To
proza zbudowana wokół czekania, rozmowy i duchoty. Na pierwszym planie jest
wspomniane czekanie. Ale nie tylko na ów tytułowy prom do Tangeru. To czekanie na
prawdę własnego życia, na chwilę, w której okaże się, że jesteśmy gotowi, by się
z nią zmierzyć się, na przeszłość, która w końcu przestanie boleć, choć
pozornie tak łatwo jest bagatelizowana. Z czekania wynika potrzeba, a raczej
konieczność, rozmowy. Skoro już tak się stało, że to właśnie teraz jest noc,
gdy można powiedzieć wszystko, choć wcale się tego nie zamierzało, trzeba
mówić. Opornie, rwanym rytmem, z przerwami, z nagłą gotowością do ujawniania
skrajnych emocji, z przekonaniem, że jedno słowo często znaczy więcej niż wiele
słów. Rozmowa bywa spotkaniem, ale i staje się pożegnaniem. To, co zamyka
pewien etap i otwiera na inny, bywa przygotowaniem na odkrycie, że tak naprawdę
nie znało się do końca siebie i innych. I ta duchota. Duchota poplątanych
życiorysów, duchota słów, które nie powinny paść, duchota czynów, których nie
da się zapomnieć. Duchota przypominająca trochę atmosferę „Kwartetu aleksandryjskiego”
Lawrence’a Durrella. Barry zdaje się mieć niezwykłą umiejętność portretowania
chwili, która rozkłada się na całą noc, a w rozmowie dotyka tych rejestrów,
które można by określić całym życiem. Warto.
Kevin
Barry, Nocny prom do Tangeru, przeł. Łukasz Buchaalski, Wyd. Pauza, Warszawa
2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz