Magdalena
Grzebałkowska portretuje czas trudny do uchwycenia. W podręcznikowym rozumieniu
1945 rok to koniec II wojny światowej. Jednak jeśli zastanowimy się nad
kolejnymi etapami wyzwalania, jeśli przyjrzymy się losom zwykłych ludzi, jeśli
uświadomimy sobie bezprawie panujące w tego typu okresach przejściowych, szybko
odkryjemy, że reporterka przygląda się temu, co rzadko kiedy w zwycięskiej
narracji się pojawia. Nie bez powodu w trakcie lektury nasuwa się skojarzenie
przede wszystkim z „Wielką trwogą” Marcina Zaremby, ale i z „Dzikim kontynentem”
Keitha Lowe. Grzebałkowska przywołuje zresztą te książki jako ważne dla swoich
poszukiwań. Warto zwrócić uwagę na zamysł kompozycyjny tej publikacji. Zostaje
ona podzielona na dwanaście reportaży, zgodnie z kolejnością kalendarzowych
miesięcy, portretujących różne odsłony przeżywania „czasu już nie wojny,
jeszcze nie pokoju”. Każdy rozdział poprzedzony jest autentycznymi ogłoszeniami
prasowymi z tamtego okresu. Wśród nich chyba najbardziej przejmujące jest
powtarzająca się w różnych wydaniach gotowość oddania dziecka „na własność”.
Choć ogłoszenia pozbawione są odautorskiego komentarza, także z nich można
wyczytać dramat ludzi odbudowujących swój świat, ale i przegrywających z tym,
czego doświadczyli. Reporterka pojawia się w tekstach w sposób nienachalny,
stosunkowo dyskretny, po to, by zaakcentować niemożność zrozumienia przeżyć
tych, których opisuje. To bardzo ważne, że perspektywa braku możliwości
wyobrażenia sobie tych czasów, jest tutaj tak mocno wyeksponowana. Dzięki niej
książka ma większy walor poznawczy, nie popada w banał, porusza siłą
jednostkowych doświadczeń, ale i uniwersalnością doznawanych wówczas traum. Ten
szacunek dla przeszłości, niepowtarzalności i nieprzekazywalności przeżyć
wydaje się w narracji Grzebałkowskiej bardzo istotny. Wielką zaletą opowieści
reporterki jest uciekanie od ocen, pokazywanie niejednoznaczności zachowań oraz
zwrócenie uwagi na skomplikowane losy ludzkie zaprzeczające wszelkim
stereotypowym przyporządkowaniom. Grzebałkowska nie tyle więc pokazuje stan
moralny danego narodu, co raczej kryzys humanizmu oraz zwycięstwo
człowieczeństwa w chwili ekstremalnej próby. Czytelnik znajdzie tutaj na
przykład przejmujące reportaże o Niemcach uciekających z Prus Wschodnich przez
Zalew Wiślany („Lód”), o katastrofie okrętu „Wilhelm Gustloff” („Czerwone
znamię”), o straszliwym traktowaniu przegranych Niemców przez zwycięskich
Polaków w obozie pracy w Łambinowicach („Nie jesteśmy przecież Niemcami”).
Reportaże te należą zresztą to najbardziej zapadających w pamięć i najbardziej
porażających. Kwestia nie tak łatwego zakwalifikowania ludzi do dobrych lub
złych tylko na podstawie narodowości powraca zresztą często. Mamy na przykład
dobrych Niemców i szukających zemsty Polaków w dawnym Breslau, ale też Niemców
i Polaków, którzy się zaprzyjaźniają („Breslau/Wrocław”), mamy opowieść o
Kaszubie, który choć dostaje powołanie do Wehrmachtu, dezerteruje („Dezerter”),
mamy znęcających się nad Niemcami i nad Ślązakami Polaków we wspomnianych już
wcześniej Łambinowicach („Nie jesteśmy przecież Niemcami”). Na uwagę zasługują
zasady rządzące odbudowywaniem powojennego świata. Trzeba nauczyć się żyć wśród
gruzów i trupów w Warszawie („Warszawa. Rzeczy pierwsze”), trzeba zbudować
instytucje pomagające sierotom żydowskim („Ja nie sziksa, ja Żydówka”), trzeba
zdobyć mieszkania, domy, okna i rzeczy potrzebne do codziennego użytku („Barachło”,
„Po coście przyjechali?”). Grzebałkowska pokazuje, jak życie miesza się ze
śmiercią, a pokój staje się tak naprawdę przedłużeniem wojny. By rozpocząć
wszystko od początku trzeba bowiem zapomnieć o tym, co było, a nowe zbyt mocno
naznaczone jest chaosem i niepewnością, by nie poddać się zagrożeniom i
wyzwaniom czasu poza prawem i poza moralnością.
Magdalena
Grzebałkowska, 1945. Wojna i pokój, Wyd. Agora, Warszawa 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz