piątek, 17 kwietnia 2015

Za nic? Za wszystko (Z. Domarańczyk, Kampucza, godzina zero)

Niepokojąco ciche, opuszczone przez ludzi miasto. „Phnom Penh umarło” (s. 123) – jak pisze Domarańczyk. Domy, niegdyś tętniące życiem, pełne rzeczy i ważnych pamiątek rodzinnych, których nie zabrano. Zatrzymany w kadrze dzień, w którym wszystko się skończyło. Buty, które trzeba było zostawić przed wyruszeniem w nieznane. Palone z nienawiścią książki. Niszczone lekarstwa i ewakuowani w pośpiechu, z pogardą dla ich cierpienia, pacjenci. Walające się przed byłym bankiem pieniądze. Sklepy, w których pozostał towar, ale nikt go nie sprzedaje. Śmierć, która staje się czymś powszednim. Takie obrazy przytacza autor w swojej książce. Domarańczyk, dziennikarz, który otrzymuje wizę numer jeden, razem z towarzyszącą mu ekipą wjeżdża do Kambodży. Jest rok 1979 i właśnie skończyła się dyktatura Czerwonych Khmerów. Świat, który obserwuje reporter, naznaczony jest doświadczeniem przejścia – oto najgorszego już nie ma, ale nowe, skojarzone z życiem i przeciwstawiające się śmierci, jeszcze tak naprawdę nie nadeszło. W tle nieustannie wybrzmiewa pytanie – dlaczego? Nie ma w nim nic dziwnego, bo choć autor zadaje je tuż po katastrofie (pierwsze wydanie książki ukazało się w 1981 roku), to jednak dzisiaj, czterdzieści lat po zajęciu przez Czerwonych Khmerów Phnom Penh, gwałt zadany miastu i jego mieszkańcom jest równie niezrozumiały, przerażający, paraliżujący swoją ostatecznością i totalnością. Reporterska opowieść Domarańczyka to jeszcze jeden dowód na to, że choć w przypadku ludobójstw można wskazać cechy powtarzające się, to jednak nie da się i nie wolno uważać, że ludobójstwo bywa podobne do ludobójstwa. Świat sportretowany w książce to rzeczywistość, w której zabija się za zjedzenie kilku ziarenek ryżu, niewybaczalnym grzechem jest posiadanie wykształcenia, medycyna jest niepotrzebna, czytanie książek karane jest śmiercią, niszczy się okulary, odbiera się ludziom buty, pieniądze są zakazane, wszystko należy do państwa, rodzina nie ma racji bytu, ludzie starsi są zbędni, powinni więc zginąć, dzieci uczone są na morderców i to jedyna nauka, na którą im się pozwala, a miasto jest synonimem tego, co należy zniszczyć. Powyższe przykłady podbudowane są, oczywiście, ideologią i, co Domarańczyk mocno akcentuje, strachem przed własnymi obywatelami. Reporter nie tylko opisuje kraj, w którym dokonała się Apokalipsa, ale też pokazuje historyczne i polityczne podłoże mrocznych wydarzeń, w tym chińskie zaangażowanie we wspieranie Pol Pota i zachodnie niedowierzanie jako reakcję na informacje docierające z Kambodży. Domarańczykowi udaje się bardzo sugestywnie odtworzyć dramatyzm wydarzeń, które zniszczyły życie tak wielu ludzi. Na uwagę zasługuje nie tylko opis martwego miasta, o którym wspominałam wcześniej, ale i sceny, kiedy mieszkańcy radośnie witają Czerwonych Khmerów, nie spodziewając się tego, jaki los wyzwoliciele zamierzają im zgotować i jak brutalni mogą być Khmerzy, wyglądający często jak dzieci, bo mający po kilkanaście lat. Reportaż Domarańczyka czytany po latach wtedy, kiedy więcej faktów znany i pewne niedopowiedzenia możemy uzupełnić (pisze o tym w posłowiu prof. dr hab. Piotr Ostaszewski), nie traci nic ze swojego siły oddziaływania. Skłania również do sięgania po inne książki na ten temat powstałe przed laty, np. po „Bambusową klepsydrę” Wiesława Górnickiego czy „Śladami Pol Pota” Moniki Warneńskiej.


Zbigniew Domarańczyk, Kampucza, godzina zero, wstęp: Wojciech Tochman, posłowie: prof. dr hab. Piotr Ostaszewski, Wyd. Dowody na Istnienie, Warszawa 2015. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz