poniedziałek, 23 marca 2015

Wygląd coś znaczy (A. Boćkowska, To nie są moje wielbłądy)

Pozornie mogłoby się wydawać, że to publikacja adresowana do osób zainteresowanych historią mody. Nic bardziej mylnego. Czytelnik nieszczególnie zaciekawiony powyższą tematyką i tak przeczyta książkę Boćkowskiej niemalże z wypiekami na twarzy – tak barwna i fascynująca to historia. Na uwagę zasługuje nie tylko umiejętne oddanie klimatu epoki, pokazanie specyfiki środowiska, zaprezentowanie wielkich polskich talentów, które w szarości PRL-u nie zawsze mogły w pełni rozbłysnąć, ale też edytorskie opracowanie oraz zamieszczone w książce fotografie. Publikacja ta ewidentnie jest bardzo przemyślana i pod kątem merytorycznym, i wizualnym. Warto ten fakt podkreślić, bo praktyka tego typu nie jest wcale oczywistością w świecie wydawniczym. Boćkowska pokazuje, jak barwny i inspirujący był świat mody w rzeczywistości znaczonej szarzyzną i permanentnym brakiem. Akcentuje nie tylko pomysłowość zwykłych kobiet, ale skupia się przede wszystkim na tych postaciach, które kształtowały pewien model zachowywania się, wyglądania i stylu. Strój staje się elementem zrealizowanej tęsknoty za lepszym życiem, za pięknem, za wolnością. Czytamy więc o wielkich postaciach polskiej mody ówczesnych czasów – o mitycznej niemalże Jadwidze Grabowskiej, szefowej artystycznej Mody Polskiej, o jej modelkach, które podziwiała cała Warszawa i o jej uczniu Jerzym Antkowiaku, o kształtującej gusta Polek dzięki firmie Hoffland i na łamach „Przekroju” Barbarze Hoff, o nowej jakości na łamach „Ty i Ja” sygnowanej m.in. przez Teresę Kuczyńską, o podbijającym Paryż Romanie Cieślewiczu (został dyrektorem artystycznym „Elle”, a następnie „Vogue’a”), o charyzmatycznej postaci Zygi Pianki znanego w Paryżu jako Pierre d’Alba. To, oczywiście, nie jedyne postaci przywołane przez Boćkowską. Za każdą z nich kryje się fragment historii codzienności epoki, która nie pozwalała na nowoczesność, indywidualność i wyróżniający się styl. Fakt, iż znaleźli się ludzie, dla których piękno i tzw. klasa miały wartość, skutkuje nie tylko ich niezwykłą popularnością, ale i odsłania pragnienia zwykłych ludzi. To, że moda zyskiwała w omawianym okresie rangę przedsięwzięcia kultowego, wiązało się przecież z niechęcią do uniformizacji i związanej z wyglądem zewnętrznym, i – nieco patetycznie rzecz ujmując – z myśleniem. Dzięki strojom można było wypracować nieco przestrzeni naznaczonej wolnością. Opowieść Boćkowskiej można również czytać jako zapis względności wspomnień związanych z kulturą codzienności. Widać to szczególnie wyraźnie na ostatnich stronach książki. Autorka akcentuje ulotność tego, co opisuje (zużyte ubrania zwykle się wyrzuca, a nie przechowuje), oraz pokazuje, jak odmiennie bywa zapamiętywany strój przez różne osoby.


Aleksandra Boćkowska, To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL, Wyd. Czarne, Wołowiec 2015. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz