środa, 10 czerwca 2015

Ani wojna, ani pokój (M. Grzebałkowska, 1945. Wojna i pokój)

Magdalena Grzebałkowska portretuje czas trudny do uchwycenia. W podręcznikowym rozumieniu 1945 rok to koniec II wojny światowej. Jednak jeśli zastanowimy się nad kolejnymi etapami wyzwalania, jeśli przyjrzymy się losom zwykłych ludzi, jeśli uświadomimy sobie bezprawie panujące w tego typu okresach przejściowych, szybko odkryjemy, że reporterka przygląda się temu, co rzadko kiedy w zwycięskiej narracji się pojawia. Nie bez powodu w trakcie lektury nasuwa się skojarzenie przede wszystkim z „Wielką trwogą” Marcina Zaremby, ale i z „Dzikim kontynentem” Keitha Lowe. Grzebałkowska przywołuje zresztą te książki jako ważne dla swoich poszukiwań. Warto zwrócić uwagę na zamysł kompozycyjny tej publikacji. Zostaje ona podzielona na dwanaście reportaży, zgodnie z kolejnością kalendarzowych miesięcy, portretujących różne odsłony przeżywania „czasu już nie wojny, jeszcze nie pokoju”. Każdy rozdział poprzedzony jest autentycznymi ogłoszeniami prasowymi z tamtego okresu. Wśród nich chyba najbardziej przejmujące jest powtarzająca się w różnych wydaniach gotowość oddania dziecka „na własność”. Choć ogłoszenia pozbawione są odautorskiego komentarza, także z nich można wyczytać dramat ludzi odbudowujących swój świat, ale i przegrywających z tym, czego doświadczyli. Reporterka pojawia się w tekstach w sposób nienachalny, stosunkowo dyskretny, po to, by zaakcentować niemożność zrozumienia przeżyć tych, których opisuje. To bardzo ważne, że perspektywa braku możliwości wyobrażenia sobie tych czasów, jest tutaj tak mocno wyeksponowana. Dzięki niej książka ma większy walor poznawczy, nie popada w banał, porusza siłą jednostkowych doświadczeń, ale i uniwersalnością doznawanych wówczas traum. Ten szacunek dla przeszłości, niepowtarzalności i nieprzekazywalności przeżyć wydaje się w narracji Grzebałkowskiej bardzo istotny. Wielką zaletą opowieści reporterki jest uciekanie od ocen, pokazywanie niejednoznaczności zachowań oraz zwrócenie uwagi na skomplikowane losy ludzkie zaprzeczające wszelkim stereotypowym przyporządkowaniom. Grzebałkowska nie tyle więc pokazuje stan moralny danego narodu, co raczej kryzys humanizmu oraz zwycięstwo człowieczeństwa w chwili ekstremalnej próby. Czytelnik znajdzie tutaj na przykład przejmujące reportaże o Niemcach uciekających z Prus Wschodnich przez Zalew Wiślany („Lód”), o katastrofie okrętu „Wilhelm Gustloff” („Czerwone znamię”), o straszliwym traktowaniu przegranych Niemców przez zwycięskich Polaków w obozie pracy w Łambinowicach („Nie jesteśmy przecież Niemcami”). Reportaże te należą zresztą to najbardziej zapadających w pamięć i najbardziej porażających. Kwestia nie tak łatwego zakwalifikowania ludzi do dobrych lub złych tylko na podstawie narodowości powraca zresztą często. Mamy na przykład dobrych Niemców i szukających zemsty Polaków w dawnym Breslau, ale też Niemców i Polaków, którzy się zaprzyjaźniają („Breslau/Wrocław”), mamy opowieść o Kaszubie, który choć dostaje powołanie do Wehrmachtu, dezerteruje („Dezerter”), mamy znęcających się nad Niemcami i nad Ślązakami Polaków we wspomnianych już wcześniej Łambinowicach („Nie jesteśmy przecież Niemcami”). Na uwagę zasługują zasady rządzące odbudowywaniem powojennego świata. Trzeba nauczyć się żyć wśród gruzów i trupów w Warszawie („Warszawa. Rzeczy pierwsze”), trzeba zbudować instytucje pomagające sierotom żydowskim („Ja nie sziksa, ja Żydówka”), trzeba zdobyć mieszkania, domy, okna i rzeczy potrzebne do codziennego użytku („Barachło”, „Po coście przyjechali?”). Grzebałkowska pokazuje, jak życie miesza się ze śmiercią, a pokój staje się tak naprawdę przedłużeniem wojny. By rozpocząć wszystko od początku trzeba bowiem zapomnieć o tym, co było, a nowe zbyt mocno naznaczone jest chaosem i niepewnością, by nie poddać się zagrożeniom i wyzwaniom czasu poza prawem i poza moralnością.


Magdalena Grzebałkowska, 1945. Wojna i pokój, Wyd. Agora, Warszawa 2015. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz