piątek, 7 lutego 2020

Choroba jako pułapka (I. Morska, Znikanie)


Powieść Izabeli Morskiej budzi mieszane odczucia. Z jednej strony początkowe jej partie pozwalają sądzić, że będziemy mieć do czynienia, z utworem niezwykle ciekawym – precyzyjną wiwisekcją z chorobą niosącą wykluczenie w roli głównej. Z drugiej strony mniej więcej w połowie książki cała opowieść się rozmywa, staje się przegadana, a w finale sprawia wrażenie dzieła nieprzemyślanego kompozycyjnie ze straconymi i źle wyeksponowanymi kluczowymi punktami odniesienia. Szkoda, wielka szkoda, bo temat choroby, cierpienia, niezamierzonego przez nikogo wyrzucenia na margines za sprawą bólu, wreszcie komunikacyjnego impasu między pacjentem a służbą zdrowia jest tematem ważnym. Nie ma więc potrzeby umieszczać na okładce pretensjonalnego hasła reklamowego: „Proza jak zastrzyk w serce”. „Znikanie” to powieść z ogromnym potencjałem, który jednak zostaje zaprzepaszczony za sprawą zbyt małej dyscypliny słowa i przegadania. Książka zdecydowanie zyskałaby, gdyby skrócono ją, co najmniej o połowę. Autobiograficzny charakter opowieści nie może w tym wypadku przysłaniać literackich braków zaprezentowanej historii. Widać je szczególnie mocno w drugiej części utworu. Napięcie, jakie autorka potrafi zbudować na początku książki, stopniowo znika i staje się powtórzeniem. Nie jest to jednak powtórzenie mające zaprezentować znużenie nierozumianej przez lekarzy pacjentki. Widać w tym raczej nadmiar związany z tym, iż Morska, jak się zdaje, przestaje panować nad tekstem. Jeśli miałabym ocenić tę książkę na tle innych autorstwa Izabeli Filipiak (pod tym nazwiskiem wcześniej publikowała pisarka), zaliczyłabym ją do tych słabszych utworów, niedopracowanych i nie do końca przemyślanych. Być może pułapką stał się właśnie autobiografizm. W stosunku do siebie najtrudniej o spojrzenie z dystansem.

Izabela Morska, Znikanie, Wyd. Znak, Kraków 2019.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz