wtorek, 9 kwietnia 2019

Banał goni banał (M. Obama, Becoming. Moja historia)

Rozczarowujące. Zaskakująco słabe, stereotypowe i konwencjonalne. I nie, nie oczekuję wcale tego, aby autobiografia jakiejkolwiek Pierwszej Damy była wielką literaturą. Mogłaby jednak być czymś więcej niż schematyczną narracją kobiecą (nawiązuję do negatywnych skojarzeń z literaturą popularną), w której banał goni banał. Gdybyśmy mieli do czynienia z filmem, użyłabym w tym miejscu powiedzenia: „Jak bardzo szkoda, że nie można tego odzobaczyć!”. Opowieść Michelle Obamy stoi w sprzeczności z tym, co autorka prezentuje w przestrzeni publicznej. Ta wizerunkowa nieprzystawalność kłóci się z oczekiwaniami społecznymi w stosunku do Pierwszej Damy i, niestety, kreuje jej wizerunek jako kobiety nie tyle niezależnej, co raczej przede wszystkim wspierającej i towarzyszącej. Kogo? Swojego męża, oczywiście, bo książka ta jest jedną wielką pieśnią pochwalną na cześć Baracka Obamy. Zanim jeszcze Michelle pozna wymarzonego mężczyznę, ona i jej brat wychowują się „omywani wzburzonymi falami zmian społecznych” (s. 39). W którymś momencie i nasza bohaterka, i Craig dostają telefony: „Ja dostałam telefon jasnoniebieski i dopasowany do nowej stylistyki, natomiast Craig, jak na mężczyznę przystało, czarny” (s. 71). Młoda Michelle ma nadzieję, że pewnego dnia poczuje „tak odurzającą miłość do mężczyzny, że porwie ją niczym tsunami opisywane w najlepszych historiach miłosnych” (s. 93). Czeka więc na tsunami, ale chłopcy, którzy jej się podobają, mogą liczyć np. na bieganie po łące: „I tak robimy. Biegniemy przez łąkę. Docieramy do jej skraju i zawracamy, wymachując ramionami jak dzieci, przerywając ciszę radosnymi okrzykami. Brniemy przez suchą trawę i przeskakujemy kwiaty. Może na początku ten pomysł nie był dla mnie oczywisty, ale teraz już jest. Trzeba biegać po łąkach! To jasne i proste!” (s. 113). Tsunami miłosne w postaci Baracka w końcu przychodzi. Jeszcze zanim się poznają, Michelle słyszy od innych kobiet, że jest to osoba utalentowana i atrakcyjna fizycznie. Jak charakteryzowany jest przyszły mąż i prezydent? Ma „głęboki, wręcz seksowny baryton” (s. 122), jest podziwiany przez autorkę „za pewność siebie i szczerość intencji. Był niebanalny, niekonwencjonalny i osobliwie elegancki” (s. 124), „był świetną partią. Przystojny, zrównoważony, u progu kariery. Wysportowany, interesujący i uprzejmy” (s. 127). Podobnych zdań, w których następuje wymienianie zalet Baracka Obamy jest w tej książce dużo. Pierwszą część publikacji kończy dialog miłosny: „Być może Barack wyczytał coś w mojej twarzy albo zachowaniu, może odkrył, że wszystko się we mnie rozluźnia i rozpuszcza. Popatrzył na mnie z ciekawością i cieniem uśmiechu. – Czy mogę cię pocałować? – spytał. Po tych słowach nachyliłam się ku niemu i nagle wszystko stało się jasne” (s. 134). Wszystko jest jasne również dla czytelnika. W tym momencie wie już na pewno, że nie ma co oczekiwać takiego poziomu refleksji, jaki prezentuje chociażby Hillary Clinton, czy – skoncentrowana w dużej mierze na miłosnej relacji – Valerie Trierweiler (partnerka prezydenta Francji Françoisa Hollande’a), czy nawet Danuta Wałęsa. Na Hawajach Barack i Obama siedzą „na skraju oceanicznego przestworu” (s. 153). W nocy Barack rozmyśla nad „nierównościami dochodowymi” (s. 138). Po zajściu w ciążę po wcześniejszych nieudanych próbach autorka „jaśnieje” (s. 226). Wygranie wyborów prezydenckich zostaje skwitowane: „jakby ktoś naszą rodzinę wystrzelił z armaty wprost w dziwaczny podmorski świat” (s. 345). Pomijając jednak naiwny, sztuczny i stylistycznie drętwy język opowieści, Obama nie potrafi opowiedzieć swojej biografii w taki sposób, by historia ta była czymś więcej niż rozbudowanym wypracowaniem na temat. Refleksja, jaką proponuje, sprowadza się do odnotowania cudownego życia w Białym Domu. Zmiany, jakie zachodzą po końcu kadencji, to przede wszystkim skupienie się na nieobecności ludzi wcześniej usługujących na każdym kroku, a wybory – pamiętamy przecież jak emocjonujące zwłaszcza przed pierwszą kadencją – zostają odarte z jakichkolwiek kontrowersji. I konkurowanie wcześniej z Hillary Clinton, i obserwowanie zwycięstwa następcy, Donalda Trumpa, komentowane są wyjątkowo banalnie. Dziwi w takiej sytuacji fakt decydowania się na pisanie autobiografii. Nie ratuje tej książki nawet świadomość istnienia uprzedzeń rasowych i klasowych. Życie Michelle ostatecznie jest jednak „bajeczne” (ten epitet bywa w książce również nadużywany). Poza korzyściami finansowymi dla autorki nie widzę żadnych pozytywnych aspektów tej książki. Lektura zbędna.


Michelle Obama, Becoming. Moja historia, przeł. Dariusz Żukowski, Wyd. Agora, Warszawa 2019.

1 komentarz:

  1. Muszę się zgodzić, choć nie byłbym aż tak krytyczny. Jestem w połowie i skończę. Przyrzekam ;) Podczas lektury zastanawiam się czasem w jakim celu książka została napisana i czy uda się autorce nie popaść w nadmierny przesadyzm. Obawiam się też, że najciekawsze fragmenty już za mną, bo cóż można napisać ciekawego [biorąc pod uwagę styl autorki] o życiu w Białym Domu :)

    OdpowiedzUsuń