poniedziałek, 31 lipca 2017

Koszmar wojny (J. Kubert, Faks z Sarajewa)

Komiks Kuberta to projekt niezwykły i w sensie koncepcyjnym, i jako świadectwo opisywanych czasów. Znany z produkcji superbohaterskich autor tym razem proponuje czytelnikom powieść graficzną. Mamy do czynienia nie tylko ze sportretowaniem istotnego fragmentu wojny w byłej Jugosławii, ale i z projektem o charakterze biograficznym w podwójny sposób. Pierwszy wiąże się z odtworzeniem przeżyć Ervina Rustemagicia, europejskiego agenta Kuberta, który razem z rodziną próbował opuścić oblężone Sarajewo. Pisał i wysyłał faksy do przyjaciół z całego świata, ale mimo uruchomienia wielu znajomości długo wydawało się, że wojna pokona ludzi dobrej woli. Drugi wynika z faktu wykorzystania zdjęć Karima Zaimovicia, dziennikarza i fana komiksów, który „zmarł w wyniku obrażeń głowy odniesionych po wybuchu granatu na ulicy Sarajewa w sierpniu 1995 roku. Miał zaledwie 24 lata” (s. 7). Wykorzystanie autentyczności zarówno jeśli chodzi o biografię głównego bohatera, jak i scenerię, w której rozgrywają się wydarzenia, silnie kontrastuje ze sposobem rozrysowania postaci. Kubert pozostaje wierny tradycji, z której się wywodzi, nie rezygnuje z kolorów, kobiety są u niego zwykle bardzo atrakcyjne, a mężczyźni mają często imponujące postury, tym samym realizm przedstawienia staje się umowny. Jeśli więc mielibyśmy mówić o komiksowości w potocznym rozumieniu, to u Kuberta jest ona dostrzegalna. Paradoksalnie jednak nie kłóci się zbytnio z opowieścią, którą autor prezentuje. Sugestywność przeżyć wojennych zostaje tutaj zachowana. Ogromną rolę w podsycaniu napięcia odgrywają cytowane faksy. Historia przedstawiona w komiksie to nie tylko obraz strachu i bezradności pewnej rodziny, która nie mogła i nie chciała przygotować się na wojnę. To także ciekawy głos na temat samotności tych, którzy narażeni są na śmierć, a świat nie spieszy się, by reagować. Warto również dostrzec wyeksponowany motyw dramatu artysty. Ervin traci cały swój dorobek, wszystkie zbiory, które kolekcjonował przez lata, musi pogodzić się z tym, że archiwum jego prac to jedna z materialnych ofiar trwającej się właśnie wojny.


Joe Kubert, Faks z Sarajewa, przeł. Krzysztof Uliszewski, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2017. 

niedziela, 30 lipca 2017

Obcy, którzy stali się swoi (D. Sturis, Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji)

Reportaż Sturisa wpisuje się we wcześniejsze zainteresowania autora tematem emigracji. Wątek ten pojawia się i w „Grecji. Gorzkich pomarańczach” i w „Gdziekolwiek mnie rzucisz. Wyspa Man i Polacy. Historia splątania”. „Nowe życie” jest więc z jednej strony efektem poszerzenia zainteresowania środowiskiem, z którego autor się wywodzi, z drugiej stanowi próbę przypomnienia Polakom postaw wykazywanych w stosunku do uchodźców przed laty, a tak rzadkich współcześnie. Można więc powiedzieć, że wątek biograficzny i historyczny zderzony zostaje z kontekstem społecznego zaangażowania, w tle obecne jest bowiem cały czas pytanie o przyczyny zmian, które zaszły w naszym społeczeństwie, jeśli chodzi o traktowanie tak zwanych obcych, ale potrzebujących pomocy. Sturis rekonstruuje losy Greków, którzy w wyniku zagrożeń czyhających na komunistów w okresie wojny domowej, szukali pomocy i bezpiecznego miejsca do życia m.in. w Polsce. Przywołując życiorysy konkretnych ludzi, dla których Polska stała się drugim domem, odsłania skomplikowane przeżycia przybyszów – samotność i strach wysyłanych najpierw dzieci, trudności związane z łączeniem rodzin, doświadczenia partyzanckie dorosłych i ich kłopoty zdrowotne, stopniowe zanikanie nieufności i rodzenie się przyjaźni między polskimi a greckimi sąsiadami. Praca reportera jest też działaniem na rzecz pamięci, okazuje się bowiem, że gromadzone przez lata archiwa dotyczące uchodźców z Grecji zostały zniszczone. Skuteczne pokonanie zapomnienia odbywa się więc za pomocą opowieści. Sturis unika łatwości kategoryzowania, rezygnuje z upraszczających ocen politycznych, nie próbuje hierarchizować objawów sympatii, które spotykały uchodźców. Dzięki temu otrzymujemy opowieść nie tylko fascynującą z racji przedstawianych faktów, ale i uwrażliwiającą na biografię każdej jednostki, bo to właśnie pojedyncze losy mówią najwięcej o zbiorowości. Pozycja obowiązkowa.


Dionisios Sturis, Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji, Wyd. W.A.B., Warszawa 2017. 

sobota, 29 lipca 2017

Spojrzenie (M. Mostowik, Patrzę)

Monika Mostowik pozostaje wierna stylowi, który zaprezentowała w debiucie i w kolejnych książkach. Choć minęła prawie dekada od jej ostatniej prozatorskiej publikacji, to jednak w owym przywiązaniu do określonego sposobu opowiadania, widać i konsekwencję, i rozwój, i dopracowanie formy, i intensyfikację przedstawianych emocji. W centrum zainteresowania autorki jak zwykle jest kobiecość – ta jawna, która przypomina maskę i strój, który ma ukrywać, a nie ujawniać; ta ukryta, w której widać nieśmiałość prawdy, przełamywanie tabu, gotowość do otwarcia się na jawie na to, co wcześniej było obecne tylko w snach. Nie bez powodu w tytule zbioru opowiadań pojawia się słowo „Patrzę”. Można rozumieć je nie tylko jako odautorskie podpatrywanie, uważne obserwowanie, notowanie szczegółów, które składają się później na prozę. Da się je również traktować jako motyw wiodący zamieszczonych w tomie tekstów. To właśnie spojrzenie ma w tych opowieściach moc stwarzającą – dodaje odwagi, upewnia w dokonanym wyborze, krzepi. Bywa również siłą destrukcyjną – gdy jest brakiem reakcji, paraliżującym strachem, dowodem na nieumiejętność opowiedzenia się po żadnej ze stron. Staje się także elementem potwierdzenia własnego istnienia – gdy umożliwia zbudowanie alternatywnej historii, gdy prowokuje snucie prawdopodobnych wersji wydarzeń, które już miały miejsce, gdy pozwala na odcięcie się na chwilę od siebie samej, by uciec, ale i wziąć oddech, by dalej walczyć. W tekstach Mostowik kobieta najwięcej otrzymuje od drugiej kobiety. Nie zawsze to, co bierze i to, co dostaje, jest pozytywne. Zawsze jednak uruchamia myślenie, niekiedy też działanie, prowadzące do zgromadzenia istotnych informacji o sobie. Intrygujące.


Monika Mostowik, Patrzę, Wyd. JanKa, Pruszków 2017. 

piątek, 28 lipca 2017

Zapomniana wojna (P. Pieniążek, Wojna, która nas zmieniła)

Reportaż Pieniążka warto czytać równolegle z wcześniejszymi „Pozdrowieniami z Noworosji”. Obie książki ewidentnie się uzupełniają, choć utrzymane są w odmiennej stylistyce. Ta pierwsza jest bardziej skonwencjonalizowana i stanowi próbę uchwycenia wydarzeń dziejących się „tu i teraz”. Z kolei „Wojna, która nas zmieniła” jest dużo bardziej refleksyjna. Paradoksalnie, bo jednocześnie autor nie rezygnuje z opisywania takich momentów, które oddają rytm funkcjonowania na froncie. Książka zaczyna się na przykład od sceny ostrzału, gdzie zagrożeni potencjalnie są nie tylko ci, którzy mogą odpowiedzieć użyciem broni, ale i towarzyszący im reporter. Pieniążka interesuje codzienność – ta związana z życiem zwykłych ludzi i ta znacząca służbę wojskową ludzi, którzy uczestniczą w walce. Obie grupy łączy przyzwyczajenie do wojny, bezradność i poczucie opuszczenia przez tych, którzy mogliby w jakiś sposób spróbować zmienić ich los. Poznajemy więc osoby, które wyrzekają się normalności i powoli zaczynają akceptować to, co jest tak naprawdę aberracją, ale i postaci, które za wszelką cenę próbują odtworzyć reguły życia obowiązujące przed wojną. Wszyscy są świadomi tego, że funkcjonują w sytuacji bez wyjścia – zawieszeni w czasie, pomiędzy mniej lub bardziej realnymi oczekiwaniami polityków, wrzuceni w nicość, pogodzeni ze wszechobecnym zniszczeniem i zagrożeniem. W pewnym sensie reportaż Pieniążka można potraktować jako oskarżenie. Obojętność, z jaką traktuje się teraz Ukrainę, pokazuje, w jaki sposób działają media – interesują się przez chwilę, potem przyglądają się już innym miejscom i innym konfliktom.


Paweł Pieniążek, Wojna, która nas zmieniła, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2017. 

czwartek, 27 lipca 2017

Po latach (C. Douglas, Ktokolwiek widział)

Obyczajowo-kryminalna powieść Douglas do pewnego momentu wydaje się dość przewidywalna. Mamy tu bowiem do czynienia z prywatnym śledztwem przeprowadzanym po latach. Frankie, kobieta z wielkiego świata, wraca do swojej rodzinnej miejscowości na prośbę brata dawnej przyjaciółki. Sophie zniknęła przed laty, wydobyto właśnie z jeziora resztki zwłok. Mężczyzna przypuszcza, że to jego siostra, jest bowiem przekonany, że dziewczynę zamordowano. Frankie przyjeżdża do Oldcliffe trochę z obowiązku, trochę, aby uspokoić wyrzuty sumienia, trochę po to, żeby uzyskać odpowiedzi na dawno niezadawane już pytania. Wszystko dzieje się pozornie tak jak zawsze w przypadku takiej scenerii i takiej tajemnicy – miejscowość poza sezonem turystycznym jest przygnębiająca, dawni znajomi niemili, a sekrety z przeszłości zaczynają wychodzić na jaw i coraz bardziej zagrażają teraźniejszości. Na szczęście Douglas decyduje się w którymś momencie na ciekawy zwrot akcji, w efekcie którego okazuje się, że nikt nie jest tym, za kogo się podaje, a tajemnice sprzed lat nie są wcale tak banalne, jak moglibyśmy się spodziewać. Akcja przyspiesza, komplikuje się, a bohaterowie stają się bardziej skomplikowani psychologicznie niż na początku. I ten fakt warto docenić.


Claire Douglas, Ktokolwiek widział, przeł. Katarzyna Rosłan, Wyd. W.A.B., Warszawa 2017. 

środa, 26 lipca 2017

Podziemia (M. Jastrzębski, Rubinowe oczy Rosji. Tajemnice podziemnej Moskwy)

Reporterską opowieść Jastrzębskiego czyta się jak połączenie literatury faktu z esejem historycznym, powieścią przygodową, kryminałem i powieścią szpiegowską. Autor wyraźnie stara się budować napięcie w typowo literacki sposób. Służą temu zwłaszcza przywoływane historie z przeszłości – pełne tajemnic i sekretów – oraz sposób konstruowania postaci. O ile jednak wujek Borka okazuje się bohaterem intrygującym, nieoczywistym i fascynującym, o tyle opisy kobiet są kiczowate i dość kuriozalne. Akcentowanie zaglądania w dekolt rozmówczyni, pisanie o przypadkowo spotkanej dziewczynie, że jest jak anioł lub że ma usta w kolorze polnych maków, wybrzmiewa co najmniej żenująco. Na szczęście nie na tym skupia się autor. Interesuje go tytułowa podziemna Moskwa. Warto docenić fakt, że chodzi w tym wypadku nie tylko o tajemnicze tunele znajdujące się pod ziemią, o kolejkę podziemną, funkcjonującą równolegle do metra, do której dostęp ma tylko bezpieka, o miejsca eksplorowane przed tzw. diggerów, ale również o zasady rządzące światem przestępczym, o stalinowską przeszłość, o sposób sprawowania rządów współcześnie, o dobra intelektualne. Nie bez powodu jedna z ważniejszych w książce opowieści dotyczy próby zmierzenia się z zapomnieniem, jaką podejmuje wspomniany wujek Borka. To, co próbuje odkryć mężczyzna, dotyczy losów więźniów pracujących w sekretnej kopalni diamentów. Historia ta brzmi jakby pochodziła z którejś części Indiany Jonesa lub Pana Samochodzika, tymczasem stanowi fragment ukrywanych do dzisiaj niektórych zbrodni Stalina. Książka ta zaciekawi nie tylko tych, którzy niegdyś marzyli o poszukiwaniu skarbów i odkrywaniu tajemniczych miejsc, będzie również interesującą lekturą dla tych, którzy świadomi są tego, że za historią oficjalną kryje się ta druga – często odmienna i sprzeczna z propagowanymi przez władze wersjami.


Maciej Jastrzębski, Rubinowe oczy Kremla. Tajemnic podziemnej Moskwy, Wyd. Helion, Gliwice 2017. 

czwartek, 13 lipca 2017

Opuszczenie jako ślad dawnego życia (B. Lenard, P. Mikołajczak, Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii)

Reporterska wyprawa Lenard i Mikołajczaka opiera się na zainteresowaniu opuszczonymi domami i budynkami w Islandii. Autorzy rezygnując z opisywania piękna regionu, stawiają na to, co pozornie jest brzydkie, świadczy o rozpadzie i przemijaniu, odsłania chwilowość tego, co wydaje się trwałe. Jest to zabieg, który zasługuje na uznanie, gdyż dzięki akurat takiej przyjętej perspektywie udaje im się pokazać nieoczywisty portret Islandii i jej mieszkańców. Odwiedzanie kolejnych opuszczonych miejsc wiąże się z refleksją na temat skutków kryzysu, połowów śledzia i rozwoju przetwórstwa rybnego, problemów związanych z wyczerpaniem się tego, co miało być źródłem przemysłowego boomu, zmian zachodzących wśród ludzi, miejsc naznaczonych kataklizmami i sposobach radzenia sobie z zagrożeniem. Gdzieś w tle obecne jest przesłanie o odradzaniu się wpisanym w umieranie i nadziei powiązanej z odczuwaną w danej chwili bezradności. Miejsca stają się w tym kontekście świadectwem tego, co minęło i co jeszcze do niedawna było częścią życia na Islandii. Lenard i Mikołajczakowi udaje się więc uchwycić rozwój i przemijanie związane ze zmianami obyczajów, z pojawieniem się innych nawyków, z końcem dostępności tych dóbr, dzięki którym ludzie mieli pracę. Historie wpisane są więc w to, co w sposób materialny zaświadcza o przemijaniu. Uwiecznienie tych miejsc i wysłuchanie ludzi, którzy wspominają, stanowi pracę wykonaną na rzecz pamięci.


Berenika Lenard, Piotr Mikołajczak, Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii, Wyd. Otwarte, Kraków 2017.

wtorek, 11 lipca 2017

Wyjść na ulicę (J. Butler, Zapiski o performatywnej teorii zgromadzeń)

Książka Judith Butler jest znakomitym pretekstem do dyskusji na temat dziejących się na naszych oczach zgromadzeń publicznych oraz granic, które w wyniku owego gromadzenia się są przekraczane lub utrwalane. To publikacja świetnie napisana, z logiczną argumentacją, zaangażowana, wciągająca czytelnika w rozmowę i zmuszająca go do lektury aktywnej. Wielką zaletą teorii przedstawionej przez filozofkę jest nie tylko jej aktualny i mocno zakorzeniony we współczesności charakter, ale również dostrzegalny rys polemiczny i chęć dyskutowania na temat tego, co dzieje się w przestrzeni, której jesteśmy częścią i którą naszymi decyzjami również współtworzymy. Butler nie ukrywa, że rozmawianie o zgromadzeniach wiąże się z definiowaniem reguł uczestnictwa obywateli w procesach związanych z tzw. wyjściem na ulicę. Butler akcentuje nadzieję i strach wpisane w gromadzenie się ludzi. Ta pierwsza rodzi się z marzeń o zmianach i z potrzeby renegocjowania obowiązujących zasad, ta druga wynika z anonimowości tłumu i nieprzewidywalności jego ruchów. Bardzo ważnym akcentem zaprezentowanej przez Butler analizy jest kwestia dawania sobie prawa do decydowania o tym, kto jest ludem, a kto nim nie jest. Choć podział ten ma w pewnym sensie charakter archetypiczny, to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że kiedy dzieje się na naszych oczach, to owa powtarzalność zostaje odświeżona, naznaczona szczególnością i stać się może źródłem tożsamościowych doświadczeń. Butler kładzie nacisk na cielesność wpisaną w protestowanie na ulicy. Dosłowność ciała, do której odwołuje się filozofka, wpływać może na całkiem konkretną mobilizację czytelniczą, związaną z uświadomieniem sobie, że działać oznacza nie tylko popierać ideowo, ale i być w sensie dosłownym, materialnie, w danym miejscu. Gromadzenie się w ramach protestu i poparcia wiąże się, jak sugeruje Butler, nie tylko z chęcią posiadania realnego wpływu na kształt społeczeństwa, ale również, a może przede wszystkim, jest wyrazem wolności. Jeśli wyjście na ulicę nie wiąże się ze strachem, wówczas wolność triumfuje. Prekarność wpisana we współczesny status wielu jednostek przyczynia się do jednoczenia się grup wykluczonych i naznaczonych tymczasowością istnienia. Brak dostępu do pewnych przywilejów w tym wypadku nie tyle usuwa na margines, co raczej dzięki procesowi rodzenia się wspólnoty daje siłę, której się nie spodziewano. Butler jest przekonana, że nasze życie jest jednocześnie życiem innym. Można by więc powiedzieć, że relacyjność i wzajemne wpływanie na siebie jest wpisane w kondycję człowieka. Odmowa relacji jest zatem również rodzajem kontaktu. W bycie ludem, filozofka zwraca na to uwagę, wpisane jest również stawanie się. Ci, którzy tak się deklarują, nawet jeśli są wykluczeni, stają się, wytwarzają siebie, dzięki wyjściu na ulicę.


Judith Butler, Zapiski o performatywnej teorii zgromadzeń, przeł. Joanna Bednarek, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2017.

poniedziałek, 10 lipca 2017

Zbieg okoliczności czy przeznaczenie? (J.W. Taschler, Powieść bez o)

„Powieść bez o” Judith W. Taschler to kolejna znakomita książka austriackiej autorki, jaką polski czytelnik ma możliwość poznać. Jest w niej wszystko to, co było zaletą w „Nauczycielce” – duża wrażliwość w rozgrywaniu emocji bohaterów, inteligentne zniuansowanie zależności między przeszłością a teraźniejszością, unikanie sentymentalizmu przy jednoczesnej dużej dramaturgii wydarzeń, komplikowanie losów opisywanych postaci w sposób wiarygodny i do ostatniej strony zaskakujący. Czytelnikowi wielokrotnie wydaje się, że już na pewno wie, jaki będzie dalszy rozwój wypadków, kiedy autorka po raz kolejny go zadziwia, odsłaniając swój talent, ale i akcentując dość oczywistą, choć niechętnie przyjmowaną prawdę: w życiu nic nie jest dane raz na zawsze, nigdy też nie wiadomo, co człowiekowi może się przydarzyć. Taschler z dużą pisarską sprawnością łączy losy poszczególnych bohaterów, sprawiając, że nie tylko podziwiamy ów zawikłany, a jednak niezwykle prosty w swoim tragizmie splot przeznaczenia i przypadku, ale również uświadamiamy sobie, że Wielka Historia bawi się ludźmi jak marionetkami nie tylko wówczas, gdy dochodzi do wojny, ale i wiele lat po niej. W pewnym bowiem sensie „Powieść bez o” to opowieść o konsekwencjach ekstremalnych przeżyć i dla tych, którzy są ich głównymi bohaterami, i dla tych, którzy pozornie odgrywają role drugoplanowe. Książka rozpoczyna się sceną niczym z „Wyboru Zofii” Williama Styrona i gdy czytelnik myśli, że dalej będzie dużo banalniej, dowiaduje się bowiem o trójkącie małżeńskim, kolejne strony odsłaniają przed nim skomplikowane losy bohaterów. To, co współczesne, przenika się z tym, co przynależy przyszłości. Minione zostaje przywołane za sprawą zapisków, które odtwarzają dramatyczne losy pewnego mężczyzny i jego ukochanej. Istotne stają się rzeczy-symbole, takie jak chociażby fortepian czy maszyna do pisania. Przeżycia łagrowe ponownie czytelnika zaskoczą. Choć Taschler snuje opowieść w taki sposób, że wydaje się, iż nadejdzie happy end, to jednak nieraz zadziwi odbiorcę ostatecznością tego, co spotyka bohaterów, niemożnością podtrzymywania dalej nadziei, wreszcie brutalnością tego, jak doświadczy ich los. Już to wraz z owymi tropami prowadzącymi do współczesności wystarczyłoby, aby docenić powieść. Austriacka pisarka idzie jednak dalej. Jeszcze na ostatnich stronach dowiemy się, że wszystko to, co wydawało nam się już wyjaśnione, tak naprawdę wygląda całkowicie inaczej, a ciężar zobowiązania pamięci jest równie nieznośny, jak marzenie o tym, by zapomnieć to, co tak brutalnie zmieniło bieg życia. Bardzo dobre.


Judith W. Taschler, Powieść bez o, przeł. Aldona Zaniewska, Wyd. W.A.B., Warszawa 2017.

sobota, 8 lipca 2017

Nijakość (Z. Papużanka, Świat dla ciebie zrobiłem)

Zośka Papużanka, znana do tej pory z dwóch całkiem udanych powieści, tym razem proponuje czytelnikom zbiór opowiadań. To gest ryzykowny zarówno z perspektywy autorki, jak i wydawnictwa. W tym pierwszym przypadku zawsze pojawia się ryzyko, że krótsza forma obnaży niedociągnięcia, które w powieści zostały skutecznie ukryte, w tym drugim można z kolei mówić o niepewności rynkowej, opowiadania podobno słabo się sprzedają. Czy zatem Papużance udaje się ciekawie zadebiutować w roli autorki opowiadań? Niestety, nie. W trakcie lektury kolejnych tekstów pojawia się przypuszczenie, iż pisarka chciała sportretować coś, co na przykład świetnie udaje się Alice Munro, a mianowicie zwyczajność jako stan, w którym dzieje się mnóstwo rzeczy niezapomnianych i wartych uwagi. Problem w tym, że większość historii zamieszczonych w tomie dosyć dobrze się zapowiada, za to niemalże w każdym opowiadaniu szwankuje zakończenie. Papużanka ma problemy z kompozycją tekstów. W efekcie to, co ma w sobie potencjał, jest niszczone nieumiejętnością budowania napięcia w finale opowiadanej historii. Czasami pojawia się więc wrażenie sztucznego urwania, ucięcia kawałka tekstu, niezręczności w tworzeniu zakończenia niedopowiedzianego lub otwartego. „Świat dla ciebie zrobiłem” to książka nijaka, tak naprawdę zbędna. Odradzam.


Zośka Papużanka, Świat dla ciebie zrobiłem, Wyd. Znak, Kraków 2017. 

czwartek, 6 lipca 2017

Daleko, a jednak blisko (P. Chwała, Obłoki Fergany. Impresje z Kirgizji i Uzbekistanu)

Reporterska opowieść Przemysława Chwały to z jednej strony relacja z podróży, z drugiej historia zakorzenienia się w miejscu, które nie należy do autora na zawsze. Ta podwójna perspektywa okazuje się kluczowa. Dzięki niej autor pozostaje sobą, nie udaje, że porzuca swój świat, ale jednocześnie jest otwarty na przeżycia, które czekają go w trakcie wyprawy. Zachowuje więc, tak można by rzec, właściwe proporcje – jest kimś chętnie przyjmowanym przez rozmówców, choć jednocześnie nie próbuje się swoim nowym znajomym przypodobać, rezygnując z własnych zasad i zwyczajów. Szacunek dla innego zostaje więc zrównany z prawem do różnorodności dotyczącym nie tylko bohaterów, ale i reportera. Chwała nie ukrywa, że Kirgizja dla wielu Polaków, ale i dla ludzi Zachodu, brzmi bardzo egzotycznie. Stara się więc pokazać, że pewne doświadczenia są typowe dla byłych republik radzieckich. Zdarza się na przykład często, że okres komunizmu wspominany jest jako czas sytości, bezpieczeństwa i braku zmartwień. Rewolucja wiąże się z przekonaniem, że wszystko kiedyś zostanie stracone. Po jednym przewrocie nastąpi kolejny. Widać więc pewnego rodzaju brak przywiązania do stałości widoczny w mentalności opisywanych postaci. Chwała rekonstruuje miejscowe zwyczaje – te kirgiskie i uzbeckie, akcentując jednocześnie nieuchronność zmian zachodzących w ich celebrowaniu. Jest obecny w tekście, ale w sposób, który nie jest drażniący. Nie przesadza z opisywaniem siebie, a te historie, które przytacza, służą zobrazowaniu miejscowego klimatu i charakterystyki miejscowego społeczeństwa, nie zaś zaakcentowaniu egzotyki podróży. Ta zresztą jest w tym przypadku całkowicie pominięta. Uznanie czyjegoś świata za egzotyczny generuje podziały. Tego autor chce uniknąć. Chwała pokazuje, że ludzie mogą się porozumieć wszędzie, a szukanie podobieństw sprzyja akceptacji dla odmienności i pojawieniu się ciekawości.


Przemysław Chwała, Obłoki Fergany. Impresje z Kirgizji i Uzbekistanu, Wyd. Muza, Warszawa 2017.

środa, 5 lipca 2017

Przeszłość to dziś (A. Lipczak, Ludzie z Placu Słońca)

Debiutancki zbiór reportaży Aleksandry Lipczak to bardzo ciekawy portret Hiszpanii – tej współczesnej, ale jednak zdeterminowanej przeszłością i toczącej ciągłą walkę z tym, co wiąże się z nazwiskiem generała Franco. Postać dyktatora jest w tym wypadku kluczowym punktem odniesienia. Jego śmierć w połowie lat siedemdziesiątych to data oddzielająca dwa światy – rzeczywistość niewoli i rzeczywistość wolności. W obu wykonano wielką pracę na rzecz promocji idei. Wojna domowa niszczy w Hiszpanach poczucie bezpieczeństwa, siłę i swobodę. Wyzwolenie związane z upadkiem dyktatury musi na nowo nauczyć ludzi radości i prawa do samostanowienia. Lipczak pokazuje więc, jak polityka kształtuje i podporządkowuje sobie prywatność i intymność. Pamięć wojny domowej jest zresztą doświadczeniem tożsamościowym. Symboliczny cień generała Franco obecny w przestrzeni publicznej za sprawą prób nieoskarżania, przemilczania i niechęci do mówienia ciągle determinuje walkę między pamięcią i zapomnieniem. Lipczak umiejętnie łączy to, co należy do historii, lecz kształtowało całe pokolenia, z tym, co wpisane jest w teraźniejszość, lecz pozostaje powiązane z minionym. Szczególnie ważne w tym kontekście są reportaże tłumaczące ideologię promowaną przez dyktaturę Franco. Warto przywołać tekst zatytułowany Macho, poświęcony przywódczyni Sekcji Kobiecej narodowców i przedstawiający brutalność wprowadzanych przez nią zasad obyczajowych, oraz Za płytko – o poszukiwaniach po latach miejsc pochówku ludzi zamordowanych w okresie wojny domowej. Reporterka z dużą wrażliwością przygląda się również problemom, z którymi mierzymy się współcześnie. W Mieście widmie poznamy na przykład opowieść o wielkim osiedlu mieszkaniowym zbudowanym na terenach pustynnych i pozbawionym infrastruktury. W You will never walk alone natkniemy się z kolei na historię wspólnoty zbudowanej na gruzach prywatnych marzeń i nadziei. Eksmisje zarządzane z powodu braku spłaty kredytu rodzą bunt i inspirują do zamanifestowania konieczności współpracy między poszkodowanymi, ale i klientami oraz bankami. Książka Lipczak to dokumentowanie ciągłej konfrontacji tego, co prywatne, z tym, co polityczne. To jednocześnie przejmujący obraz rzeczywistości zranionej przez dyktaturę i ciągle podnoszącej się z tego, czego nie da się zapomnieć i czego nie wolno zapomnieć. To także historia udowadniająca, że o własną tożsamość i o prawo do jej wyrażania trzeba walczyć. Nie wolno wyrzec się wolności, sugeruje Lipczak, bo w razie rezygnacji wygrywają ci, którzy są gotowi organizować innym życie, niszcząc, a nie budując.


Aleksandra Lipczak, Ludzie z Placu Słońca, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2017.

wtorek, 4 lipca 2017

Idziemy na safari (S. Zweig, Nigdzie w Afryce)

Powieść Stefanie Zweig inspirowana jest przeżyciami jej własnej rodziny. Tuż przed wybuchem II wojny światowej w reakcji na eskalację nienawiści wobec Żydów autorka wyjechała razem z rodzicami do Afryki, skąd po wojnie wróciła do Niemiec. Bohaterowie książki mają podobne doświadczenia. Poznajemy ich najpierw z listów, które Walter pisze do Jettel. Mężczyzna wyemigrował z Niemiec do Afryki i namawia swoją żonę, aby razem z córką do niego dołączyła. Doświadcza wsparcia ze strony gminy żydowskiej, odkrywa czyhające na rodzinę niebezpieczeństwo, którego wcześniej tak wyraźnie nie dostrzegał, uczy się życia i pracy na farmie. Listy otwierające powieść to znakomity opis końca i początku świata, który wydawał się niezniszczalny. Walter wielokrotnie powtarza, że nigdy nie będzie już tym, kim był. Symboliczne w tym kontekście jest przekazanie togi prawniczej czarnoskóremu boyowi, który z czasem stanie się największym przyjacielem rodziny. Jettel nie rozumie tego, co się dzieje. Bagatelizuje więc komunikaty męża, rezygnuje z niektórych zakupów, które on uznaje za niezbędne, zaopatruje się za to w suknię wieczorową. Koczownicze warunki są dla niej szokiem. W przeciwieństwie do córki długo nie uznaje nowej rzeczywistości za swoją. Za to Regina, małomówna i nieśmiała dziewczynka, w Afryce odżywa. Jest zachwycona farmą, Owuorem, czarnoskórym służącym i przyjacielem, i psem, którego otrzymuje. Jesteśmy świadkami dojrzewania wszystkich członków rodziny. Walter musi zapomnieć o byciu prawnikiem i stać się przedsiębiorczym farmerem. Jettel musi nauczyć się ciągłej obecności męża, a rozrywki i udogodnienia, bez których nie wyobrażała sobie codzienności, są niedostępne. Regina odkrywa zaskakującą więź z przyrodą, otoczeniem, miejscowymi ludźmi i językiem, którego używają. Afryka staje się dla niej domem. Nie zmienią tego trudne przeżycia związane z przeprowadzkami czy doświadczeniem braku akceptacji w szkole. To córka staje się najbardziej dojrzałą i wtajemniczoną w afrykańskość osobą z rodziny. Walter pokocha Afrykę na chwilę, nie przestanie marzyć o powrocie do Niemiec. Jettel z kolei pokocha Afrykę z konieczności, bo nie chce się bać i chce być u siebie. Pozornie uporządkowany nowy świat nieraz się zachwieje za sprawą listów z dawnego świata. Nie będą to łatwe do zaakceptowania informacje. Przyniosą wiedzę o tym, że nic, co było, już nie powróci, oraz że niektórych ludzi nigdy już nie będzie można spotkać. Pobyt w Afryce okaże się etapem. Zaoferuje nadzieję, upewni w wierze, że są jeszcze dobrzy ludzie, pozwoli doświadczyć wielkiej przyjaźni, odkryje piękno życia opierające się ostateczności śmierci. Znakomite.


Stefanie Zweig, Nigdzie w Afryce, przeł. Tomasz Dziedziczak, Wyd. Marginesy, Warszawa 2017.

poniedziałek, 3 lipca 2017

Nieustraszeni (Radykalna nadzieja. Źródło odwagi i siły w niebezpiecznych czasach, red. C. De Robertis)

Książka pod redakcją Caroliny De Robertis powstała w reakcji na wybór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jest zbiorem wypowiedzi pisarzy, dziennikarzy i działaczy społecznych, utrzymanych w formie apelu o konieczność utrzymania takich wartości jak równość, prawo do samostanowienia, wolność, otwartość, tolerancja, zrozumienie przy jednoczesnej potrzebie walki z rasizmem, ksenofobią, homofobią i nienawiścią wobec Innych. Redaktorka tomu, również pisarka, nie ukrywa potrzeby wsłuchania się w przywołane głosy. Wyraża przekonanie, że odtworzenie wspólnoty tych, którzy są wierni wartościom obywatelskim, jest czymś niezbędnym. Tytułowa nadzieja powraca w wielu wypowiedziach. Staje się punktem odniesienia dla budowanego przekazu ideowego i jednocześnie okazuje się pocieszeniem w chwili trudnej – gdy ogarnia rozczarowanie, wściekłość, lęk lub niepokój. De Robertis używa określenia „esej epistolarny”, chcąc zaznaczyć specyficzne połączenie tego, co prywatne (np. bezpośredni zwrot do własnych dzieci lub przodków), z tym, co publiczne (przesłanie będące głosem w sprawie i stanowiące polityczne opowiedzenie się po jednej ze stron). To adresowanie tekstów do osób dla artystów ważnych i bliskich jest zresztą szczególnie ciekawe. Na uwagę zasługuje z jednej strony dostrzegalne zaakcentowanie faktu przynależności do przodków, którzy jako imigranci doświadczali dyskryminacji, z drugiej zauważalna troska o następne pokolenia i o to, co my, dzisiaj żyjący, zostawimy tym, którzy po nas przyjdą. W obu przypadkach mamy do czynienia z dużym poczuciem odpowiedzialności za słowo, czyny, ale i pamięć oraz reakcje. To, co polityczne, staje się w przywołanych głosach intymne. Artyści nie ukrywają bowiem zależności między wydarzeniami w przestrzeni publicznej a odczuwaniem spokoju w zaciszu domowym. Są też przekonani, że troska o państwo Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych zobowiązuje do kontynuowania tradycji i bycia zaangażowanym w to, jak kraj będzie wyglądał współcześnie i jakim wartościom zostanie podporządkowany.


Radykalna nadzieja. Źródło odwagi i siły w niebezpiecznych czasach, red. Carolina De Robertis, przeł. Jan Kraśko, Paweł Lipszyc, Andrzej Szulc, Robert Waliś, Wyd. Albatros, Warszawa 2017. 

niedziela, 2 lipca 2017

Między snem a jawą (J. Sosnowski, Fafarułej czyli pastylki pomarańczy)

„Fafarułej czyli pastylki pomarańczy” to powieść nostalgiczna, w której ewentualny sentymentalizm jest eliminowany za pomocą ironii i metaliterackości. Pamięć miesza się tutaj z marzeniem sennym, a rzeczywiste z wyobrażonym. Główny bohater znajduje się w specyficznym półśnie, letargu, poddaje się obsesyjnemu myśleniu. To, co wydarzyło się naprawdę, pojawia się obok tego, co mogłoby się wydarzyć. Realne sąsiaduje z potencjalnym. Sosnowski na poły serio, na poły z przymrużeniem oka próbuje uchwycić moment, w którym odsuwamy się od dzieciństwa, a otwieramy się na dorosłość. Tak naprawdę jest to opowieść o stracie i braku. Kiedy jesteśmy dziećmi, marzymy o dorosłości. Kiedy z kolei jesteśmy dorośli, tęsknie wspominamy przeszłość i wyobrażamy sobie utraconą młodość i dzieciństwo. Stan pozwalający na metaforyczne przemieszczanie się w czasie umożliwia nie tylko spojrzenie na siebie z boku, ale i odkrycie, że na różnych etapach życia jesteśmy innymi ludźmi i nie zawsze umiemy się ze sobą samym utożsamić. To pomieszanie czasów i ról jest zresztą bardzo ciekawym pomysłem, zwłaszcza że bliżej temu zabiegowi do filozofii niż do fantastyki. W pewnym więc sensie można w przypadku tej powieści mówić o zabawie biografią bohatera, ale i o próbie wpływania na ostateczny kształt jego życiorysu. Każda z tych odsłon okazuje się równie ciekawa.


Jerzy Sosnowski, Fafarułej czyli pastylki pomarańczy, Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2017. 

sobota, 1 lipca 2017

W poszukiwaniu siebie (W. Mliczewska, Na początku jest koniec. Na szlakach duchowości Majów)

Opowieść Mliczewskiej to ciekawe zderzenie perspektywy opartej na poszukiwaniu samego siebie z perspektywą typowo poznawczą, oddającą jednak głos tym, którzy są obiektem zainteresowania. Autorka zresztą pozwala czytelnikowi poznać swój sposób myślenia. Ujawnia ewolucję, jaka się w niej dokonuje, i pokazuje konieczność przewartościowania tego, z czym przybyła do Ameryki Środkowej, a co okazało się nieadekwatne do sytuacji zastanej. Mliczewska, choć pozostaje obecna w tekście, to jednak nie eksponuje siebie nazbyt mocno. To bardzo ważna cecha tekstu, gdyż dzięki temu nie autorka jest najważniejsza, ale ludzie, których spotyka na swojej drodze. W pewnym sensie mamy do czynienia z prywatnym śledztwem. Próba zrozumienia duchowości Majów zderzona zostaje z różnymi uprzedzeniami i stereotypami, z którymi Majowie się kojarzą. Współczesna perspektywa redefiniuje to, co związane jest tradycją i dziedzictwem. Tożsamościowa przynależność nie zawsze jest powiązana z dumą, rodzi wiele problemów, wiąże się z uwikłaniem społeczno-politycznym, co w efekcie skutkuje niechęcią do ujawniania się i opowiadania o sobie. Mliczewskiej udaje się pokazać podróż jako proces – dochodzenia do wiedzy o sobie, ale i dochodzenia do wiedzy o Majach. By osiągnąć ten drugi cel, konieczny jest rozwój własny. Szybko bowiem się okazuje, że pewne założenie, które zdawały się idealne, kiedy autorka była daleko, na miejscu kompletnie się nie sprawdzają. Konieczne staje się zaakceptowanie zmiany – i tej, w którą samemu się jest wciągniętym, i tej, której się wyczekuje i traktuje się ją jako coś wartościowego i cennego. Książka jest kompozycyjnie przemyślana, zachowano właściwe proporcje między relacją związaną z przeżyciami autorki, a fragmentami portretującymi ludzi, których Mliczewska spotyka na swojej drodze. Warto również docenić pozytywny przekaz oraz przesłanie sprowadzające się do zaakceptowania inności wpisanej w poznawanie obcych kultur oraz imperatywu otwartości, umożliwiającego nawiązanie dobrych, bliskich relacji.


Weronika Mliczewska, Na początku jest koniec. Na szlakach duchowości Majów, Wyd. Muza, Warszawa 2017.