Rozczarowujące.
Zaskakująco słabe, stereotypowe i konwencjonalne. I nie, nie oczekuję wcale
tego, aby autobiografia jakiejkolwiek Pierwszej Damy była wielką literaturą.
Mogłaby jednak być czymś więcej niż schematyczną narracją kobiecą (nawiązuję do
negatywnych skojarzeń z literaturą popularną), w której banał goni banał.
Gdybyśmy mieli do czynienia z filmem, użyłabym w tym miejscu powiedzenia: „Jak
bardzo szkoda, że nie można tego odzobaczyć!”. Opowieść Michelle Obamy stoi w
sprzeczności z tym, co autorka prezentuje w przestrzeni publicznej. Ta
wizerunkowa nieprzystawalność kłóci się z oczekiwaniami społecznymi w stosunku
do Pierwszej Damy i, niestety, kreuje jej wizerunek jako kobiety nie tyle
niezależnej, co raczej przede wszystkim wspierającej i towarzyszącej. Kogo?
Swojego męża, oczywiście, bo książka ta jest jedną wielką pieśnią pochwalną na
cześć Baracka Obamy. Zanim jeszcze Michelle pozna wymarzonego mężczyznę, ona i
jej brat wychowują się „omywani wzburzonymi falami zmian społecznych” (s. 39).
W którymś momencie i nasza bohaterka, i Craig dostają telefony: „Ja dostałam
telefon jasnoniebieski i dopasowany do nowej stylistyki, natomiast Craig, jak
na mężczyznę przystało, czarny” (s. 71). Młoda Michelle ma nadzieję, że pewnego
dnia poczuje „tak odurzającą miłość do mężczyzny, że porwie ją niczym tsunami
opisywane w najlepszych historiach miłosnych” (s. 93). Czeka więc na tsunami,
ale chłopcy, którzy jej się podobają, mogą liczyć np. na bieganie po łące: „I
tak robimy. Biegniemy przez łąkę. Docieramy do jej skraju i zawracamy,
wymachując ramionami jak dzieci, przerywając ciszę radosnymi okrzykami. Brniemy
przez suchą trawę i przeskakujemy kwiaty. Może na początku ten pomysł nie był
dla mnie oczywisty, ale teraz już jest. Trzeba
biegać po łąkach! To jasne i proste!” (s. 113). Tsunami miłosne w postaci
Baracka w końcu przychodzi. Jeszcze zanim się poznają, Michelle słyszy od
innych kobiet, że jest to osoba utalentowana i atrakcyjna fizycznie. Jak
charakteryzowany jest przyszły mąż i prezydent? Ma „głęboki, wręcz seksowny
baryton” (s. 122), jest podziwiany przez autorkę „za pewność siebie i szczerość
intencji. Był niebanalny, niekonwencjonalny i osobliwie elegancki” (s. 124),
„był świetną partią. Przystojny, zrównoważony, u progu kariery. Wysportowany,
interesujący i uprzejmy” (s. 127). Podobnych zdań, w których następuje
wymienianie zalet Baracka Obamy jest w tej książce dużo. Pierwszą część publikacji
kończy dialog miłosny: „Być może Barack wyczytał coś w mojej twarzy albo
zachowaniu, może odkrył, że wszystko się we mnie rozluźnia i rozpuszcza.
Popatrzył na mnie z ciekawością i cieniem uśmiechu. – Czy mogę cię pocałować? –
spytał. Po tych słowach nachyliłam się ku niemu i nagle wszystko stało się
jasne” (s. 134). Wszystko jest jasne również dla czytelnika. W tym momencie wie
już na pewno, że nie ma co oczekiwać takiego poziomu refleksji, jaki prezentuje
chociażby Hillary Clinton, czy – skoncentrowana w dużej mierze na miłosnej relacji
– Valerie Trierweiler (partnerka prezydenta Francji Françoisa Hollande’a), czy
nawet Danuta Wałęsa. Na Hawajach Barack i Obama siedzą „na skraju oceanicznego
przestworu” (s. 153). W nocy Barack rozmyśla nad „nierównościami dochodowymi”
(s. 138). Po zajściu w ciążę po wcześniejszych nieudanych próbach autorka
„jaśnieje” (s. 226). Wygranie wyborów prezydenckich zostaje skwitowane: „jakby
ktoś naszą rodzinę wystrzelił z armaty wprost w dziwaczny podmorski świat” (s.
345). Pomijając jednak naiwny, sztuczny i stylistycznie drętwy język opowieści,
Obama nie potrafi opowiedzieć swojej biografii w taki sposób, by historia ta
była czymś więcej niż rozbudowanym wypracowaniem na temat. Refleksja, jaką
proponuje, sprowadza się do odnotowania cudownego życia w Białym Domu. Zmiany,
jakie zachodzą po końcu kadencji, to przede wszystkim skupienie się na
nieobecności ludzi wcześniej usługujących na każdym kroku, a wybory – pamiętamy
przecież jak emocjonujące zwłaszcza przed pierwszą kadencją – zostają odarte z
jakichkolwiek kontrowersji. I konkurowanie wcześniej z Hillary Clinton, i
obserwowanie zwycięstwa następcy, Donalda Trumpa, komentowane są wyjątkowo
banalnie. Dziwi w takiej sytuacji fakt decydowania się na pisanie
autobiografii. Nie ratuje tej książki nawet świadomość istnienia uprzedzeń
rasowych i klasowych. Życie Michelle ostatecznie jest jednak „bajeczne” (ten
epitet bywa w książce również nadużywany). Poza korzyściami finansowymi dla
autorki nie widzę żadnych pozytywnych aspektów tej książki. Lektura zbędna.
Michelle
Obama, Becoming. Moja historia, przeł. Dariusz Żukowski, Wyd. Agora, Warszawa
2019.
Muszę się zgodzić, choć nie byłbym aż tak krytyczny. Jestem w połowie i skończę. Przyrzekam ;) Podczas lektury zastanawiam się czasem w jakim celu książka została napisana i czy uda się autorce nie popaść w nadmierny przesadyzm. Obawiam się też, że najciekawsze fragmenty już za mną, bo cóż można napisać ciekawego [biorąc pod uwagę styl autorki] o życiu w Białym Domu :)
OdpowiedzUsuń