środa, 22 lutego 2017

To chyba pomyłka (O. Szmidt, Kownacka. Ta od Plastusia)

Ukazanie się biografii Marii Kownackiej w prestiżowej serii wydawnictwa Czarne przyjęłam z zadowoleniem i zainteresowaniem. Moje pozytywne podejście szybko jednak zmieniło się w zdumienie. Czytając kolejne strony książki, coraz częściej zadawałam sobie pytanie o przyczynę tak kuriozalnego portretowania czyjegoś, ciekawego przecież, życiorysu. Olga Szmidt wielokrotnie pozwala sobie na oceny lub sugestie, które w kontekście roli przez nią pełnionej, roli biografki, wydają się co najmniej niestosowne. W sposób zdecydowanie ironiczny przedstawia na przykład tendencję Kownackiej do publicznego pojawiania się z Plastusiem oraz jej nastawienie się na kontakt przede wszystkim z dziećmi. Można by spróbować porównać postawę pisarki chociażby do nowatorskich poglądów Astrid Lindgren, tymczasem Szmidt poprzestaje na dość niechętnym opisywaniu wspomnianych praktyk. Dziwi również częste sugerowanie, iż Kownacka nie posiada poglądów politycznych. Wnioski takie autorka wysnuwa zazwyczaj tylko na podstawie tego, że pisarka nie zanotowała czegoś w swoich zapiskach. Brzmi to co najmniej dziwnie i sprawia wrażenie nadużycia interpretacyjnego. Szmidt dosyć często przykłada współczesną miarę do czasów, które rządziły się innymi prawami. O ile więc na przykład dzisiaj noszenie futer naturalnych i miłość do przyrody jest ideologicznie sprzeczna, o tyle w okresie PRL-u tego typu strój objęty był nieco innymi, dużo pozytywniejszymi konotacjami. Szczególnie kuriozalne jest jednak nieustanne cytowanie długich (za długich!) fragmentów materiałów źródłowych. Już na etapie powstawania książki ktoś powinien Oldze Szmidt przypomnieć, że pisanie biografii to nie to samo co antologia dostępnych na temat autora tekstów. Czytanie tak obszernych cytatów jest nie tylko irytujące, ale świadczy przede wszystkim o interpretacyjnej bezradności biografki. Rezygnuje ona z komentarza, z selekcji, z syntezy, chowa się za to za cudzymi słowami, uznając, że to wystarczy. Szmidt wykazuje się również zadziwiającym brakiem empatii oraz psychologiczną ignorancją. Widać to zwłaszcza w opisie powojennego bogactwa Kownackiej, w przywołaniu jej młodzieńczego narzeczeństwa oraz późniejszych komplikacji emocjonalnych z Bolesławem Faronem i Januszem Szymańskim, kiedy duża różnica wieku w rozumieniu Szmidt naraża Kownacką przede wszystkim na śmieszność. Lektura zbędna.


Olga Szmidt, Kownacka. Ta od Plastusia, Wyd. Czarne, Wołowiec 2016.

1 komentarz:

  1. Trafny komentarz. Mnie zadziwia jeszcze jedno: nieobecność Jana Edwarda Kucharskiego, współautora z Marią Kownacką dwu książek ("Wiatrak profesora Biedronki" oraz "Skarb pod wiatrakiem"). Nie powiem, że zrobiły ze mnie biologa, ale na pewno przyczyniły się do tego ;-) Ogólnie, we wszystkich książkach Wydawnictwa Czarne (które przeczytałem), PRL jest odmalowywana w bardzo czarnych barwach. Ponieważ urodziłem się w 1963 wiem, że tak źle nie było.

    OdpowiedzUsuń