sobota, 26 września 2015

Centrum świata (T.J. Mazzeo, Hotel Ritz)

Bohaterem książki Mazzeo jest hotel. Miejsce, które staje się domem dla stałych gości, pozwala na chwilę zapomnieć o tymczasowości, oferuje luksus i bogactwo, wreszcie miejsce, do którego się wraca i które staje się ważnym centrum życia kulturalnego i politycznego okupowanego Paryża. Hotel Ritz, bo o nim mowa, ożywa na kartach tej publikacji, stając się jednocześnie czymś realnym i mitycznym. Mazzeo udaje się bowiem oddać atmosferę tamtych czasów, przemijanie, gotowość chwytania chwili za wszelką cenę, nazbyt swobodnych kontaktów z Niemcami, wreszcie symboliki wpisanej w Paryż i artystów gotowych zawsze przybywać do tego miasta. Autorka łączy narrację biograficzną z próbą pokazania tła społeczno-obyczajowego. W tym pierwszym przypadku interesują ją skandale, miłość i zdrada, rywalizacja, w drugim natomiast fakt, iż hotel stał się wyraźną enklawą dla tych, którzy chcieli żyć z przepychem i przytupem mimo trwającej wojny. Mazzeo zwraca uwagę na stałych rezydentów, na szczególne przywileje niektórych, wreszcie na traktowanie hotelu jako miejsca stanowiącego punkt odniesienia. Ernest Hemingway, Martha Gellhorn, Mary Welsh, Robert Capa, Irwin Shaw, Coco Chanel, Marlene Dietrich, Ingrid Bergman to tylko część bohaterów tej bardzo ciekawej historii. Gdyby Mazzeo poprzestała na ciekawostkach z życia wziętych, mielibyśmy do czynienia z książką dużo mniej intrygującą. Na szczęście autorka wpisuje okupacyjne życiorysy bohaterów w realia panujące wówczas na świecie i w Paryżu. Część książki to na przykład wart uwagi opis pracy korespondentów i fotoreporterów wojennych – ich sposobów działania, konkurowania o relację, wreszcie przyjacielskich i miłosnych relacji. Mazzeo sugestywnie oddaje też atmosferę panującą w mieście podczas wyzwalania Paryża, w tym towarzyszącą radosnemu entuzjazmowi zajadłość w tropieniu kolaborantów, publiczne ich piętnowanie w okrutny sposób oraz golenie głów kobiet.


Tilar J. Mazzeo, Hotel Ritz. Życie, śmierć i zdrada w Paryżu, przeł. Miłosz Habura, Wyd. Znak, Kraków 2015.

piątek, 25 września 2015

Recepty brak, choć chorobę trzeba leczyć (J. Sowa, Inna Rzeczpospolita jest możliwa!)

Jan Sowa ma wobec tytułowej Rzeczypospolitej podejście ciekawe i godne naśladowania. Nie tylko próbuje diagnozować widoczne gołym okiem przywary, ale też usiłuje odpowiedzieć na pytanie, jak leczyć choroby, które mutowały się przez wieki do wersji, z jaką mamy współcześnie do czynienia. Badacz nie pozostaje więc błyskotliwym obserwatorem, decyduje się bowiem na gest intelektualnej interwencji – nazywając rzeczy po imieniu i definiując tytułowe „widma przeszłości, wizje przyszłości”. Autor nie ukrywa, że zarówno konserwatyści, jak i liberałowie popełniają błędy. Ci pierwsi zapatrzeni są w przeszłość i w historii upatrują rozwiązań idealnych dla dzisiejszych problemów. Ci drudzy grzeszą naśladownictwem i zapatrzeniem w rozwiązania, które sprawdziły się na Zachodzie, ale nie zawsze da się je przenieść w polskie realia. Sowa zauważa: „Zasadniczo jałowy spór między konserwatyzmem a liberalizmem ujawnia pewną ciekawą cechę naszej kultury, a mianowicie głęboko wrogi stosunek do nowoczesności” (s. 23). W Polsce nie tyle więc dochodzi do otwarcia się na modernizm, co raczej – jak twierdzi socjolog – na modernizację. Ważnym punktem prezentowanej w książce opowieści jest mit „Solidarności”: „Na pierwszym etapie swojego istnienia, czyli w latach 1980-1981, „Solidarność” była, jak postaram się udowodnić, wydarzeniem w swojej istocie komunistycznym” (s. 36). Odwołanie to nie jest z pewnością przypadkowe, gdyż autora interesuje idea wspólnoty i dobra wspólnego. Warto również zwrócić uwagę na kwestie etyczne, o których wspomina autor w kontekście działań gospodarczych. Pytanie o ich istotę i potrzebę wydaje się kluczowe, jeśli weźmiemy pod uwagę i – tak to ujmijmy – satysfakcję obu stron, i wspólnotowy charakter działań opartych na relacyjności. W kontekście rozważań na temat komunistycznego wymiaru ruchu solidarnościowego szczególnie interesujące są rozważania na temat nie tak oczywistej, jak mogłoby się wydawać, roli Kościoła. Dobro wspólne jako idea interesująca Sowę to połączenie korzyści gospodarczych, kulturowych, symbolicznych i społecznych. Kapitał tożsamy z korzyściami materialnymi budowany jest na bazie kapitału będącego źródłem inwestycji intelektualnych, relacji międzyludzkich i świadomości szerszego kontekstu tego, w czym uczestniczymy. Sowa zwraca więc na przykład uwagę na niepokojące konsekwencje prywatyzacji wiedzy lub na inspirującą odsłonę przestrzeni miejskiej jako źródła oporu. Jednocześnie opowieść badacza staje się fascynującą pochwałą marzeń i manifestem na rzecz wyobraźni. Sowa bowiem nie ukrywa, że świat do przodu poruszają ci, którzy wierzą, że może być inaczej i umieją sobie tę inną rzeczywistość wyobrazić.


Jan Sowa, Inna Rzeczpospolita jest możliwa! Widma przeszłości, wizje przyszłości, Wyd. W.A.B., Warszawa 2015.

czwartek, 24 września 2015

Bez powodu (Ł. Orbitowski, Inna dusza)

Najnowsza książka Łukasza Orbitowskiego to nie tylko znakomita powieść inicjacyjna, psychologiczna i obyczajowa w jednym, ale również – co dużo ważniejsze – precyzyjne i poruszające studium zła. Pisarz nie bawi się w domorosłego analityka tego, co stało u źródeł morderstwa. Decyduje się na gest trudniejszy, a mianowicie na pokazanie, że zło nie musi mieć przyczyny, może się zdarzyć właściwie bez powodu i jest obecne w człowieku tak po prostu. I właśnie ta diagnoza społeczna – stwierdzenie, że to, co najgorsze, jest potencjalnie na wyciągnięcie ręki – okazuje się szczególnie trafna, ale i niepokojąca. Orbitowski nie próbuje grać sensacyjnością, nie epatuje niesamowitością, rezygnuje z gwałtownych zwrotów akcji i finału, w którym usłyszymy odpowiedzi na najtrudniejsze pytania. W „Innej duszy” otrzymujemy celny obraz zwyczajności. Ot, trochę biedy, trochę za dużo alkoholu, codzienne problemy, dzielnice, które mają swój specyficzny klimat, wreszcie trzech dorastających chłopaków, którzy marzą o dorosłości, choć tak naprawdę życie rodzinne funduje im przyspieszone dojrzewanie. Kiedy jeden z bohaterów zabije, żaden koniec świata się nie zdarzy. Kiedy zabije drugi raz, również nie wydarzy się nic, co wyjaśni, dlaczego ten miły i sympatyczny chłopak dopuścił się tak okrutnych czynów. Orbitowski z dużym wyczuciem portretuje nastoletnią chłopięcą przyjaźń, która naznaczona zostaje stygmatem morderstwa. Paradoks tej relacji sprowadza się bowiem do tego, że zło – dokonane, podejrzewane, ujawniane – staje się tak naprawdę silniejszym spoiwem niż dobro lub chęć poznania prawdy. Pisarz nie koncentruje się tylko na nastolatkach odgrywających najważniejsze role w dramacie, nie traci również z oczu ich rodziców i znajomych. Dzięki temu mamy do czynienia z wiernym oddaniem rzeczywistości zarówno jeśli chodzi o czas akcji – lata dziewięćdziesiąte XX wieku, jak i atmosferę panującą wśród tych, którym nie udało się odnieść życiowego sukcesu. Choć powieść Orbitowskiego jest częścią projektu „Na f/aktach” i autor inspirował się autentycznymi wydarzeniami, „Inna dusza” nie jest tylko sfabularyzowaną wersją pewnego morderstwa. Pisarzowi udaje się bowiem nadać tej historii wymiar uniwersalny, dzięki czemu tytuł ten staje się ważnym głosem w dyskusji na temat tajemnicy zła.


Łukasz Orbitowski, Inna dusza, Wyd. Od deski do deski, Warszawa 2015.

środa, 23 września 2015

Przyjaźń (P.R. de Vries, Porwanie Heinekena)

Historia jednego z najsłynniejszych holenderskich przestępstw ostatnich kilkudziesięciu lat zostaje opowiedziana w formie wspomnień Cora van Houta. To on był pomysłodawcą porwania, to on był – tak chyba można powiedzieć – mózgiem operacji, to on wreszcie długo i skutecznie wodził przedstawicieli prawa za nos. Peter R. de Vries zdecydował się na formę reportażu sfabularyzowanego. Relację van Houta czytamy bowiem jak powieść sensacyjną z mocno wyeksponowanym motywem przyjaźni. Wątek ten wydaje się kluczowy dla całej opowieści i tak naprawdę okazuje się dużo ciekawszy od odtwarzania kolejnych kroków prowadzących do skutecznego porwania Alfreda Heinekena i jego szofera Aba Doderera, a następnie żądania dużego okupu za ich uwolnienie. Pomysł, by całkiem zwyczajne i ogólnie dość przyzwoite życie zamienić na aktywność przestępczą, rodzi się podczas tradycyjnego Sylwestra od lat celebrowanego w męskim gronie. Przyjaciele chętnie podchwytują pomysł van Houta i przygotowują się do jego realizacji. Przyjaźń ulega pewnemu rozczłonkowaniu, kiedy po odebraniu okupu część grupy zostaje aresztowana. Ucieczka i walka z systemem jednoczą na tyle mocno, by wierzyć, że przyjaźń jest wieczna. Ostatecznie jednak ów najmocniejszy i najtrwalszy punkt odniesienia okaże się złudny, bo zdradzić może nie tylko wróg, ale i przyjaciel. Autor książki, znany reporter zajmujący się sprawami kryminalnymi, nie ukrywa swojej fascynacji opisywaną sprawą. Jednocześnie z podziękowań dowiadujemy się, że zrekonstruowanie losów van Houta i jego towarzyszy poprzedzone zostało drobiazgowym i żmudnym śledztwem dziennikarskim. De Vries był bardzo blisko opisywanych wydarzeń, stąd – być może – ów powieściowy charakter reportażu. Taka forma pozwala na dawkowanie napięcia, zmierzanie do spektakularnego finału i oddanie atmosfery panującej wokół porwania, którym żyła nie tylko Holandia, ale i cała Europa.


Peter R. de Vries, Porwanie Heinekena, przeł. Krystyna van Eggermond-Krupa, Małgorzata Woźniak-Diederen, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2015.

wtorek, 22 września 2015

Niewidoczny (M.-H. Lafon, Joseph)

Krótka, skondensowana, momentami wzruszająca, często poruszająca opowieść o zwyczajności, w której nie będzie fajerwerków, wielkich uniesień i wydarzeń, wywołujących wypieki na twarzy u czekających na upragniony finał. Lafon, tak można by rzec, rezygnuje z typowej akcji na rzecz impresji, wspomnień, możliwości wejrzenia w siebie i zastanowienia się nad tym, czy „nic”, które w tym przypadku znaczy „wszystko”, może być substytutem jakiegokolwiek sensu. Tytułowy Joseph jest robotnikiem rolnym, mężczyzną „od wszystkiego”, który kocha zwierzęta, umie się nimi opiekować, ceni dobry kontakt z gospodarzami i celebruje doświadczany spokój. W jego biografii jest kilka lat innych, szaleńczych można by powiedzieć, kiedy kocha, fascynuje się kobietą, nadużywa alkoholu i zostaje porzucony. Minipowieść Lafon z pewnością nie jest jednak historią miłosną, nie jest również pochwałą pracy, choć bohater właśnie w niej upatruje główny punkt odniesienia dla swojego życia. To, co szczególnie uderza w książce, to samotność Josepha i jego nijakość. Mężczyzna nie wyróżnia się z otoczenia w żaden sposób, ale jednocześnie stanowi owego otoczenia stały element. Nie ma wokół niego ludzi bliskich. Nawet jeśli lubi przebywać w czyimś towarzystwie, to zwykle tkwi również w pewnym oddaleniu. Z rodziną właściwie nie utrzymuje kontaktów. Jego matka wybiera „lepszego” syna, który odnosi materialny sukces i zdobywa pozycję. Josepha, mimo jego samotności, nie można nazwać nieszczęśliwym. Bohater ma w sobie wewnętrzną siłę, dzięki której dostrzega sens we wszystkim, co mu się przydarza. Stałość związana z pracą, powtarzaniem czynności, wpisaniem się w rytm pór roku, odchodzeniem niektórych obyczajów w przeszłość i przyrodą, która pozostaje niezmienna, zdaje się go satysfakcjonować na tyle, by móc powiedzieć, że dobrze przeżył wszystkie te dni, które minęły. Lafon zmusza do zatrzymania się, zastanowienia, refleksji. Precyzyjnie dawkując czytelnikowi nieskomplikowaną fabularnie rekonstrukcję biografii Josepha, pokazuje jednocześnie, jak wiele ukrytego sensu może być w tym, co nijakie, niewidzialne, ignorowane i pomijane.


Marie-Hélène Lafon, Joseph, przeł. Małgorzata Kozłowska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015.

poniedziałek, 21 września 2015

Całodobowo (J. Crary, 24/7. Późny kapitalizm i koniec snu)

Po lekturze znakomitego eseju Crary’ego nie będzie chyba osoby, która nie zastanowi się nad niepokojącym wydźwiękiem idei dostępności i dyspozycyjności. Tytuł, odwołujący się do możliwości skorzystania z czyichś usług dwadzieścia cztery godziny w każdym dniu tygodnia, z jednej strony oferuje nam poczucie obserwowania idei, która właśnie się ziszcza jako spełnione marzenie, z drugiej natomiast, również jesteśmy tego świadkami, wspomniana idea staje się zagrożeniem dla tych, którzy nie tylko dystrybuują daną ofertę, ale i są jej odbiorcami. Nie bez przyczyny w podtytule książki pojawia się znaczące i dwuznaczne w swojej wymowie określenie „koniec snu”. Sformułowanie to odnosi się nie tylko do oczekiwania, by konieczność snu wyeliminować i traktować jako ludzką słabość, ale też do przekonania, że sen o humanistycznym i humanitarnym wymiarze usług oferowanych w kapitalizmie jest najzwyklejszą naiwną mrzonką. Crary pokazuje, że komponowanie rzeczywistości w taki sposób, by ignorowano rytm dnia i nocy, wiąże się z postępującą władzą, jaką system sprawuje nad istotami rozumnymi. Powszechny dostęp do osiągnięć technologicznych związanych z Internetem powoduje, że człowiek bez walki oddaje kolejne obszary swojej wolności, wyrzekając się i rezygnując ze sfery prywatności. Wspomniana całodobowość staje się synonimem ideału. Paradoks tej sytuacji sprowadza się jednak do tego, że zarówno ci, którzy władzę posiadają, jak i ci, którzy wchodzą w rolę niewolników, poddają się złudnemu urokowi tego, co zabija nie tylko indywidualność, ale i wspólnotowość.


Jonathan Crary, 24/7. Późny kapitalizm i koniec snu, przeł. Dariusz Żukowski, Wyd. Karakter, Kraków 2015.

czwartek, 17 września 2015

Licencja na zabijanie (P. Kohout, Kacica)

Wydanie „Kacicy” z 1995 roku, firmowane przez wydawnictwo Muza w znanej serii Vademecum Interesującej Prozy (VIP), opatrzone było na okładce znaczącym obrazem lekko przybrudzonej siekiery (topora?). Wydawnictwo Dowody na Istnienie, wznawiając tę arcyciekawą powieść po dwudziestu latach, proponuje interesującą, a w kontekście treści niezwykle sugestywną, pracę Kateřiny Sidonovej. Artystka firmuje zresztą całą czeską serię, w ramach której ukazuje się powieść Kohouta. Nie bez powodu zatrzymuję się na chwilę przy okładce, bowiem w tym akurat przypadku i krwiście czerwona kolorystyka, i niepokojąca, bardzo dynamiczna, niemal płomienna twarz ludzka przechodząca w ciało zwierzęcia, a przy tym składająca się z szeregu zwierzęco-ludzkich scen, zapadają w pamięć i niosą szereg znaczeń. Opowieść o tajemniczej, działającej oficjalnie, choć w ukryciu, szkole dla przyszłych katów tylko na początku wydaje się zabawną, groteskową i farsową historią. Niemalże natychmiast wychodzi bowiem na jaw, że mamy tak naprawdę do czynienia z fascynującą przypowieścią o władzy, łatwości usprawiedliwiania i gotowości czynienia zła wtedy, gdy przynosi to nam wymierne korzyści. Kohout pokazuje bowiem, że zasady można nagiąć, idee różnie zinterpretować, a zajmowaną pozycję naświetlić w taki sposób, by dało się ją odpowiednio ocenić i sklasyfikować. Uczenie się różnych sposobów zabijania po to, by wykonywać karę śmierci, to zadanie edukacyjne perfidne z założenia. Założyciele owej nietypowej instytucji upewniają jednak swoich uczniów, że są wybrańcami losu. Teoretyzowanie na temat odbierania życia i zajęcia praktyczne w tym zakresie okazują się nauką nie tylko szkołą przyszłego katowskiego życia, ale i nauką społecznego fałszu, konieczności nieustannego grania i walki prowadzonej na różnych frontach. I nauczyciele, i uczniowie są zafascynowani jedyną w placówce przedstawicielką płci pięknej. To ona staje się milczącą główną bohaterką. Mariusz Szczygieł w oryginalnie zaplanowanym graficznie wstępie przypomina, że Lízinka porównywana jest do Lolity oraz do Iwony, księżniczki Burgunda. Przywołane tropy interpretacyjne nie pozostają bez znaczenia – nastolatka, która staje się siłą sprawczą, pozostając jednocześnie kimś biernym, ma w sobie i nierozwiniętą całkowicie, choć kuszącą seksualność, ma też pewne rozmemłanie i gotowość do poddania się cudzemu zamysłowi kreatorskiemu. Pozornie nie jest niczemu winna, ale to jej pasywność tak naprawdę pieczętuje rozrastające się i karykaturalne w swojej postaci zło. Zło, które można łatwo zafałszować, zintelektualizować, ufilozoficznić, uzasadnić, choć każdy dopisek wyjaśniający do zła będzie i tak jego multplikowaniem. Stwarzanie okrucieństwa odbywa się poprzez bierność. Jakże to aktualne i ponadczasowe przesłanie!


Pavel Kohout, Kacica, przeł. Józef Waczków, wstęp: Mariusz Szczygieł, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2015.

poniedziałek, 14 września 2015

Komunista rozczarowany (S. Stein, Moja wojna w Hiszpanii)

Wspomnienia Sygmunta Steina to przejmujące świadectwo z okresu walk w wojnie domowej w Hiszpanii. Niezależnie od tego, jak ocenimy literackość tekstu, opowieść ta broni się dzięki swojej niejednokrotnie bolesnej szczerości, świadomości ideowej oraz drobiazgowej rekonstrukcji rozczarowania komunizmem w miejscu, gdzie teoretycznie zachwyt nad Związkiem Radzieckim powinien wzrastać. Stein pokazuje naiwność – swoją i tych, którzy dla Hiszpanii byli gotowi oddać życie. Szybko bowiem okazuje się, że to, co miało być piękną walką osób zjednoczonych wspólną ideą, staje się własną karykaturą. Wsparcie Związku Radzieckiego to po prostu farsa, której oficjalnie nikt nie zauważa. Konserwy ze spleśniałym jedzeniem, archaiczny sprzęt bojowy, samochody, które prędzej się rozpadną, niż gdzieś pojadą – to przykłady bratniej pomocy. Leki potrzebne rannym żołnierzom nie trafiają do szpitali, ale od razu wywożone są do Rosji. Na froncie trwa walka nie tylko ze zwolennikami generała Franco. I chyba właśnie ten wątek należy do szczególnie porażających, choć jednocześnie i typowych dla wielkich ideologii. Gdy żołnierze głodują, dowódcy urządzają prawdziwe uczty, jednocześnie zabraniając przekazywania pożywienia swoim podwładnym. Gdy większość żołnierzy ruszających do ataku nie ma broni, każe się im walczyć za pomocą tego, co zdobędą od swoich przeciwników. Ruszają więc w bój z gołymi rękami. Gdy kogoś podejrzewa się o nieprawomyślność (np. że jest trockistą), jest rozstrzeliwany. Gdy ktoś próbuje mieć inne zdanie, zostaje zniszczony (przykładem może być rozbicie i brutalne spacyfikowanie POUM w Barcelonie). Stein w wyważony, choć miejscami emocjonalny sposób, relacjonuje kolejne etapy własnego rozczarowania, ale i rozczarowania innych, które widzi i obserwuje na co dzień. W efekcie wojna domowa w Hiszpanii i Brygady Międzynarodowe, choć pokazać miały siłę i skuteczność komunistycznej wspólnoty, tak naprawdę odsłaniają jej słabość. Walka przygnębia. Smutek przynosi nie tylko porażka, ale i odkrycie, że ideały, które były czymś najważniejszym, tak naprawdę nie istnieją, a robotnik staje się zwykłą marionetką w rękach tych, którzy mają władzę. Stein dokumentuje fałsz wpisany w komunizm i obojętność na losy zwykłych ludzi. Odkrywana na co dzień zdrada ideałów staje się zdradą człowieka.


Sygmunt Stein, Moja wojna w Hiszpanii. Brygady Międzynarodowe – koniec mitu, przeł. Bella Szwarcman-Czarnota, posłowie: Jean-Jacques Marie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015.

niedziela, 6 września 2015

Siła i słabość (G. Swarthout, Eskorta)

Mocna, zapadająca w pamięć proza, o postępkach i zachowaniach niejednoznacznych etycznie, o pięknie i grozie dzikich terenów, o tchórzostwie i bohaterstwie, ale i o sile, która zupełnie niespodziewanie może być pokonana przez słabość. Ci, którzy myślą, że doskonale znają gatunek westernu, powinni sięgnąć po tę książkę, by przekonać się, że nie wiedzą o nim wiele. Swarthout, korzystając bowiem z westernowej konwencji, konstruuje opowieść, w której nikt nie jest jednoznacznie dobry ani zły, nikt nie jest do końca bohaterem ani łotrem, a każdy w chwili próby może okazać się kimś innym, niż wcześniej sądził, że jest. Pory roku nie tylko wyznaczają rytm życia osadników, dając im zielone światło do określonych działań lub czerwone do ich zaniechania. Zima bywa czasem szczególnie okrutnym dla tych, którzy z trudem znoszą samotność, odizolowanie, lęk, poczucie bycia na krańcu świata. Okazuje się, że cztery kobiety popadły w szaleństwo. Różne są ich losy i różne cierpienie, jedno pozostaje identyczne – niemożność pozostania wśród swoich ze względu na brak odpowiedniej opieki. Miejscowy pastor postanawia zarządzić losowanie – ten mąż, który wylosuje czarne ziarno kukurydzy, będzie zobowiązany odwieźć kobiety do miasta, pozostali natomiast mają zapewnić transport i wyżywienie na drogę. Obserwując zachowania mężczyzn odkrywamy, że niejednokrotnie są równie słabi, a nawet słabsi niż kobiety, którymi mają zajmować się w chorobie. Sytuacja pozornie bez wyjścia, a już na pewno sytuacja próby, przerasta ich wszystkich bez wyjątku. Najsilniejsza okazuje się Mary Bee Caddy, niezależna, wykształcona kobieta, która mieszka samotnie i radzi sobie z osadniczym życiem nie gorzej od mężczyzn. To ona decyduje się na odwiezienie oszalałych osadniczek. Kiedy podróż się zaczyna, Mary odkrywa, że potrzebuje pomocy. Znajduje ją, ratując pewnego mężczyznę, który w ramach długu wdzięczności ma jej towarzyszyć. Swarthout okazuje się świetnym psychologiem, a jednocześnie oszczędnym portrecistą emocji. Dzięki takiej przyjętej perspektywie szaleństwo kobiet rozrasta się, przeraża, wydaje się zrozumiałe, bliskie, by za chwilę zmienić się w dalekie i obce. Autor doskonale oddaje dramatyzm losów tych, które skazane na osadnicze życie, zaznały koszmaru samotności, opuszczenia, niewyobrażalnego zagrożenia ze strony otoczenia. Szaleństwo w tej opowieści przypomina więc dobrowolną ucieczkę przed tym, co niszczy bezlitośnie i nie pozwala na podniesienie się po katastrofie. Podróż, jaką odbywają bohaterowie, nie ma w sobie nic z wyprawy zwieńczonej sukcesem. Cierpienie towarzyszy nie tylko eskortowanym kobietom, ale i ich dobrowolnym przewodnikom i strażnikom. Nie ma tu szansy na dobre zakończenie, nie ma też miejsca na triumf związany z wykonanym zadaniem. Jest tylko uparta walka z życiem, którą i tak, wcześniej czy później, się przegrywa.


Glendon Swarthout, Eskorta, przeł. Stanisław Tekieli, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015.

sobota, 5 września 2015

Rewolucja z Kubusiem Puchatkiem w tle (D. Lain, Mężczyzna ze Stumilowego Lasu)

Powieść Laina to warta uwagi impresja na temat losów dorosłego Krzysia, budzącego sympatię chłopca, który był przyjacielem misia o małym rozumku. Dorosły syn pisarza prowadzi księgarnię i nie chce mieć nic wspólnego z bohaterami swojego dzieciństwa i dzieciństwa tysięcy ludzi na całym świecie. Choć próbuje otrząsnąć się z tego, co było, choć nie chce myśleć o ojcu i o jego twórczości, choć pragnie uciec od siły wyobraźni, która w jego przypadku krzepi i rani jednocześnie, to wszystkie te usiłowania okazują się mało skuteczne. Przeszłość powraca i nie tak łatwo się z niej wyzwolić. To, co dla czytelników wydaje się miłym i zabawnym wspomnieniem, dla bohatera jest synonimem rzeczy mało przyjemnych, a nawet koszmarnych. Pamięć dzieciństwa nie pozwala mężczyźnie na pełne i świadome przeżywanie dorosłości. Wszystko zmienia się wtedy, gdy bohater w wyniku niespodziewanego splotu okoliczności wyjeżdża do Paryża i bierze udział w rewolcie studenckiej 1968 roku. Bycie w centrum wydarzeń pozwala nie tylko na zapomnienie o sobie, ale i na przypomnienie siebie takim, jakim być może jest się naprawdę. Bohater uczestniczy więc, ale i obserwuje. Usiłuje dorosnąć, choć wie, że zabić w sobie Krzysia nie jest wcale tak łatwo. Lain opowiada o poszukiwaniu, które nie może mieć dobrego zakończenia. To raczej poruszanie się trochę po omacku z tego tylko powodu, że kiedyś ktoś nie pokazał, że są drogi, dzięki którym możemy iść dużo pewniejszym niż zwykle krokiem. Dorosły Krzyś musi więc ciągle troszczyć się o siebie, ale i o Kubusia Puchatka, cokolwiek troska ta może oznaczać.


Douglas Lain, Mężczyzna ze Stumilowego Lasu, przeł. Piotr Geriant, Wyd. Czwarta Strona, Poznań 2015.

piątek, 4 września 2015

Władza realna czy pozorna? (J. de Saint Victor, Niewidoczna siła)

De Saint Victor opowiadając o historii mafii, nie poprzestaje na prezentowania zmian zachodzących w przestępczym systemie przez nią stworzonym. Dużym atutem książki okazuje się umiejętność łączenia narracji typowo faktograficznej z łatwością syntezy opartej na zasadniczym założeniu, że ci, którzy łamią prawo, są jednocześnie częścią państwa i społeczeństwa, w których wspomniane prawo obowiązuje. W efekcie mafia staje się czymś w rodzaju alternatywnego rozwiązania. Ściśle określony reguły, zasady, które regulują postępowanie członków, pilnowanie tajemnicy, dzięki której osoby z zewnątrz nie znają praw rządzących działalnością, wreszcie bezwzględność i gotowość postawienia wszystkiego na jedną kartę po to tylko, by przeciwnik przekonał się, że w tej walce nie ma żartów – de Saint Victor udowadnia procesualność obrastania mafii w siłę oraz istnienie społecznego przyzwolenia dla rozrostu jej władzy. Szczególnie interesujące w opowieści autora jest właśnie śledzenie ewolucji organizacji, dzielących ją różnic oraz łączących fundamentów ideowych, a także mutowanie się mafii w innych krajach i wzorowanie się naśladowców na Włochach. Publikacja francuskiego historyka to również znakomite studium na temat związków miedzy ekonomią a przestępczą działalnością. Kwestie związane z bogaceniem się, nielegalnym przepływem środków oraz źródłami zwiększającego się stanu posiadania należą do najciekawszych w książce. Pokazują bowiem intrygującą ewolucję od nieco amatorskich wymuszeń i kontaktów z właścicielami ziemskimi do profesjonalnego zarządzania międzynarodowym i nielegalnym biznesem, który mimo oficjalnego zwalczania ma się całkiem dobrze. Intrygujące.


Jacques de Saint Victor, Niewidoczna siła. Mafia w społeczeństwach demokratycznych, przeł. Irena Kowadło-Przedmojska, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015.

środa, 2 września 2015

Los (W. Jagielski, Wszystkie wojny Lary)

To chyba najbardziej poetycka książka Wojciecha Jagielskiego. Przez poetyckość nie można jednak w tym wypadku rozumieć nastrojowości, emocjonalności czy jedynie próby uchwycenia istotności. Poetyckość „Wszystkich wojen Lary” jest bowiem mroczna, nieuchronna, niepokojąca, ostateczna w swoim wymiarze. Historia opowiedziana przez reportera ma bowiem w sobie coś z przypowieści o złu, które jeśli zamierza się narodzić, to i tak znajdzie ujście, nawet wówczas, gdy dobro uczyni wszystko, by nie doprowadzić do konfrontacji ze złem. Jagielski, oddając głos kobiecie, konstruuje tak naprawdę intymny manifest pacyfistyczny. Intymny, bo Lara nie szuka wielkiego świata. Nawet, gdy marzy o byciu aktorką, interesuje ją przede wszystkim to, co jest bliskie, dotykalne, angażujące emocjonalnie. Najważniejsza jest dla kobiety rodzina. To dla niej jest w stanie budować wszystko od nowa, ruszyć tam, gdzie trwa wojna, by próbować wydrzeć syna śmierci, lub zostawić cały swój dobytek po to, by ratować swoje dzieci przed złem. Na nic się jednak zdają działania matki i ojca. Ta pierwsza usiłuje pokazać dzieciom, że śmierć zadawana w walce niesie cierpienie i ból, ten drugi chce zapewnić synom normalność na Zachodzie, pracuje więc ponad siły. Specyficzny sojusz matki i ojca, żyjących oddzielnie, ale jednoczących siły na rzecz potomków, okazuje się złudny. Zło rodzi się cicho, niespodziewanie, dojrzewa tam, gdzie pozornie dzieją się sprawy dobre, takie jak modlitwa, tradycja, szacunek dla własnego narodu. Na szczególną uwagę zasługuje znakomicie uchwycona przez reportera nieuchronność katastrofy. Jagielski pokazuje jej symptomy, triumf i konsekwencje zarówno w miejscu idyllicznym, w dolinie, w której znaczną część życia spędza Lara, jak i w realiach Zachodu. „Wszystkie wojny Lary” to nie tylko dosłownie opowieść o wojnach (czeczeńskich lub tej toczonej w Syrii), ale też świadectwo bitew stoczonych o normalność, zwyczajność, bezpieczeństwo i spokój. Książka Jagielskiego jest również intrygującą przypowieścią – ponownie używam tego słowa – o tożsamości, jej ograniczeniach, pułapkach, związanych z nią wyborach i decyzjach, z których nie zawsze da się wycofać i tym samym ocalić siebie.


Wojciech Jagielski, Wszystkie wojny Lary, Wyd. Znak, Kraków 2015.

wtorek, 1 września 2015

Mieszkanie (F. Springer, 13 pięter)

Filip Springer pozostaje wierny swoim zainteresowaniom. „13 pięter” to kolejna publikacja reportera o architekturze, nadziejach z nią związanych, wypaczeniach systemu i społecznych konsekwencjach takiego a nie innego zarządzania budynkami. Podobnie jak w przypadku „Źle urodzonych”, „Zaczynu” oraz „Wanny z kolumnadą” autora interesuje człowiek, idea oraz to, co prowadzi do zamienienia marzeń na substytuty. Teksty zamieszczone w książce w pewnym sensie można potraktować jako literaturę zaangażowaną. Springer nie ukrywa bowiem, że zabiera głos w sprawie. Nie próbuje jednak moralizować, lecz złożoność problemu ukazuje poprzez losy konkretnych jednostek oraz historię różnego rodzaju inicjatyw mieszkaniowych. Warto docenić przyjętą przez reportera perspektywę historyczną. Obszerny tekst poświęcony próbie rozwiązania problemu braku mieszkań w przedwojennej Warszawie, a także gettoizacji tych, których nie było stać na własny kąt, należy do najciekawszych w książce. Springera interesuje nie tylko to, w jaki sposób politycy i przedstawiciele władzy walczyli z bezdomnością oraz ciągle niezaspokojoną potrzebą posiadania swojego mieszkania. Koncentruje się bowiem na zaniechaniach prawnych lub obojętności, a także na pomysłach chybionych, bezradności, odcinaniu się od dramatów ludzkich i niedostrzeganiu tego, że posiadać lub wynajmować i mieć pieniądze na jedno lub drugie stanowi prawo obywatela, a nie jego przywilej. Poznamy historię ludzi, którzy decydują się na kredyt i są w tym wyborze rozsądni, ale i czasami zbyt niefrasobliwi, poznamy opowieści o tych, którym odebrano wszystko i którzy na długo musieli zadowolić się tymczasowością, dowiemy się, że podejście do kredytu może być dla niektórych synonimem dojrzałości lub jej braku, przeczytamy o dramatycznych losach ofiar brutalnych i stojących poza prawem czyścicieli kamienic. Springer, co ważne, nie gra emocjami, raczej zmusza czytelnika do samodzielnej oceny sytuacji, pokazując mu, że problem mieszkań jest problemem i jednostek, i całego społeczeństwa. Nie da się więc go ignorować i udawać, że nas nie dotyczy.


Filip Springer, 13 pięter, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015.