czwartek, 28 czerwca 2018

Wszystko ma swój koniec – i bardzo dobrze (K. Bonda, Czerwony Pająk)

Dawno nie czytałam tak słabej powieści popularnej. „Czerwony Pająk” kończy tetralogię „Cztery żywioły” autorstwa Katarzyny Bondy. Koniec to marny, na żenująco niskim poziomie literackim, przegadany i koncepcyjnie nieudany. Szkoda, bo zapowiadało się całkiem nieźle. Bardzo liczyłam na to, że ostatnia odsłona serii zatrze niekorzystne wrażenie po lekturze trzeciej części, a mianowicie „Lampionów”. Już tam dało się zauważyć to, co w „Czerwonym Pająku” zostało nie tyle wyolbrzymione, co raczej karykaturalnie wyeksponowane. Przesada w sugerowaniu, że jedna osoba może rozwiązać niemalże wszystkie problemy tego świata, najpierw zadziwia, potem tylko śmieszy. Zwłaszcza że nie ma żadnych podstaw, by sądzić, że faktycznie Sasza Załuska ma coś z Jamesa Bonda lub Lisbeth Salander. Główna bohaterka serii to zresztą jej największy problem. O ile w bardziej wyciszonych i nastawionych na kwestie obyczajowe „Pochłaniaczu” i „Okularniku” postać ta miała swoje uzasadnienie, o tyle w „Lampionach” i „Czerwonym Pająku” właściwie znika. Załuska wydaje się doklejona na siłę, niepotrzebna, zbędna, a przecież to ona ma być kluczowym punktem odniesienia dla opowieści. Choć przedstawiana jest jako wybitna profilerka, tak naprawdę nie za bardzo wiadomo, na czym polega jej talent i do czego sprowadzają się jej umiejętności. W „Czerwonym Pająku” szczególnie odstraszający jest sposób opisywania emocji i uczuć – melodramatyczny i kiczowaty. Rażą również nieudane dialogi i nieprawdopodobna grzeczność komunikujących się ze sobą przestępców. Wszyscy mówią szkolnym językiem – od początku do końca. Ostatnia odsłona cyklu to powieść niewiarygodna psychologicznie. Pojawia się dość zgrany w kryminałach motyw porwania córki głównej bohaterki. Autorce niestety nie udaje się rozpisanie tego wątku w taki sposób, by budził on napięcie i jakiekolwiek emocje. Interesujący jest za to pomysł podwójnej, czy nawet zwielokrotnionej tożsamości Załuskiej. Wybrzmiałby on jednak dużo mocniej i ciekawiej, gdyby został dokładniej rozpisany i nie gubił się w masie innych wątków, mających służyć stworzeniu wątpliwej jakości atmosfery sensacji. „Czerwony Pająk” nie tylko nie jest udanym połączeniem powieści obyczajowej z kryminałem, ale i okazuje się bardzo słabą powieścią sensacyjną. Książka reklamowana jest hasłem: „Wszystko ma swój koniec”. I bardzo dobrze, chciałoby się powiedzieć. Lektura zbędna.


Katarzyna Bonda, Czerwony Pająk, Wyd. Muza, Warszawa 2018.

[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

środa, 27 czerwca 2018

Niepewność i nadzieja (M. Kalicka, Koniec i początek)

Tych, którzy znają powieść pt. „Rembrandt, wojna i dziewczyna z kabaretu”, wznowioną później jako „Dziewczyna z kabaretu”, nie muszę zachęcać do lektury „Końca i początku”. Tych natomiast, którzy nie czytali przywołanej powieści Manuli Kalickiej, namawiam do sięgnięcia po oba tytuły. Książki te mogą być potwierdzenie tego, że tzw. popularna literatura kobieca nie musi być utożsamiana z banalną historią miłosną. Oba przywołane tytuły to nie tylko najlepsze powieści w dorobku Kalickiej, ale również jedne z najciekawszych przykładów polskiej literatury środka. Tłem dla opisywanych wydarzeń jest II wojna światowa i jej konsekwencje. Literatura popularna chętnie sięga do tego okresu. Mamy wówczas do czynienia z mało wiarygodnymi zazwyczaj historiami miłosnymi uwikłanymi w hitlerowskie zbrodnie lub obozy koncentracyjne. Choć autorki próbują mówić serio, często osuwają się w banał oraz kicz. Na szczęście tak nie jest w przypadku powieści Kalickiej. Autorka, jak już wspomniałam, z powodzeniem się odnajduje w literaturze środka. Już sam tytuł powieści jest interesujący. Ze smakiem, bez nachalności, nawiązuje do schyłki II wojny światowej i tego, co w podtytule reportażu Magdaleny Grzebałkowskiej zostało określone jako wojna i pokój, a u Marcina Zaremby jako Wielka Trwoga. Na plan pierwszy wysuwają się losy trzech przyjaciółek, które połączył przypadek. Irka Górecka stara się kurczowo trzymać życia, wierząc, że dopisuje jej szczęście i że kiedyś będzie mogła się cieszyć normalnością. Zofia jest zbuntowana, przerażona wszechobecną śmiercią i przyzwyczajona do tego, że jako Żydowka musi się ukrywać. Helenka jest najmłodsza, prawie dziecko, choć stopniowo dowiadujemy się, że i ona ma na swoim koncie traumatyczne przeżycia. Opisywane wydarzenia dzieją się z jednej strony w podwarszawskich miejscowościach, z drugiej w zniszczonej Warszawie po upadku Powstania Warszawskiego, mieście, w którym życie odradza się wśród ruin. Wielkim atutem tej powieści jest ucieczka od sentymentalizmu i łatwego pocieszenia. Kalicka z jednej strony nie rezygnuje z lekkości i dowcipu tak charakterystycznego dla narracji z „Dziewczyny z kabaretu”, z drugiej nie unika takich obrazów i sytuacji, które pokazują ciągłą grę pamięci i zapomnienia, lęk przed drugim człowiekiem, ale i konieczność zaufania obcemu, zobojętnienie na zło, a następnie nagłe budzenie się gotowości pocieszania, pragnienie miłości i zwyczajności, przymus przyzwyczajenia do tego, że ludzie znikają i że skrywają niejednokrotnie straszne tajemnice. Choć autorka dotyka spraw ostatecznych i opisuje wybory o równie kategorycznym charakterze, nie ma w tej historii patetyzmu i wzniosłości. To dobrze, bo sprawy trudne, odsłaniające wielkie zło i wielkie dobro oraz nieoczywistość ludzkich decyzji, sportretowane zostają wiarygodnie. Szkoda, że o tej książce nie pisano więcej. Szkoda, bo zdecydowanie warto ją przeczytać.

Manula Kalicka, Koniec i początek, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2018.


[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

niedziela, 24 czerwca 2018

Dynamika codzienności (A. Rottenberg, Berlińska depresja. Dziennik)

Dziennik Andy Rottenberg tylko pozornie jest zapisem prywatności. Tak naprawdę bowiem mamy do czynienia z bardzo interesującymi, błyskotliwymi i celnymi intelektualnie zapiskami z niezwykle aktywnego życia publicznego. I w tym miejscu konieczne staje się zaakcentowanie nieoczywistego statusu narratorki, bowiem choć często zaznacza ona swoje aktualne bycie poza gremiami decyzyjnymi, a pobyt w Berlinie jest częściowo usunięciem się w cień, tak naprawdę mamy do czynienia z osobą publiczną, która pozostaje aktywną uczestniczką życia artystycznego i obserwatorką życia społeczno-politycznego. Ten stan „pomiędzy” zostaje przez Rottenberg świetnie uchwycony. Mamy więc do czynienia z ciągłym przemieszczaniem się między Berlinem a Warszawą, a dziennik berliński częściowo jest również dziennikiem polskim. Zresztą autorka bardzo ciekawie komentuje i współczesną podsycaną przez polityków prawicy niechęć Polaków do Niemców, i kulturę pamięci, i niemiecką wieloletnią pracę, której efektem jest współczesne postrzeganie przeszłości. Anda Rottenberg, choć w podtytule książki umieszcza informację o przyporządkowaniu gatunkowym, to jednak deklaruje nieco przewrotnie, że jej dziennik zamienia się w publicystykę. Intymne i prywatne staje się więc polityczne i publiczne. Berlin jest dla autorki możliwością doświadczenia anonimowości, Warszawa natomiast pozostaje tożsama z rozpoznawalnością. Oba stany bywają krzepiące, uspokajające, ale i irytujące. To rozedrganie również zostaje przekonująco uchwycone. Wielkim tematem tej książki jest przemijanie. Rottenberg sięga po częsty i wdzięczny motyw notatnika z adresami. Część zapisanych w nim osób odeszła na zawsze. Rozważania o Berlinie stają się również pretekstem do przywołania innych miast i do poczynienia refleksji na temat końca. Powraca wątek niewiedzy dotyczącej tego, kiedy w danym miejscu jesteśmy po raz ostatni i co uda nam się z tego ostatniego pobytu/spotkania zapamiętać. Obok dynamiki zdarzeń wpisanych w codzienność dużo w tej książce refleksji na temat pokolenia, pamięci, zmiany i nieprzewidywalności. Warto.


Anda Rottenberg, Berlińska depresja. Dziennik, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2018.

piątek, 22 czerwca 2018

Przemiany i odradzanie się (S. Mansfield, Tokio. Biografia)

Mansfield nie pisze reportażu. Gatunkowo stawia przede wszystkim na esej historyczny. Interesuje go Tokio jako miasto szczególne, ale i miasto, które niemalże dosłownie jak Feniks odradza się z popiołów. Przywołanie tego określenia nie jest bezzasadne, ponieważ autor faktycznie buduje swoją opowieść w taki sposób, by zaakcentować rozwój, schyłek, upadek i ponowne narodziny prowadzące ostatecznie do kolejnego upadku. Ów koniec często bywa katastrofą związaną z ogniem. Fragmenty dotyczące pożarów pochłaniających miasto należą do wyjątkowo sugestywnych. I nie o sensacyjność w nich chodzi, raczej o umiejętność uchwycenia i specyfiki kulturowej, i mentalności, i gotowości zmierzenia się ze śmiercią. Bardzo ciekawa okazuje się perspektywa przyjęta przez Mansfielda, a mianowicie konsekwentne charakteryzowanie szczególności miejsc poprzez pokazywanie losów ludzi i opisywanie przemian społecznych, obyczajowych i ekonomicznych. Dzięki temu udaje mu się zasygnalizować dramat przedstawicieli różnych grup przy zachowaniu oszczędności opisu. Tak dzieje się na przykład wtedy gdy autor opowiada o upadku szogunatu lub wówczas gdy opisuje miasto pełne trupów po II wojnie światowej. Książka ta może być doskonałą inspiracją do sięgania po inne publikacje dotyczące Japonii. Przyjęty tok narracji wyraźnie bowiem zachęca do szukania bardziej rozbudowanych informacji. W tej akurat publikacji podane są one w tzw. pigułce, ale ciekawie i atrakcyjnie.


Stephen Mansfield, Tokio. Biografia, przeł. Maria Moskal, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2018.

wtorek, 19 czerwca 2018

Rzeczywistość w rytmie hip-hopu (D. Masłowska, Inni ludzie)

Trzeba poczuć rytm, by tę książkę czytać z przyjemnością. Trzeba dostrzec umowność takiego opowiadania świata, ale i zaskakujący realizm tego, co wydawać się może tylko kpiną czy ironią. Trzeba uwierzyć, że to, co da się postrzegać jako rodzaj językowej zabawy i dowód na kunsztowność (tak!, tak!) stylu, jest także siermiężne i pospolite. Masłowska dokonuje bardzo ciekawego zabiegu. Po raz kolejny udowadnia, że ma znakomity słuch językowy, ale i, co równie ważne, że obserwuje rzeczywistość i nie jest od rzeczywistości oderwana. Choć stawia na hip-hopowy sposób opowiadania, to jednak nie o eksperyment tutaj chodzi. Bunt wpisany w rytm hip-hopu w tym wypadku zostaje unieważniony. Bohaterom tej książki właściwie o nic nie chodzi. Są to ludzie nijacy nie tyle z powodu przeznaczenia, co raczej własnych wyborów. Nijakość, pospolitość, infantylność nie jest przedstawiana jako problem. To po prostu część rzeczywistości, ta część, której nie dostrzegamy często i w której istnienie nie wierzymy. Masłowska gra więc tą naszą niewiarą, zmuszając czytelnika do oczywistego, ale i oryginalnego tak naprawdę odkrycia, że taki świat istnieje. Jednocześnie mamy tu do czynienia nie tylko ze znakomitym projektem okładki i ciekawymi rysunkami w środku, ale również z bardzo świadomym operowaniem różnego rodzaju konwencjami – w tym powieści realistycznej, romansu i melodramatu zwłaszcza. Warto.


Dorota Masłowska, Inni ludzie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Wędrówka (J. Maślanek, Góra Miłości)

Najnowsza powieść Jarosława Maślanka okazuje się projektem bardzo interesującym nie tylko w kontekście wcześniejszej twórczości autora. Pisarz decyduje się na intrygujące umieszczenie swoich bohaterów w świecie niejednoznacznym, jeśli chodzi o przyporządkowanie. Niebanalny, choć pozornie całkiem zwyczajny, jest czas akcji. Mamy bowiem dzień wolny, święto. Autobusy jeżdżą rzadziej, ludzi jest mniej na ulicach, centrum handlowe zamknięte, a wszystko jest bardzo podobne do tego co zwykle, a jednak też trochę inne, znajome, ale i obce. Maślankowi udaje się uchwycić zaistniały stan nieoczywistości. Jednak nie tylko na tym zasadza się ów koncept dziania się w rzeczywistości trudnej do zdefiniowania. Tak naprawdę w miarę rozwoju akcji wychodzi również na jaw to, że opisywane sytuacje „wydobyte” zostają z czegoś, co znajduje się pomiędzy życiem a śmiercią, prawdą a kłamstwem, przeszłością a teraźniejszością, czy nawet klątwą i jej odczarowywaniem. Główny bohater, który szuka zaginionej żony i próbując znaleźć jakiś jej ślad, dowiaduje się przede wszystkim tego, że tak naprawdę chyba nie tak dobrze ją znał, jak mu się wydawało. Maślanek na szczęście rezygnuje i z konwencji romansowej, i melodramatycznej. Nie idzie również w kierunku kryminału, nie próbuje też epatować czymś w rodzaju psychologicznego ekshibicjonizmu. W książce tej nie ma wielu postaci, a główny bohater jest wyraźnie potraktowany jako jeszcze jedna, przede wszystkim mocno naznaczona zwyczajnością, wersja mitycznego wędrowca. Zdecydowanie ów miejscami bardzo symboliczny, metaforyczny, przypowieściowy w swojej wymowie świat ma dużą siłę przekonywania.


Jarosław Maślanek, Góra Miłości, Wyd. W.A.B., Warszawa 2018.

piątek, 15 czerwca 2018

Czekanie (T. González, Trudne światło)

Powieść Tomása Gonzáleza jest reklamowana w przedziwny sposób. Mamy do czynienia z prozą artystyczną, znakomicie rozgrywającą kwestie ostateczne, niebanalnie zderzającą miłość (małżonków pozostających kochankami, rodziców do dzieci i dzieci do rodziców, rodzeństwa, przyjaciół) ze śmiercią i chorobą. Nie ma tu miejsca na sentymentalizm, kicz, patetyczność. A jednak to wszystko, czego nie ma w utworze kolumbijskiego pisarza, znajduje się na okładce książki. Z niewiadomego powodu Gabriel Garcia Marquez zostaje porównany do Wagnera (sic!), a González do Boba Dylana. Trudno również znaleźć uzasadnienie dla pretensjonalnych zdań: „Nieszczęście jest jak wiatr. Zjawia się w sposób naturalny i nieprzewidywalny”. Jest jednak również blurb autorstwa Elfriede Jelinek, ten zaś potencjalnie zachęci tych, których odstraszyć mogą powyższe zabiegi reklamowe. Pozornie w powieści Gonzáleza nie dzieje się wiele, a jednak dużo w niej emocji, poczucia, że ma się do czynienia z czymś najważniejszym, przekonania, że milczenie w tym wypadku bywa krzykiem, a słowa niekoniecznie znaczą to, na co nas ukierunkowują. Historia opowiedziana przez kolumbijskiego autora to wielka pochwała miłości. Nie o romans jednak w tym wypadku chodzi, ale o okazywanie uczucia w chwili próby. Największym egzaminem dla miłości okazuje się śmierć. Jak zaakceptować czyjś wybór? Jak zgodzić się na rozstanie w imię miłości? Jak kochać, działając wbrew sobie i godząc się na czyjeś odejście? Jak być blisko, kiedy porozumienie oparte na podobieństwie doznań staje się niemożliwe? Jak towarzyszyć, pozwalając jednocześnie na samotność? I jak przeżyć razem i osobno czekanie na śmierć? Lektura obowiązkowa.


Tomás González, Trudne światło, przeł. Marta Szafrańska-Brandt, Wyd. Znak, Kraków 2018.

czwartek, 14 czerwca 2018

Codzienność i zwyczajność (M. Zahradniková, Bóg nie jest automatem do kawy. Rozmowa z księdzem Zbigniewem Czendlikiem)

To, w jaki sposób książka jest reklamowa, okazuje się dużo ciekawsze od tego, co się na nią składa. Wywiad-rzeka z popularnym w Czechach polskim księdzem, Zbigniewem Czendlikiem, ma w sobie potencjał. Bohater książki przypomina trochę księdza Tischenra. Jest osobą bardzo medialną, która znakomicie odnajduje się w popkulturze. Jednocześnie potrafi mówić o wierze i Bogu w taki sposób, by właściwie żaden temat nie był dla niego czymś gorszącym. To z pewnością zaleta. I właśnie te fragmenty, które dotyczą codzienności z Bogiem, są stosunkowo ciekawe. Wypowiedziom Czendlika daleko jednak do błyskotliwości księdza Tischnera. Kapłan jest, oczywiście, osobą bardzo otwartą, jednak w swoich diagnozach współczesnych relacji, zwłaszcza tych damsko-męskich, bywa nieco archaiczny. Publikacja ma tradycyjny układ i rozpoczyna się od dzieciństwa Czendlika. Umieszczenie w początkowych partiach książki fragmentów typowo biograficznych to niezbyt dobry pomysł. Życiorys bohatera książki nie jest jakoś szczególnie ciekawy, zwłaszcza że rekonstruowany jest w sposób dość tendencyjny. Po lekturze właściwie trudno stwierdzić, co kieruje Czechami, którzy zachwycają się Czendlikiem w mediach. Bez rewelacji.


Markéta Zahradniková, Bóg nie jest automatem do kawy. Rozmowa z księdzem Zbigniewem Czendlikiem, przeł. Julia Różewicz, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2018.

środa, 13 czerwca 2018

Niechęć do wysłuchania cudzej historii (V. Hjorth, Spadek)

Vigdis Hjorth sięga po temat dosyć często się pojawiający w literaturze. Co prawda na okładce ów problem, wokół którego narastają przez lata emocje i za sprawą którego coraz większy mur dzieli członków rodziny, zostaje przemilczany, to jednak domyślenie się, o co chodzi, jest łatwe. Na uwagę zasługuje nieoczywistość tytułowego spadku. Na plan pierwszy wysuwa się testament, jaki stanie się powodem sporu między dorosłymi dziećmi a rodzicami oraz między rodzeństwem. Podjęcie decyzji dotyczącej dziedziczenia majątku to rodzaj otwartej właśnie puszki Pandory. Prowadzi do uruchomienia wspomnień, nawiązania nowych sojuszy, przypomnienia sobie powodów odrzucenia i odtrącenia, odczucia na nowo okrucieństwa, odkrycia, że jest się ciągle zranionym dzieckiem. Głowna bohaterka jest nie tylko ignorowaną w swoim jestestwie córką i siostrą, okazuje się również zranionym i zmuszonym do ucieczki dzieckiem. Owa ignorancja sprowadza się przede wszystkim do odmowy. Bohaterce odmawia się prawa do wyrażania uczuć, do opowiedzenia własnej wersji historii, do zdania relacji z tego, co ją ukształtowało i zniszczyło jednocześnie. I właśnie ten wątek zostaje przez Hjorth znakomicie rozegrany. Nie tylko na poziomie odczuwalnego wręcz namacalnie napięcia, ale i poprzez odniesienia kulturowe. Fakt, iż pisarka każe swojej bohaterce odnosić się do wstrząsającego filmu „Festen” nie jest w tym wypadku bez znaczenia. Próba odbudowania, tak to ujmijmy, siebie, odbywa się więc poprzez odzyskiwanie języka oraz walkę o język. Bardzo dobre.


Vigdis Hjorth, Spadek, przeł. Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.

niedziela, 10 czerwca 2018

Siła pamięci (Irena: 2/3 Sprawiedliwi, 3/3 Warszawa, scenariusz: J.-D. Morvan, S. Tréfouël, rysunek: D. Evrard, kolor: Walter)


Kolejne dwie odsłony komiksu „Irena” okazują się równie ciekawe jak część pierwsza. Mamy tu do czynienia z intrygującym połączeniem komiksu biograficznego i historycznego z konwencją przystosowania opowieści trudnej i niejednokrotnie skomplikowanej emocjonalnie do potrzeb młodego czytelnika. Co ciekawe, choć postaci w czytelny sposób zostają poddane uwiarygodnieniu wizualnemu na potrzeby dziecka, to jednak te tematy, które dotyczą hitlerowskiego zagrożenia, przemocy, heroizmu Ireny Sendlerowej i jej pomocników nie ulegają infantylizacji. To bardzo ważne, gdyż dzięki temu portretowanego świata nie pozbawiono prawdopodobieństwa i realności. Kiedy Irena przebywa w więzieniu, wiemy, że jest torturowana, kiedy odbiera dzieci z getta, wiemy, że naraża własne życie, kiedy „widzi” obok siebie zmarłego ojca, domyślamy się, że tęskni i że czasami czuje się samotną małą dziewczynką, kiedy podaję rękę potrzebującym, dostrzegamy, jak ważna była dla niej wierność wyznawanym wartościom. Szczególnie ważne we wszystkich trzech tomach cyklu jest operowanie barwami. W pierwszej części znakomicie rozegrano kolorami ciemność rzeczywistości getta i jasność świata poza jego murami. Tutaj w podobny sposób sportretowane zostają realia więzienne i wspomnienia z dzieciństwa. Słoneczne, pełne jasnych, wyrazistych kolorów są też sceny, kiedy Sendlerowa spotyka dorosłą kobietę, którą uratowała, gdy ta była dzieckiem. Córka ocalonej w entuzjastyczny sposób wita wybawczynię matki. Znakomicie zostaje tutaj pokazana ożywcza i krzepiąca siła pamięci oraz przetrwania. Mocno wybrzmiewają też te rysunki, na których widać Irenę wśród ruin Warszawy, a dawne tereny getta zaludniają duchy tych, którym Sendlerowa okazała pomoc. Znowu kolory, wyważona symbolika, odwołanie do rozpoznawalnych obrazów dają efekt – nie waham się użyć tego słowa – porażający. Bez tanich wzruszeń, ale wzruszająco, bez egzaltacji, ale emocjonalnie, bez epatowania okrucieństwem, ale z odpowiednim zaakcentowaniem grozy tamtych czasów. Warto.


Irena: 2/3 Sprawiedliwi, scenariusz: Jean-David Morvan, Séverine Tréfouël, rysunek: David Evrard, kolor: Walter, przeł. Małgorzata Fangrat, Wyd. www.timof.pl, Warszawa 2017; Irena: 3/3 Warszawa, scenariusz: Jean-David Morvan, Séverine Tréfouël, rysunek: David Evrard, kolor: Walter, przeł. Małgorzata Fangrat, Wyd. www.timof.pl, Warszawa 2018.

sobota, 9 czerwca 2018

Władza jako wyzwolenie i zagrożenie (N. Alderman, Siła)

Naomi Alderman nie bez powodu zyskała poparcie Margaret Atwood. Jej powieść można potraktować jako głos wchodzący w dialog z „Opowieścią Podręcznej”. „Siła” jest bowiem wariacją na temat tego, co z uzyskaną niespodziewanie totalną władzą robią kobiety. Fakt, iż ostatecznie także w wersji kobiecej dochodzi do sojuszu polityczno-religijnego, wspierającego dyktaturę, okazuje się bardzo ważny. Pozwala bowiem traktować antyutopijną opowieść Alderman jako historię zagrożeń związanych z przekonaniem, że do nas należy nieograniczona władza. To, co na początku jest zaskoczeniem, dobrą zabawą, słuszną zemstą, realizacją marzeń o lepszym świecie, zamienia się stopniowo we własną karykaturę. Widzą to nie tylko ci, którzy w tym wypadku stają się ofiarami, a więc mężczyźni, fakt ten dostrzegają również kobiety – te, które zapoczątkowały rewolucję. Nie do nich jednak już należy siła, nad którą jeszcze nie tak dawno panowały. Te, które przychodzą po nich są jeszcze bardziej radykalne i dużo mniej przewidywalne. Alderman decyduje się opowiedzieć czytelnikom bardzo odważną wersję wydarzeń – z jednej bowiem strony pozwala poczuć ducha zwycięskiej kobiecej walki, z drugiej zrozumieć strach, jaki ogarnia tych, którzy widzą, że nowy wspaniały świat stopniowo zamienia się w dziejącą się właśnie Apokalipsę. „Siła” ma więc w swojej feministycznej wymowie wydźwięk głęboko humanistyczny. Jest powieścią stanowiącą ostrzeżenie przed upojeniem się władzą, przed pogardą dla Innych, przed czynieniem z drugiego człowieka zabawki. Trochę zbędne wydaje się tylko wkomponowanie całej historii w konwencję powieści, która jest przez kogoś czytana, nad którą się dyskutuje i która ma się ukazać pod pewnym, związanym z konkretną płcią, pseudonimem. Niezależnie jednak od tego „Siłę” warto i trzeba poznać. Bardzo dobre.


Naomi Alderman, Siła, przeł. Małgorzata Glasenapp, Wyd. Marginesy, Warszawa 2018.


[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]

piątek, 8 czerwca 2018

Różnorodność (E. Wanat, Deutsche nasz. Reportaże berlińskie)

Nie tylko Berlin jako miasto, które za pomocą przestrzeni „mówi” i „dokumentuje” swoje przemiany jest bohaterem tej książki. Nie tylko berlińczycy, a przynajmniej nie ci, dla których Berlin jest miejscem zamieszkania z pokolenia na pokolenie. Nie tylko ludzie, ale i polityka oraz społeczne i obyczajowe aspekty definiowania wspólnoty. Ewa Wanat nie traci z oczu historii, ale i nie przecenia jej znaczenia. To bardzo ważna perspektywa, gdyż dzięki niej otrzymujemy zróżnicowany i nieoczywisty portret społeczeństwa, składającego się i z tych, którzy pamiętają, i z tych, którzy rozpamiętują, i z tych, którzy stawiają na zapomnienie, bo muszą wszystko zacząć od nowa. Odpowiedzialność za to, co się wydarzyło podczas II wojny światowej, budowa i następnie zburzenie muru berlińskiego, wreszcie polityka przyjmowania imigrantów i otwierania się na różnorodność, odmienność, nieprzewidywalność, zostają zaprezentowane dzięki historiom konkretnych ludzi, dla których zazwyczaj niewiele doświadczeń ma coś wspólnego z czarno-białymi rozstrzygnięciami. Opowieść Ewy Wanat toczy się dwutorowo – z jednej strony mamy portrety tych, którzy opowiadają o swoich przeżyciach, a ich wielogłos układa się w narrację pozbawioną uprzedzeń, a przynajmniej w większości przypadków niechętnie do uprzedzeń nastawioną, z drugiej poznajemy część biografii autorki, która na podstawie własnej przeszłości porównuje Niemcy sprzed lat z Niemcami współczesnymi. Nie chodzi tutaj o gloryfikowanie Berlina. W tym pozytywnym ostatecznie obrazie miasta nie ma miejsca ma łatwe odczytania, na reklamową wizytówkę, czy na ukierunkowane na jedną wersję świadectwo. Wręcz przeciwnie, Wanat nie ukrywa, że Niemcy musieli i muszą mierzyć się z wieloma problemami, a jednak zarówno w kontekście nazistowskiej przeszłości, jak i dramatycznego podziału związanego z powstaniem muru berlińskiego, wykonana została jednostkowa i wspólnotowa praca, dzięki której te wyzwania, które w Polsce bywają w histeryczny i cyniczny sposób demonizowane, w Berlinie okazują się częścią dialogu, próby zrozumienia i poznania, wreszcie otwartości, dzięki której dochodzi się często do wiedzy. Ewa Wanat stawia na spotkanie z człowiekiem, wychodząc z założenia, że tylko w ten sposób można zbliżyć się do prawdy. Widzi w tym korzyści nie tylko dla reprezentantów grup z różnych powodów dyskryminowanych, ale przede wszystkim dla siebie – łatwiej jest przecież odczuwać ciekawość w stosunku do Innego, niż się go bać lub nienawidzić. Ten pozytywny przekaz książki wybrzmiewa bardzo mocno.

Ewa Wanat, Deutsche nasz. Reportaże berlińskie, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2018.


[przeczytana jako e-book na czytniku PocketBook Touch HD2 Ruby Red]