzyć się z dużo głębszymi pokładami traumy, zawiedzionego zaufania, koszmaru, którego nie da się cofnąć, wreszcie ostateczności, z którą tak do końca nie da się pogodzić. W trakcie lektury książki czytelnik jest cały czas zaskakiwany. Kiedy wydaje się, że już wszystko wiadomo, ujawnione zostają kolejne fakty, które odwracają wszystko do góry nogami. Zasadne wówczas staje się zastanowienie nad granicami winy i kary. Portretowane przez Fowler postaci, niezależnie od tego, czy należą do świata ludzi, czy do świata zwierząt, zachowują się bardzo podobnie – kochają, nienawidzą, naśladują się wzajemnie, zdradzają, rozpaczają, przeżywają dramat kłamstwa, który burzy wszystko to, co wcześniej zbudowano i co wydawało się trwałe. Główna bohaterka powieści, Rosemary Cooke, pozornie wydaje się całkiem przeciętną dziewczyną z problemami. Nie spodziewamy się tego, co przed nami się odsłoni, a specyfika przeżyć młodej kobiety utrudnia nam utożsamienie się, jednocześnie wywołując smutek, przerażenie i współczucie. Fowler, wbrew temu, co można by sądzić na podstawie tego, co napisałam powyżej, nie epatuje okrucieństwem, nie zmusza do bycia świadkiem koszmaru trudnego do wyobrażenia. Zarówno wtedy, gdy opowiada o maskach włożonych przez członków rodziny, jak i wówczas, gdy zostajemy dopuszczeni do tajemnicy, pozostaje delikatna, dyskretna, a przez to niezwykle wymowna. Kluczowym elementem biografii Rosemary i całej rodziny jest zniknięcie Fern. O siostrze, traktowanej wcześniej jak bliźniaczka bohaterki, nikt nic nie mówi. Jej istnienie, a następnie nieistnienie, stają się tematem tabu. Dowiedzenie się, kim była Fern, na co zgodzili się w imię nauki rodzice Rosemary, co zrobiła bohaterka, a co odkrył później jej brat, to kluczowe elementy tego poruszającego, budzącego niepokój, rozdrapującego rany dramatu. Jesteśmy świadkami mniej lub bardziej skrywanej tragedii matki, która traci tę, którą uważała za swoje dziecko, ojca, który próbuje uzasadniać wszystko nauką i koniecznością, syna, który odkrywa prawdę i nie może znieść jej koszmaru, wreszcie córki, która wypiera wszystko z pamięci, uciekając od wiedzy, wspomnień i poczucia winy. To znakomita powieść o granicach, które gotowi jesteśmy przekroczyć, by uwierzyć w międzygatunkowe więzi, o bólu, którego nie da się ukoić, bo na zawsze jesteśmy odpowiedzialni za to, co oswoimy, o zapomnieniu, które niczego nie załatwia, bo pamięć i tak upomni się o swoje, sprawi, że przeszłość zaboli, ale i da ukojenie. Bardzo dobre.


Karen Joy Fowler, Nie posiadamy się ze szczęścia, przeł. Kamila Sławińska, Wyd. Poradnia K, Warszawa 2016.

środa, 27 kwietnia 2016

Sztuka, głód i śmierć (B. Moynahan, Leningrad. Oblężenie i symfonia)

Znakomicie napisana, trzymająca w napięciu, porażająca, świetne oddająca dramat oblężonego Leningradu, koszmar głodu i jednocześnie ciągle istniejącą tęsknotę za sztuką – takimi słowami można określić książkę Briana Moynahana. Autor z wielką precyzją, literackim talentem, umiejętnością łączenia tego, co zwyczajne, z tym, co wydarza się w czasie szczególnym, rekonstruuje losy miasta skazanego na nierówną walkę z dojmującym brakiem tego wszystkiego, co potrzebne do życia. Jednocześnie częścią tej historii staje się biografia wybitnego kompozytora Dmitrija Szostakowicza i jego „VII Symfonii” powstałej ku chwale Leningradu. Można by więc powiedzieć, że to, co wzniosłe, pełne ideałów, piękne cały czas towarzyszy temu, co poraża swoją brzydotą, okrucieństwem, paraliżującym strachem. Wielkim atutem tej zapadającej w pamięć książki jest pieczołowite odtworzenie atmosfery panującej w mieście naznaczonym klęską głodu. Moynahan nie tylko opisuje wygląd ulic, trupy ludzi i koni na ulicach, masowe umieranie, ale też rozpaczliwe próby szukania pożywienia. Mamy więc historie zjadanych szczurów, kotów i psów, ale też porażające w swojej wymowie świadectwa powtarzających się aktów kanibalizmu. Autor koncentruje się nie tylko na dramacie oblężonego miasta, pokazuje również, jak traktowano artystów za rządów Stalina i jak próbowano tłumić idee w imię karykaturalnego pojmowania sztuki jako służby państwu. Wyjątkowo dramatycznie wybrzmiewają informacje o losach twórców – zniszczonych przez system, umierających z głodu, odchodzących z powodu wyziębienia organizmu. Finał książki, w którym „VII Symfonia” Szostakowicza zostaje wykonana w Leningradzie, mieście, któremu utwór został poświęcony, okazuje się wielkim zwycięstwem sztuki nad pozornie niedyskutowaną siłą zniszczenia. Wzruszenie budzi zachowanie muzyków, ich gotowość grania wbrew wszystkiemu i pomimo wszystko, wreszcie spełnione pragnienie upodlonych ludzi, by choć na chwilę dotknąć tej rzeczywistości, która była czymś zwyczajnym przed rozpoczęciem oblężenia. Moynahan, choć pokazuje wiele momentów, o których można mówić, że portretują przekroczenie granic człowieczeństwa (wspomniane akty kanibalizmu), jednocześnie nie przestaje opisywać niepojętej tak naprawdę mocy tkwiącej w ludziach, umożliwiającej przetrwanie i dającej nadzieję, że cywilizacja nie została jednak doszczętnie zniszczona. Przeżycia jednostek, świadectwa konkretnych ofiar wojny sąsiadują tutaj z opowieścią o charakterze uniwersalnym – rozrysowującą zasady funkcjonowania państwa totalitarnego, odsłaniającą reguły rządzące złamanym społeczeństwem, wreszcie pokazującą zadziwiającą wręcz miłość do sztuki, która nie ginie w cieniu realnego zagrożenia własnego życia. Pozycja obowiązkowa.


Brian Moynahan, Leningrad. Oblężenie i symfonia, przeł. Jerzy Korpanty, Wyd. W.A.B., Warszawa 2016.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Chwilo trwaj (M. Głowiński, Carska filiżanka)

Tom wspomnieniowej prozy Michała Głowińskiego rozpoczyna się tekstem pt. „Epifania”, w którym natkniemy się na intrygujące rozważania dotyczące przemijania. Starość skojarzona zostaje ze zmęczeniem, które przychodzi nagle, zdradziecko, sprawia, że praca, jaką wcześniej mogliśmy wykonywać godzinami, zaczyna zajmować nam trochę więcej czasu, bo poprzetykana jest koniecznością odpoczynku. Jednocześnie pojawia się krótkie wspomnienie z przeszłości, jakby niedokończone, na pewno niedopowiedziane, a wszystko z tego tylko powodu, że czasu, co oczywiste, nie da się cofnąć, nie można więc wiernie zrekonstruować tego, co umknęło częściowo w mrokach niepamięci. Michał Głowiński nie ukrywa zresztą, że są doświadczenia, których nie da się zapomnieć, a osoby, sytuacje, rzeczy uruchamiają chwile i sceny z przeszłości, które wydawały się zniknąć całkowicie w czasie minionym. Autor pisze: „Jeśli zaznało się Zagłady nawet w dzieciństwie, to nie można się od niej zdystansować. Naznacza ona na całe życie” (s. 14). Kolejne opowieści przypominają obrazy, które wyłaniają się z cienia, mgły, pewnego zamazania skazującego na przypatrywanie się ze wzmożoną uwagą. Oddają emocje trudne do uchwycenia i zdefiniowania. Naznaczone są utratą i poczuciem, że coś ważnego umknęło, nie wydarzyło się, choć mogło mieć miejsce, albo wręcz przeciwnie, stało się, choć nie zostało do końca uświadomione. Tak jest na przykład wtedy, gdy Głowiński przypomina sobie dni urodzin z okresu, gdy ukrywał się w czasie wojny, a jego prawdziwa data urodzenia nie była znana. W „Kaszance i śniegu” to, co w świecie zwyczajnym byłoby może mało znaczące, staje się chwilą, której się nie zapomina. W cieniu Zagłady nawet padający śnieg może okazać się fantastycznym prezentem. W „Zabójczym chlebie” przywołane zostaje wspomnienie, które odwraca tradycyjne skojarzenia. Chore, wygłodzone dziecko zostaje nakarmione chlebem przez ojca, który cudem go odnajduje u sióstr zakonnych. Niestety, ta historia nie ma happy endu, jak zresztą wiele podobnych z czasów wojny. Opowieść zatytułowana „Carska filiżanka” nie jest pochwałą kolekcjonerstwa ani kruchości wpisanej w niektóre przedmioty. Michał Głowiński deklaruje: „[…] filiżanka interesuje mnie jako ślad przeszłości, jako swego rodzaju świadectwo, a przede wszystkim – paradoksalnie – to, że w istocie nie wiadomo, o czym […] miałaby świadczyć” (s. 67). W „Najstarszym” pojawia się postać studenta i podziwianego przez niego profesora. To, w jaki sposób młody mężczyzna mówi o swoim mentorze, okazuje się ujawnieniem pewnego drugiego dna – podziału, który nie został zniesiony, słownictwa, które nie przez każdego byłoby użyte, wreszcie szacunku specyficznego rodzaju, który nie przez wszystkich właśnie tak byłby wyrażony. „Helmut (Z opowieści Dawida W.)” to historia przyjaźni w miejscu, które zmuszało do mierzenia się z ostatecznością. Wyjście z obozu staje się nie tylko rozpoczęciem nowego życia, ale i próbą wypełnienia zobowiązania w stosunku do tego, kto okazał się bliski w chwilach najtrudniejszych. Niestety, okazuje się również koniecznością zetknięcia się z wyjątkowym okrucieństwem i pogardą człowieka dla człowieka. „Rapsodia rumuńska” to z kolei przejmujący portret niespełnienia, erotycznej fascynacji, zakazanego uczucia, niemożności osiągnięcia stanu, który jest upragniony. Z podobną sytuacją homoseksualnego zachwytu, a jednocześnie odebrania sobie samemu szansy na spełnienie pragnień mamy do czynienia w opowieści „I ja miałem stracone noce”. Przeszłość, brak możliwości cofnięcia czasu, wyraziste obrazy tego, co miało miejsce przed laty, wreszcie namacalne wręcz odczuwanie sensualności minionego – taki ton dominuje w zamieszczonych w tomie tekstach.


Michał Głowiński, Carska filiżanka. Szesnaście opowieści, Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2016.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Obowiązek (Pamiętnik Mary Berg. Relacja o dorastaniu w warszawskim getcie)

„Pamiętnik Mary Berg” to bardzo wczesne świadectwo tego, jaki los Niemcy zaplanowali Żydom. Książka ukazała się po raz pierwszy drukiem już w 1945 roku. Autorka zapisków po dotarciu do Stanów Zjednoczonych stała się zresztą bardzo aktywnym świadkiem Zagłady. Dzięki jej opowieściom wielu ludzi dowiedziało się, jak wyglądało życie w getcie i jak dramatyczne przeżycia były udziałem Żydów. Pamiętnik nastolatki okazuje się wyjątkowo dojrzały. Mary Berg jest nie tylko świadoma tego, że sytuacja Żydów staje się coraz trudniejsza, umie również dostrzec liczne niuanse znakomicie charakteryzujące relacje międzyludzkie i codzienność panującą w warszawskim getcie. Mocnym akcentem w relacji autorki jest opis działań Polaków wskazujących Niemcom Żydów. Mary Berg wyraża zdziwienie i przerażenie faktem, iż mimo wspólnoty doświadczeń wojennych istnieje aktywna grupa tych, którzy w imię nienawiści gotowi są na traktowanie innych w brutalny i pogardliwy sposób. Autorka nie sili się na interpretację tych faktów, nie próbuje tłumaczyć miedzysąsiedzkiej zdrady, z lękiem natomiast odnotowuje, że wrogami Żydów są nie tylko Niemcy, ale i niektórzy Polacy. Ważnym wątkiem, który powraca w dzienniku Mary Berg jest kwestia różnic ekonomicznych i klasowych podtrzymywanych wśród ludzi zamkniętych w getcie. Nastolatka ma świadomość, że jest osobą uprzywilejowaną chociażby z tego powodu, że nie brakuje jej jedzenia. Razem ze znajomymi dosyć szybko stara się odtworzyć normalne towarzyskie życie. Młodzi spotykają się więc by rozmawiać, przygotowują sztukę, uczestniczą jako twórcy i widzowie w życiu artystycznym getta. Mary Berg jest również, tak chyba można powiedzieć, szczęściarą z innego powodu. Jej matka to obywatelka Stanów Zjednoczonych i dzięki temu cała rodzina ma szansę na ocalenie. Autorka dzienników zdaje się odczuwać ogromny ciężar z tego powodu – z jednej strony jest pełna nadziei, z drugiej wie, że zderza się na co dzień z ostatecznością i niczego z dawnego świata tak naprawdę nie da się odtworzyć. Szczególnie dramatyczna jest wymiana listów między Mary a jej chłopakiem, który wie, że po rozstaniu nigdy już się nie zobaczą i że w getcie czeka go śmierć. Nastolatka mimo młodego wieku czuje się zobowiązana do pamiętania i przekazania możliwie największej ilości faktów tym, którzy nie umieją sobie wyobrazić koszmaru codzienności za wzniesionymi w środku miasta murami. Obowiązek ten wypełnia pisząc, a następnie, już po ocaleniu, dając świadectwo.

Pamiętnik Mary Berg. Relacja o dorastaniu w warszawskim getcie, przeł. Adam Tuz, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2016.

niedziela, 24 kwietnia 2016

Wybrane, by latać (A. Sulińska, Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u)

Reportaż Anny Sulińskiej można by porównać z popularnym serialem amerykańskim pt. „Pan Am”. Bohaterkami książki są stewardesy LOT-u, natomiast serial opowiada o losach kobiet pracujących w liniach lotniczych Pan Am. W obu przypadkach mamy do czynienia ze zderzeniem faktycznej ciężkiej pracy z wyobrażeniem na temat tego zawodu. Ludzie zazwyczaj uważali, że stewardesy przede wszystkim są ozdobą każdego lotu. Stereotyp ten podtrzymywał zawsze nieskazitelny wizerunek pracownic linii lotniczych, ich pojawianie się na okładkach pism, wreszcie podwójnie uprzywilejowany status zawodu za sprawą dostępności do dóbr Zachodu oraz niewielka liczba kobiet, które tę pracę wykonywały. Sulińska proponuje czytelnikowi bardzo ciekawy wycinek her-story. Wiele wspomnień, które udało się jej usłyszeć, zostały opowiedziane po raz pierwszy. Za sprawą hermetyczności środowiska autorka miała trudności z dotarciem do swoich rozmówczyń i z namówieniem ich na zwierzenia. Najciekawsze bowiem, jak to często bywa, zdarzało się nie w oficjalnej opowieści, ale w tej towarzyskiej, prywatnej, czasami intymnej. Bardzo znaczący jest fakt, iż w przypadku „Wniebowziętych” mamy możliwość wysłuchania głosu tych, które wcześniej milczały. Byłe stewardesy opowiadają o tym, co w wersji zachodniej możemy oglądać we wspomnianym serialu. Tyle że tutaj słuchamy historii naznaczonych życiem w systemie komunistycznym. Stewardesy wspominają na przykład przewożenie różnych towarów, dzięki którym mogły się wzbogacić, opowiadają o dostępności do strojów i produktów z krajów, do których przeciętny obywatel nie mógł wyjechać, wspominają kupowanie leków dla tych, którzy w medykamentach z Zachodu widzieli często ostatni ratunek dla chorych bliskich. Oprócz licznych anegdot bohaterki reportażu przywołują również chwile dramatyczne, jak np. porwania samolotów, awaryjne lądowania, katastrofy lotnicze czy ucieczki z kraju. Książka Sulińskiej to interesujący reportaż o stewardesach w okresie PRL-u, jednocześnie lektura ta staje się ciekawym świadectwem funkcjonowania w komunizmie i doświadczania odrobiny tego, co tak bardzo pociągało w Zachodzie, a mianowicie wolności. Autorce udaje się uchwycić klimat tamtych czasów, oddać atmosferę ciągłego braku rzeczy najpotrzebniejszych, ale i tych, które można by określić mianem dostępnego luksusu, wreszcie pokazać odwagę i siłę charakteru często bardzo młodych kobiet, które zdecydowały się latać.

Anna Sulińska, Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016.

sobota, 23 kwietnia 2016

Kłopotliwi (M. Caparrós, Głód)

W przypadku „Głodu” Caparrósa mamy do czynienia z reportażem społecznie zaangażowanym. Autor zresztą nie ukrywa tego faktu. Co więcej, niektóre momenty kojarzyć się mogą nawet z manifestem wzywającym do działania i nakazującym odrzucenie dotychczasowej bierności. Jednocześnie Caparrós próbuje pokazać problem głodu na świecie w możliwie szerokim kontekście. Reportaż ten jest nie tylko bogaty w fakty, dramatyczne historie konkretnych bohaterów, portrety całych grup społecznych dotkniętych tragedią braku odpowiedniej ilości jedzenia, ale również we wspomniane wezwania do zrobienia czegoś w tej sprawie, oskarżenie systemu, wreszcie bezpośrednie zwroty do czytelnika, by poczuł, że to również jego prywatna sprawa. O ile emocjonalne deklaracje odautorskie na początku książki są dobrym wprowadzeniem do problemu, pokazującym konieczność włączenia się w próby zmieniania świata na lepsze, o tyle powtarzające się co jakiś czas pełne oburzenia i zdziwienia fragmenty oskarżające świat, wszystkich ludzi, system wydają się kompozycyjnie i ideowo zbędne. Wbrew oczekiwaniom autora stają się tym, co można by nazwać nadmiarem słów. Fakty przytaczane przez autora są na tyle mocne, porażające i dramatyczne, że nie ma najmniejszej potrzeby, by je dodatkowo w ten sposób wzmacniać. Caparrós opisuje przeludnienie, osłabienie organizmu, brak szansy na jakąkolwiek zmianę, umieranie z głodu, wreszcie szukanie pożywienia na ogromnych wysypiskach śmieci. Akcentuje płciowy charakter głodu, zwracając uwagę, iż dramat ten dużo częściej dotyczy kobiet, często bardzo młodych, i ich dzieci. Pokazuje estetyzowanie problemu przez państwa syte, które unikają słowa głód, a zamiast tego chętnie decydują się na używanie różnego rodzaju eufemizmów. Portretuje złożoność rzeczywistości, odwiedzając Niger, Indie, Bangladesz, Argentynę, Sudan Południowy i Madagaskar. Na przykładzie Stanów Zjednoczonych przygląda się otyłości jako znakowi biedy (efekt taniego, niezdrowego jedzenia), nie zaś zamożności. Ujawnia systemowy charakter głodu, przypominając, że chodzi tak naprawdę o niesprawiedliwą reglamentację dostępu do pożywienia. Ci, którzy nie mają, co jeść, traktowani są jak ludzie zbędni, niepotrzebni, kłopotliwi. Syte społeczeństwa najczęściej nie dostrzegałyby tego, że gdzieś na świecie, a często i wśród nich, są ci, którzy mogą nie dożyć jutra z powodu doświadczanego głodu. Caparrós, mimo wielkiego zaangażowania w sprawę, nie jest naiwny. Pozostawia czytelnika bez łatwych odpowiedzi, za to z drażniącym poczuciem, że jeśli wszyscy rozłożymy bezradnie ręce, w pewnym sensie będziemy współwinni.


Martín Caparrós, Głód, przeł. Marta Szafrańska-Brandt, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.

środa, 20 kwietnia 2016

Bez zachwytu (R. Foryś, Gambit hetmański)

Powieść Roberta Forysia obliczona jest na komercyjny sukces – piękne wydanie, atrakcyjna kobieta na okładce, sugestia, iż poznawać będziemy historie mężczyzn, którzy mają władzę, ale tak naprawdę rządzeni są przez kobiety, wreszcie imponująca objętość książki (ponad tysiąc stron, trzy tomy w jednym). Brak jakiejkolwiek informacji o autorze na okładce jest w powyższym kontekście dziwny i, tak bym to nawet ujęła, karygodny. „Gambit hetmański” to próba połączenia stylistyki charakterystycznej dla opowieści spod znaku płaszcza i szpady (Dumas się kłania) z powieścią historyczną, przygodową i teoriami spiskowymi. Akcja książki rozgrywa się za panowania Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Marysieńka Sobieska marzy o tym, by zdetronizować króla i wprowadzić na tron męża. Jesteśmy świadkami walk o wpływy, licznych knowań, plotek i nieuczciwych poczynań, planów, w których życie ludzkie okazuje się mało ważne, oraz igrania z emocjami i kupczenia ciałami w imię zdobywania kolejnych sojuszników. Książka Forysia niewątpliwie ma potencjał. Niestety, nie został on w dużej mierze wykorzystany. Autor sięga po zgrane chwyty i bardzo szybko można się zorientować, w jaki sposób będą eliminowani ci, którzy stoją na drodze do realizacji niecnych planów. Owa przewidywalność nie byłaby może tak rażąca, gdyby nie to, jak powieść została napisana. Foryś właściwie zrezygnował z jakiejkolwiek stylizacji, cała historia opowiedziana jest więc tak, jakby działa się współcześnie. Taki zabieg można by jeszcze momentami próbować zrozumieć, gdyby nie stosunkowo szkolny, mało literacki język. Niektóre sformułowania w ustach osób żyjących w XVII wieku brzmią po prostu śmiesznie. Dodatkową wadą powieści są opisy scen seksu – wyjątkowo kuriozalne i zabawne. Próba oddania erotycznych uniesień to często duże wyzwanie dla autora. U Forysia fragmenty te przypominają sceny rodem z marnego harlequina, są zdecydowanie nieudane, pretensjonalne, kiczowate. Finał trylogii również rozczarowuje. Okazuje się bowiem, że kobieta po przejściach i mężczyzna z przeszłością będą żyć długo i szczęśliwie w sielankowej atmosferze, a wszystko to, co działo się wcześniej, zostaje zapomniane. Tak po prostu, bez żadnego psychologicznego uzasadnienia. Dla kogo jest więc książka Forysia? Na pewno nie dla wielbicieli powieści historycznych, bo od takiej Elżbiety Cherezińskiej Foryś mógłby się dużo nauczyć. Raczej dla fanów romansów i to tych mniej wymagających.


Robert Foryś, Gambit hetmański, Wyd. Otwarte, Kraków 2016.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Wrzucone w nieistnienie (M. Abramowicz, Zakonnice odchodzą po cichu)

Książka Marty Abramowicz to publikacja ważna, pionierska, niezwykle mocna w swoim przekazie. Pokazuje bowiem nie tylko, jak wygląda świat kobiet decydujących się na życie w zakonie, ale – co dużo ważniejsze – odsłania okrucieństwo budujące fałszywe podstawy służby Bogu. Autorka nie ukrywa, że dotarcie do kobiet, które zdecydowały się zrezygnować z bycia zakonnicą, przypominało działanie skazane od początku na porażkę. Nie dlatego, że takich kobiet nie ma, ale z tego powodu, że decydują się one zazwyczaj na milczenie i nie opowiadają o trudnych, często traumatycznych, przeżyciach. Fakt, iż udaje się autorce znaleźć bohaterki, które chcą się podzielić swoimi doświadczeniami, jest więc wielkim sukcesem. Nie chodzi, oczywiście, o sukces związany z możliwością sfinalizowania projektu, jakim jest książka. Mam na myśli raczej wagę tego, o czym mówią byłe zakonnice. Każde z tych świadectw to istotny głos na temat prawdziwej twarzy Kościoła oraz niechęci tej instytucji do wykorzystywania zapału i inteligencji kobiet. W relacjach bohaterek książki powracają te same momenty: nagłe odkrycie, że ich wiara nie liczy się, a najważniejsze jest posłuszeństwo; nagłe poczucie, że jest się przedmiotem, nie zaś podmiotem, bo myślenie podlega w zakonie karze; nagłe wątpliwości, czy jest się we właściwym miejscu, skoro potencjał zakonnic marnuje się na wykonywanie zbędnych, powtarzalnych czynności, zamiast inwestowania w głoszenie Dobrej Nowiny wśród ludzi. To, co szczególnie uderza w opowieściach byłych zakonnic, to próby uczynienia kobiet bezwolnymi poprzez odbieranie im tego, co jest ich prywatną własnością, kontrolowanie korespondencji, niszczenie rodzących się więzi przyjaźni i osłabianie relacji rodzinnych, ubezwłasnowolnienie prowadzące do konieczności pytania się o pozwolenie w każdej, nawet najbłahszej sprawie (np. zakup środków higienicznych). Szczególnie interesującym wątkiem jest zderzenie upokorzenia zakonnic polskich z zupełnie innym statusem zakonnic na Zachodzie oraz zakonników w naszym kraju. W tle tych opowieści wybrzmiewa dramat podeptanej godności, zniszczonej wiary i zawiedzionych ideałów. A wszystko to, rzekomo, w imię posłuszeństwa sile najwyższej. Bardzo dobre.


Marta Abramowicz, Zakonnice odchodzą po cichu, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2016.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Migawkowo (M. Hawranek, Sz. Opryszek, Tańczymy już tylko w Zaduszki)

Zbiór reportaży Marii Hawranek i Szymon Opryszka z pewnością budzi zaciekawienie. Potencjalnie interesująca jest bowiem informacja z podtytułu. Ameryka Łacińska ciągle wydaje się miejscem dosyć mało znanym, zdecydowanie rzadziej opisywanym niż inne rejony świata. Niestety, choć autorzy odwiedzili różne kraje, choć odwołują się do zainteresowania człowiekiem deklarowanego przez Ryszarda Kapuścińskiego, choć czasami stają się częścią opowieści, to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, iż książce tej czegoś brakuje. Postawiono tutaj na migawkowość i mozaikowość, trochę podobne w swoim zamyśle do tego, co dostrzegalne jest u Artura Domosławskiego w „Gorączce latynoamerykańskiej”. O ile jednak u autora „Wykluczonych” przeplatanie historii z różnych miejsc układa się w zwartą całość, mocny głos na temat dyktatur wojskowych, o tyle u Hawranek i Opryszka pomysł ten realizowany jest trochę przypadkowo, tak, jakby reporterzy chcieli napisać o wszystkim, co ich zaciekawiło. W efekcie zamiast intrygującego tomu odsłaniającego nam nieoczywisty obraz takich krajów jak Kolumbia, Ekwador, Peru, Boliwia, Meksyk, Brazylia, Wenezuela i Paragwaj, otrzymujemy dość chaotyczny zbiór, w którym dominuje powierzchowny przekaz turystyczny. Trudno oprzeć się wrażeniu, że część problemów zostało potraktowanych nazbyt anegdotycznie. Szkoda, bo zasługują często na dużo pełniejszy i bardziej zniuansowany obraz. Owszem, jest tutaj kilka całkiem dobrych tekstów, odsłaniających uniwersalność pewnych doświadczeń, ale i ich szczególność, zważywszy na przeżycia jednostek. Mam tu na myśli chociażby tekst „Mój tato jest głupiutki”, gdzie kwestia pamięci sprowadzona zostaje do choroby, przeznaczenia i nierównej walki o to, by znaleźć antidotum na zapomnienie. Warto też zatrzymać się przy reportażu „Lepiej nago”, opisującym akcję solidarności z upokorzonym przez policję studentem, i przy tekście „Zgniłe jabłka” portretującym zamkniętą, małą społeczność, w której dochodzi do powtarzalnych gwałtów na śpiących kobietach.


Maria Hawranek, Szymon Opryszek, Tańczymy już tylko w Zaduszki. Reportaże z Ameryki Łacińskiej, Wyd. Znak, Kraków 2016.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Zagrożeni (J. Ambroziewicz, Zaraza)

Przypomnienie reportażu Ambroziewicza współczesnym czytelnikom to pomysł doskonały. Nie tylko z tego powodu, że mamy do czynienia ze znakomitym tekstem, ale również z tego powodu, że zbeletryzowany dokument autora świetnie wpisuje się w całkiem aktualne lęki i niepokoje odsłaniając uniwersalność strachu przed śmiercią i bezradność człowieka w niektórych potyczkach z chorobą. Już na początku jesteśmy zaintrygowani – najpierw mocny, zapadający w pamięć, pozornie tylko oczywisty tytuł, potem pełen niemalże namacalnego niepokoju początek, sugestywne oddanie lęku z powodu stanu chorej kobiety, wreszcie ostateczność tego, co się wydarza. Mamy zatem trzęsienie ziemi – nagłą śmierć zdrowej osoby na trudną do zidentyfikowania dolegliwość, no a potem, zgodnie z regułą Alfreda Hitchcocka, napięcie tylko rośnie – natkniemy się na lekarza, który głośno dzieli się podejrzeniami, rozpoczyna się akcja odizolowania pacjentów, którzy mogli zostać zarażeni, i próby walki z chorobą. Walki nierównej, na wszystkich frontach, obejmującej różne sfery życia, zmuszającej do przewartościowania planów oraz nawyków. Mieszkańcy Wrocławia jednak nie protestują. Wiedzą, że chodzi nie tylko o ich zdrowie, ale i życie. Choroba, którą próbują pokonać lekarze, to ospa prawdziwa. Sytuacja jest więc poważna i tę powagę udaje się Ambroziewiczowi znakomicie oddać. Będą ofiary śmiertelne, będzie poszukiwanie tych, którzy mogą zarażać, ale nie stawili się w szpitalu, będą organizowane izolatoria, w których pojawią się trudności typowe dla funkcjonowania w zamknięciu wśród obcych sobie ludzi. Można by więc powiedzieć, że ów fabularyzowany reportaż stanowi oryginalne połączenie powieści psychologicznej, thrillera medycznego i powieści sensacyjnej. Duszną atmosferę miasta naznaczonego zarazą i skazanego na osamotnienie będące skutkiem przymusu izolacji dodatkowo wzmaga fakt, iż trwa właśnie gorące lato 1963 roku. Opowieść o Wrocławiu ma więc w sobie coś apokaliptycznego, a jednocześnie przedziwnie krzepiącego. Ci, którzy podejmują walkę z wrogiem trudnym do opanowania, nie są wielkimi bohaterami, lecz zwykłymi ludźmi. W chwili próby odnajdują jednak w sobie cechy, których sami się nie spodziewają. Stają się przywódcami, którzy dowodzą w poszczególnych bitwach na tyle skutecznie, że pewnego dnia można już powiedzieć, że zaraza została pokonana. Pozycja obowiązkowa.


Jerzy Ambroziewicz, Zaraza, posłowie: Szymon Słomczyński, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2016.

sobota, 16 kwietnia 2016

Wrzuceni w niepewność (W. Lord, Titanic. Pamiętna noc)

Dla tych, którzy interesują się historią „Titanica”, książka ta stanie się lekturą obowiązkową. Dla tych natomiast, którzy wcześniej wiedzieli o katastrofie niewiele, znali tylko podstawowe fakty, książka Lorda pozwoli wyobrazić sobie panującą na statku atmosferę oraz uświadomić sobie, jak różne były postawy ludzi w chwili krytycznej. Dla jednych i drugich to z pewnością tekst potencjalnie istotny. Mamy przecież do czynienia z klasyczną pozycją, jeśli chodzi o portretowanie ostatnich chwil pasażerów „Titanica”. Fakt, iż autor rozmawiał z wieloma ocalonymi z katastrofy, jest dodatkowym atutem (książka ukazała się w 1955 roku). Zwłaszcza że Lord jest świadomy względności pamięci. Opisując różne momenty, kluczowe dla rozwoju sytuacji, świetnie oddaje to, iż są one odmiennie wspominane przez pasażerów. Autor koncentruje się na nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku, kiedy to „Titanic” po zderzeniu z górą lodową tonie. W trakcie lektury widać wyraźnie, iż mamy do czynienia z intrygującym przykładem literatury faktu. Lord proponuje zbeletryzowaną opowieść o ostatnich chwilach transatlantyku, który podobno był niezatapialny. Nie tylko z dużą wrażliwością dawkuje napięcie – sceny, gdy wszyscy myślą, że tak naprawdę nic się nie stało, gdy bagatelizowany jest fakt otarcia się o górę lodową, gdy obserwujący „Titanica” ze stosunkowo niedużej odległości statek „Californian” nie reaguje na dziwne sygnały, to prawdziwy majstersztyk. Udowadniają bowiem, jak trwale w umysłach pasażerów zakorzenił się mit o możliwości pokonania natury. Równie interesujące są fragmenty pokazujące, w jaki sposób ci, którym dano szansę na ratunek, zachowywali się wobec namacalnego, tak można by rzec, doświadczenia ostateczności. Lord opisuje i bohaterstwo, i tchórzostwo, i próby oszustwa, i brutalne odwracanie się od drugiego człowieka, by przypadkiem nie narazić własnego życia. Zwraca również uwagę na klasowy i ekonomiczny kontekst otrzymania szansy na ratunek. Choć pomagano najpierw kobietom i dzieciom, to jednak pasażerom trzeciej klasy było dużo trudniej dotrzeć do szalup i otrzymać w nich miejsce. W efekcie proporcje dotyczące tych, którzy zginęli i którzy przetrwali, odtwarzają istniejącą hierarchię społeczną. Wśród bogatych przedstawicieli elit ci, którzy przeżyli, byli najliczniej reprezentowani. Ciekawym wątkiem, na który zwraca uwagę Lord, jest reakcja mediów na to wydarzenie, które – jak powszechnie uważano – nie powinno mieć miejsca. Na podstawie kilku stron poświęconych temu problemowi można wysnuć kilka ciekawych wniosków na temat tego, jak opisuje się wielkie tragedie i jak traktuje się osoby, które choć mogą być dostarczycielami informacji, jednocześnie, a może przede wszystkim, są ofiarami. Pozycja obowiązkowa.


Walter Lord, Titanic. Pamiętna noc, przeł. Maria Zawadzka, Wyd. Agora, Warszawa 2016.

środa, 13 kwietnia 2016

Kto kogo potrzebuje? (L. Groff, Fatum i furia)

Pomysł, by podzielić książkę na dwie części i pokazać tę samą historię jako inną, bo opowiedzianą z perspektywy dwóch różnych osób, nie jest, oczywiście, niczym nowym. Mówienie zatem o pewnym nowatorstwie, jeśli chodzi o formę, jest w tym przypadku nadużyciem. Groff proponuje czytelnikom opowieść o małżeństwie – doskonałym na pokaz, doskonałym w czterech ścianach domu, a jednocześnie karykaturalnym, gdy weźmiemy pod uwagę prawdziwe myśli i ukrywane czyny obojga. Jeśli więc potraktowalibyśmy tę historię jako świadectwo niemożności porozumienia się ludzi sobie najbliższych, otrzymalibyśmy historię, w której związek oparty jest na kłamstwie i prawdzie jednocześnie. Mathilde, jak się okaże, jest świetną kreatorką – kształtuje więc swoje życie po to, by uciec od traum nad nią ciążących, kształtuje codzienność męża, by stworzyć mistrza i aby trwać w poczuciu spełnienia, próbuje wreszcie swoich sił w panowaniu nad innymi ludźmi, prowadząc chociażby grę z matką partnera. Powieść tę można jednak z powodzeniem czytać jako świadectwo nierównomiernego podziału zadań. Lancelot od dzieciństwa szykowany jest na kogoś wielkiego, nie rozpatruje więc nawet wersji, że może być mężczyzną zwyczajnym. Z kolei jego żona godzi się na rolę towarzyszącą, choć tak naprawdę okazuje się demiurgiem tego wszystkiego, co w ich życiu się przydarza. Obserwujemy dramat samotności w tłumie – każda z osób, które są częścią biografii bohaterów, w jakiś sposób nie jest sobą, wkłada maskę i szybko się do niej przyzwyczaja. Zresztą imprezy i spotkania ze znajomymi są tutaj przedstawione w specyficzny, typowo amerykański sposób. Przyglądamy się ludziom znudzonym, sztucznym, bogatym, mającym zwykle pozorne problemy. Pierwsza część powieści jest w związku z tym dosyć pretensjonalna. Na uwagę zasługuje relacja Lancelota z matką i Mathilde z teściową. Toksyczna więź nie przestaje być uzależnieniem nawet wówczas, gdy jest kontrolowana i ostatecznie przerwana. Książka Groff to jeszcze jedna wersja opowieści o małżonkach, którzy mają przed sobą tajemnice i nie umieją pokazać się partnerowi w wersji prawdziwej. Całkiem ciekawa, na pewno jednak klasyfikowanie jej jako lektury, której nie da się zapomnieć, jest dużą przesadą.


Lauren Groff, Fatum i furia, przeł. Mateusz Borowski, Wyd. Znak, Kraków 2016.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Człowiek człowiekowi (P. Short, Pol Pot. Pola śmierci)

W angielskiej wersji podtytułu monumentalnej biografii Pol Pota natkniemy się na określenie „Anatomia koszmaru”. W wersji polskiej zdecydowano się na czytelne odniesienie do jednego z najważniejszych świadectw na temat dyktatury Czerwonych Khmerów, a mianowicie do książki Hanga Ngora „Pola śmierci”. W obu przypadkach zaakcentowany zostaje dramat mieszkańców Kambodży, co w tym kontekście jest najistotniejsze, sam Pol Pot natomiast jawi się jako sprawca, demiurg, okrutny ideolog. Philip Short na początku swojej książki mocno akcentuje fakt, iż historyk bardzo przypomina detektywa. Tym samym opisuje swój sposób pracy oraz wyzwania czyhające na badacza zajmującego się historią XX wieku: „Współczesne dokumenty, zeznania świadków, ich późniejsze wspomnienia, porównane i połączone z innymi źródłami dostarczają zasadniczych wskazówek co do natury ukrytej za nimi »zbrodni«, czyli prawdy historycznej. Badacz stara się wydobyć z tej amorficznej masy szczegółów portret bohatera lub antybohatera opowieści” (s. 9). Deklaracja Shorta każe nam się zastanowić nad pułapkami czyhającymi na tego, kto czerpie ze świadectw osób, które były świadkami, ofiarami lub uczestnikami wydarzeń. W zależności od tego, jaką rolę ludzi ci pełnili i jaki jest ich stosunek do wydarzeń z przeszłości, takie są też ich wypowiedzi. Historyk, co sugeruje Short, musi więc być czujmy i uważny. W przypadku Pol Pota mamy do czynienia z człowiekiem odpowiedzialnym za, jak podają niektóre źródła, śmierć blisko 2,5 miliona ludzi. Mówienie o nim jako o zbrodniarzu wydaje się oczywiste. Tymczasem Short pokazuje, że nie dla wszystkich ocena decyzji przywódcy jest jednoznaczna. Są i tacy, którzy nadal go podziwiają. Wielkim atutem sposobu opowiadania historyka jest więc pokazanie dwuznaczności ocen wpisanej w wydarzenia, które określamy mianem ludobójstwa. W efekcie więc Pol Pot – antybohater – dla niektórych staje się bohaterem. Oprócz szczegółowej rekonstrukcji wydarzeń prowadzących do objęcia władzy w państwie przez Czerwonych Khmerów Short skupia się na barwnych, intrygujących, nieoczywistych portretach twórców rewolucji. Relacjonując wprowadzane przez nich w życie idee pokazuje, jak nasiąkli ideami komunistycznymi we Francji, by następnie stworzyć niepowtarzalną, wyjątkowo okrutną i bezlitosną wersję komunizmu w Kambodży. Rekonstruowanie kolejnych składowych ideologii, a także pokazywanie w jaki sposób los Kambodżan powiązany był z decyzjami Zachodu (Francja i USA) oraz Chin, Wietnamu i Tajwanu, okazuje się arcyciekawą lekturą ujawniającą wzajemne zależności, uwikłania i wyrzeczenia związane z chęcią uzyskania korzyści. Bardzo interesujące są na przykład różnego rodzaju kwestie kulturowe wyjaśniane przez autora. Na uwagę zasługuje na przykład wątek traktowania kraju przez monarchę jako prywatnej własności lub motyw praktykowania pewnych obyczajów w Kambodży, które można porównać z niektórymi zwyczajami w Afryce. Książka Shorta to nie tylko znakomicie opisana biografia Pol Pota, ale również opowieść o idei, której celem było zniszczenie człowieka jako jednostki i uczynienie z niego bezmyślnej maszyny pracującej na rzecz, rzekomo będącej wcieleniem doskonałości, wspólnoty. To, że człowiek uczynił takie rzeczy człowiekowi, oczywiście, przeraża. Short jednak nie pozwala nam pozostać w zadziwieniu i oburzeniu jako reakcjach na okrucieństwo, sugeruje bowiem, że zło jest cały czas obecne wśród nas, ciągle czyha na swój czas i zawsze może się obudzić. Także dzisiaj. W efekcie więc jego historyczna opowieść staje się również ostrzeżeniem natury moralnej.


Philip Short, Pol Pot. Pola śmierci, przeł. Sebastian Szymański, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2016.

wtorek, 5 kwietnia 2016

Z ogłoszenia (K. Oprzędek, Polak sprzeda zmysły)

Konrad Oprzędek wzoruje się na najlepszych. Inspiruje się książką Krzysztofa Kąkolewskiego „Trzy złote za słowo” i podobnie jak znany reporter przed laty buduje swoje opowieści w taki sposób, że początkiem historii jest ogłoszenie. Oprzędek, wbrew pozorom, wcale nie próbuje ośmieszyć swoich bohaterów. Nawet gdy opisuje kobietę handlującą swoją używaną bielizną lub gdy jego bohaterka sprzedaje własny mocz, próbuje zrozumieć tych, których słucha. Klienci obu pomysłowych bizneswoman, choć mają dość specyficzne upodobania, nie są zabawni, raczej smutni, przygnębieni, przekonani, że ponieśli życiową porażkę. Wątek ten zresztą często w książce powraca. Samotni i przegrani są nie tylko ci, którzy wydają pieniądze na czyjś intymny zapach i podniecają się złudzeniem erotycznych namiętności, ale również te osoby, które ogłaszają, że chciałaby sprzedać nerkę. Czasami taki anons jest rozpaczliwym wołaniem o pomoc, innym razem próbą zwrócenia na siebie uwagi lub prośbą o ratowanie życia, które właśnie znajduje się na zakręcie. Oprzędkowi udaje się zachować lekkość nawet wówczas, gdy w tle pojawiają się całkiem poważne tematy. Reporter umie pokazać, że absurd towarzyszy tragedii, a śmieć może istnieć w sąsiedztwie rozpaczy. Jednocześnie łatwo zauważyć warte docenienia zachowanie proporcji. Tam, gdzie ogłoszenie sugerować może banał, pojawia się historia całkiem poważna – jak w przypadku kobiety poszukującej swoich kolegów sprzed lat, choć ci od dawna nie żyją. Czasami ogłoszenie odsłania upływ czasu i zmieniające się priorytety tych, którzy są właścicielami przedmiotu, którego dotyczy anons – tak jest chociażby w tekście o zużytym od pocałunków Jezusie na krzyżu, ważnym punktem odniesienia dla matki, mało znaczącym przedmiotem dla syna. Reporterską książkę Oprzędka można więc uznać za portret Polaków zdominowany ich samotnością, pomysłowością i historiami kryjącymi się za pozornie mało istotnymi przedmiotami. Cóż bowiem ciekawego może być w używanych majtkach, lodówce, suplementach diety czy mającym wiele lat, zmechaconym kocyku? – spytałby ktoś lekceważąco i zrezygnowawszy z lektury, na pewno popełniłby błąd.


Konrad Oprzędek, Polak sprzeda zmysły, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2016.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Wiele różnych traum (Antologia studiów nad traumą, red. T. Łysak)

„Antologia studiów nad traumą” to pozycja obowiązkowa nie tylko dla tych, którzy specjalizują się w badaniach nad Zagładą. To również intrygująca inspiracja do nowych dróg interpretacyjnych oraz pretekst do dyskusji dla tych, których zajmuje problematyka ludobójstwa, kulturowego postrzegania zbrodni, wpisania świadectw w nierozerwalną grę pamięci i zapomnienia, wreszcie popkulturowego zawłaszczania niektórych wizerunków i sposobów narracji. Teksty zamieszczone w tomie można więc uznać za uniwersalne w swojej wymowie – nawet jeśli dotyczą konkretnego, szczegółowego zagadnienia, da się je odnieść do szczerszych kontekstów i wykorzystać do wpisania danego problemu w przestrzeń znaków mówiących inaczej, zaskakująco, w nieoczywisty sposób. Antologia intryguje już na początku za sprawą refleksji nad różnymi sposobami definiowania traumy, jej rozróżniania i umieszczania na tle zagadnień, dzięki którym wybrzmiewa mocniej lub zaczyna być wymazywana. W książce natkniemy się na przykład na rozważania dotyczące emocjonalności pamięci powiązanej z traumatycznym doświadczeniem (Bessel A. van der Kolk, Onno van der Hart, Natrętna przeszłość: elastyczność pamięci i piętno traumy), na wątek powiązania woli widzenia z traumą, a więc na rozważania dotyczące fotografii (Ulrich Baer, Ku spojrzeniu demokrytejskiemu), na opis pionierskich badań nad fotografiami z miejsca zbrodni i wpisanymi w nie relacjami władzy związanymi z udostępnianiem zdjęć (Henry Bond, Twardy dowód), na refleksje dotyczące filmu i tego, na ile pokazana w nim trauma bliska jest tej doświadczonej (Joshua Hirsch, Postmodernizm, drugie okolenie i międzykulturowe kino posttraumatyczne), na próbę analizy współczesnego horroru jako opowieści kompensującej traumy historyczne (Adam Lowenstein, Moment alegoryczny), na przemyślenia dotyczące seryjnych morderstw i związków miedzy katem a ofiarą (Mark Seltzer, Kultura rany). Pozycja obowiązkowa.


Antologia studiów nad traumą, red. Tomasz Łysak, przeł. Tomasz Bilczewski, Katarzyna Bojarska, Jan Burzyński, Anna Kowalcze-Pawlik, Agnieszka Rejniak-Majewska, Wyd. Universitas, Kraków 2015.

niedziela, 3 kwietnia 2016

Upomnieć się o najsłabszych (A. Dziewit-Meller, Góra Tajget)

Anna Dziewit-Meller w swojej najnowszej książce decyduje się zmierzyć z tematem ważnym i poruszającym z punktu widzenia wywoływanych w czytelniku emocji. Formalnie proponuje czytelnikowi raczej zbiór opowiadań niż klasyczną powieść, popularyzuje zagadnienie. Teksty powiązane są ze sobą dramatem wynikającym z wojennej traumy i świadomością, że brutalność w stosunku do najsłabszych bywa szczególnie trudna do zrozumienia. Taki zamysł formalny ma swoje wady i zalety. Pierwszy tekst, którego akcja dzieje się współcześnie, z jednej strony sygnalizuje temat, który będzie w książce powracał, z drugiej sprawia wrażenie zaplanowanego na większą całość, ale z jakiegoś powodu urwanego. Aptekarz, któremu rodzi się dziecko, jest zachwycony faktem, iż stał się ojcem, ale i przerażony tym, co może jego dziecko spotkać. Wszędzie widzi zagrożenie, wyobraża sobie różne niebezpieczeństwa, obsesyjnie myśli o tym, co niepokoi i przeraża. Jego emocje są dodatkowo podsycane świadomością tego, że w pobliskim szpitalu psychiatrycznym w okresie II wojny światowej w ramach akcji T4 zabito dwieście dzieci. Szkoda, że tego akurat motywu autorka nie zdecydowała się rozrysować trochę inaczej. Rosnące przerażenie odnośnie do teraźniejszości nie jest w przypadku bohatera przekonujące, świadczy raczej o jego niedojrzałości, a ponieważ problem ten zostaje wyeksponowany także poprzez długość tekstu, czytelnik niepotrzebnie otrzymuje na początku jeden ze słabszych fragmentów książki. Drugi tekst, na którego pozbyciu się książka by zyskała, to opowiadanie ostatnie, w którym pojawia się wątek „co by było gdyby” w kontekście Hitlera. Tak więc klamrowa budowa tomu osłabia jego wymowę, a szkoda. Szkoda, bo pozostałe opowiadania można uznać za bardzo interesujące. Autorce udaje się stworzyć intrygujące portrety kobiet. Warto zwrócić uwagę na Gertrudę Luben, lekarkę, która aktywnie działała w ramach akcji T4, nie została ukarana, a po latach nie czuje żadnych wyrzutów sumienia. Dziewit-Meller przekonująco oddaje napięcie, jakie rodzi się między dziennikarzem a odpytywaną z przeszłości kobietą. Pokazuje, iż między bohaterami nie może dojść do porozumienia, pochodzą bowiem z innych światów, a wyznawane przez nich wartości nie mają ze sobą nic wspólnego. Dziennikarz, choć oczekuje pokajania się ze strony lekarki, tak naprawdę kompletnie nie rozumie jej sposobu myślenia. Z kolei Luben jest przekonana, że spotykają ją niesłusznie szykany, przecież wykonywała tylko swoje obowiązki i pracowała na rzecz nauki. Najciekawszą postacią opisaną w książce jest Zefka, stara kobieta, która leży w szpitalu i jest ciężko chora. Ta, która ją odwiedza, symbolicznie stanowi jej przeciwieństwo – jest młoda i w ciąży. Życiorys ciotki, który poznajemy stopniowo od dzieciństwa, przez dorastanie, po dramatyczne przeżycia wojenne zmuszające ją do przyspieszonego dojrzewania, to zapadający w pamięć opis losu wielu kobiet. Tutaj oprócz naznaczenia problemem tożsamościowej identyfikacji, oprócz odrzucenia przez matkę i doznania miłości ze strony tych, którzy mieli być wrogami, dochodzi jeszcze gwałt zbiorowy i pogarda dla kobiecych ciał ze strony radzieckich zwycięzców. Stara, schorowana ciotka, kiedy dotyka brzucha ciężarnej, na chwilę staje się znowu młoda, jeszcze nie zniszczona przez zło, jeszcze marząca o lepszym życiu. Dziewit-Meller nadaje tej scenie ważny, symboliczny wymiar. Z kolei chłopiec o imieniu Ryszard to dziecko pozostawione, by umrzeć, tylko dlatego, że nowy partner matki uznał je za niepotrzebne. Zaprowadzony do szpitala psychiatrycznego skazany zostaje na doświadczenie tego, co jest udziałem innych pacjentów – leczenie prowadzić miało nie do ratowania, lecz do uśmiercania tych, których uznano za niepotrzebnych dla społeczeństwa. Dziewit-Meller pisze dla dzieci-ofiar akcji T4 rodzaj modlitwy pożegnalnej. Postać Ryszarda z jednej strony ma w sobie jasność, bo ktoś z oprawców wyciąga do niego pomocną dłoń, jednocześnie jest potwierdzeniem tego, że wiele innych dzieci umarło w bólu i samotności. Autorce udaje się więc pokazać, że biografia tej akurat postaci nie jest typowa, choć chciałoby się, by właśnie tak było. Paradoksalnie jednak ocalenie Ryszarda stanowi potwierdzenie braku nadziei doświadczanego przez innych młodych pacjentów.


Anna Dziewit-Meller, Góra Tajget, Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2016.

sobota, 2 kwietnia 2016

(Nie)znośne towarzystwo (G. Uzdański, Wakacje)

Powieściowy debiut Uzdańskiego to powieść specyficzna – nie ma tu szybko rozwijającej się akcji, wspomnienia nie są jakieś szczególnie traumatyczne, a wspólne bycie bohaterek, matki i córki, opiera się na codzienności, w której tak naprawdę niewiele się dzieje. Antyreklama? Niekoniecznie. Autorowi udaje się świetnie oddać emocje łączące kobiety. Dwugłos, którego jesteśmy świadkami, zarówno ten wypowiadany, jak i rozgrywany w myślach, znakomicie pokazuje więź, która choć istnieje, to jednak opiera się nie na czułości, miłości i radości z możliwości przebywania razem, ale na tłumionej niechęci, przewrażliwieniu, sztucznej uprzejmości i nieumiejętności prawdziwej rozmowy. „Wakacje” to zresztą powieść, która obnaża brak komunikacji miedzy najbliższymi. Wyjazd do gospodarstwa agroturystycznego, który ma zbliżyć do siebie matkę i córkę, okazuje się zupełnie czymś innym. Na pewno nie rewolucją w ich relacjach, ale i nie rozczarowaniem. Być może, historia opowiedziana przez Uzdańskiego wyraźnie to sugeruje, czasami nie da się nic zmienić, a zwyczajność może być tylko zapowiedzią kolejnej sztucznej, niewiele wnoszącej wymiany zdań. Dialogi, które mogą śmieszyć, obnażają przecież paradoks, który dotyczy wielu ludzi, stają się nie tylko zabawne, ale i tragiczne w swojej wymowie. Wychodzi bowiem na jaw, że nawet wspomniana uprzejmość, gdy jest przerysowana i nie opiera się na szczerości, może irytować i budzić zdenerwowanie. Zresztą bohaterki powieści Uzdańskiego nie przestają się wzajemnie oceniać. Jednocześnie zapewniają same siebie w myślach, że akceptują i tak naprawdę nie odczuwają tej niechęci, która tak naprawdę w nich jest. Codzienność okazuje się w tym przypadku pretekstem do pokazania, że czasami najbliżsi – matka i córka – nie potrafią się zrozumieć i nie umieją ze sobą być. Tak jest wówczas, gdy każde słowo, zachowanie, przewidywalna reakcja drugiej osoby drażnią, a nad owym rozdrażnieniem trudno jest zapanować.


Grzegorz Uzdański, Wakacje, Wyd. W.A.B., Warszawa 2016.