wtorek, 31 maja 2016

Banał goni banał, udając coś więcej (M. Masada, Święto Trąbek)

Debiutancka powieść Marty Masady rozczarowuje i to pod wieloma względami. Po pierwsze, widać wyraźnie, że autorka postanowiła dać upust odczuwanej radości pisania, co w efekcie oznacza zaoferowanie czytelnikowi ponad 600 stron tekstu. Wątpliwa to przyjemność. Mamy do czynienia z powieścią przegadaną, powtarzalną, właściwie bez fabuły, a już na pewno nie z taką fabułą, która w jakikolwiek sposób posuwa akcje do przodu. Bohaterka nie rozwija się, jako trzydziestolatka pozostaje na poziomie intelektualnym infantylnej nastolatki, tak więc jej działania i rozważania trudno uznać za absorbujące. Książce tej przydałaby się dobra redakcja i usunięcie przynajmniej 70% tekstu. Być może wówczas dostalibyśmy chociaż przeciętną powieść, teraz trudno mówić nawet o przeciętności. Po drugie, zarówno blurby polecające książkę, jak i wydawniczy opis, sugerują, iż oto czeka nas prawdziwa lekturowa uczta. Doskonała proza mieszać się będzie z odwagą obyczajową. Nic bardziej mylnego. Powieść Masady można właściwie streścić w kilku zdaniach. Bohaterką jest wyjątkowo niedojrzała dorosła kobieta o pseudoartystowskich zapędach. Jej każde spotkanie z mężczyzną sprowadza się do oceniania go pod kątem seksualnym i ewentualnego pragnienia osiągniecia z nim spełnienia. Bohaterka traci oddech, łka, poddaje się uzależnieniu od seksu, wreszcie świetnie czuje się w roli ofiary. Definiuje siebie poprzez mężczyzn. W trakcie przypadkowych stosunków myśli o spłodzeniu potomka. Rozpacza, szaleje, pije alkohol, rzyga, często przebywa w toaletach – wymiotując, załatwiając się, uprawiając seks, tarzając się po obsikanej podłodze, jednym słowem rzuca się w wir doznań. I tak przez wspomniane ponad 600 stron. Masada chciała zapewne szokować, ale dyskusyjne jest, czy jej się udało. Może gdyby lepiej pisała, może gdyby umiała bardziej skomplikować charakterologicznie swoją bohaterkę… Może. Faktem jest jednak, że mamy do czynienia z wątpliwej jakości prozą popularną, która udaje artystyczną, że otrzymujemy produkt, który można określić jedynie jako słabą i banalną popularna prozą kobiecą. Szkoda, że Masada stawiając na sceny seksualne jako momenty zwrotne swojej fabuły, nie pomyślała o tym, co jest dość oczywiste, a mianowicie, że opisy zbliżeń intymnych należą do dość trudnych w literaturze. Łatwo popaść w śmieszność przy ich tworzeniu. Nie wystarczy postawić na sugestywność kilku nieoczywistych wyborów seksualnych, by osiągnąć na tym polu sukces. Po trzecie, żenującym zabiegiem konsekwentnie stosowanym przez autorkę w powieści jest łączenie seksualnej infantylności bohaterki z pamięcią o Holocauście. I nie chodzi w tym miejscu o kwestie etyczne, choć fraza: „Opadając z sił, myślałam, że już chyba naprawdę wolałabym jechać teraz bydlęcym wagonem pod rękę z Rafaelem ku nieuchronnemu końcowi niż zarzygana i półprzytomna wracać bez niego do Warszawy […]” (s. 382) jest przykładem wyjątkowego bezguścia. Trudno znaleźć również uzasadnienie dla pseudodyskusji na temat winy Polaków z pijanymi Izraelczykami. Banał goni w tym wypadku banał i mam podejrzenia, że wątek ten został wykorzystany koniunkturalnie. Po czwarte wreszcie, tezę, iż Masada napisała popularna powieść kobiecą, uzasadnia również postać bohaterki. Krótko charakteryzowałam ją wcześniej, dodam tylko, że jest ona wcieleniem stereotypów na temat kobiety wchodzącej w role ofiary w związku, kobiety definiującej się tylko poprzez mężczyznę, wreszcie kobiety, dla której najważniejsze jest posiadanie atrakcyjnego i pociągającego faceta. Autorka nie dyskutuje z takim modelem bohaterki. Co więcej, zdaje się zakładać, że stereotypowe zachowania portretowanej kobiety świadczą o jej wyemancypowaniu. Zdecydowanie odradzam.


Marta Masada, Święto Trąbek, Wyd. W.A.B., Warszawa 2016.

niedziela, 29 maja 2016

W cieniu kolonializmu (I. Klementowska, Szkielet białego słonia)

Mozambik jako główny bohater reportażu Izy Klementowskiej jawi się jako miejsce smutne, naznaczone traumą wcześniejszego kolonializmu i późniejszego wyzwalania się spod jego jarzma, wreszcie żalu dzielącego białych i czarnych mieszkańców kraju. Autorka wprowadza czytelnika w historię państwa, akcentując wagę poszczególnych wydarzeń oraz związek z Portugalią. Ciekawym momentem we współczesnej biografii miejsca jest nie tylko powiązanie losów Mozambiku z czasem, gdy afrykańskie kraje odzyskiwały niepodległość, ale i bardzo ścisła zależność od tego, co działo się w państwie rządzonym przez Salazara. Reportaż Klementowskiej można potraktować jako wstęp do poznawania tego zakątka świata, jako preludium do refleksji nas konsekwencjami kolonializmu, wreszcie nad ciągle żywym podziałem między białymi a czarnymi oraz tym, co obie grupy pamiętają. Autorka stara się pokazywać racje obu stron oraz niejednoznaczność postaw. Mamy więc uzasadnione powody walki o niepodległość czarnych, ale i bezradność białych, którzy dostają dobę na opuszczenie domu i kraju, w którym się zakorzenili i który uznawali za swój. Zresztą nieoczywistość tożsamościowej definicji bycia Mozambijczykiem pojawia się w książce nieraz. Tak mówią o sobie zarówno ci, którzy doświadczyli władzy kolonizatorów, jak i ci, którzy przed lata należeli do uprzywilejowanej grupy mającej władzę. Problem jednak w tym, że niektórzy Portugalczycy nigdy nie byli w Europie. Ich ojczyzną jest więc Mozambik, innej nie znają. Nie godzą się więc na to, by ktoś tylko z powodu koloru skóry odmawiał im prawa do poczucia, że są u siebie i że tutaj jest ich dom. Klementowskiej udaje się zarysować problem podziałów w taki sposób, że nie tylko dostrzegamy ich trwałość oraz historyczne uwikłanie, ale również zagubienie, tkwiące u źródeł niechęci, nienawiści i zakazów. „Szkielet białego słonia” nie wyczerpuje tematu, raczej zachęca do jego dalszego zgłębiania i pozwala mieć nadzieję, że reporterka nie poprzestanie na tej książce, zechce natomiast opowieść o Mozambiku kontynuować.


Iza Klementowska, Szkielet białego słonia, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016.

czwartek, 26 maja 2016

Na naszych oczach (N. Klein, To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat)

Najnowsza książka Naomi Klein charakteryzuje się tym, do czego stali czytelnicy dziennikarki już się przyzwyczaili. Mamy więc do czynienia z esejem zaangażowanym, głosem w sprawie, próbą potrząśnięcia międzynarodową społecznością, ale i zwykłymi ludźmi, wreszcie osobistą opowieścią o odpowiedzialności każdego za świat, w którym żyje i którego jest częścią. Ów, tak można by nawet powiedzieć, intymny ton argumentacji Klein buduje specyficzne porozumienie z czytelnikiem. Odsłania bowiem podwójny obraz autorki objaśniającej zmiany klimatyczne zachodzące na świecie – oto jesteśmy świadkami dowodów przedstawianych przez waleczną, pełna pasji, inteligentną dziennikarkę, ale i zaniepokojoną znikaniem piękna przyrody, niektórych gatunków roślin i zwierząt, matkę dziecka, które dopiero zaczyna poznawać rzeczywistość, w jakiej funkcjonuje. Klein odwiedza konkretne miejsca, objaśnia możliwości, jakie mają różne gałęzie przemysłu, a których nie wykorzystują, wreszcie pokazuje, jak chęć wzbogacenia się wpływa na zdystansowanie się do myślenia długofalowego, a w efekcie kształtuje negatywne praktyki i neguje ustalenia naukowców. Dziennikarka nie tylko pokazuje, w jaki sposób środowisko jest niszczone, ale również rekonstruuje tryb argumentacji typowy dla osób krytykujących ekologów. Łatwość, z jaką przeciwnicy rozmów o zagrożeniach płynących z ocieplenia klimatu, klasyfikują alarmujących o nadużyciach jako niepoważnych lewaków, anarchistów i ekologicznych szaleńców to wyjątkowo ciekawy wątek. Klein odsłania zasady rządzące dominującym dyskursem. Nie o dobro wspólne w tym przypadku chodzi, ale o korzyści utrzymywane przez grupy uprzywilejowane. Autorka nie ukrywa, że sama początkowo podchodziła sceptycznie do problemu. Kiedy jednak odkryła, że zmiany klimatyczne całkiem realnie i dostrzegalnie zmieniają środowisko wokół niej, postanowiła przyjrzeć się tematowi bliżej. Z jej opowieści wyłania się przerażający obraz nierównej walki między tymi, którzy alarmują o niebezpieczeństwie, lecz są zagłuszani, a tymi, którzy przekonują, że ekspansywne działania człowieka na Ziemi są jego niekwestionowanym przywilejem, jaki należy wykorzystywać bez ograniczeń. Klein nie ukrywa, że dopiero zbudowanie silnego frontu ocalenia, wspólnoty nieobojętnych, może spowodować pozytywne efekty. Aby jednak tak się stało, potrzebna jest powszechna świadomość i chęć zaangażowania się. Do refleksji.


Naomi Klein, To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat, przeł. Hanna Jankowska, Katarzyna Makaruk, Wyd. Muza, Warszawa 2016.

niedziela, 22 maja 2016

Zderzenie marzeń z rzeczywistością (L. Pańków, Bloki w słońcu. Mała historia Ursynowa Północnego)

Reportaż Lidii Pańków wpisuje się we współczesną tradycję pisania o architekturze promowaną i interesująco realizowaną przez Filipa Springera. Autorka „Bloków w słońcu” proponuje bowiem czytelnikom reportaż o miejscu – o przestrzeni, która inspirowała, która stwarzała problemy, która wreszcie pokonana przez człowieka miała niewiele wspólnego z ideałem, zdefiniowanym na początku realizowanego z takim zacięciem projektu. Pańków pokazuje to, co zawsze pozostaje na drugim planie, a mianowicie pomysły projektantów, systemowe uwikłanie, łatwość ignorowania zaleceń dotyczących stosowanych do budowy materiałów, wreszcie wiarę ludzi w to, że powstaje osiedle szczególne, wyróżniające się na tle innych. W pamięci ludzi pozostaje efekt, a nie plany. W trakcie lektury książki łatwo zauważyć dbałość autorki o historyczną wiarygodność, a także chęć zachowania zaakcentowanych w tytule priorytetów. Na plan pierwszy wysuwa się cały czas powstające osiedle, nie zaś ludzie, którzy tam zamieszkali, lub którzy Ursynów budowali. Nie znaczy to, oczywiście, że ich głos jest nieobecny, zazwyczaj jednak bywa podporządkowany biografii miejsca. Intrygującym wątkiem jest motyw, tak chyba można by to ująć, labiryntu, którym staje się osiedle. Raptem okazuje się, że miejsce zamieszkania bywa rodzajem tajemnicy. Niemożność szybkiego zlokalizowania danego lokalu utrudnia na przykład dotarcie niechcianych gości do mieszkania, w którym bezpiecznie czuła się opozycja. Owo terytorialne zapętlenie świetnie wpisuje się też w inteligencki status osiedla, na którym mimo pozornej demokratyzacji i zniesienia hierarchiczności podtrzymana zostaje specyficzna, twórcza i inspirująca atmosfera. Autorka akcentuje również ideę tworzenia miejsca przyjaznego mieszkańcom. Niestety, plany dotyczące infrastruktury zostają ostatecznie mocno zredukowane. Reportaż Pańków to warte uwagi połączenie reportażu historycznego z reportażem biograficznym o miejscu. Szczegół komponuje się tutaj z rozmachem planu ogólnego, w efekcie jako czytelnicy nie pozostaniemy obojętni na ważne pytania dotyczące przestrzeni.


Lidia Pańków, Bloki w słońcu. Mała historia Ursynowa Północnego, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016. 

środa, 18 maja 2016

Wybór czy konieczność? (M. Atwood, Serce umiera ostatnie)

Najnowsza powieść Margaret Atwood w pewnym sensie nawiązuje do tego, co mogliśmy czytać w „Opowieści Podręcznej”. W książce „Serce umiera ostatnie” kanadyjska pisarka również tworzy świat przyszłości, w którym jasno zdefiniowane zasady są łamane, dzięki czemu bohaterowie mogą się zmierzyć z własnymi ograniczeniami, słabością i porażką. Rzeczywistość idealna zamienia się w koszmarną, choć początkowo nic nie wskazuje na to, że pozornie bezproblemowa codzienność, regulowana nakazami i zakazami, może rodzić tyle dylematów natury etycznej. Stan i Charmaine są małżeństwem. Sytuacja panująca w kraju spowodowała, że ich życie diametralnie się zmieniło – z osób dobrze zarabiających, posiadających dom, z przyszłością zmienili się w ludzi znających traumę bezrobocia, mieszkających w samochodzie, bez przyszłości. Funkcjonują właściwie z dnia na dzień, uciekając z kolejnych parkingów, na których grasują hordy bandytów i chuliganów. Muszą zapomnieć o stabilizacji, bezpieczeństwie, trwałości. Pewnego dnia Charmaine dowiaduje się o pewnym projekcie, gwarantującym mieszkanie, pracę i krzepiącą rutynę. Bohaterowie postanawiają wziąć w nim udział. Początkowe wątpliwości związane z nadmierną kontrolą zostają rozproszone przez satysfakcję płynącą z możliwości doświadczania na nowo normalności. Projekt Pozytron opiera się na nietypowej regularności zamiany – jeden miesiąc para spędza w swoim domu, razem, wychodząc do pracy i doświadczając intymności; drugi miesiąc bohaterowie są rozdzieleni, bo przebywają w więzieniu i tam wykonują zupełnie inne obowiązki niż na wolności. Ich mieszkanie jest miejscem prywatnym, ale i dostępnym dla obcych. Wtedy, gdy są w więzieniu, dom należy do innej pary. Bohaterowie zostają sprowokowani do wzięcia udziału w dramatycznym eksperymencie sprawdzającym ich lojalność wobec siebie, stosunek do człowieka jako takiego, wreszcie siłę obowiązku zderzonego z mocą wyznawanych wartości. Ci, którzy uczestniczą w tej specyficznej grze, planują wszystko od początku do końca. Problem polega na tym, że choć mamy do czynienia z precyzyjnie realizowanym przedsięwzięciem, emocje i namiętności bohaterów, ich zdrada, kłamstwo i gotowość zgody na fałszowanie rzeczywistości są prawdziwe. Raptem okazuje się, że wolny wybór może być większym zagrożeniem niż poddawanie się sztucznemu regulowaniu własnego życia. Niezależność niesie konieczność odpowiadania za własne czyny, bycie czyjąś marionetką pozwala zrzucić z siebie ciężar odpowiedzialności i poddać się sugestiom innych. Atwood pokazuje, że złudzenie spełnienia oferowane przez rzekomą bezproblemowość dyskretnej kontroli niesie zniewolenie gorsze niż ma to miejsce w przypadku dyktatur. Na taką niewolę godzimy się bowiem sami. Wyrzekając się świadomego uczestnictwa w rzeczywistości, stajemy się niewolnikami doskonałymi.


Margaret Atwood, Serce umiera ostatnie, przeł. Małgorzata Maruszkin, Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2016.

poniedziałek, 16 maja 2016

Smutek milczenia i potłuczony imbryk (R. Flanagan, Klaśnięcie jednej dłoni)

Flanagan w „Klaśnięciu jednej dłoni”, podobnie jak w przypadku „Ścieżek Północy”, pozostaje wirtuozem w opisywaniu niełatwych emocji, uczuć, które, zamiast łączyć, dzielą i biografii, które choć zdają się zmierzać ku katastrofie, ostatecznie zawierają w sobie pewną nadzieję. Nie ma w tej powieści zbędnego rozwodzenia się nad stanami emocjonalnymi bohaterów, jest za to umiejętność skwitowania skomplikowanych odczuć jednym zdaniem, kilkoma słowami. Nadmiar zawiera się w tym przypadku w niewypowiedzeniu. To, co dławi, uniemożliwia reakcję, każe chować się w sobie, łączy się zawsze z milczeniem. Flanaganowi udaje się pokazać ludzi, którzy szukają szczęścia w obcym kraju, ponosząc mniejsze lub większe porażki. Rodzice Sonji są Słoweńcami. To Tasmania jest miejscem, w którym rozgrywa się to, co dawało nadzieję na dobre zakończenie, a ostatecznie okazało się ponurym finałem rodzinnego szczęścia. Kiedy Sonja jest małym dzieckiem, jej matka odchodzi. Dziewczynka, dopiero kiedy będzie dorosła, dowie się, jaki dramat przeżyła kobieta i co stoi za jej milczącą, kategoryczną decyzją opuszczenia tego wszystkiego, co kojarzy się z miłością i szczęściem. Ojciec Sonji nie będzie umiał pogodzić się z tym, co go spotkało, i aby zagłuszyć ból, wybierze najgorszy z możliwych medykamentów, a mianowicie alkohol. Picie zniszczy nie tylko teraźniejszość jego córki, ale i to wszystko, co zawiera się we wspomnieniach. Równolegle odkrywamy przeszłość Sonji i jej teraźniejszość. To, co składa się na „dzisiaj”, sprowadza się do prób zrozumienia minionego, odrzucenia dawnego lęku, wreszcie uwierzenia, że ma się w sobie siłę, by mierzyć się z jutrem. Jesteśmy więc świadkami rozpadu rodziny, ale i ciągłego istnienia więzi, których nie da się całkowicie przeciąć. Dosłowny brak matki, bo odeszła, i symboliczny brak ojca, bo pił i stosował przemoc, zmuszają Sonję do budowania własnej tożsamości na bardzo kruchych podstawach. Ostatecznie okaże się, że nawet w miejscu, które wydaje się obce i nieprzyjazne, można znaleźć dom wtedy, gdy pojawi się miłość i chęć rozpoczęcia nowego etapu w życiu. Wówczas częściowo udaje się skleić to, co dawno się potłukło i co nie mogło do siebie pasować. Bardzo dobre.


Richard Flanagan, Klaśnięcie jednej dłoni, przeł. Robert Sudół, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.

piątek, 13 maja 2016

Oświecenie czy pranie mózgu? (S. Carney, Śmierć na Diamentowej Górze)

Carney nie ukrywa, że u źródeł jego zainteresowania zachodnimi wyznawcami różnych wersji buddyzmu stoi dramatyczne wydarzenie, którego w pewnym sensie był świadkiem. Kiedy razem ze studentami przebywał w ośrodku medytacyjnym, jedna z jego podopiecznych popełniła samobójstwo. Sprawa ta okazała się kluczowa dla późniejszego zadawania pytań i szukania odpowiedzi przez autora. Carney nie tylko zastanawia się nad własną odpowiedzialnością, ale też stawia tezę, że praktykowanie buddyzmu przez ludzi Zachodu ze względu na różnice doświadczeń i mentalności wiązać się może z pewnym ryzykiem. Dziennikarz opisuje kontrowersyjną sprawę śmierci Iana Thorsona, który w 2012 roku umiera w górach w Arizonie, nie otrzymawszy pomocy. Przyczyną śmierci jest odwodnienie organizmu i dyzenteria. Autor rekonstruuje relacje łączące Thorsona i jego mistrza Michaela Roacha, ale nie tylko. Pokazuje zagubienie wyznawców, łatwość poddawania się manipulacjom przywódcy, wreszcie gotowość do naginania podjętych zobowiązań i interpretowania przyjemności w kontekście rzekomego uzyskiwania kolejnych stopni wtajemniczenia. Ów fałszywy ton widać szczególnie wyraźnie w tych epizodach biografii Roacha, które odsłaniają jego relacje seksualne z kobietami oraz butę okazywaną samemu Dalajlamie. Na uwagę zasługuje wątek nierównej walki rodziny Thorsona o odzyskanie syna. Szybko okazuje się, że mężczyzna przeszedł tak duże, użyjmy tego określenia, pranie mózgu, że racjonalna rozmowa jest z nim właściwie niemożliwa. Carney pokazuje również, że to, w jaki sposób ludzie Zachodu traktują techniki medytacyjne, różni się od podejścia wyznawców ze Wschodu. Inaczej bywa rozumiana świętość, inaczej pojmowany jest relaks, inaczej wreszcie podchodzi się do idei oświecenia. Dziennikarz wspomina także o pewnych nadużyciach – ideowych i ekonomicznych. Nie ukrywa, że totalne poddawanie się wyznawców autorytetowi nauczyciela/guru bliskie jest zasadom funkcjonowania sekt. Intrygujące, dające do myślenia.


Scott Carney, Śmierć na Diamentowej Górze. Amerykańska droga do oświecenia, przeł. Dominika Cieśla-Szymańska, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016.

czwartek, 12 maja 2016

Dorastanie do utraty naiwności (E. Shafak, Uczeń architekta)

Najnowsza książka Elif Shafak to fascynująca opowieść o świecie, który choć z naszej perspektywy ma w sobie coś egzotycznego, to jednak pozostaje miejscem, w którym dzieją się rzeczy fundamentalnie ważne, a w swojej istotności uniwersalne. Choć pisarka odwołuje się do autentycznych postaci historycznych, to jednak ukierunkowuje naszą uwagę na chłopca, później mężczyznę, który będąc blisko dworu sułtana, pozostaje człowiekiem zagubionym, samotnym, przekonanym, że to, co najważniejsze, jest poza jego zasięgiem. Shafak potrafi opowiadać. To z pewnością podstawowa zaleta tej powieści, ale nie jedyna. Pisarce udaje się również znakomicie pokazać to wszystko, co dzieje się w momencie zbliżenia się tych, których na co dzień dzieli dystans, zajmowana pozycja, czasami obojętność, a nawet pogarda. Przyglądamy się więc, jak sponiewierany chłopak, Dżahan, dociera na dwór sułtana. Bieda ma możliwość zbliżyć się do wielkiego bogactwa. Dżahan jest opiekunem białego słonia. Między chłopcem a zwierzęciem rodzi się silna więź. Jej rozwój obserwować będziemy właściwie od narodzin słonia aż do jego śmierci. Stajemy się świadkami wielkiej przyjaźni międzygatunkowej. Scena, w której Dżahan zmuszony jest nauczyć swojego podopiecznego zabijania, należy do najmocniejszych i najbardziej zapadających fragmentów tej powieści. Uświadamiamy sobie bowiem fakt, że człowiek może zarażać złem i może owym złem manipulować. Przyglądamy się emocjonalnej bliskości, jaka zaczyna łączyć Dżahana i córkę sułtana, Mihrimah. Zbliżenie w tym przypadku musi pozostać w sferze potencjalności, nie zmienia to jednak faktu, że uczucie bohatera wpływa na całe jego życie. Niezwykle interesującymi relacjami są więzi łączące Sinana, nadwornego architekta, i jego uczniów. Po pierwsze, mamy tu do czynienia z podejściem typowo ojcowskim. Sinan chce dać swoim pomocnikom szansę na nowe, lepsze życie oraz na zmianę priorytetów. Po drugie, dla Dżahana jest to rodzaj awansu społecznego, ale i powód by rozpamiętywać własne umiejętności i zacząć wierzyć w siebie. Jest już nie tylko opiekunem słonia, ale i kimś, kto buduje świat i zbliża się w ten sposób do Boga. Po trzecie wreszcie, między uczniami Sinana rodzi się rywalizacja. Pół biedy, jeśli chodzi tylko o pomysły na coraz lepsze projekty wznoszonych budowli. Gorzej, że wkrada się między nich zdrada, zawiść i brak lojalności. Shafak znakomicie pokazuje, że dorastanie wiąże się z utratą naiwności. Nawet ci, którzy próbują być wierni sobie i usiłują pozostać po stronie dobra, kiedyś dotkną mroku i będą musieli się z nim zmierzyć.


Elif Shafak, Uczeń architekta, przeł. Jerzy Kozłowski, Wyd. Znak, Kraków 2016.

poniedziałek, 9 maja 2016

To, czego nie widać, a co istnieje (J. Kopińska, Polska odwraca oczy)

Polska odwraca oczy to druga książka w dorobku Justyny Kopińskiej. Pierwsza, dotycząca nadużyć w ośrodku dla dzieci prowadzonym przez siostry boromeuszki i zatytułowana Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, ukazała się w minionym roku. Sprawa ta zresztą wraca również w omawianej pozycji. Ci, dla których Polska odwraca oczy jest pierwszym spotkaniem z reporterką, będą mieli okazję i w tej publikacji przeczytać o boromeuszkach. Kopińska wraca do tradycji, która wydawać się może współcześnie nieco zapomniana. Jest nie tylko dziennikarką śledczą, osobą niezwykle zaangażowaną w swoją pracę i doskonale operującą słowem, a więc z talentem literackim, ale również – co dużo istotniejsze z perspektywy jej bohaterów – reporterką, która nie odpuszcza, nie daje się zbyć ograniczeniom stawianym przez urzędników, pyta, nagłaśnia sprawę, wątpi, nie pozwala sobie nawet na odrobinę obojętności. Sprawia, zabrzmi to nieco patetycznie, ale i prawdziwie, że świat przynajmniej trochę zmienia się na lepszy. Kopińska odświeża więc model dziennikarstwa zainteresowanego tym, co dzieje się pod strzechami, wśród najsłabszych, wśród tych wszystkich, od których syte i uciekające od problemów społeczeństwo chętnie odwraca oczy. Reporterka słucha tych, których nikt nie chce słuchać. Ofiary w jej tekstach nie tylko mają okazję opowiedzieć o swoich cierpieniach, ale i odzyskują swoje człowieczeństwo. Przestają być kimś gorszym, zyskują status takich samych obywateli, jakimi są ci, którzy należą do grup uprzywilejowanych. Justynę Kopińską interesują sytuacje graniczne. Czyni więc bohaterką reportażu kobietę, która decyduje się poślubić Mariusza Trynkiewicza i z zachwytem opowiada o swoim ukochanym. W tle bardzo mocno wybrzmiewa pytanie o granice miłości i fascynacji (Spokojny sen Anny). Dziennikarka ujawnia nadużycia w instytucjach, których rolą jest zapewnienie pomocy i opieki. Czytamy więc o koszmarze pacjentów szpitala psychiatrycznego (Oddział chorych ze strachu), o wieloletnim dramacie podopiecznych sióstr boromeuszek (Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, Grzech śmiertelny), wreszcie o przymusie stosowanym w stosunku do więźniów (Nie jestem psem. Narkotykowy układ w więzieniu w Płocku). Pytania, które w tym przypadku nasuwają się same, dotyczą granic sprawowanej władzy, pogardy w stosunku do słabszego, wreszcie granic zaufania społecznego. Reporterka obnaża również słabość systemu i obojętność sądów na traumę zwykłego człowieka. Dzieje się tak chociażby w kontekście historii kobiety, która została zgwałcona na szkoleniu, gdzie pełniła rolę tłumaczki (Elbląg odwraca oczy) lub w kontekście osób zmuszanych przez swojego pracodawcę do płacenia haraczu (Sąd w niewoli w Zduńskiej Woli). Pytania o granice wzajemnych zależności, o niemoc sądów, wreszcie o łatwość odwracania się od ofiar pozostają ciągle aktualne. Kopińska przygląda się także nieco innym dramatom. W Nieśmiertelności chrabąszczy opowiada przepiękną historię miłości i zaplanowanej wspólnej śmierci prof. Krzysztofa Kruszewskiego i jego żony. Z kolei w Białej bluzce. Tajemnicy minister Zbrojewskiej prezentuje poruszający portret minister Moniki Zbrojewskiej, jej imponującej kariery i dramatycznego, niespodziewanego końca. Reporterka pyta więc, tak można wnioskować, o granice miłości i śmierci oraz o granice poświęcenia i ostatecznych wyborów. To, oczywiście, nie są wszystkie reportaże z omawianego tomu. Każdy zasługuje na oddzielną uwagę, namysł i refleksję. Każdy odsłania paradoksy nie tylko polskiej rzeczywistości, ale specyfiki ludzkich zachowań jako takich. Pozycja obowiązkowa.


Justyna Kopińska, Polska odwraca oczy, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2016. 

niedziela, 8 maja 2016

Wszędzie i nigdzie (A. Domosławski, Wykluczeni)

Artur Domosławski w swojej najnowszej reporterskiej książce proponuje czytelnikowi podróż trudną i wymagającą. Pokazuje bowiem, że tytułowe wykluczenie ma różne twarze, ujawnia się w różnych sytuacjach, jest wszędzie, choć nie powoduje to niebezpieczeństwa unifikacji, bo za każdym razem mamy do czynienia z przypadkiem szczególnym. Jednocześnie autor odsłania ryzyko wpisane w totalność problemu, a związane z postrzeganiem. Skoro wykluczonych jest tak wielu, tak często milczą i zazwyczaj nie udaje im się być kimś słyszalnym, to tak naprawdę owo „wszędzie” odbierane jest często jako bezpieczne i uspokajające „nigdzie”. Domosławski proponuje czytelnikowi reportaż zaangażowany, dzięki któremu dostrzegamy, że jesteśmy częścią świata wyzysku, pogardy dla drugiego człowieka i ignorowania biedy. Reporter nie wykonuje, oczywiście, egzaltowanych gestów w postaci złudnego sugerowania, że zmiana przy odrobinie chęci i gotowości jednoczenia się jest możliwa. Pokazuje raczej, że ważnym krokiem na drodze do zrozumienia i późniejszego, być może, działania, jest świadomość trwałości istniejących nierówności, powtarzalności form wyzysku oraz samotności najbiedniejszych w konfrontacji ze skorumpowanymi przedstawicielami państwa. Domosławski oprowadza czytelnika po różnych miejscach na świecie, w których dochodzi do wykluczenia. Przyjmuje ono różną postać. Ta, która dominuje, na pewno związana jest z biedą. Konsekwencje ubóstwa okazują się najbardziej trwałe – ofiar, które wywodzą się ze slumsów, nikt nie słucha z uwagą, często nie są one nawet zauważane. Widać to chociażby doskonale po opisanym przypadku znikania w Kolumbii mężczyzn ze slumsów. Trudne śledztwo ujawnia, iż werbowano ich pod pozorem oferowania pracy, następnie zabijano i inscenizowano sytuację, z której wynikało, że byli partyzantami. Egzekucje były dziełem policjantów i wojskowych, którzy za wyeliminowanie partyzanta otrzymywali godziwe wynagrodzenie. Domosławski przygląda się też nierównym potyczkom policji z gangami w brazylijskich fawelach, których ofiarami stają się zwykli ludzie. Egzekucje wykonywane na pokaz uderzają nie tylko w niewinnych mężczyzn, ale i kobiety oraz dzieci. Pokazuje mroczną twarz tzw. nowego niewolnictwa. W tym przypadku również Brazylia służy jako przykład dla zobrazowania problemu. Portretuje towarzyszące biedzie marzenie, że gdzieś istnieje lepszy i piękniejszy świat. Dramatyczne losy mieszkańców Hondurasu, którzy próbują dotrzeć do Stanów Zjednoczonych odsłaniają paradoks wykluczenia związanego z determinizmem w postaci urodzenia się w danym miejscu i czasie. Reporter nie zapomina także o konfliktach o podłożu religijnym czy etnicznym. Przygląda się chociażby temu, co dzieje się miedzy Izraelem a Palestyną, akcentując paradoks wzniesienia muru, burzenia domów i reglamentowania dostępu do wody (także do deszczówki). Opisuje dramatyczną sytuację panującą w Sudanie Południowym, ale przypomina również torturowanie przez Brytyjczyków ludu Kikuju w Kenii. Reportera interesuje także wykluczenie z powodów obyczajowych i tożsamościowych. Przygląda się więc odwilży we współczesnej Hawanie, w trakcie której geje odzyskują prawa przynależne każdemu obywatelowi i nie są już szykanowani z powodu orientacji seksualnej. Nie zapomina o uchodźcach, którzy przybyli do Europy. Odwołuje się do rewolucyjnego potencjału Arabskiej Wiosny, ale i do upadku idei, które miały zmienić tamtejszą rzeczywistość. To, oczywiście, nie wszystkie wątki poruszane przez Domosławskiego. Reporter nie tylko dociera tam, gdzie wykluczenie staje się pewnego rodzaju normą społeczną, z którą należy walczyć i którą trzeba zmienić, ale stara się również zadać kilka ważnych pytań. Wśród nich ważną kwestią są przyczyny popularności turystyki ekstremalnej, nasza łatwość odcinania się od tych, których za Baumanem dziennikarz nazywa „ludźmi-odpadami”, wreszcie niechęć do dostrzegania podobieństwa między różnymi cierpieniami ludzi i rywalizowanie nawet na tym polu o palmę pierwszeństwa. Lektura obowiązkowa.


Artur Domosławski, Wykluczeni, Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2016.

sobota, 7 maja 2016

Stracone pokolenie? (J. Hugo-Bader, Skucha)

Najnowsza książka Jacka Hugo-Badera zaskakuje. Zaskakuje tematem – reporter decyduje się prześledzić losy tych, którzy współtworzyli opozycję, tych, których nazywa Kolumbami rocznik 50. Zaskakuje też formą – ci, którzy znają twórczość autora, mogą być zdziwieni próbą delikatnego mitologizowania, ale i odbrązowienia, gotowością mierzenia się z ciemną stroną biografii i odkrywaniem, że dawna wiara w przyszłość zamieniła się w przegraną teraźniejszość. Reporter pozostaje obecny w teście. Pyta, prowokuje, przywołuje barwne metafory. Widać, że stara się nadać swojej opowieści charakter literacki. Umiejętnie buduje napięcie, dzieli poszczególne spotkania na sceny, eksponuje zwroty akcji we wspomnieniach. Pokazuje, że nic nie jest jednoznaczne. Nie gloryfikuje działań opozycyjnych, bardziej eksponuje ich wspólnotowość i towarzyskie korzyści płynące z robienia czegoś razem. Jednocześnie pokazuje, jak łatwo życie stawało się przegrane – nagle obce, nagle inne, nagle nie do zrozumienia. Poznajemy więc życiorysy tragiczne, złamane, rozczarowane, biografie naznaczone alkoholem, nienawiścią, gotowością do poświęceń. Hugo-Bader pokazuje, że ani wtedy, gdy działali, ani potem, gdy czasami nie chcieli podtrzymywać znajomości, nigdy nie byli tacy sami, zawsze się od siebie różnili. Reporter chętnie sięga po metaforę psa. Zwierzę to, przywiązane na zbyt krótkiej smyczy do drzewa, widnieje zresztą na okładce książki. Hugo-Bader nazywa psem siebie – psem wałęsającym się, psem niezależnym, wolnym, poszukującym. Psy stanowią często uzupełnienie losów opisywanych bohaterów – czasami są odrzucane, czasami odchodzą w dramatycznych okolicznościach, czasami odzwierciedlają przeżywany ból. Reporter pozostaje częścią opowiadanych historii, jednocześnie jednak jest kimś obcym. Próba wskrzeszenia przeszłości skutkuje zdominowaniem przez teraźniejszość. Minione, przypominające legendę, zostaje częściowo unieważnione przez rzeczywistość, która nie zawsze pozwala na spełnienie marzeń, a dość często staje się czymś, co da się określić mianem świata niemożliwego. Hugo-Bader zderza opozycyjny czas nadziei z okresem naznaczonym pozornym spełnieniem. To, co miało nadejść, rzadko okazuje się czymś wyczekanym i upragnionym, na pewno jednak jest czymś innym, pełnym nowym wyzwań. Intrygujące.


Jacek Hugo-Bader, Skucha, Wyd. Agora – Wyd. Czarne, Warszawa – Wołowiec 2016.

piątek, 6 maja 2016

Zbyt długa rewolucja (K.J. Hinz, Kuba. Syndrom wyspy)

Reporterska opowieść Hinza o Kubie to nie tylko świadectwo wielkiej fascynacji miejscem, ale i portret dojrzewania rozumianego w dwojaki sposób. Z jednej strony przyglądamy się temu, jak zmienia się postrzeganie wyspy przez autora. Hinz najpierw jest nieco naiwnym, zachwyconym studentem, potem widzącym dużo więcej korespondentem, wreszcie dyplomatą, odpowiedzialnym za słowa i czyny. Rozwój ten pozwala również dostrzec zmieniające się postawy Kubańczyków, ich entuzjazm dla Fidela Castro, a potem rozczarowanie, wreszcie odkrywanie przez nich zdrad rewolucji w stosunku do samej siebie. Drugie dojrzewanie to przejście od świeżości do starzenia się, od uwodzącego piękna do brzydoty. Taka jest w tej opowieści rewolucja. Hinz zresztą nie ukrywa, że polityczne konsekwencje przejęcia władzy były dalekie od deklarowanych marzeń i ideałów. Natykamy się bowiem na przejmujące w swojej wymowie fragmenty, w których opisana zostaje brutalna walka przeciwko tym, którzy najpierw doprowadzili do umocnienia się rewolucji, potem natomiast zostali publicznie napiętnowani jako jej zdrajcy. Hinz odsłania praktyki niszczenia przeciwników i krytyków kubańskiego ustroju. Na uwagę zasługuje powracający często wątek fascynacji ludzi z wielu zakątków świata tym, co wydarzyło się na Kubie. Obok podobnego uwiedzenie w przypadku wojny domowej w Hiszpanii przypadek ten jest wyjątkowo intrygujący w sensie mentalnym i etycznym. Warto zatrzymać się również przy wątku walki kubańskich władz z reprezentantami zagranicznych mediów. Hinz opisuje na przykład praktyki nagłego i nieuzasadnionego podnoszenia czynszu czy zmieniania waluty, w jakiej trzeba było płacić za mieszkanie, co powodowało znaczny wzrost kosztów. Ciekawa jest też nadzieja deklarowana przez autora – najpierw na rozmowę z Fidelem Castro, potem na bycie świadkiem jego upadku. Podobne pragnienie, tak można przypuszczać, łączyło korespondentów i naznaczało ich pracę krzepiącym, ale jednak złudzeniem. Bardzo dobre.


Krzysztof Jacek Hinz, Kuba. Syndrom wyspy, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2016.

czwartek, 5 maja 2016

Krok dalej (G. Grzegorzewska, Kamienna noc)

Najnowsza powieść Gai Grzegorzewskiej to bardzo ciekawy, zasługujący na uwagę kryminał. Autorka nie poprzestaje na korzystaniu z konwencji, które dobrze znamy z jej poprzednich książek, a mianowicie z inteligentnego bawienia się romansem, melodramatem, kryminałem miejskim lub czarnym kryminałem. Jednocześnie decyduje się na chwyt komplikujący fabułę, bo wprowadza motyw powieści w powieści. Kompozycja szkatułkowa pozwala nie tylko na grę z biografią Julii Dobrowolskiej, ale i na odpowiednie poprowadzenie akcji w taki sposób, by kolejne jej zwroty zaskakiwały, dawały możliwość wielu odczytań, a także pozwalały na kontynuowanie serii. „Kamienna noc” jest bowiem kolejną odsłoną cyklu o cynicznej, przerysowanej, przekraczającej kolejne granice detektywce z blizną. Co prawda, autorka sugerowała, że wcześniejszy „Betonowy pałac” otworzył nową serię, to jednak teza ta wydaje się dość dyskusyjna. Owszem, na pierwszy plan obok Julii wysuwa się Profesor, nie zmienia to jednak faktu, że Dobrowolska ciągle odgrywa główną rolę. Kraków, zawsze portretowany przez Grzegorzewską jako miasto mroczne, tym razem staje się również miastem obcym. Detektywka, która wraca do Krakowa, by rozwiązać pewną sprawę i by pozamykać za sobą nieliczne otwarte jeszcze drzwi, mierzy się ze światem, którego nie rozpoznaje. Mapa miasta, jaką miała świetnie zapisaną w pamięci, staje się kompletnie bezużyteczna. Kraków trzeba na nowo poznać, ujarzmić i pokonać. Jednocześnie jesteśmy świadkami dość specyficznej historii miłosnej. Grzegorzewska nie byłaby sobą, gdyby kazała swojej bohaterce wejść w typowy związek z problemami. O ile wcześniej Dobrowolska była częścią erotycznego trójkąta, w którym równie istotne były relacje hetero-, jak i homoerotyczne, o tyle od „Grobu” przez „Betonowy pałac” po „Kamienną noc” w wyjątkowym natężeniu jesteśmy świadkami kazirodczej miłości między Julią a Łukaszem. Choć Grzegorzewska nie ucieka od postawienia pytań dotyczących przekraczanych granic, wstydu i intensywności erotycznych relacji, to jednak pozwala siostrze i bratu dokonywać wyborów, brać odpowiedzialność za swoje czyny i planować przyszłość. Można by więc powiedzieć, że mimo mrocznej wizji miłości, mamy tu jednocześnie do czynienia z wizją bardzo pozytywną.


Gaja Grzegorzewska, Kamienna noc, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.

środa, 4 maja 2016

Ludzie (J. Dicker, Ostatnie dni naszych ojców)

Powieść Dickera to znakomita próba pokazania tego, co wojna robi z człowiekiem. Powracające zawołanie, które pozwala mocniej zauważyć grozę sytuacji, jest wezwaniem, by pozostać Ludźmi, by nie zapomnieć o Ludziach, by widzieć w innych właśnie Ludzi. Główni bohaterowie powieści to ludzie, którzy zostają zaangażowani do SOE, brytyjskich tajnych służb, podczas II wojny światowej. Mają być wyszkoleni do skutecznej walki z Niemcami, kiedy zostaną zrzuceni na teren okupowanej Francji. Poznajemy różne osobowości. Wszystkich łączy lęk przed tym, co nieoczekiwane, przy jednoczesnym przekonaniu, że należy się włączyć w wojnę. Wśród uczestników szkolenia rodzą się przyjaźnie, niektórych dzieli niechęć, rodzi się nawet miłość. Znaczna część powieści to opis szkolenia. Obserwujemy, jak ludzie, którzy początkowo nie mają ze sobą nic wspólnego, zaczynają być sobie bliscy. Świadomość wspólnej walki buduje przekonanie o wspólnocie losów i potencjalnie podobnej przyszłości. Jednak powieść Dickera nie jest tylko historią rodzenia się przyjaźni w cieniu wojny. Dużo ważniejszy jest wątek pokazujący, jak tragiczny w skutkach bywa przypadek. Pisarz zmusza czytelnika do zastanowienia się nad konsekwencjami naszych wyborów, nawet tych pozornie niewinnych. Raptem okazuje się, że miłość syna do ojca może uruchomić wiele wydarzeń określanych przez takie słowa, jak zdrada, nienawiść, przemoc i śmierć. Odkrycie prawdy dla nikogo nie będzie łatwe. Zwłaszcza dla tych, którzy chcieliby wierzyć, że była wśród nich choć jedna osoba prawa, moralna i sprawiedliwa do końca. Dicker pokazuje, że wojna niszczy wszystkich bez wyjątku. Zazwyczaj zniszczenie to odbywa się w imię nienawiści, jednak równie często zło zadawane jest w imię miłości, przyjaźni, pamięci. Konieczność wyboru zmusza do wyzbycia się człowieczeństwa, bywają bowiem sytuacje, gdy żaden wybór nie jest dobry, każdy kończy się moralnym kacem na całe życie. Dicker nie próbuje pouczać, edukować, sugerować, co należałoby uczynić. Pozostaje autorem portretującym Ludzi w chwilach, gdy chcąc tymi Ludźmi pozostać, muszą się wyprzeć swoich ideałów i na jedną, koszmarnie trudną chwilę, uwierzyć, że bycie Ludźmi jednak nie jest już możliwe.


Joël Dicker, Ostatnie dni naszych ojców, przeł. Oskar Hedemann, Wyd. Albatros/Andrzej Kuryłowicz, Warszawa 2016.

wtorek, 3 maja 2016

Po wojnie (B. Shephard, Powrót)

Książka Shepharda znakomicie wpisuje się w tradycję, która skoncentrowana jest na oddaniu głosu przemilczanym i niesłyszalnym świadkom historii. W tym wypadku bohaterami opowieści historyka są dipisi – ci wszyscy, którzy po zakończeniu II wojny światowej znaleźli się w obozach przejściowych, gdzie musieli nauczyć się nowego życia i zasad egzekwowanych przez aliantów. Byli wśród nich i ci, których wywieziono na przymusowe roboty do Niemiec, i więźniowie wyzwolonych obozów koncentracyjnych. Shephard pokazuje dramaty związane z niesieniem pomocy i reglamentowaniem dóbr umożliwiających przeżycie. Możemy więc tę książkę z powodzeniem czytać jako historię działania na rzecz tych, których pozbawiono wszystkiego, których wykorzeniono, których zniszczono w sposób totalny. Błędy wówczas popełnione pozwalają edukować się także współczesnym organizacjom humanitarnym, zwłaszcza że część pomyłek powtarzanych jest również dzisiaj. Autor odsłania reguły rządzące pomocą oraz politykę wpływającą na jej skuteczność. Opisuje powstanie i działanie organizacji UNRRA, nie unikając jednocześnie tych epizodów, które oceniane były krytycznie. Przytacza wypowiedzi świadków i uczestników wydarzeń. Symbolicznie wysłuchuje głosów uchodźców i obnaża problemy natury komunikacyjnej wynikające z wzajemnego niezrozumienia. Niezwykle interesującym wątkiem jest zaznaczenie i przypomnienie perspektywy towarzyszącej opisywanemu okresowi. Shephard nie ukrywa, że świadomość Zagłady była wówczas znikoma. Aliantów zaskoczył więc stan więźniów obozów koncentracyjnych, a osoby pracujące w organizowaniu pomocy dipisom nie rozumiały niuansów kulturowych, politycznych i psychologicznych. Niepojęte więc było zachowanie mieszkańców krajów Związku Radzieckiego, którzy nie chcieli wracać do ojczyzny i różnymi, często drastycznymi sposobami, bronili się przed powrotem. Trudne do zrozumienia okazywały się też nastroje przejawiane przez Żydów. Ich przeżycia okazywały się nieprzekazywalne, a ponieważ ci, co przetrwali, nie zawsze chcieli mówić, dramat pozostawał niewypowiedziany i tym samym niemożliwy do wyobrażenia. Shephard rekonstruuje cały powojenny scenariusz losów swoich bohaterów – od wyzwolenia do znalezienia swojego miejsca na ziemi, niekoniecznie tam, gdzie kiedyś był dom opisywanych osób. „Powrót” stanowi ważny wkład w opisanie tego fragmentu historii, który bywa pomijany. Oddanie głosu tym, którzy po wojnie budowali swój zupełnie nowy świat na ruinach tego, co zostało po rzeczywistości zapamiętanej, lecz straconej, okazuje się pracą potrzebną, niezbędną, by nie powiedzieć – konieczną.


Ben Shephard, Powrót, przeł. Jan Dzierzgowski, Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2016.

poniedziałek, 2 maja 2016

Hitler i kobiety (P. Roland, Nazistki)

Dla tych, którzy interesują się rolą, jaką odegrały we wcielaniu w życie ideologii Hitlera, pozycja ta nie powinna być niczym zaskakującym. Roland proponuje bowiem czytelnikom publikację o zdecydowanie popularyzatorskim charakterze. Owszem, znajdziemy tutaj wiele informacji, trudno jednak mówić o pogłębionych charakterologicznie portretach bohaterek czy bogatych w konteksty refleksjach na temat mrocznej wersji her-story. Tytuł książki może być zresztą mylący. Sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z różnymi wersjami nazistek. Tymczasem Roland stara się raczej sportretować fenomen niemieckiej kobiety żyjącej w cieniu Hitlera. Dominują tu faktycznie krótkie szkice biograficzne nazistek, ale autor wspomina również o tych Niemkach, które zdecydowały się przeciwstawić się faszyzmowi. Opowiada więc na przykład o bohaterkach książki „Aimee & Jaguar” Eriki Fisher czy o Sophie Scholl. Pojawienie się rozdziału poświęconego oporowi niemieckich kobiet wydaje się dyskusyjne w kontekście jednoznacznie stygmatyzującego tytułu. Roland proponuje, tak można chyba powiedzieć, rodzaj zbeletryzowanego leksykonu na temat różnych odsłon kobiecości w hitlerowskich Niemczech. Mamy więc i opowieść o zwykłych kobietach, zapatrzonych w Führera i gotowych poświęcić dla niego wszystko. Mamy złudzenie towarzyszące kobietom, aktywnie działającym w imię nazizmu, że są szanowane i że liczą się na równi z mężczyznami. Zważywszy na poglądy Hitlera dotyczące roli kobiety była to wiara mocno kuriozalna. Mamy portrety żon najważniejszych nazistów oraz sugestie dotyczące ich świadomości na temat tego, co dzieje się w państwie. Mamy artystki i strażniczki obozowe. Choć książka Rolanda jest ciekawa, szkoda, że autor nie zdecydował się na obszerniejsze opisanie problemu. Być może musiałby wówczas zrezygnować z popularyzatorskiego charakteru publikacji, ale sama opowieść tylko by na tym zyskała.


Paul Roland, Nazistki. Okrutne – wyrachowane – uległe, przeł. Marcin Sieduszewski, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2016.

niedziela, 1 maja 2016

Język, który stwarza rzeczywistość (J.J. Lipski, Idea Katolickiego Państwa Narodu Polskiego. Zarys ideologii ONR „Falanga”)

Książka Jana Józefa Lipskiego analizująca ideologię ONR „Falangi” powinna być czytana przez wszystkich tych, którym nieobca jest troska o to, by faszyzm i antysemityzm nie zaczęły na nowo uwodzić. Dyktat siły, władzy i niekwestionowanej racji wpisany w totalitaryzm jest bowiem tym, co się odradza i na nowo zagraża takim wartościom, jak demokracja, liberalizm, tolerancja, wolność, różnorodność. Bardzo dobrze więc się stało, że Wydawnictwo Krytyki Politycznej postanowiło dzieło Lipskiego przybliżyć czytelnikom. Po książkę tę powinni sięgnąć wszyscy studenci kierunków humanistycznych i społecznych. Powinna być lekturą obowiązkową dla dziennikarzy, bo pokazuje, jak funkcjonuje w mediach język nienawiści; dla językoznawców, bo umożliwia przeanalizowanie reguł rządzących przekazem zideologizowanym; dla literaturoznawców i antropologów kultury, bo odsłania paradoks tkwiący w głęboko antyhumanistycznym przesłaniu; dla historyków idei, bo uświadamia skuteczność totalitarnej retoryki i jej powtarzalność; dla politologów, bo piętnuje sztuczność modelu państwa budowanego na wykluczeniu; dla socjologów wreszcie, bo wychwytuje rytuały prowadzące do faworyzowania jednej grupy społecznej przy jednoczesnym pogardzaniu inną. Analiza Jana Józefa Lipskiego to niezwykle precyzyjne obnażenie zła, które rodzi się wśród ludzi szafujących takimi słowami jak patriotyzm, naród, moralność, dobro. Autor bazuje na konkretnych cytatach, rekonstruując poglądy tych, którzy nie ukrywają swojego antysemityzmu, swojej nienawiści do demokracji, swojej niechęci do indywidualizmu. Lektura książki pozwala nie tylko na zmierzenie się z retoryką pogardy. Uświadamia również, że totalitaryzm, eliminując różnorodność i polifoniczność, staje się bezlitosnym atakiem na społeczeństwo. Łatwość marginalizowania Innych poprzez uznanie ich za – przykładowo – nieprawdziwych Polaków oddaje grozę owej obecnej w przestrzeni publicznej narracji. Największym atutem publikacji jest jednak nie tyle zdefiniowanie tego, co uwodzi przedwojenną ONR „Falangę” (a więc aspekt historyczny), co raczej pokazanie pewnej uniwersalności opisywanego negatywnego przesłania (a więc aspekt współczesny). Wnioski Lipskiego można bowiem odnieść nie tylko do analizowanej organizacji, ale do wszystkich działań odwołujących się do propozycji totalnych.


Jan Józef Lipski, Idea Katolickiego Państwa Narodu Polskiego. Zarys ideologii ONR „Falanga”, słowo wstępne: Andrzej Friszke, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2016.