Swoją ostatnią książką Pokolenie wyżu depresyjnego Michał Tabaczyński postawił wysoko poprzeczkę i sobie, i opowiadaniu, dla którego odniesieniem będą stany duszy powiązane z miejscami i lekturami. Ten ostatni porządek nie musi być oczywiście potraktowany kategorycznie, ale „Święto nieważkości” da się w pewnym sensie potraktować i jako kontynuację przywołanego tomu, i jako próbę częściowego odcięcia się od własnego, jakby nie było, prywatnego dziedzictwa. Tabaczyński odwołuje się w pewnym sensie do tradycji spacerowania, przemieszczania się i intelektualnego namysłu nad miejscem. Jego opowieść o portretowanym świecie naznaczona jest melancholią, w czym upatruję związek z Pokoleniem wyżu depresyjnego. Ale Święto nieważkości jest książką dużo bardziej popularną w swoim przekazie. Autor w wielu, w mojej ocenie zbyt wielu, miejscach usuwa się w cień i relacjonuje losy znanych postaci z kręgu literatury, kultury, inicjatyw społecznych. W podtytule mamy zasygnalizowane, że dostajemy książkę o Morawach. Tymczasem, co zauważył już w swoim poście na Instagramie inny czechofil, Mariusz Szczygieł, autor skupia się głównie na Brnie. Szkoda, bo ten brak w miarę lektury zaczyna być mocno wybrzmiewającym pytaniem o szerszy kontekst, o rezygnację z nastawienia przede wszystkim na twórcze biografie, o inne kulturowe odniesienia itd. Michał Tabaczyński oczywiście nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Mamy do czynienia z esejem napisanym ładnym językiem, na uwagę zasługują pomysły formalne na ujęcie historii poszczególnych postaci (np. droga krzyżowa wpisana w opowieść o Jakubie Demlu), ale całościowo ma się wrażenie książki trochę niedokończonej, jakby spisanej w trakcie podróży, za szybko, a nie na tym jej etapie, który pozwala na stwierdzenie, że oto przed nami odsłania się jakaś historia, na którą jest pomysł i która ma swoją puentę. Rodzi niedosyt.
Michał Tabaczyński, Święto nieważkości. Morawy, Wyd. Czarne, Wołowiec 2023.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz