czwartek, 30 kwietnia 2015

Czyja jest prawda? (J. Jodełka, Kryminalistka)

Najnowsza powieść Joanny Jodełki zaczyna się niebanalnie i niebanalnie się kończy. O tym pierwszym powiem kilka słów, to drugie, z oczywistych powodów, przemilczę. Scena otwierająca powieść to pełen bezpośrednich zwrotów do czytelnika monolog. Jego autorką jest kobieta w zniszczonym ubraniu i z potarganymi włosami. Przypomina bezdomną, ale jest kimś innym. To autorka kryminałów o imieniu Joanna (ciekawa gra z odbiorcą poprzez nadanie bohaterce tego samego imienia, które nosi autorka). Musi się ona ukrywać, bo właśnie przekroczyła granicę, jakiej niegdyś w najśmielszych nawet myślach nie spodziewała się przekroczyć. Zauważmy, że podobny zabieg zastosował w „Gniewie” Zygmunt Miłoszewski. Jednak kobieta w stanie wspomnianym powyżej budzi zdecydowanie inne emocje niż mężczyzna. Będziemy więc świadkami nieco szalonych, pełnych emocji monologów bohaterki, przeplatanych scenami z narracją trzecioosobową, odtwarzającymi wydarzenia w wersji nieco bardziej racjonalnej. Czy jednak na pewno? Ostatecznie bowiem nie będzie tak naprawdę wiadomo, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem, i czyja wersja wydarzeń jest najbliższa temu, co faktycznie się wydarzyło. Joanna jest typową kobietą uzależnioną od męża. Jej życiowy partner to znany autor poradników, który lekceważąco wypowiada się o pisaniu żony i stara się ją sobie nieustannie podporządkowywać. Bohaterka wie, że jej pozycja w relacjach małżeńskich jest słaba, by nie powiedzieć żadna. Do pewnego momentu nie robi jednak nic, by to zmienić. Dopiero splot przypadkowych okoliczności i odkrycie pewnego szokującego faktu spowoduje, że Joanna rzuci się w wir doznań wcześniej dla niej niedostępnych. Poczuje więc z jednej strony, jak to jest unosić się z radości kilka centymetrów nad ziemią, z drugiej natomiast, jak to jest spaść z dużej wysokości i być dość mocno poobijaną. Nie zdradzę, oczywiście, co w poukładanym życiu bohaterki spowoduje rewolucję i co zbliży ją do zbrodni. O wiele ważniejsze jest w tym momencie powiedzenie, że autorka łączy elementy powieści obyczajowej, kryminału i thrillera, stara się pokazać psychologiczną niejednoznaczność postaci i, co najważniejsze, nie wyjaśnia wszystkiego do końca. Dzięki takiemu zabiegowi sugestia przypadkowości wpisanej w zbrodnię wybrzmiewa bardzo mocno.

Joanna Jodełka, Kryminalistka, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2015. 

wtorek, 28 kwietnia 2015

Dorastanie (K. Beśka, Autoportret z samowarem)

Beśka, znany ostatnio przede wszystkim z kryminałów retro, dziejących się w dziewiętnastowiecznej Łodzi, tym razem proponuje czytelnikom inną podróż w czasie. Akcja „Autoportretu z samowarem” rozgrywa się tuż przed wybuchem II wojny światowej. Z kolei część wydarzeń, mających rozjaśnić tajemnice opisywanej teraźniejszości, dzieje się w 1918 roku. Autor stara się odtworzyć atmosferę tamtych czasów, pokazując z jednej strony beztroską młodość z jej mniej lub bardziej niefrasobliwymi wyskokami (np. wizyta przyszłych maturzystów w burdelu), z drugiej coraz bardziej mroczną atmosferę, zapowiadającą katastrofę, która niebawem ma nadejść (np. studenckie bojówki czyhające na żydowskich kolegów i znęcające się nad wytypowanymi do bicia i marginalizacji). Główny bohater powieści to Antoni, chłopak tuż przed maturą. Jesteśmy świadkami jego pierwszych miłości, szkolnych przyjaźni, rodzenia się ideałów, wyborów, które w kontekście niebezpieczeństw związanych z polityką przestają być niewinne. Antek zostaje wplątany w niezrozumiałą dla niego aferę. Raptem traci wszystko – ojca, którego zamknięto w więzieniu, poczucie bezpieczeństwa, mieszkanie, pewną przyszłość. Będzie na przykład wplątany w morderstwo oraz kradzież. Obserwujemy proces dorastania bohatera – nie tylko ten dosłowny, związany z wchodzeniem w dorosłość, ale i metaforyczny, będący konsekwencją podejmowanych, często niełatwych, decyzji. Ważnym wątkiem okaże się znajomość ze słynnym portrecistą Maksymilianem Winterem. Postać ta wzorowana jest na Witkacym, tak więc Antek „dotknie” tego, co można by nazwać smakiem pewnej epoki. Powieść Beśki to zgrabne połączenie powieści przygodowej, inicjacyjnej, awanturniczej i sensacyjnej. Niebanalne przeżycia głównego bohatera stają się metaforą coraz częstszych niepokojów społecznych związanych ze zbliżającą się wojną. Z jednej więc strony chodzi o tajemnicę sprzed lat, z drugiej o barwne zobrazowanie tego, co zwiastuje nadchodzącą katastrofę.


Krzysztof Beśka, Autoportret z samowarem, Wyd. Melanż, Warszawa 2015. 

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Życie obok śmierci (M. Dolot, Zabić głodem. Sowieckie ludobójstwo na Ukrainie)

Wspomnienia Dolota to znakomite połączenie umiejętności opowiadania, dramatyzmu autentycznych wydarzeń oraz wagi dawanego świadectwa. Autor urodził się i dorastał na Ukrainie. To wieś przez czas dzieciństwa i młodości była jego światem. Wieś też w okresie szczególnym, bo wtedy gdy zapanował Wielki Głód, portretuje w swojej książce. Niestety, ominęła go sielanka wieku dziecięcego, bo traumatyczne przeżycia związane z bezskutecznym szukaniem pożywienia oraz obserwowanie śmierci wielu bliskich ludzi zostają poprzedzone doświadczeniem brutalnie wprowadzanej przez władze partyjne kolektywizacji wsi. Nie bez powodu wspominam o talencie autora do opowiadania. Przejawia się on nie tylko w opisywaniu porażających scen umierania z głodu, bezduszności władz, braku zainteresowania dla jednostek, ale i dla całych wymierających wsi. Literackość tekstu widać też wtedy, gdy autor przytacza różnego rodzaju sytuacje związane z wprowadzaniem kolektywizacji, na którą chłopi reagowali co najmniej niechętnie. Wiele z odtworzonych dialogów celnie odsłania absurdy partyjnej władzy, brak logiki w stosowanej argumentacji i nieznajomość rolnictwa, w stosunku do którego przedstawiciele partii chcieli uchodzić za ekspertów. Czytelnik nieraz w trakcie owych przytoczonych rozmów się uśmiechnie, zaraz potem jednak uśmiech zamiera na twarzy, bo konsekwencją absurdów jest finał równie absurdalny, ale już o wiele bardziej dramatyczny – konfiskata całego dobytku, wywózka na Syberię, tortury prowadzące do śmierci. Dolot we wstępie do swojej opowieści akcentuje szczególność tego, co w latach 1932-1933 miało miejsce na Ukrainie. Trudno z faktem tym polemizować. Nie ma jednak autor racji, twierdząc, że tylko ta klęska głodu miała podłoże polityczne. Jeśli przeczytamy bowiem publikację Franka Diköttera „Wielki Głód. Tragiczne skutki polityki Mao 1958-1962” szybko dostrzeżemy, że dramat, który dotknął miliony Chińczyków, był konsekwencją prowadzonej świadomie polityki państwa, ignorującego potrzeby zwykłego obywatela. Nie inaczej jest w przypadku Ukrainy. Konieczność obowiązkowego dostarczania określonej ilości dóbr, skutkuje całkowitym wyjałowieniem wsi – chłopi nie tylko nie mają sami co jeść, ale i nie mają możliwości, by ziemię uprawiać. Głód jest ignorowany przez władzę, a ci, którzy mają cokolwiek do jedzenia, są za to karani, gdyż wszystko powinni oddać państwu. Dolot nie pisze oskarżycielskiego manifestu, choć każe jego słowo tak naprawdę obnaża okrucieństwo systemu. Nie próbuje też oceniać. Bardzo ważne natomiast w jego opowieści okazuje się zachowanie człowieczeństwa – próba ratowania tych, którym można pomóc, ostatnia posługa dla tych, którzy już odeszli, podzielenie się tą odrobiną pożywienia, którą się posiada, zachowanie godności w obliczu ostatecznej próby.


Miron Dolot, Zabić głodem. Sowieckie ludobójstwo na Ukrainie, przeł. Barbara Gutowska-Nowak, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2014. 

niedziela, 26 kwietnia 2015

Marzenia (P. Deville, Pura Vida. Życie & śmierć Williama Walkera)

Deville bardzo ciekawie wykorzystuje kostium literatury faktu. Po pierwsze, proponuje czytelnikom opowieść o własnych poszukiwaniach, po drugie, nie ukrywa fascynacji niektórymi postaciami mitycznymi dla rejonu Ameryki Środkowej, po trzecie, stawia na pewien chaos narracji, łącząc swobodnie teraźniejszość z historycznością, po czwarte wreszcie, wcale nie dąży do szczegółowego odtworzenia losów tytułowej postaci, zadowalając się fragmentarycznością i epizodycznością. W efekcie mamy do czynienia nie tyle z barwną biografią, co raczej z intrygującym zapisem tego, co się dzieje wtedy, gdy dochodzi do próby zrekonstruowania takowej. Autor popija więc kawę oraz trunki alkoholowe, czyta w kawiarniach gazety, robi kwerendę, upewnia się, że jednak udało mu się posunąć pracę do przodu, komentuje sytuacje, które mu się przydarzają, opisuje miejsca, które odwiedza, poświęca też kilka słów ludziom, których napotyka na swojej drodze, na przykład taksówkarzom czy pokojówkom. Jego opowieść o przeszłości służy więc w dużej mierze uzasadnieniu tego, co jest tu i teraz. Widać wyraźnie, że William Walker wpisywany jest w tradycję innych nietuzinkowych, choć nie zawsze jednoznacznie ocenianych postaci. Wzorujący się na lordzie Byronie i pełen romantycznych mrzonek Walker postanawia ruszyć na podbój krajów Ameryki Środkowej. Najpierw zostaje prezydentem utworzonej przez siebie Republiki Dolnej Kalifornii, potem sprawuje prezydenturę w Nikaragui. Jego życie nie kończy się dobrze, trudno też mówić o uwielbieniu czy choćby dobrym wpisaniu się w pamięć miejscowych. Deville’a kwestie te nie interesują jednak tak bardzo, jak awanturnicze doświadczenia wpisane w biografie bohaterów, rewolucjonistów i polityków tego rejonu świata. Otrzymujemy więc niebanalne połączenie pracowitego odnotowywania faktów, deklarowanego znużenia postawionym sobie celem i zgrabnego łączenia historii zaprzeczających temu, co zwykło się nazywać podstawą trwałości systemu i państwa.


Patrick Deville, Pura Vida. Życie & śmierć Williama Walkera, przeł. Jan Maria Kłoczowski, Wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2015. 

sobota, 25 kwietnia 2015

Kiedy kończy się wojna? (L. Young, Wciąż czekam)

Young przygląda się swoim bohaterom w momencie granicznym – jest pierwsza połowa 1919 roku, kilka miesięcy temu w 1918 roku zakończyła się I wojna światowa. Świat, w którym przyszło żyć opisywanym postaciom, pozornie jest otwarciem się na to, co nowe, dobre, piękne. Ale pokój nie przychodzi tak po prostu, a wojna nie kończy się w oczywisty sposób. Ci, którzy w niej uczestniczyli, którzy zostali dosłownie i symbolicznie zranieni, nie potrafią zapomnieć tego wszystkiego, w czym brali udział. Ciągle słyszą krzyki umierających, pamiętają barwę i temperaturę krwi, widzą ciała swoich przyjaciół, ale i obcych, równie brutalnie potraktowanych przez ostateczność śmierci na polu walki. Czas pokoju zamienia się więc w okres nieufności, milczenia, wycofania się z życia rodzinnego, bezskutecznie tłumionej agresji, bezradności i ciągle odczuwanego bólu. Autorka pokazuje, że nie da się ani dokonać hierarchizacji cierpienia, ani też uznać, że czas na rozpamiętywanie właśnie minął. Różne postawy głównych bohaterów są dowodem na to, że nie ma identycznych reakcji, poharatana dusza może dłużej się goić niż szpecące i widoczne blizny na ciele, a życie bywa trudniejsze niż umieranie. „Wciąż czekam” to opowieść o tym, jak Wielka Historia niszczy tą małą, prywatną i intymną. Jednocześnie jednak jest w tej opowieści dużo nadziei. Otóż okazuje się, że wyciągnięta przez kogoś bliskiego przyjazna dłoń, chęć wyjścia z impasu, komunikowanie się nawet wtedy, gdy trudno wypowiedzieć nawet jedno słowo, dają efekty. Young nie proponuje – na szczęście! – łatwych rozwiązań. Skomplikowane relacje międzyludzkie oscylują na granicy miłości i nienawiści, przyciągania i odrzucenia, wierności i zdrady, namiętności i obojętności. Autorka nie tylko koncentruje się na problemie radzenia sobie ze stresem bojowym, ale też portretuje społeczne konsekwencje I wojny światowej. Wśród nich jest m.in. zawodowa i seksualna emancypacja kobiet, bezrobocie panujące wśród inwalidów wojennych czy częściowe unieważnienie różnic klasowych. Warte uwagi!


Louisa Young, Wciąż czekam, przeł. Anna Kłosiewicz, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2015. 

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Prorok stojący na straży zła (R. Musser, M.B. Cook, Świadek w czerwieni)

Rebecca Musser decyduje się opowiedzieć o swoim dzieciństwie w rodzinie poligamicznej, a następnie o swoim związku małżeńskim z prorokiem. Chodzi, oczywiście, o fundamentalistyczny odłam mormonów, ale książka ta staje się nie tylko drobiazgowym zapisem patologicznych reguł rządzących wspólnotą. Okazuje się również szczerym i pochodzącym z wewnątrz zamkniętej grupy świadectwem upokarzania kobiet, ich seksualnego wykorzystywania oraz molestowania dziewczynek i nastolatek. Historia autorki to zatem świadectwo wyzwalania się z sekty, w której nie ma miejsca na wolność słowa, niezależność, prawo do samostanowienia. Tego typu przywilejów trudno zresztą oczekiwać w jakiejkolwiek sekcie. Fundamentalistyczny odłam mormonów, opisywany przez Musser, jest jednak o tyle szczególny, że pod pozorem dostępu do boskości dopuszczano się aktów zniewolenia, gwałtów, pedofilii i innych form przemocy. Rebecca, choć dorasta w rodzinie poligamicznej, nie jest przekonana do tej formy życia rodzinnego. Nic w tym zaskakującego, bowiem koegzystowanie dwóch żon i ich dzieci przypomina ciągle trwające działania wojenne. Dziewczyna ma nadzieję na jeszcze kilka lat wolności, kiedy dowiaduje się, że jako osiemnastolatka ma wyjść za proroka. To, co poczytywane jest jako zaszczyt, w młodej kobiecie budzi przerażenie – przyszły mąż jest od niej cztery razy starszy (sic!). Rebecca zostaje dziewiętnastą żoną starca, ale nie ostatnią – po niej prorok poślubia jeszcze czterdzieści osiem dziewcząt (sic!). Rulon Jeffs, tak się nazywa osiemdziesięciolatek, po pewnym czasie umiera. Wówczas jego syn Warren zdobywa właściwie nieograniczoną władzę. Już wcześniej wykazywał skłonności do nękania dziewczynek i żon, szczególnie koncentrując się na seksualności. Po śmierci ojca postanawia urządzić targ, na którym handluje jego byłymi żonami. Wówczas Rebecca, nie chcąc kolejny raz wychodzić za mąż, ucieka. Autorka opowiada o tym, co szokujące i przerażająca, jako o codzienności, której doświadczała. Kiedy odpowiednie służby namierzają Warrena Jeffsa i go aresztują, decyduje się zeznawać przeciwko niemu i być dla agentów przewodniczką po zasadach obowiązujących w sekcie. W trakcie nalotu na siedzibę mormonów okazuje się jak masowy był proceder uprawiania seksu z dziewczętami, które często nie skończyły nawet piętnastu lat. Świadectwo Musser to z jednej strony prywatna relacja z trudnego procesu wyzwalania się ze zniewolenia, w którym autorka dorastała, z drugiej pełne odwagi wystąpienie przeciwko złu, które usprawiedliwiane dążeniem do boskości, stało się obowiązującym prawem. Autorka, będąc byłą żoną proroka, doskonale wie, jak często mężczyźni rządzący społecznością wykazują się hipokryzją. Ma więc nadzieję, że ujawnienie ich okrucieństwa pozwoli przynajmniej niektórym członkom sekty na otrząśnięcie się i odejście.


Rebecca Musser, M. Bridget Cook, Świadek w czerwieni. 19 żona, która doprowadziła liderów poligamicznej sekty przed oblicze wymiaru sprawiedliwości, przeł. Andrzej Goździkowski, Wyd. Muza, Warszawa 2015. 

niedziela, 19 kwietnia 2015

Koniec czy początek? (N. Mahfuz, Chan al-Chalili)

Powieść Mahfuza to subtelne połączenie portretu miasta, stosunków panujących między sąsiadami, zapachów, smaków i gwaru dzielnicy z opowieścią o początku i końcu. W tle mocno wybrzmiewa atmosfera niepokoju związana z coraz częstszymi bombardowaniami Kairu. Ponieważ trwa druga wojna światowa naloty stają się codziennością bohaterów. Zaczynają się oni przyzwyczajać do tego, że co jakiś czas trzeba dla bezpieczeństwa zejść do schronu. Mahfuz kładzie nacisk na klasowość społeczeństwa. Rodzina Ahmada Akifa, głównego bohatera, jest początkowo bardzo sceptycznie nastawiona do nowych sąsiadów, uważając ich za przedstawicieli niższych stanów. Przeprowadzka Akifów nie jest wyborem, lecz koniecznością. Dopiero zawarcie znajomości skutkuje akceptacją i odkryciem, że miejscowa społeczność jest dużo bardziej zróżnicowana, niż przypuszczano. Powieść egipskiego pisarza można więc traktować jako zapis codzienności tych, którzy żyją w dzielnicy Chan al-Chalili. Mamy więc kolejne dni odmierzane rytmem świąt, zwyczajowe odwiedziny kobiet przez kobiety, spotkania mężczyzn w kawiarni, palenie fajki wodnej czy haszyszu. Jednocześnie książkę tę można uznać za powieść inicjacyjną. Dla Ahmada, dojrzałego mężczyzny, który nie zdobył wykształcenia, choć nieustannie się kształci, podrzędnego urzędnika, wejście w spóźnioną dorosłość będzie tożsame z doświadczeniem miłości. Szybko się jednak okaże, że z platoniczną miłością do kobiety konkurować będzie, domagająca się poświęceń, miłość braterska. Czytelnik obserwuje więc ewolucję głównego bohatera. Oto z nieudacznika, człowieka przewrażliwionego na swoim punkcie, niespełnionego uczonego zamienia się w osobę, dzięki której sprawy ostateczne w rodzinie rozgrywają się w czułej i zarazem godnej atmosferze. Ahmad zdaje więc ten najtrudniejszy, bo życiowy, egzamin.


Nadżib Mahfuz, Chan al-Chalili, przeł. Jolanta Kozłowska, Wyd. Smak Słowa, Sopot 2015. 

sobota, 18 kwietnia 2015

Prawda (J.W. Taschler, Nauczycielka)

To pocieszające, że choć tyle już powstało książek o miłości, to jednak pojawiają się kolejne utwory literackie, które znakomicie grają ze schematem romansu, melodramatu, powieści obyczajowej i psychologicznej. Taschler nie tylko zgrabnie łączy różne gatunki, ale też pokazuje, jak odmiennie postrzegamy to, co przeżywamy razem i jak łatwo rezygnujemy ze szczerości wobec siebie i drugiego człowieka wtedy, gdy ważniejsza jest ucieczka lub stwarzanie pozorów. Autorka unika oczywistych rozwiązań, a rozmowy na żywo, mailowa korespondencja i opowiadanie sobie historii przez bohaterów stają się i próbą sił, i walką o uczciwość zawartą w słowach. Nie bez powodu to właśnie one są w tej powieści tak ważne. Matylda i Xaver poznają się na jednym z wykładów i mężczyzna uwodzi kobietę tym, w jaki sposób mówi. Oboje zajmują się słowami – ona zostaje nauczycielką niemieckiego, on pisarzem. Matylda nawet wówczas, gdy ich związek będzie miał za sobą okres zauroczenia, nie przestanie się wsłuchiwać w to, co mówi Xaver. Niestety, mężczyzna nie odwdzięczy się wzajemnością. Odejdzie od kobiet po kilkunastu latach wspólnego życia. Bez słowa. Kiedy po latach dojdzie do ponownego spotkania, role społeczne bohaterów będą takie same, inna okaże się jednak przeszłość, inna pamięć wspólnego związku, inna perspektywa towarzysząca ocenie tego, co razem przeżyli. Matylda i Xaver podejmą grę słów, a następnie – na serio i na poważnie – zmuszą się wzajemnie do zmierzenia się z tym, co ukryte, niezdefiniowane, niełatwe, przez lata świadomie odsuwane w zapomnienie. Taschler nie zdecyduje się jednak na happy end i potencjalnie banalne w tym kontekście „żyli długo i szczęśliwie”. Słowa, które padły i które nie zostały wypowiedziane, mają swoje konsekwencje. Czasu nie da się tak po prostu cofnąć i niemożliwy jest powrót do idylli stworzonej i zniszczonej przed laty.


Judith W. Taschler, Nauczycielka, przeł. Aldona Zaniewska, Wyd. W.A.B., Warszawa 2015. 

piątek, 17 kwietnia 2015

Za nic? Za wszystko (Z. Domarańczyk, Kampucza, godzina zero)

Niepokojąco ciche, opuszczone przez ludzi miasto. „Phnom Penh umarło” (s. 123) – jak pisze Domarańczyk. Domy, niegdyś tętniące życiem, pełne rzeczy i ważnych pamiątek rodzinnych, których nie zabrano. Zatrzymany w kadrze dzień, w którym wszystko się skończyło. Buty, które trzeba było zostawić przed wyruszeniem w nieznane. Palone z nienawiścią książki. Niszczone lekarstwa i ewakuowani w pośpiechu, z pogardą dla ich cierpienia, pacjenci. Walające się przed byłym bankiem pieniądze. Sklepy, w których pozostał towar, ale nikt go nie sprzedaje. Śmierć, która staje się czymś powszednim. Takie obrazy przytacza autor w swojej książce. Domarańczyk, dziennikarz, który otrzymuje wizę numer jeden, razem z towarzyszącą mu ekipą wjeżdża do Kambodży. Jest rok 1979 i właśnie skończyła się dyktatura Czerwonych Khmerów. Świat, który obserwuje reporter, naznaczony jest doświadczeniem przejścia – oto najgorszego już nie ma, ale nowe, skojarzone z życiem i przeciwstawiające się śmierci, jeszcze tak naprawdę nie nadeszło. W tle nieustannie wybrzmiewa pytanie – dlaczego? Nie ma w nim nic dziwnego, bo choć autor zadaje je tuż po katastrofie (pierwsze wydanie książki ukazało się w 1981 roku), to jednak dzisiaj, czterdzieści lat po zajęciu przez Czerwonych Khmerów Phnom Penh, gwałt zadany miastu i jego mieszkańcom jest równie niezrozumiały, przerażający, paraliżujący swoją ostatecznością i totalnością. Reporterska opowieść Domarańczyka to jeszcze jeden dowód na to, że choć w przypadku ludobójstw można wskazać cechy powtarzające się, to jednak nie da się i nie wolno uważać, że ludobójstwo bywa podobne do ludobójstwa. Świat sportretowany w książce to rzeczywistość, w której zabija się za zjedzenie kilku ziarenek ryżu, niewybaczalnym grzechem jest posiadanie wykształcenia, medycyna jest niepotrzebna, czytanie książek karane jest śmiercią, niszczy się okulary, odbiera się ludziom buty, pieniądze są zakazane, wszystko należy do państwa, rodzina nie ma racji bytu, ludzie starsi są zbędni, powinni więc zginąć, dzieci uczone są na morderców i to jedyna nauka, na którą im się pozwala, a miasto jest synonimem tego, co należy zniszczyć. Powyższe przykłady podbudowane są, oczywiście, ideologią i, co Domarańczyk mocno akcentuje, strachem przed własnymi obywatelami. Reporter nie tylko opisuje kraj, w którym dokonała się Apokalipsa, ale też pokazuje historyczne i polityczne podłoże mrocznych wydarzeń, w tym chińskie zaangażowanie we wspieranie Pol Pota i zachodnie niedowierzanie jako reakcję na informacje docierające z Kambodży. Domarańczykowi udaje się bardzo sugestywnie odtworzyć dramatyzm wydarzeń, które zniszczyły życie tak wielu ludzi. Na uwagę zasługuje nie tylko opis martwego miasta, o którym wspominałam wcześniej, ale i sceny, kiedy mieszkańcy radośnie witają Czerwonych Khmerów, nie spodziewając się tego, jaki los wyzwoliciele zamierzają im zgotować i jak brutalni mogą być Khmerzy, wyglądający często jak dzieci, bo mający po kilkanaście lat. Reportaż Domarańczyka czytany po latach wtedy, kiedy więcej faktów znany i pewne niedopowiedzenia możemy uzupełnić (pisze o tym w posłowiu prof. dr hab. Piotr Ostaszewski), nie traci nic ze swojego siły oddziaływania. Skłania również do sięgania po inne książki na ten temat powstałe przed laty, np. po „Bambusową klepsydrę” Wiesława Górnickiego czy „Śladami Pol Pota” Moniki Warneńskiej.


Zbigniew Domarańczyk, Kampucza, godzina zero, wstęp: Wojciech Tochman, posłowie: prof. dr hab. Piotr Ostaszewski, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2015. 

czwartek, 16 kwietnia 2015

Obserwowani i podsłuchiwani (C. Bugan, Zakopać maszynę do pisania)

Wspomnienia Carmen Bugan byłyby może dość typowe dla okresu sprawowania władzy w Rumunii przez Ceauşescu, gdyby nie jeden fakt, a mianowicie to, że pisane są z perspektywy dziecka. To wszystko, co jako doświadczenie dorosłego człowieka jest przerażające, jako przeżycia małego obywatela staje się straszliwie przerażające. Nie dlatego wcale, że ktoś dopuszczał się agresji fizycznej w stosunku do dziecięcych bohaterów, ale z tego powodu, że szykany natury psychicznej były równie dotkliwe i upokarzające. Autorka rekonstruuje losy własnej rodziny sprzed lat. Bardzo mocno zostaje zaakcentowana więź, która łączy jej bliskich – rodziców, rodzeństwo, dziadków. Głównie dzięki temu, że matka, córki i nowo narodzony syn nie przestają się kochać i wspierać, udaje im się przetrwać aresztowanie ojca i męża oraz jego zamknięcie w więzieniu. Bugan unika wzniosłości i egzaltacji. Jej portret, na którym maluje siebie sprzed lat, bywa surowy, smutny, przygnębiający. Sielankowe dzieciństwo stopniowo zostaje skażone wiedzą – o głodzie panującym w państwie, o konieczności walki o przydział jedzenia, o niemożności mówienia prawdy, o inwigilowaniu członków społeczeństwa, o totalnej w swoim wymiarze obecności Securitate. Tytułowa maszyna do pisania staje się synonimem zrealizowanej i ukaranej tęsknoty za wolnością. To na niej powstają słowa, które są tożsame z nadzieją na lepsze jutro, to ją trzeba zakopywać, to ona wreszcie, kiedy zostanie odnaleziona, będzie źródłem przewinienia, za które karze się więzieniem i brakiem prywatności. Bugan pokazuje okrucieństwo służb reprezentujących państwo w stosunku do własnych obywateli. Jego przejawem jest nie tylko skazanie na wieloletnie więzienie ojca autorki, który zdecydował się na przeprowadzenie akcji protestacyjnej w Bukareszcie. Siła oferowanej społeczeństwu brutalności ujawnia się przede wszystkim w ciągłym podsłuchiwaniu rodziny Buganów. Matka i jej dzieci oraz babcia muszą się nauczyć żyć w kłamstwie. Głośno mówią rzeczy banalne i mało ważne, bo te nadają się do słuchania przez Securitate. Na karteczkach, które natychmiast po odczytaniu trzeba spalić, piszą o sprawach istotnych. Dzięki pokazaniu polityki wkradającej się w życie zwykłych rodzin i miażdżeniu przez nią ich codzienności oraz dzięki bezpretensjonalności w opisywaniu doświadczanego dramatu książka ta staje się ważnym upomnieniem się o prawo do wolności, krytyką dyktatury i obrazem dzieciństwa niszczonego przez inwigilację, epatowanie strachem i ciągłe przesłuchiwania.


Carmen Bugan, Zakopać maszynę do pisania. Dzieciństwo pod okiem Securitate, przeł. Adam Pluszka, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015. 

wtorek, 14 kwietnia 2015

Miłość do biurka (A. Potiomkin, Biurko)

Tytułowe biurko to nie tylko najważniejszy dla głównego bohatera przedmiot, ale też oczywisty, mocno wybrzmiewający symbol. Dzięki zaakcentowaniu akurat tego sprzętu na okładce od razu wiemy, czego będzie dotyczyć krytyka rosyjskiego pisarza i jakiego rodzaju absurdy zostaną w książce wyeksponowane. Nasze przypuszczenia potwierdzają się, trudno więc mówić o elemencie zaskoczenia, ale nie o zaskoczenie w tym przypadku chodzi. Potiomkin , odwołując się do oczywistości, w groteskowy i przejaskrawiony sposób portretuje wszechobecne łapówkarstwo, nieograniczoną władzę urzędników, kupczenie ideami i zasadami, wreszcie usankcjonowane, bo dotyczące urzędników na każdym szczeblu, złodziejstwo. Powieść pisana w stylistyce wyraźnie nawiązującej do Gogola nie będzie więc zadziwiać gwałtownymi zwrotami akcji, raczej porazi nas powtarzalnością wykonywanych przez głównego bohatera gestów i akceptacją fałszu wpisanego w relacje odwołujące się do obowiązującego prawa. Czytelnik niejednokrotnie wybuchnie śmiechem, ale i zaduma się na losem społeczeństwa, które funkcjonuje w taki sposób, że zasadne jest stwierdzenie, iż groteskowe ujęcie Potiomkina ma swoje zakorzenienie w rzeczywistości. Lektura „Biurka” to jednak nie tylko okazja do zastanowienia się nad współczesną Rosją, ale i możliwość poczynienia istotnych obserwacji dotyczących interesantów odwiedzających urzędnika. Raptem okazuje się bowiem, że nie wiadomo już tak naprawdę, kto winien jest powszechnie obowiązującego łapówkarstwa – czy, ci którzy biorą, czy może ci, co dają, uważając, że bez podarunku nic nie można załatwić. Społeczeństwo odsłania więc swoje zepsute oblicze w wymiarze totalnym. Akceptacja systemu umożliwia jego rośnięcie w siłę, brak protestu tylko umacnia to, co powinno być aberracją.


Aleksander Potiomkin, Biurko, przeł. Małgorzata Marchlewska, Wyd. Poradnia K, Warszawa 2015. 

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Ślady, które przetrwały (M. Kledzik, Litwa Sienkiewicza, Piłsudskiego, Miłosza)

Publikacja Macieja Kledzika sytuuje się gatunkowo gdzieś między esejem a reportażem historycznym. Autor, informację tę znajdziemy we wstępie, odwiedza Litwę w 1992 roku jako jedna z osób towarzyszących Czesławowi Miłoszowi w jego podróży w rodzinne strony. Wyprawa ta skutkuje nie tylko opisem wizyty Noblisty oraz udokumentowaniem emocji towarzyszących pisarzowi w trakcie powrotu do miejsc z przeszłości. Jej konsekwencją staje się ponowny wyjazd na Litwę, tym razem tropami Henryka Sienkiewicza i Józefa Piłsudskiego. Okazuje się bowiem, że w kraju tym natkniemy się nie tylko na ślady literackich inspiracji, na tropy związane z historią danej familii, ale i na bardzo ciekawe, rzadko eksponowane w oficjalnych życiorysach, epizody. Kledzik portretuje miejsca powiązane z biografiami Sienkiewicza, Piłsudskiego i Miłosza, stara się również pokazać skomplikowane koligacje rodzinne i tło społeczno-historyczne. Ważnym motywem, który powraca w każdym z trzech składających się na książkę tekstów, staje się kwestia pamięci i zapomnienia. Ponieważ autor wzbogaca swoją opowieść licznymi fotografiami, to i my, czytelnicy, możemy zobaczyć to, co dzisiaj wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś, co żyje tylko we wspomnieniach nielicznych osób, co jest ruiną lub co zarosło trawą. Polskość i litewskość w tej historii sprowadza się nie tyle do próby sił, co raczej do współistnienia, źródeł tożsamości i fundamentów dalszego dorosłego życia. Kledzik w interesujący sposób pokazuje, jak miejsce stawało się inspiracją dla literackich poczynań Sienkiewicza i Miłosza. Rekonstruuje również tradycję, w której jego bohaterowie wyrośli, a która dzisiaj należy do przeszłości. Na szczególną uwagę zasługują te momenty, które odsłaniają mniej znane oblicze osób wymienionych w tytule książki. Należy do nich chociażby arcyciekawa informacja o przysiędze na wierność dedykowanej carowi, którą jako redaktor naczelny „Słowa” złożył Henryk Sienkiewicz. Upokarzająca treść podpisywanej deklaracji mogła być powodem szeroko komentowanego smutku (depresji?) pisarza. Inną historią, którą, trzeba to przyznać, czyta się jak powieść sensacyjną i awanturniczą w jednym, jest przygotowany przez Piłsudskiego i jego towarzyszy (w tym przyszłą żonę) napad na pociąg w Bezdanach. Zdobyte wówczas pieniądze nigdy nie zostały do końca policzone i zaksięgowane, a brawurowa ucieczka i misternie przygotowany plan przyszłego Marszałka nie są z pewnością w szczegółach powszechnie znane. Najbardziej współczesny charakter ma tekst poświęcony Miłoszowi. Autor pieczołowicie i uważnie dokumentuje reakcje Noblisty, dzięki czemu udaje mu się uchwycić atmosferę chwili oraz nostalgiczny wymiar przeżyć pisarza.


Maciej Kledzik, Litwa Sienkiewicza, Piłsudskiego, Miłosza, Wyd. LTW, Łomianki 2014. 

niedziela, 12 kwietnia 2015

4 czerwca 1989 roku (Liao Yiwu, Pociski i opium)

Publikacja Liao, dotycząca tragicznych wydarzeń na placu Tiananmen z czerwca 1989 roku, powinna być pozycją obowiązkową dla wszystkich tych, którzy chętnie uznają, że przeszłość nie powinna wpływać na teraźniejszość, i niesfornie konstatują, że nie pamięć się liczy, ale to, co dopiero się wydarzy. Reportaż chińskiego dziennikarza nie jest jednak tylko wyartykułowaną za pomocą utrwalonych świadectw walką z zapomnieniem, ale też niepokojącym obrazem współczesnych Chin, gdzie mówienie o masakrze studentów do dzisiaj pozostaje czymś niebezpiecznym. To także przejmujący dowód na to, że dyktatura niszczy jednostki i że społeczeństwo łatwo zapomina o swoich bohaterach. Są w mrocznych biografiach, rekonstruowanych pieczołowicie i empatycznie przez autora, także jasne strony – mimo cierpienia, zawodu, rozczarowania mocno wybrzmiewa przekonanie, że istnieją sprawy, z których nie wolno rezygnować. Liao portretuje Chiny po masakrze jako kraj, któremu amputowano ważną część ciała. Nie ma tu jednak mowy o symbolice kalectwa. To raczej otwarcie się na wszechobecne cierpienie i ponawianie nieustannie prób przełamania milczenia wymuszonego przez państwo. Autor decyduje się na przyjęcie ciekawej perspektywy. On także spędził kilka lat w więzieniu za pisanie o wydarzeniach z placu Tiananmen, dzięki temu doświadczeniu jest mu łatwiej nawiązać kontakt i zrozumieć dramaty osób, z którymi rozmawia. Nie próbuje prowokować do składania deklaracji politycznych, interesuje go przede wszystkim intymny i prywatny charakter konsekwencji poniesionych w ramach kary za udział w protestach z 1989 roku. Mężczyźni opowiadają więc na przykład o swoich problemach rodzinnych i seksualnych. Po wyjściu z więzienia często cierpią na impotencję, a żony odwracają się od nich, nie oferując psychicznego wsparcia. Zaraz po uwolnieniu czeka ich zwykle szok poznawczy. Nie znają świata, do którego wracają, muszą się uczyć na nowo miasta oraz rzeczy, które w trakcie ich uwięzienia stały się elementem codziennego użytku, mają trudności z uzyskaniem zatrudnienia, często odwracają się od nich przyjaciele i bliscy. Upokarzające jest również to, że jako dorośli ludzie muszą na nowo zamieszkać u wiekowych już rodziców. Rozmówcy Liao opowiadają o torturach, których doświadczyli, o niewolniczej pracy, o biciu więźniów politycznych przez kryminalnych, o załamaniach psychicznych, których byli świadkami. Choć każda z historii jest inna, pojawiają się w nich także te przeżycia, które się powtarzają. Dzięki temu widać, jak skuteczne było namierzanie przez władze osób choćby symbolicznie powiązanych z wydarzeniami na placu Tiananmen, jak brutalne było wojsko tłumiące protesty, jak powszechnie stosowano tortury, jak często skazywano oskarżonych na kary śmierci w zawieszeniu oraz na kilkunastoletnie więzienie. Autor ma poczucie, że jego praca jest ryzykowna – w sensie politycznym, bo może być aresztowany, i w sensie twórczym, bo wielokrotnie w wyniku policyjnej konfiskaty tracił to, co napisał. Jest jednak pewien, że warto. Przekonanie to wzmacnia każde z przytoczonych świadectw, wywiad, który autor przeprowadza sam ze sobą, a także dane liczbowe, zgromadzone przez grupę Matek Tiananmen i przytoczone na końcu książki. Te ostatnie to na przykład „Lista dwustu dwóch ofiar śmiertelnych Masakry”, niepełna, dodajmy, i zapadająca w pamięć, bo odsłaniająca pogardę dla ludzkiego życia, jaką wykazało się wówczas wojsko.


Liao Yiwu, Pociski i opium. Historie życia i śmierci z czasów masakry na placu Tiananmen, przeł. Anna Włodarczyk, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015. 

sobota, 11 kwietnia 2015

Utracona niewinność Ameryki (P. Roth, Amerykańska sielanka)

Książka Rotha to nie tylko błyskotliwe, refleksyjne, bezlitosne zmierzenie się z American Dream, ale też świetnie zaplanowana powieść w powieści, dzięki czemu dochodzi do fascynującego wymieszania prawdopodobieństwa, faktów, myślenia życzeniowego i mitu. Tę znakomitą powieść można czytać jako manifest, metaforę i ostrzeżenie. Narrator to mężczyzna po sześćdziesiątce, który wraca pamięcią do czasów szkolnych. To, co jeszcze kilkanaście lat temu było przez niego bagatelizowane, staje się niespodziewanie ważnym punktem odniesienia. Mężczyzna odkrywa, że to wtedy kształtowało się w nim wszystko to, co dla dorosłego życia uznaje za najważniejsze. Fundamentalnym punktem wspomnień staje się Szwed, starszy kolega, zawsze zwycięski sportowiec, idol wśród rówieśników, chłopiec wyróżniający się nie tylko siłą, witalnością, ale i urodą. Myliłby się jednak ten, kto spodziewałby się nostalgicznej powieści inicjacyjnej pisanej z perspektywy dojrzałego człowieka. Pewnego dnia narrator po wielu latach i w dorosłym już życiu przypadkowo spotyka Szweda. Okaże się, że konsekwencją tego będzie powstanie powieści bazującej na biografii dawnego idola z lat młodości. Nie zdradzam w tym momencie zbyt wiele, bo informację tę czytelnik znajdzie na okładce, mówiąc, że źródłem dramatu Szweda staje się jego córka. Merry jako nastolatka tak mocno angażuje się w ruchy pacyfistyczne oprotestowujące wojnę w Wietnamie, że decyduje się na gest ostateczny. Zostaje zamachowczynią oraz morderczynią. Odcina się całkowicie od rodziny i tego wszystkiego, co stanowiło podstawy jej wychowania. Hipotetyczna rekonstrukcja losów rodziny Szweda staje się pretekstem do bolesnej diagnozy dotyczącej Ameryki. Oto okazuje się, że spokój, pewność, przedsiębiorczość, bezpieczeństwo reprezentowane przez starsze pokolenie są synonimem tego, co złe, dla młodszego pokolenia. Roth zmusza czytelnika do wzięcia udziału w dyskusji na temat możliwości i prawa do brania spraw w swoje ręce przez obywateli oraz granic, jakie można przekroczyć dla rewolucji. Powieść ta staje się również wielkim manifestem w sprawie zaangażowania. Gdzieś w tle pojawia się bowiem intrygująca opozycja – które zaangażowanie jest ważniejsze, czy to, które pilnuje miru domowego, czy to, które próbuje zmienić zasady obowiązujące w przestrzeni publicznej? Roth sprawnie i świadomie gra toposami typowymi dla amerykańskiej kultury (np. sportowy szkolny mistrz i miss piękności jako młodzieńcze obiekty pożądania, kult pracy czy problemowe dla rodzin małżeństwo Żyda z chrześcijanką). Los Szweda staje się przypieczętowaniem upadku tego wszystkiego, co wydawało się trwałe i pewne. Można by nawet stwierdzić, że mężczyzna jest odpowiednikiem współczesnego Hioba. Nie jest winny niczego, co zasługiwałoby na tak wielką karę, jakiej doświadcza. Chaos uruchomiony za sprawą buntu nastolatki zamienia się w źródło upadku totalnego, z którego nikt nie podniesie się bez skazy.


Philip Roth, Amerykańska sielanka, przeł. Jolanta Kozak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015. 

piątek, 10 kwietnia 2015

Wojna, której nie zauważano (F. Harrison, Do dziś liczymy zabitych)

Harrison przygląda się trwającej kilkadziesiąt lat wojnie domowej, oddając głos tym, którzy przetrwali i którzy w trakcie walk zajmowali różne pozycje. Zdarza się, że nie może przytoczyć prawdziwego imienia swojego rozmówcy, gdyż ciągle grozi mu niebezpieczeństwo. Fakt ten, jeśli się zastanowimy, ma swoje konsekwencje nie tylko literackie w postaci przyjętego pseudonimu, ale też, a raczej przede wszystkim, w uświadomieniu sobie tego, że trwający tak długo wewnętrzny konflikt nie jest sprawą zamkniętą. Harrison nie ukrywa, że obie strony mają na swoim koncie zbrodnie wojenne. Tamilskie Tygrysy zmuszały na przykład cywilów do pozostania na zajmowanym przez siebie terenie i masowo porywali dzieci, by wcielić je do rebelianckich brygad. Z kolei przedstawiciele wojska rządowego dopuszczali się aktów gwałtu na Tamilkach, morderstw oraz tortur, uznając każdego, kto jest Tamilem za rebelianta. Świadectwa osób, które zdecydowały się rozmawiać z reporterką, pełne są bólu, rozpaczy, cierpienia zadanego nie tylko ciału, lecz również duszy. Ludzie ci stracili wszystko, co łączyło ich z przeszłością. O ile jednak z utratą rzeczy i domu można się pogodzić, o tyle ostateczny wymiar odejścia bliskich oraz zamach na podstawy tożsamości są o wiele trudniejsze do zaakceptowania jako część własnej biografii. Autorka oraz jej bohaterowie wielokrotnie akcentują samotność i bezradność związaną z utratą nadziei na pomoc. Pojawiają się więc obrazy odchodzących przedstawicieli ONZ, zabijanych dziennikarzy, braku świadków, a więc potencjalnie swobody w zbrodniczych działaniach, bombardowań szpitali oraz zabierania kobiet na posterunek policji, co wiązało się zwykle ze zbiorowym gwałtem. Mocno powiedziane zostaje również to, iż wymuszano na przedstawicielach mediów, wojska, medycyny i organizacji międzynarodowych fałszywe deklaracje dotyczące ilości zabitych oraz wielkości rozgrywającej się na oczach świata katastrofy humanitarnej. Reportaż Harrison powinien być pozycją obowiązkową dla tych wszystkich, którym nieobojętne jest to, co dzieje się na świecie, ale i dla tych, którzy za sprawą pozornych informacji, serwowanych tak chętnie w różnego rodzaju wiadomościach telewizyjnych, trwają w złudzeniu, że to, co najstraszniejsze zamknęło się w wieku XX. Autorka nie ukrywa, że nienawiści nie wymazano ze społeczeństwa, a zakłamywanie przeszłości może skutkować odrodzeniem się tego, co na nowo nieść będzie cierpienie i śmierć. Książkę tę można więc uznać i za świadectwo, i za ostrzeżenie.


Frances Harrison, Do dziś liczymy zabitych. Nieznana wojna w Sri Lance, przeł. Hanna Pustuła-Lewicka, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015. 

czwartek, 9 kwietnia 2015

Być dzieckiem (M. Strömstedt, Astrid Lindgren)

Wydawnictwo Marginesy przyzwyczaiło swoich czytelników do pięknie wydanych i bardzo ciekawych biografii twórców związanych z opowieściami adresowanymi do dzieci lub do tych, którzy nie chcą dorosnąć. Mogliśmy już czytać o Tove Jansson i Muminkach (Boel Westin „Mama Muminków”), P.L. Travers i niezapomnianej Mary Poppins (Valerie Lawson „To ona napisała Mary Poppins”), a także Jimie Hensonie i Muppetach (Brian Jay Jones „Jim Henson. Tata Muppetów”). Nie dziwi więc, że w tej fascynującej serii pojawia się także biografia Astrid Lindgren. Strömstedt unika konwencji pangericznej, o którą nietrudno w przypadku postaci tak kultowej dla literatury dziecięcej i rozwoju praw dziecka. Autorka dobrze znała swoją bohaterkę, była z nią zaprzyjaźniona, wielokrotnie rozmawiała z członkami jej rodziny. Ta perspektywa bycia kimś z wewnątrz, a nie tylko obserwatorką i badaczką, jest w tej opowieści widoczna. W trakcie lektury zauważalna jest także przyjęta przez biografkę strategia pisarska. Strömstedt decyduje się bowiem na równoległe opowiadanie o życiu Lindgren i jej twórczości. Można powiedzieć, że fakty z życiorysu zostają wzmocnione przykładami z książek pisarki. Udowadniają one częste inspiracje własnymi przeżyciami i doświadczeniami z dzieciństwa. Czytelnik znający twórczość Astrid Lindgren chętnie przypomni sobie najsłynniejsze jej powieści i dowie się, ile kontrowersji wzbudzały wśród czytelników. Strömstedt przytacza opinie literaturoznawców i krytyków, którzy bardzo negatywnie odebrali takie utwory jak chociażby „Pippi Pończoszanka” (znana w Polsce przez pewien czas jako „Fizia Pończoszanka”) czy „Bracia Lwie Serce”. Do często przywoływanych w tej publikacji książek należą również „Dzieci z Bullerbyn”, „Mio, mój Mio”, „Braciszek i Karlsson z Dachu” czy „Ronja, córka zbójnika”. Natkniemy się i na zaakcentowanie wspaniałych portretów dzieci, i na pokazywanie niezależności i wolności małych bohaterów, i na podmiotowe traktowanie tych, którzy bywają nieposłuszni, lecz pozostają sobą. Ważną częścią opowieści o życiu i pisaniu Lindgren jest mit Smalandii oraz rodzinnej miejscowości. Wyeksponowana zostaje granica między cudownym, sielankowym dzieciństwem, a trudnym i samotnym wchodzeniem w dorosłość, związanym z nieślubną ciążą, opuszczeniem domu i rozpoczęciem pracy. Istotnym wątkiem pozostaje społeczna rola, jaką pełniła pisarka. Popularność powieści przyczyniła się do tego, iż jej publiczne wypowiedzi miały wymiar opiniotwórczy. Lindgren wpłynęła m.in. na zmianę prawa dotyczącego ochrony zwierząt oraz zasad związanych z traktowaniem dzieci. Biografię Strömstedt czyta się jak opowieść o świecie, którego już nie ma. Nie bez powodu, w którymś momencie pada stwierdzenie, że współczesne dzieci poznają Pippi Pończoszankę zazwyczaj dzięki filmowi, a nie książce. Jednocześnie jednak jest w tej konstatacji pewna nadzieja. Historie wymyślone przez Lindgren pozostają na tyle wzruszające, mądre, zabawne i ponadczasowe, że mimo upływu lat mogą stać się niezapomnianą lekturą dla kolejnych pokoleń.


Margareta Strömstedt, Astrid Lindgren. Opowieść o życiu i twórczości, przeł. Anna Węgleńska, Wyd. Marginesy, Warszawa 2015. 

środa, 8 kwietnia 2015

Wina i płeć (W. Lower, Furie Hitlera)

Książkę Lower można czytać równolegle chociażby ze „Sprawczyniami” Kathrin Kompisch. Znajdziemy tu podobne zaakcentowanie aktywności kobiet w budowanie hitlerowskiej machiny śmierci oraz pokazanie zależności między przestrzenią publiczną a prywatną. Lower akcentuje młodość kobiet, które decydują się służyć nazizmowi i nie odwracają wzroku wtedy, gdy widzą zbrodnie systemu. Co więcej, nie chodzi w tym wszystkim o niereagowanie, obojętność, patrzenie, lecz o aktywne współtworzenie zbrodni. Lower pokazuje, jak mocno zakorzenił się w społeczeństwie mit kobiety jako istoty niewinnej, niezdolnej do czynienia zła, z natury dobrej. To właśnie poddanie się temu stereotypowi było przyczyną tego, że tak mało kobiet zostało po wojnie ukaranych za swoje czyny. Autorka nie ukrywa, że dojście do prawdy jest dzisiaj niemożliwe. Nie da się ustalić dokładnej liczby kobiet zaangażowanych w ludobójstwo, nie ma też możliwości, by stworzyć w miarę pełną i wiarygodną listę nazwisk. Ne tylko dlatego, że ofiary Niemek nie mogły zaświadczyć o ich winie, gdyż spotkała je śmierć, ale i z tego powodu, że tuż po wojnie właściwie pominięto badania nad uczestnictwem kobiet w walce po stronie Hitlera. Lower akcentuje, że zadowolono się wówczas informacją o strażniczkach obozowych i wokół nich stworzono spektakl prezentujący połączenie bestialstwa z seksualnością. To, co szczególne uderza w faktach zrekonstruowanych w książce, to masowość zaangażowania kobiet, ich wiek i konsekwencje antysemityzmu, w którym przyszłe strażniczki państwa Hitlera zostały wychowane. Lower oprócz wnioskowania i stawiania pewnych tez odwołuje się do konkretnych biografii. Skupienie się na jednostkach z jednej strony pokazuje indywidualne losy zbrodniarek, z drugiej obnaża ich typowość. Sekretarki, urzędniczki, pielęgniarki, żony i kochanki esesmanów nie były kobietami niewinnymi i nieświadomymi tego, co się wokół nich dzieje. Ich wina sprowadza się jednak nie do wiedzy, lecz do wspierania aktu ludobójstwa. Lower opisuje przypadki nadaktywności we wskazywaniu ludzi do zabicia, obojętności związanej z mordowaniem Żydów, brutalnego bicia ofiar lub znęcania się nad żydowskimi dziećmi. Władza posiadana przez mężczyzn często imponuje kobietom, a włączenie zbrodni w codzienność powoduje jej akceptację i chęć stosowania przemocy. Lower mówi wprost: „[…] żadna z kobiet przedstawionych w tej książce nie musiała zabijać. Odmowa zabijania Żydów nie pociągała za sobą kary” (s. 208). Bohaterki publikacji nie chciały jednak być posądzone o zaniechanie, szybko dostosowywały się do sytuacji i wyróżniały się często wyjątkową premedytacją w czynieniu zła. Puenta książki to konstatacja tak naprawdę oczywista, do dzisiaj jednak często traktowana z niedowierzeniem – kobiety nie były biernymi świadkami tworzenia nazistowskiego państwa, wykazywały się dużym zaangażowaniem w umacnianiu zbrodniczego systemu, a ich płeć wcale nie chroniła przed przyjemnością doznawaną z powodu zabijania i sadyzmem.


Wendy Lower, Furie Hitlera. Niemki na froncie wschodnim, przeł. Barbara Gadomska, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015. 

piątek, 3 kwietnia 2015

Kto może wybaczyć? (A.K. Kłys, Tajemnica pana Cukra)

Tytułowy pan Cukier to starszy mężczyzna, mieszkający w Izraelu i wspominający swoje dzieciństwo spędzone w małym polskim miasteczku – Kałuszynie. Autorka słucha jego opowieści, naznaczonej traumą Holocaustu, ale i określanej bardzo mocno przez mitologię przeszłości, ciepłe myślenie o rodzinie, wreszcie miejsce, które na zawsze pozostało domem. Pan Cukier nie jest naiwny, ma jednak w sobie gotowość wyciszenia i skupienia się na tym, co warte rozpamiętywania, a odsuwania od siebie tego, co niszczy i przypomina o istnieniu zła. Anna K. Kłys, opisując antysemickie ataki z lat trzydziestych XX wieku, jednocześnie zwraca się do swojego bohatera, zadając kilka pytań, na które nie ma tak naprawdę odpowiedzi. Kto może i powinien oraz kto ma prawo wybaczać w imieniu tych, którzy doświadczyli nienawiści, zostali upokorzeni, brutalnie pobici lub zamordowani? Kto jest winien triumfu niepamięci, zapomnienia i ignorancji, bo przecież w miejscach, w których przed II wojną światową mieszkali Żydzi, nie ma często żadnego śladu po tych, którzy byli ważną częścią miejscowej społeczności? Kto jest w stanie wyjaśnić zachowanie tych, którzy dopuszczali się pogromów, złodziejskich napadów na domy żydowskie, zabijania starców, mężczyzn w pełni sił, kobiet i dzieci? Jak zrozumieć powszechną zgodę na „odżydzanie” ulic oraz na tzw. bojkot ekonomiczny? Jak pojąć brutalne przejawy antysemityzmu na uniwersytetach oraz gotowość studentów, przyszłej elity, do tworzenia bojówek atakujących Żydów na ulicach i w murach akademii? Takie i inne pytania pojawiają się w tle opowieści Anny K. Kłys. Reporterka nie nadużywa emocji ani dosadnych sposobów opisu, nie o epatowanie okrucieństwem tutaj chodzi. Autorka stawia raczej na przytoczenie faktów, na relacjonowanie, na pokazanie typowości antysemickich przejawów agresji. Typowości, bo to nie były przypadki odosobnione i mocno piętnowane. Wręcz przeciwnie, zdarzały się często, stawały się normą, spotykały się ze społeczną akceptacją. W walce ze złem przegrywali ci, co mieli odwagę upomnieć się o wartości. I nie mam tu na myśli zwykłych ludzi, których jedną winą stawało się to, że są narodowości żydowskiej. Znane są na przykład przypadki zwalniania ze szkoły nauczyciela za to, że nie zgadzał się na dzielenie uczniów na tych, którzy są godni zdobywania wiedzy i na podludzi. Kłys rekonstruuje atmosferę panującą w Polsce przed II wojną światową. Przytoczone fakty przerażają i pokazują, jak łatwo zapominamy o niechlubnych kartach historii, a także jak chętnie odwracamy się od tych tropów pamięci, które należy odtworzyć i z którymi trzeba się zmierzyć. My, bo skoro mówi się o dziedziczeniu traum, trzeba chyba powiedzieć i o dziedziczeniu win. I nie chodzi w tym przypadku o korzenie się za cudze czyny lub wybaczanie w czyimś imieniu, raczej o gotowość przyjęcia wiedzy, która może być niewygodna i która pokazuje barbarzyńskie oblicze tej przeszłości, która chciałaby być heroiczna.


Anna K. Kłys, Tajemnica pana Cukra. Polsko-żydowska wojna przed wojną, Wyd. Wielka Litera, Warszawa 2015. 

czwartek, 2 kwietnia 2015

Śladami wojny i przeszłości (I.T. Miecik, Sezon na słoneczniki)

Najnowsza książka Igora T. Miecika to kolejna podróż na Wschód. Tym razem autor nie rusza jednak do Rosji, ale decyduje się pojechać na Ukrainę. Ma dwie motywacje – z jednej strony chęć dziennikarskiego udokumentowania tego, co w kraju tym akurat się dzieje, z drugiej prośba matki, która chce, by syn odnalazł rodzinę. Dla reportera wyjazd ten staje się nie tylko okazją do opisania wojny od środka, ale też do powrotu do dzieciństwa. Świadomość, że wszystkie miłe wspomnienia sprzed lat należą do przeszłości, okazuje się podwójnie przygnębiająca. Nie ma już tego świata, który został zapamiętany, i nie ma Ukrainy, która istniała przed zwycięstwem Majdanu i aneksją Krymu przez Rosję. Wspomniany rodzinny wątek okazuje się bardzo ładną i symptomatyczną dla losów ludzi XX wieku metaforą: „Mama zaczęła od pytania, na które nie oczekiwała odpowiedzi: »Z trzech sióstr, które dorastały w Donbasie, jedna wybrała Rosję, druga Ukrainę, a trzecia Polskę. Czyż to nie symboliczne?«” (s. 20). Bycie razem zamienia się więc w rozdzielenie. Taki stan towarzyszy wielu osobom, z którymi rozmawia Miecik. Są wśród nich i ci, którzy jadą walczyć o kraj, i nacjonaliści, i osoby torturowane przez separatystów (Rosjan?), i ci, których rozczarowała skorumpowana rzeczywistość Ukrainy po upadku Związku Radzieckiego, i ci, którzy nie wyobrażają sobie opuszczenia kraju i z tego powodu są w konflikcie z tymi członkami rodziny, którzy opowiadają się za Rosją. To, co szczególnie uderza w tej reporterskiej opowieści, to wyjątkowo mocno doświadczane poczucie końca świata. Rozmówcy Miecika opowiadają o rzeczywistości, która jest w stanie permanentnego rozpadu i choć katastrofa zostaje nazwana, nie ma pomysłu ani sposobu, by ją uleczyć, zagoić rany i zacząć budować zamiast burzyć.


Igor T. Miecik, Sezon na słoneczniki, Wyd. Agora, Warszawa 2015. 

środa, 1 kwietnia 2015

Wolność i marionetka (L.D. Teodorovici, Matei Brunul)

Znakomita powieść! Pełna poruszających metafor, ważnych tematów, sytuacji granicznych, które trzeba przetrwać, walki pamięci z zapomnieniem i konieczności odkrywania człowieczeństwa w świecie, który unieważnił wartości humanistyczne. Smutna, krzepiąca, bardzo mocna i nieoczywista w swoim wydźwięku proza! Autor wyjaśnia w przedmowie ważne dla rumuńskich obozów pracy i więzień pojęcia, takie jak reedukacja i demaskacja. Ci, którzy znają historię okrutnego eksperymentu na ludziach przeprowadzonego w Piteşti, wiedzą doskonale, że przywołanie tych działań niesie koszmar człowieka zniewolonego szczutego na człowieka upodlonego. W efekcie każdy miał zostać katem i ofiarą jednocześnie, nikomu natomiast nie można było zaufać. Losy głównego, tytułowego bohatera poznajemy dwutorowo. Choć stanowią odsłonę biografii jednego człowieka, w sensie bezpośrednim nie ma pomiędzy nimi ciągłości. Brunul vel Bruno nie pamięta dwudziestu lat swojego życia. Staje się wyzwaniem dla systemu i projektem do zrealizowania dla towarzysza Bojina, który opiekuje się nim po wyjściu ze szpitala. Za sprawą utraty pamięci bohater staje się jak tabula rasa – nie rozumie rzeczywistości, nie ma pojęcia o polityce, obce mu są typowe relacje międzyludzkie. Jest naiwny naiwnością dziecka, które nie szuka drugiego dna, lecz w prostocie i oczywistości próbuje znaleźć sens. Bruno Matei sprzed wypadku to więzień, który przechodzi całą gehennę absurdalnych przesłuchań, wymuszanych zeznań, tortur i nieśmiałych prób szukania bliskości wśród ludzi zmaltretowanych i zniszczonych przez system. Tym, co łączy dwa rozdzielone zapomnieniem światy Brunona, jest marionetka. W życiu naznaczonym niepamięcią Bazylek, tak nazywa się lalka, stanie się najbliższym towarzyszem bohatera, słuchaczem jego zwierzeń, wiernym przyjacielem, którego nic nie jest w stanie zniszczyć. W rzeczywistości więziennej marionetka okaże się synonimem wolności i bliskości z drugim człowiekiem, a więc tego wszystkiego, co zakazane i niemożliwe. Brunul cały czas funkcjonuje w codzienności pełnej fałszu. Nawet ci, którzy są jego przyjaciółmi, musza udawać lub kłamią. Autorowi udaje się pokazać tragizm wpisany także w tę drugą, mroczną stronę opowieści – istnieje na przykład strażnik, który tylko udaje, że jest zły, a tak naprawdę stara się pomagać więźniom, zaś reprezentant bezpieki zaczyna widzieć w swoim podopiecznym człowieka i rodzą się w nim inne uczucia, niż te, które odwołują się do hierarchii i władzy. Bycie (z) marionetką staje się dla bohatera ocaleniem. Poznanie reguł gry umożliwia przetrwanie, bycie kimś, kto nie rozpamiętuje i rezygnuje z nadziei, umożliwia codzienne obcowanie z koszmarem. Jednocześnie praca w teatrze lalek i domowe spotkania z Bazylkiem koją skołatane nerwy i pozwalają pamiętać, że każda marionetka ma duszę. A skoro każda marionetka, to może też i człowiek ją posiada? Jeśli tak jest, to zwycięża życie, bo celem systemu było zabicie duszy człowieka. Właśnie tego nie pamięta Brunul, ale właśnie to doskonale wyczuwa intuicyjnie.


Lucian Dan Teodorovici, Matei Brunul, przeł. Radosława Janowska-Lascar, Wyd. Amaltea i Wyd. Atut, Wrocław 2014.