wtorek, 31 maja 2016

Banał goni banał, udając coś więcej (M. Masada, Święto Trąbek)

Debiutancka powieść Marty Masady rozczarowuje i to pod wieloma względami. Po pierwsze, widać wyraźnie, że autorka postanowiła dać upust odczuwanej radości pisania, co w efekcie oznacza zaoferowanie czytelnikowi ponad 600 stron tekstu. Wątpliwa to przyjemność. Mamy do czynienia z powieścią przegadaną, powtarzalną, właściwie bez fabuły, a już na pewno nie z taką fabułą, która w jakikolwiek sposób posuwa akcje do przodu. Bohaterka nie rozwija się, jako trzydziestolatka pozostaje na poziomie intelektualnym infantylnej nastolatki, tak więc jej działania i rozważania trudno uznać za absorbujące. Książce tej przydałaby się dobra redakcja i usunięcie przynajmniej 70% tekstu. Być może wówczas dostalibyśmy chociaż przeciętną powieść, teraz trudno mówić nawet o przeciętności. Po drugie, zarówno blurby polecające książkę, jak i wydawniczy opis, sugerują, iż oto czeka nas prawdziwa lekturowa uczta. Doskonała proza mieszać się będzie z odwagą obyczajową. Nic bardziej mylnego. Powieść Masady można właściwie streścić w kilku zdaniach. Bohaterką jest wyjątkowo niedojrzała dorosła kobieta o pseudoartystowskich zapędach. Jej każde spotkanie z mężczyzną sprowadza się do oceniania go pod kątem seksualnym i ewentualnego pragnienia osiągniecia z nim spełnienia. Bohaterka traci oddech, łka, poddaje się uzależnieniu od seksu, wreszcie świetnie czuje się w roli ofiary. Definiuje siebie poprzez mężczyzn. W trakcie przypadkowych stosunków myśli o spłodzeniu potomka. Rozpacza, szaleje, pije alkohol, rzyga, często przebywa w toaletach – wymiotując, załatwiając się, uprawiając seks, tarzając się po obsikanej podłodze, jednym słowem rzuca się w wir doznań. I tak przez wspomniane ponad 600 stron. Masada chciała zapewne szokować, ale dyskusyjne jest, czy jej się udało. Może gdyby lepiej pisała, może gdyby umiała bardziej skomplikować charakterologicznie swoją bohaterkę… Może. Faktem jest jednak, że mamy do czynienia z wątpliwej jakości prozą popularną, która udaje artystyczną, że otrzymujemy produkt, który można określić jedynie jako słabą i banalną popularna prozą kobiecą. Szkoda, że Masada stawiając na sceny seksualne jako momenty zwrotne swojej fabuły, nie pomyślała o tym, co jest dość oczywiste, a mianowicie, że opisy zbliżeń intymnych należą do dość trudnych w literaturze. Łatwo popaść w śmieszność przy ich tworzeniu. Nie wystarczy postawić na sugestywność kilku nieoczywistych wyborów seksualnych, by osiągnąć na tym polu sukces. Po trzecie, żenującym zabiegiem konsekwentnie stosowanym przez autorkę w powieści jest łączenie seksualnej infantylności bohaterki z pamięcią o Holocauście. I nie chodzi w tym miejscu o kwestie etyczne, choć fraza: „Opadając z sił, myślałam, że już chyba naprawdę wolałabym jechać teraz bydlęcym wagonem pod rękę z Rafaelem ku nieuchronnemu końcowi niż zarzygana i półprzytomna wracać bez niego do Warszawy […]” (s. 382) jest przykładem wyjątkowego bezguścia. Trudno znaleźć również uzasadnienie dla pseudodyskusji na temat winy Polaków z pijanymi Izraelczykami. Banał goni w tym wypadku banał i mam podejrzenia, że wątek ten został wykorzystany koniunkturalnie. Po czwarte wreszcie, tezę, iż Masada napisała popularna powieść kobiecą, uzasadnia również postać bohaterki. Krótko charakteryzowałam ją wcześniej, dodam tylko, że jest ona wcieleniem stereotypów na temat kobiety wchodzącej w role ofiary w związku, kobiety definiującej się tylko poprzez mężczyznę, wreszcie kobiety, dla której najważniejsze jest posiadanie atrakcyjnego i pociągającego faceta. Autorka nie dyskutuje z takim modelem bohaterki. Co więcej, zdaje się zakładać, że stereotypowe zachowania portretowanej kobiety świadczą o jej wyemancypowaniu. Zdecydowanie odradzam.


Marta Masada, Święto Trąbek, Wyd. W.A.B., Warszawa 2016.

6 komentarzy:

  1. Pani Bernadetto, od lat z zaciekawieniem śledzę Pani bloga. Większość wydawanych przez Panią opinii podzielam. Wiem, że z ocenami się nie dyskutuje, ale z nieprawdą należy.

    Zaraz po premierze miałam okazję i przyjemność przeczytać książkę Masady. Zrobiła na mnie duże, zgodne z jej objętością wrażenie. Jestem bardzo zdziwiona Pani recenzją, bo po raz pierwszy nasze odczucia tak diametralnie się różnią. Mam wręcz wrażenie, że czytałyśmy dwie inne powieści. Pisze Pani, że książce bardzo daleko, by nazwać ją choćby "banalną". Wg. mnie to sprawnie napisana, bogata w literackie odniesienia i sprytnie skonstruowana fabularnie książka. Jak można powiedzieć, że powieść, której bohaterka przemierza tysiące kilometrów, odwiedza wielokulturowe miasta, jest uczestniczką wielu zdarzeń i porusza ważne tematy jest dziełem bez fabuły? Z Pani recenzji wynika, że wszystko dzieje się wokół seksu i "łkania", w dodatku "infantylnego". Bohaterka jest rozchwianą emocjonalnie młodą kobietą sukcesu. Proszę uwierzyć - na co dzień takie spotykam i choć bywają infantylne, ich działania nie zawsze rozważne i niestety często seks mylą z miłością - zupełnie jak Zula, to czy jest coś złego w pokazaniu właśnie takiego modelu kobiety?

    Sceny seksu - owszem, są odważne, bardzo odważne, ale muszę przyznać, że dla mnie to powód do podziwu odwagi autorki, która jako jedna z nielicznych w Polsce zdecydowała się wpleść w powieść tak wyrafinowane i wulgarne sceny. Masada przedstawia pewien obraz realiów życia, wcale nie tak wąskiej grupy ludzi. Chcę również dodać, że tych scen jest może 10 na 640 stron jakie liczy ta książka. Jeśli ktoś nie wstydzi się seksu, rozmawiania i czytania o nim, będzie czuł niedosyt, a Pani fokusuje się jakby to seks był jedynym elementem powieści.

    Podczas lektury miałam np. wielką frajdę w tropieniu kulturowych aluzji, o których Pani w ogóle nie wspomina. Uważam, że Pani tekst jest szalenie krzywdzący i nie oddaje prawdziwego obrazu tej powieści, o której na pewno nie można powiedzieć, że "daleko jej do przeciętnej", bo jest zwyczajnie dobra.

    Nie wiem czy słusznie, ale w przyczynach wydania tak radykalnej opinii o ,,Święcie Trąbek" doszukuję się braku u Pani otwartego podejścia do świata, sztuki i ludzi, które to u krytyka powinno być cechą - jeśli nie nieodzowną, to na pewno szalenie ważną. Czuję się urażona, bo wygląda na to, że nadużyła Pani swojego autorytetu, by potocznie mówiąc ,,zjechać" niezłą powieść.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanowna Pani,
      miło mi, że jest Pani czytelniczką bloga.
      Podtrzymuję to wszystko, co napisałam w tekście.
      To, że zna Pani podobne kobiety jak bohaterka i że takie kobiety istnieją, nie świadczy jeszcze o tym, że mamy do czynienia z dobrą prozą.
      Kwestia odwagi w opisywaniu seksu to tez kwestia względna. Masada nie jest w tym względzie żadną prekursorką. Wspominam o seksie jako ważnym punkcie odniesienia, bo jednak to seks determinuje życie bohaterki - niezależnie od tego, ile stron zajmują jego opisy. Poza tym owe opisy scen seksu są w wielu miejscach śmieszne i pretensjonalne, co w tym kontekście jest dużo ważniejsze.
      Pani sugestia dotycząca mojego braku otwartości jest po części słuszna ;)- zdecydowanie nie jestem otwarta na słabe i banalne pisanie, które udaje, że jest literaturą artystyczną. Dlatego od takich pseudopowieści lepiej się trzymać z daleka, serwując sobie lektury bardziej interesujące.
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Jako wierna czytelniczka bloga jestem ogromnie ciekawa, jak odniosłaby się Pani do innej recenzji tej samej książki:
      http://krytykanaostro.blogspot.be/2016/05/3-i-po-powodu-zeby-przeczytac-debiut.html?view=classic

      Jestem zaskoczona tak skrajnie różną oceną, szczególnie, że Paulina Małochleb nie należy do grupy naiwnych i powierzchownych czytelniczek.

      Pozdrawiam serdecznie!
      Joanna

      Usuń
    3. Szanowna Pani,
      nie ma w tym nic dziwnego, że dwie osoby mają odmienne zdanie na temat książki. To się zdarza. Nie będę polemizowała z tekstem Pauliny Małochleb, bo wystarczy przeczytać tekst mojej recenzji, by dostrzec, że inaczej widzimy pewne wątki powieści. Odsyłam więc do tekstu. :)
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Przeczytalam wnikliwie oba teksty. Pani odpowiedz, za ktora dziekuje, nie przekonala mnie jednak. Czym innym jest wymiana opini pan w spozywczaku na temat romansu x typu "jest takie optymistyczne, podobalo mi sie", czymś innym (czy rzeczywiście?) jest ocena wartości literackiej dokonana przez specjalistów przedmiotu, nawet w czasie wolnym od pracy. Czy nie jest tak, że jeśli uznamy możliwość dwóch przeciwstawnych ocen na temat wartości literackiej dzieła
    to znaczy, że krytyka literacka nie jest żadną nauką? Nauka opiera się na konieczności powtarzalności wyników, istnieniu czegoś co można potwierdzić, kryteriów, które można mierzyć? Z góry przepraszam, jeśli Panią uraziłam, nie to jest moim celem. Chciałabym zrozumieć istotę zjawiska, którego nie ogarniam moją księgową duszą :) Z góry dziękuję za czas poświęcony na czytanie moich przydługich wywodów i problemów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sztuki nie da się zmierzyć w sposób bezdyskusyjny. I chyba to jest jej zaletą. Bo dzięki temu mamy możliwość spierania się o literaturę, posiadania odmiennych opinii, dostrzegania w niej innych ważnych kwestii.
      Pozdrawiam Panią serdecznie

      Usuń