Książka
Ewy Kraskowskiej to znakomite połączenie opowieści o charakterze prywatnym,
intymnym niekiedy nawet, z zapisem historycznego, kulturowego i genealogicznego
śledztwa. O ile w tym pierwszym przypadku mamy do czynienia z próbą
zrekonstruowania nieoczywistych losów dziadka, tytułowego księdza Kaingby, o
tyle w drugim proces poszukiwań i rekonstrukcji minionego opiera się przede
wszystkim na potrzebie wiedzy, nie zaś na szukaniu sensacji i obnażaniu
rodzinnych tajemnic. To bardzo ważne współtowarzyszenie pokazuje, że gotowość zmierzenia
się z cudzą historią może iść w parze z empatią, zrozumieniem, wrażliwością wobec
przeżyć opisywanych osób oraz precyzją umiejętnego dawkowania tego, co wiadomo,
i tego, co jest tylko przypuszczeniem. Rodzinne śledztwo, na które decyduje się
autorka, ma w sobie dużo z tego, czym na co dzień zajmuje się
literaturoznawczyni Ewa Kraskowska. Biografia księdza Kaingby staje się
powieścią do przeczytania, przeanalizowania i zinterpretowania. Natkniemy się
więc na dobrze poprowadzone opisy losów bohaterów. Zetkniemy się z pytaniami,
dla których punktem odniesienia będzie prawdopodobieństwo i możliwość
zaistnienia danej sytuacji. Nie będzie nam towarzyszyło poczucie podglądania i
wkraczania w przestrzeń niepotrzebnie obnażoną. Zaczniemy raczej zapamiętywać
część poruszonych przez autorkę kwestii po to, by potencjalnie przywołać je w
kontekście własnej rodzinnej historii. Bo przecież opowiadanie o dziadku, który
był księdzem i który jako syn mandżurskiego wieśniaka znalazł się w Krakowie,
to jednocześnie pokazywanie w pigułce, jak skomplikowane bywają ludzkie losy i
jak nieprawdopodobne bywają niekiedy drogi, które przemierza człowiek. Książkę
tę można również czytać jako historię oswojonego tabu i obcości. Helena
Kraskowska jest szczęśliwa w związku z Kaingbą. Ten czas, kiedy są razem, można
wyróżnić jako szczególnie intensywny, także jeśli chodzi o radość życia,
doświadczanie intensywności istnienia, nie tylko w kontekście relacji
damsko-męskiej. Świetnym i wartym uwagi uzupełnieniem opowieści autorki okazują
się zdjęcia. To z nich można wyczytać część historii i to one są ważnym
zapalnikiem uruchamiającym kolejne opowieści. Ważna rola fotografii wydaje się
w tych autobiograficznych zapiskach szczególnie zaakcentowana, co wydaje się praktyką
sprawdzoną, kluczową dla pokazania zależności między słowem i obrazem, a także celnie
korespondującą z tym, co w swoich reporterskich książkach robi Małgorzata
Szejnert. W efekcie publikacja Ewy Kraskowskiej sytuuje się w bardzo ciekawym
punkcie, jeśli weźmiemy pod uwagę kwestie gatunkowe. Jest w tych zapiskach dużo
ze wspomnień, jest coś z prze-pisywania biografii (nie tylko przecież
tytułowego dziadka, ale i babki oraz ojca), jest trochę energii typowej dla
reportażu, jest i coś z eseju. Warto zwrócić uwagę, że mimo osobistego
(rodzinnego) zaangażowania w rekonstruowaną historię, czytamy przecież o
wnuczce, która szuka śladów po dziadku, autorka mistrzowsko rozgrywa swoją
obecność w tekście. Wiemy, że to ona stoi za „ożywieniem” literackim księdza
Kaingby, zarazem jednak opowieść pozbawiona jest niepotrzebnego sentymentalizmu
i oskarżeń. Stawiane pytania, uzyskane odpowiedzi, próby znalezienia możliwych
wersji wydarzeń, wreszcie dostrzegalny szacunek wobec prawa do życia na
własnych zasadach oraz prawa do milczenia porządkują tę historię w stylu, który
bliski jest powiastce filozoficznej lub przypowieści obecnej w przeżyciach
tych, którzy są tuż obok. Bardzo dobre.
Ewa
Kraskowska, Ksiądz Kaingba, mój dziadek, Wyd. słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021.